Reklama

Trela: Następcy Paulinho i Marcelo. Zagraniczni ambasadorzy Ekstraklasy

Michał Trela

Autor:Michał Trela

05 marca 2024, 12:11 • 10 min czytania 15 komentarzy

Przez lata wszystkim bokiem już wyszło słuchanie, że Paulinho z Barcelony grał kiedyś w ŁKS-ie, a Marcelo z Lyonu w Wiśle Kraków. Z ich następcami, czyli zagranicznymi piłkarzami z przeszłością w Ekstraklasie nie jest najlepiej, ale część obcokrajowców, którzy w ostatnich latach przewinęli się przez polską ligę robi przynajmniej przyzwoite kariery. Niektórzy, patrząc na ich postawę w Polsce, zaskakująco przyzwoite.

Trela: Następcy Paulinho i Marcelo. Zagraniczni ambasadorzy Ekstraklasy

Kariery polskich piłkarzy wyjeżdżających z Ekstraklasy są przez media dobrze śledzone, a przypadki każdego z nich szeroko omawiane. Co roku z Polski wyjeżdża także również masa obcokrajowców zatrudnianych przez kluby Ekstraklasy. I tu czasem słuch o danej postaci ginie. Przynajmniej dopóki nie przypomni o sobie, strzelając gola polskiej drużynie w eliminacjach Ligi Konferencji Europy. Przez lata zagranicznymi ambasadorami polskiej ligi byli Paulinho, Marcelo czy Prejuce Nakoulma. Dziś postaci aż takiego formatu w zagranicznych klubach nie ma. Ale warto przyjrzeć się tym obcokrajowcom z przeszłością w Polsce, którym aktualnie wiedzie się najlepiej. Jako baza do klasyfikacji posłużył Opta Power Ranking, porównujący siłę klubów z całego świata na rankingu Elo, oraz liczba rozegranych minut. Postaci, które siedzą na ławce silnych zespołów, ale są tam tylko statystami, pojawiającymi się na boisku od wielkiego dzwonu, nie miały szans na wysokie miejsce.

10. Yaw Yeboah (Columbus Crew – Wisła Kraków)

Bramka, którą zdobył na stadionie Górnika Łęczna, po fenomenalnym dryblingu, obiegła media społecznościowe daleko poza Polską. Sprzedając go do Stanów Zjednoczonych, Wiśle po raz pierwszy od lat udało się wytransferować zawodnika za kwotę zbliżoną do dwóch milionów euro. Gdy dochodziło do transferu, Tomasz Pasieczny, ówczesny dyrektor sportowy, mówił o konieczności odbudowywania sprzedażowej wiarygodności Wisły. Specjalnie po ghańskim skrzydłowym jednak nie płakano, uważając go za efektownego, ale dość chimerycznego.

Po rozstaniu Yeboah poradził sobie jednak znacznie lepiej niż Wisła, która pół roku później spadła z ligi i nadal do niej nie wróciła. Ale jej były zawodnik przeżywa swój amerykański sen. W grudniu strzelił gola w finale MLS, przyczyniając się do mistrzostwa swojego zespołu i wygranej nad Los Angeles FC z Giorgio Chiellinim w składzie. Były gracz Białej Gwiazdy w całym sezonie wystąpił w 37 meczach, strzelając cztery gole i zaliczając sześć asyst. Może się więc uważać za podstawowego piłkarza mistrza Ameryki.

9. Lorenco Simić i Kenny Saief (Maccabi Hajfa – Zagłębie Lubin i Lechia Gdańsk)

Umieszczeni wspólnie jako zawodnicy tego samego klubu, czyli najsilniejszej aktualnie rankingowo drużyny w Izraelu. Były stoper Zagłębia i skrzydłowy znany z Lechii zaciekle walczą z Maccabi Tel Awiw o mistrzostwo kraju, a ich drużyna dzielnie radzi sobie też w Europie. Jesienią wyprzedziła Panathinaikos w fazie grupowej Ligi Europy, co pozwoliło jej przezimować w Lidze Konferencji. Tam poradziła sobie w pierwszej wiosennej rundzie z KAA Gent i szykuje się teraz do rywalizacji w 1/8 finału z Fiorentiną.

Reklama

Jej siła szacowana jest wyżej niż jakiegokolwiek polskiego klubu. Tymczasem Chorwat i Amerykanin nie należą wcale do epizodycznych postaci. Tykowaty stoper, który w Polsce popełniał liczne błędy, uzbierał już w tym sezonie 1700 minut we wszystkich rozgrywkach. Saief, który dołączył do klubu w styczniu, po transferze z Neftczi Baku, już ma na koncie ponad 700 minut. Wspomnienia, które obaj zostawili po sobie w Ekstraklasie, raczej nie zapowiadały takiej postawy kilka lat później.

8. Lukas Haraslin (Sparta Praga – Lechia Gdańsk)

Kolejny były skrzydłowy Lechii, z tym że akurat Słowak zawsze pokazywał zadatki na bardzo dobrego piłkarza. Z Polski wyjechał zimą 2020 roku, tuż przed przerwaniem rozgrywek z powodu pandemii, przenosząc się do Sassuolo. Ligi włoskiej nie podbił, notując 27 występów, w których strzelił jednego gola i zaliczył jedną asystę, choć zdążył popracować z robiącym obecnie furorę w Premier League trenerem Roberto De Zerbim.

Słowak spektakularnie odbudował się jednak w Czechach. W blisko stu występach w barwach Sparty zanotował 28 goli i zaliczył 22 asysty. W obecnym sezonie po osiemnastu meczach ligowych ma dziesięć trafień i cztery asysty, co daje mu trzecie miejsce w klasyfikacji kanadyjskiej i pozwala myśleć o tytule króla strzelców. Strzela też w europejskich pucharach. Jesienią trafiał przeciwko Rangersom i Betisowi, a ostatnio pomógł wyeliminować Galatasaray. Jego wycena na transfermarkt.de poszybowała w niewidziane wcześniej rewiry do 4,5 miliona euro. Jest podstawowym reprezentantem Słowacji, z którą w czerwcu pewnie zagra na Euro, a wcześniej zmierzy się z Liverpoolem w dwumeczu Ligi Europy. To jest uczestniczenie w poważnym futbolu i to w pierwszoplanowej roli.

7. Rodrigo Zalazar (Braga – Korona Kielce)

Najdziwniejsza kariera ostatnich lat i najbardziej przypominająca dawne losy Paulinho w ŁKS-ie. Urugwajczyk przewinął się przez Koronę Kielce pod niemieckimi rządami, gdy przewijała się przez ten klub masa piłkarzy. Zasłynął jedynie brutalnym faulem w meczu z Cracovią. Odbudował się jednak spektakularnie w Niemczech. Najpierw w FC St. Pauli, później w Schalke, z którym awansował do Bundesligi. Gdy strzelił gola i zaliczył sześć asyst w Bundeslidze, a także zadebiutował w reprezentacji Urugwaju, zrobiło się o nim głośniej w Polsce.

Na tym jednak nie skończył się jego marsz w górę. Schalke spadło, ale środkowy pomocnik za pięć milionów euro przeniósł się do Bragi. W Portugalii regularnie gra w podstawowym składzie. Strzelił pięć goli, zaliczył dziewięć asyst, jesienią wystąpił w sześciu meczach Ligi Mistrzów, biegał po Santiago Bernabeu i zaliczył asystę przeciwko Napoli.

Reklama

6. Dennis Thomalla (FC Heidenheim – Lech Poznań)

Spektakularna pomyłka transferowa Lecha Poznań sprzed lat niespodziewanie w tym sezonie dość regularnie pojawia się na boiskach Bundesligi. Niemiec po nieudanej rundzie w Polsce zakotwiczył w 2016 roku w Heidenheim, w którym nieprzerwanie występuje już od ośmiu lat. Rozegrał dla tego klubu już dwieście spotkań, a w zeszłym sezonie mocno przyczynił się do jego sensacyjnego debiutanckiego awansu na najwyższy szczebel.

W tym sezonie jest tylko rezerwowym, ale takim, który szesnaście razy pojawiał się na boisku. W wyjściowym składzie grał czterokrotnie i na razie czeka na pierwsze trafienie w Bundeslidze. Od grudnia przestał pojawiać się na boisku, lecz jako że mowa o klubie, który najprawdopodobniej pozostanie w lidze niemieckiej na kolejny sezon i zawodniku, który w Polsce całkowicie rozczarował, to i tak przypadek wart odnotowania.

5. Ondrej Duda (Hellas Werona – Legia Warszawa)

Od lat uchodzący za główną reklamę polskiej ligi i wzorcową historię transferowego sukcesu. Wprawdzie na Zachodzie nie zrobił może aż takiej kariery, jaką mu wróżono, gdy jako młody piłkarz czarował w barwach Legii, ale 29-latek od lat utrzymuje się na niezłym europejskim poziomie.

W tym sezonie jest podstawowym piłkarzem Hellasu. Na boiskach Serie A uzbierał już ponad 1800 minut, strzelił gola i ma trzy asysty. Jego drużyna walczy o przetrwanie w lidze, do czego Słowak powinien być przyzwyczajony. W przeszłości grał bowiem o utrzymanie zarówno w barwach Herthy Berlin, jak i FC Koeln oraz Norwich City – w tym przypadku bez powodzenia. Zwraca jednak uwagę, że zawodnik znaleziony przez Legię w Koszycach zalicza już trzecią wielką europejską ligę. W ligach top 5 uzbierał już blisko 180 występów. Każdemu piłkarzowi wyjeżdżającemu z Ekstraklasy można życzyć takiego dorobku.

4. Pontus Almqvist (US Lecce – Pogoń Szczecin)

Świeży przypadek, bo Szwed jeszcze w poprzednim sezonie grał w Polsce w barwach Pogoni i zachwycał szybkością oraz ciągiem na bramkę. Portowcom nie udało się go zatrzymać, ale 24-latek po roku występów w Ekstraklasie przebił się bezpośrednio do ligi z czołowej piątki. W Lecce najczęściej gra jako skrzydłowy i jest absolutnie podstawowym graczem ekipy z południa Włoch. W debiucie w Serie A strzelił gola przeciwko Lazio, trafił też na Stadio Olimpico w starciu z Romą.

Liczbami może nie imponuje, co było widać także w Pogoni, ale miejsca w składzie nie oddaje. Jego wycena na transfermarkt.de, która w momencie wyjazdu z Polski pół roku temu wynosiła 1,8 miliona euro, podskoczyła w krótkim czasie do trzech. Piłkarz wciąż jest tylko wypożyczony do Lecce z Rostowa (podobnie jak było w przypadku pobytu w Pogoni), ale wydaje się, że jego kariera raczej idzie w dobrym kierunku.

3. Aleksandar Sedlar (Deportivo Alaves – Piast Gliwice)

To był solidny środkowy obrońca, ale mimo wszystko, z perspektywy lat, zaskakujące, że z mistrzowskiej drużyny Piasta Gliwice to on, a nie Joel Valencia, Patryk Dziczek, Jorge Felix czy Frantisek Plach zrobił największą karierę. Po wyjeździe z Polski trafił na Majorkę, której jednak nie podbił. Ani przed spadkiem, ani po nim, ani po powrocie do La Liga nie należał do podstawowych graczy i w 2022 roku przeniósł się do Alaves. Dopiero tam stał się filarem zespołu, który przed rokiem awansował do La Liga. W czołowej lidze świata też się obronił. Od sierpnia do listopada tydzień w tydzień grał w podstawowym składzie. Sezon zakończyło dla niego zerwanie więzadeł krzyżowych.

Mimo wszystko 32-latek zalicza już jednak drugi klub w najwyższej lidze hiszpańskiej, tym razem udowadniał jesienią, że może być nie tylko zapchajdziurą, ale i podstawowym zawodnikiem. A to wszystko w rozgrywkach, do których gracze wyjeżdżający bezpośrednio z Polski raczej nie mają wstępu. W Hiszpanii uzbierał już łącznie 93 mecze, czyli więcej, niż rozegrał w Ekstraklasie.

2. Josip Juranović (Union Berlin – Legia Warszawa)

Modelowy przykład historii transferowej, w której klub z Ekstraklasy uczestniczy jako pośrednik między podobnymi ligami z regionu a silniejszymi rozgrywkami z zachodniej Europy. Legia pozyskała Chorwata z Hajduka Split. Po roku okraszonym mistrzostwem Polski sprzedała go do Celtiku. Ten z kolei zeszłej zimy wysłał go za blisko dziewięć milionów euro do Unionu Berlin.

Z klubem ze stolicy Niemiec prawy obrońca grał jesienią w Lidze Mistrzów, w obu meczach przeciwko Realowi występując w podstawowym składzie. Mimo pewnych problemów zdrowotnych, z którymi się zmagał, uzbierał w tym sezonie ponad 1300 minut. Utrzymuje też miejsce w silnie obsadzonej reprezentacji Chorwacji, z którą przed rokiem doszedł do finału Ligi Narodów. Wycena na poziomie 10 milionów euro czyni go w tej chwili najwięcej wartym obcokrajowcem z przeszłością w Polsce.

1. Vanja Milinković-Savić (Torino – Lechia Gdańsk)

Trafiał do Polski z… Manchesteru United, mając łatkę wielkiego talentu. W Ekstraklasie przeplatał fenomenalne występy z prostymi pomyłkami. Po ledwie 29 występach w Polsce został sprzedany do Włoch, gdzie gra do dziś. Przebijanie się do podstawowego składu Torino zajęło mu kilka lat. Bezpośrednio po wyjeździe z Polski był zmiennikiem doświadczonego Salvatore Sirigu. Zaliczał nieudane wypożyczenia do SPAL, Ascoli i Standardu Liege.

Szansę regularnej gry w Torino niespodziewanie dostał w 2021 roku, a więc cztery lata po tym, jak ten klub zapłacił za niego 2,6 miliona euro. Serb już nie oddał miejsca między słupkami. Zalicza trzeci kolejny sezon jako numer jeden. W poprzednim grał we wszystkich meczach od deski do deski. W tym zagrał na zero z tyłu już trzynaście razy, czym ustępuje tylko Yannowi Sommerowi z pędzącego po mistrzostwo Interu. W najbliższy weekend powinien świętować setny występ w Serie A. Został też numerem jeden reprezentacji Serbii, z którą awansował na tegoroczne Euro. Młodszy brat Sergeja Milinkovicia-Savicia też zapracował na swoje nazwisko.

INNI WARCI UWAGI

Wszelkiego rodzaju rankingi to zawsze tylko zabawa. Choć Opta Power Ranking to poważne narzędzie, nie da się z całą pewnością porównać siły klubów z różnych części świata. Nie wiadomo też, jak zmierzyć czyjeś 70% minut w słabszym klubie i 30% w silniejszym. Dlatego warto wspomnieć także o kilku zawodnikach z przeszłością w Polsce, którzy też pojawiają się w tym sezonie na boiskach w silniejszych klubach niż te grające w Ekstraklasie. Największa kolonia tego typu piłkarzy jest w Dinamie Zagrzeb, gdzie grają Mahir Emreli i Sandro Kulenović (ex Legia Warszawa) oraz Tibor Halilović znany z Wisły Kraków. Żaden nie jest podstawowym graczem seryjnego mistrza Chorwacji, ale każdy mniej lub bardziej regularnie pojawia się na murawie. Podobnie „ekstraklasowym” klubem jest Viktoria Pilzno, gdzie występują Erik Jirka z Górnika Zabrze, Jan Sykora z Lecha oraz Jan Kliment z Wisły, choć tylko tego pierwszego można uznać za podstawowego gracza.

Nieźle radzi sobie Lasza Dwali, Gruzin znany z Pogoni Szczecin i Śląska Wrocław, który jest podstawowym stoperem APOEL-u Nikozja, zmierzającego po mistrzostwo Cypru. W Karabachu, który wyszedł z grupy Ligi Europy, w kolejnej rundzie pokonał Bragę i szykuje się do walki o ćwierćfinał z Bayerem Leverkusen, występuje Marko Vesović, były mistrz Polski z Legią Warszawa. Emir Dilaver, były gracz Lecha Poznań, walczy z kolei o mistrzostwo Chorwacji z HNK Rijeka. Georgios Giakoumakis, który po wyjeździe z Górnika został królem strzelców Eredivisie oraz ligi szkockiej, kontynuując karierę w Atlancie United zszedł na trochę niższy sportowo poziom. Jego klub odpadł już w pierwszej rundzie play-off i według Opta Power Ranking jest zbliżony siłą do czołówki Ekstraklasy. Giakoumakis strzelił jednak dziewiętnaście goli, co czyniło go czołowym strzelcem ligi. Po wyjeździe z Polski trafił do siatki już 78 razy.

Piłkarzy, których występy w Ekstraklasie popchnęły do dalszych niezłych karier, jest więc trochę. Przydałoby się jednak, by ci, którzy w ostatnim czasie wyjechali z ligi, jak Ernest Muci, który już strzelił w Besiktasie pierwszego gola i gra regularnie, albo Daisuke Yokota, który w Gandawie zaczął dobrze, ale ostatnio nabawił się kontuzji kolana, napisali kolejne, jeszcze większe historie sukcesu. Nie tylko Polacy wyjeżdżający z ligi budują jej wizerunek za granicą.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

15 komentarzy

Loading...