Reklama

Jak oni się biją! O walkach na tafli

Łukasz Poznański

Autor:Łukasz Poznański

06 marca 2024, 11:00 • 9 min czytania 6 komentarzy

Weteran kontra dzieciak. Pięściarski pojedynek na lodzie, jaki pod koniec lutego stoczyli 21-letni Matt Rempe z New York Rangers i 33-letni Nicolas Deslauriers z Philadelphia Flyers został okrzyknięty najlepszą walką od lat w NHL. “Mój Boże. Kiedy ostatni raz widzieliśmy taką walkę NHL? To było oldschoolowe mordobicie” pisał jeden z portali sportowych za Oceanem. Przy tej okazji patrzymy na ten temat nieco szerzej. Jak to jest z tymi walkami na tafli? 

Jak oni się biją! O walkach na tafli

Umówili się już przed spotkaniem.

– Widziałem, jak czaił się podczas rozgrzewki – opowiadał po meczu Deslauriers. – Jestem facetem, który nie przyjmuje odmowy, więc po prostu podszedłem grzecznie i zapytałem: „Czy zamierzamy to zrobić?”.

–  Zapytał mnie na rozgrzewce. To naprawdę ciężki klient, ale powiedziałem: „Do diabła, naprzód!” – relacjonował z kolei Rempe. – Bomby leciały, to była długa walka. Wspaniałe! Aż puściły soki – dodał młody zawodnik, który w swoim czwartym meczu w NHL brał już udział w drugiej bójce. 

Od rozpoczęcia meczu minęły niecałe trzy minuty, gdy obaj zawodnicy pozbyli się kijów, rzucili rękawice na lód i podjechali do siebie. Było dość brutalnie. Kilka uderzeń sięgnęło celu.  Po chwili od kolejnych ciosów pospadały im kaski. Długa, mocna wymiana zakończyła się rzutem w wykonaniu lżejszego i mniejszego weterana, który powalił żółtodzioba.

Reklama

Kto wygrał? Po starciu bardziej zmęczony był starszy Deslauriers, choć to on zaliczył obalenie. Obaj gracze wyszli z pojedynku z obrażeniami twarzy. Po wszystkim posłusznie powędrowali na ławkę kar. Sam mecz zakończył się zwycięstwem Rangers 2:1, a decydującą bramkę zdobył Rempe po rykoszecie od swojej łyżwy.  

Jak więc to działa? Co to daje? Jakie są pisane i niepisane zasady walk na lodzie? Spróbujmy przyjrzeć się teorii i praktyce hokejowych bójek. 

Czy to legalne?

Walki zawodników na lodzie są tak stare, jak sam hokej. W 1875 roku w Montrealu odbył się pierwszy w historii tego sportu mecz rozegrany w hali i zakończył się on… wielką bijatyką zawodników z kibicami. Pierwsze udokumentowane w źródłach starcie dwójki graczy jest z kolei datowane na 1890 rok. 

Pojedynki na pięści zawsze były częścią widowiska, zarówno w amatorskich rozgrywkach, jak i po powołaniu NHL w 1917 roku. Czy są legalne? Teoretycznie nie. Każdy zawodnik, który weźmie udział w walce, podlega karze wykluczenia z gry na pięć minut (tzw. kara większa). To niezbyt dotkliwe konsekwencje, jeśli popatrzy się na inne sporty zespołowe, w których “akty agresji” w zależności od powagi mogą skutkować wielomeczowymi dyskwalifikacjami i wysokimi grzywnami.

Reklama

Oficjalne hokejowe przepisy w NHL wskazują sędziom, jak postępować, gdy dojdzie do bójki między zawodnikami. Definiują ją jako starcie dwóch graczy. Na boisku może toczyć się kilka pojedynków, co czasem się zdarza, ale są wtedy rozpatrywane jako osobne walki. Banda łysego, która zgodnie z uliczną mądrością atakuje dwóch na jednego, nie ma czego szukać na lodzie. Tak zwane “third man in”, czyli dołączenie trzeciego gracza do pojedynku skutkuje od razu karą wykluczenia z meczu.

Do bijatyki nie może także dołączyć zawodnik z ławki. Trzeba być na boisku, by stoczyć walkę. Nie wolno przed pojedynkiem zdjąć kasku (skutkuje to dodatkowo mniejszą karą, dwoma minutami wykluczenia z gry), a w jego trakcie używać żadnej broni, w tym łyżew, na przykład do kopania przeciwnika. W tym ostatnim przypadku karą jest wykluczenie z meczu. 

Nie zawsze zawodnicy umawiają się na pojedynek na pięści, jak zrobili to Rempe i Deslauriers, albo jednocześnie rzucają rękawice na lód, co oznacza, że będą sobie coś wyjaśniali. Czasem jeden gracz rzuca się na drugiego samemu prowokując starcie. Sędziowie mogą uznać go wtedy za podżegacza. Podżegacz otrzymuje dodatkowo mniejszą karę.

Starcie kończy się zawsze, gdy jeden lub obaj hokeiści padają na lód. Sędziowie mogą zainterweniować wcześniej, gdyby walka była zbyt brutalna albo niebezpieczna. Ile pojedynków można stoczyć w jednym meczu? Określają to przepisy dotyczące kar. Zawodnik może maksymalnie otrzymać trzy większe kary w jednym spotkaniu, czyli, jeśli nie był karany z innych powodów, limit walk w jednym meczu wynosi trzy na każdego zawodnika. 

Walki to istotny element hokejowej kultury. W związku z tym, oprócz ograniczeń określonych w oficjalnych przepisach, jest też kilka niepisanych zasad należących do hokejowego kodeksu honorowego. Są one spójne z tym, co ogólnie postrzega się jako honorowe w kwestii jakichkolwiek walk. Przede wszystkim pojedynki na pięści powinni toczyć ze sobą gracze podobnych rozmiarów. Nie powinno się wyzywać na pojedynek mniejszych od siebie. Nie wolno też atakować od tyłu czy bić leżącego.

Liczby i obawy

Dziś pięściarskie starcia na lodzie to trochę rarytas. Kibice NHL oglądają walkę mniej więcej w co czwartym spotkaniu. Złote czasy pod tym względem przypadły na lata 80. W rekordowym sezonie w 1988 roku średnia walk na mecz wynosiła 1,1. 

Czy wszyscy hokeiści za Oceanem wszczynają bójki? Nie, jedynie średnio 25% spośród wszystkich zawodników bierze udział w choć jednej bijatyce w sezonie. Najwięksi fighterzy mają ich na koncie po kilkanaście w pojedynczych rozgrywkach. Rekordzistą pod względem stoczonych pojedynków w karierze jest Tie Domi, który przez 16 sezonów w latach 1989-2006 zaliczył 333 bijatyki. Jego niesamowitą historię przeczytacie w tym miejscu

Jedną z bardziej znanych bójek była “Krwawa Środa” z 26 marca 1997. Po starciu hokeistów Detroit Red Wings i Colorado Avalanche na tafli pozostały czerwone smugi. Suma kar wyniosła wtedy 144 minuty. Rekord NHL pod względem przyznanych wykluczeń przypadł jednak na mecz Philadelphia Flyers i Ottawa Senators w marcu 2004 roku i wyniósł 419 minut.

W poprzednich rozgrywkach ogólna suma walk wynosiła 334 w 1312 meczach sezonu zasadniczego. Dla porównania jeszcze piętnaście lat temu ta liczba była ponad dwa razy większa. W sezonie 2008/09 były to 734 starcia. Oznacza to spadek w tym okresie o ponad 45%. 

Paradoksalnie w ostatnich kilku sezonach obserwuje się małą tendencję wzrostową w liczbie toczonych pojedynków. Jest to o tyle zaskakujące, że poza boiskiem walki mają raczej coraz więcej przeciwników, którzy domagają się zaostrzenia przepisów w tym zakresie.

Dyskusja o zakazie walk na lodzie w Ameryce wybucha zawsze ze zdwojoną siłą po drastyczniejszych zdarzeniach, tak jak w 2007 roku, gdy podczas starcia Coltona Orra z Toddem Fedorukiem, ten drugi po jednym z ciosów stracił przytomność. Powalony Fedouruk z Philadelphia Flyers miał już w twarzy tytanowe płytki po tym, jak na początku sezonu doznał uszkodzeń czaszki w innym pojedynku. 

Główny argument przeciwników walk dotyczy właśnie konsekwencji zdrowotnych, jakie mają wywoływać u zawodników. Wymierzane na oślep ciosy lądujące na głowie powodują urazy mózgu. Kilku fighterów zmagało się po karierze z encefalopatią, przewlekłą chorobą wywołaną częstymi uderzeniami w głowę, która charakteryzuje się problemami z nastrojem i myśleniem. 

W 2011 roku hokejowym środowiskiem w Ameryce wstrząsnęły trzy niespodziewane śmierci młodych zawodników, które miały miejsce na przestrzeni kilku miesięcy. Ich przyczyn upatruje się właśnie w boiskowych bójkach. Chodzi o Wade’a Belaka, Ricka Rypiena i Dereka Boogaarda. Wszyscy trzej mieli cierpieć na encefalopatię w wyniku urazów spowodowanych walkami na lodzie. Dwaj pierwsi targnęli się na swoje życie, trzeci zmarł w wyniku przedawkowania alkoholu i środków odurzających.

We współczesnym hokeju opartym na szybkości i umiejętnościach technicznych ma już w ogóle nie być miejsca na prymitywne bijatyki. W obozie krytyków pojedynków między zawodnikami poczesne miejsce zajmuje hokejowy GOAT, Wayne Gretzky. Legenda uważa, że jego ukochana gra jest sztuką i starcia na pięści po prostu się w tym podejściu nie mieszczą. 

Przeciwnicy walk zauważają, że hokej się zmienił. Kiedyś umiejętność walki i brutalnej, opartej na fizycznej sile gry wystarczyła niektórym zawodnikom, by znaleźć się w NHL. Dziś do takich sytuacji już nie dochodzi. Poziom graczy podniósł się i w najlepszych rozgrywkach nie uświadczy się już hokeisty, który nie prezentowałby indywidualnie stosunkowo wysokiego poziomu jeśli chodzi o samą technikę. 

Polska duma

Zadzwonił do mnie trener Flames, Darryl Sutter, to było w 2003 roku, zapytał: “Kris, co możesz dać naszej drużynie, jeśli cię wezmę?”. Odpowiedziałem, że mam doświadczenie, umiem motywować kolegów i zapewniłem, że będę miał najwięcej bójek w sezonie, że nikt nie będzie chciał do nas przyjeżdżać, że będą robić w gacie – tak opowiadał kiedyś Krzysztof Oliwa w “Przeglądzie Sportowym”.

Tylko dwóch Polaków zagrało kiedykolwiek w najlepszej hokejowej lidze świata. Jeden z nich, Krzysiek, chłopak ze Śląska, zasłynął tam jako nieustraszony zabijaka. Szacunek w swojej pierwszej drużynie, New Jersey Devils, miał zdobyć po tym, jak “uspokoił” podczas obozu przygotowawczego groźnego samca alfa, Sashę Lakovicia. Tak Oliwa opowiadał o tym “Przeglądowi Sportowemu”:

Facet wcześniej walczył w klatkach, to świr, miał centralnie zerwany dach, maniak siłowni. Któregoś dnia uznałem, że przesadził. Są zasady, których się nie łamie. To był początek obozu, spokojnie, miło, przyjechaliśmy, żeby się zapoznać, pogadać, miało być miło. A ten wali z całej siły w bramkarza, katuje młodych chłopaków. To dostał parę razy po czajniku i się uspokoił. Kto wie, może to właśnie dało mi szacunek, może coś w tym jest.

Trener Sutter z Calgary wiedział, co robi, zatrudniając Polaka w 2003 roku. Jego drużyna z Oliwą w roli “motywatora” i ochroniarza dotarła aż do finału Pucharu Stanleya, gdzie wygrywała już nawet 3:1 w rywalizacji do czterech zwycięstw. Ostatecznie musiała jednak uznać wyższość Tampa Bay Lightning i zadowolić się drugim miejscem.  Nie obeszło się wtedy bez kontrowersji. W meczu numer sześć arbitrzy nie uznali drużynie z Kanady gola, który mógł dać jej upragnione mistrzostwo.

Nieoficjalna funkcja ochroniarza na lodzie polega na pilnowaniu, by nikt z przeciwników nie próbował agresywnej gry przeciwko najlepszym graczom twojego zespołu. Oliwa w Calgary wywiązał się z niej znakomicie. 31 bójek i 247 minut na ławce kar w 65 meczach były wówczas najlepszymi wynikami w sezonie. Historia Polaka dobrze obrazuje funkcję i istotę walk w NHL.

To była fantastyczna drużyna. Nie taka jak w Devils, gdy mieliśmy same gwiazdy. To była drużyna wojowników. Może nie byliśmy najlepsi, ale nas najbardziej się bali – podsumował Oliwa w Przeglądzie.

Z jednej strony psychiczna presja, z drugiej, jak podkreślają sami zawodnicy, wygrana bójka może dać całej drużynie impet i pobudzenie w trudnych momentach spotkania. To właśnie wśród graczy można znaleźć sporo zwolenników walk na lodzie. Przytaczają oni jeszcze jeden istotny argument: pięści pozwalają lepiej rozsądzić niektóre sporne sytuacje niż robią to sędziowie.

Hokeiści obawiają się, że zakazanie bijatyk może paradoksalnie zwiększyć na boisku liczbę niebezpiecznych zagrań. Pojedynki pozwalają rozładować napięcie i przerwać spiralę boiskowych złośliwości. 

Oliwa w jednej z rąk ma sześć śrub i platynową płytkę. To konsekwencja zderzenia z bandą w meczu z Detroit Red Wings w 2000 roku. Nasz hokeista był wtedy zawodnikiem New Jersey Devils. Pędził do bezpańskiego krążka, by wbić go do pustej bramki, ale jeden z rywali, Matthew Dendenault, podstawił mu kij. Kanadyjczyk od tamtej pory musiał mieć się na baczności.

Może ten gnojek nie zrobił tego specjalnie, ale obiecałem mu, że go załatwię. Jak ktoś wjeżdża na pełnej prędkości i kto inny mu podstawia kij, to wiadomo, czym to grozi. Powiedziałem: “zakończę karierę na twoim łbie!”. Później, gdy tylko wyjeżdżałem na lodowisko, on zjeżdżał. Już nigdy nie przebywaliśmy w tym samym czasie na lodzie. Podjeżdżałem do niego i rzucałem mu stek bluzgów. Tylko tyle mogłem zrobić – komentował Oliwa. 

Polak i jego Devils byli w tamtych rozgrywkach świeżo po zdobyciu Pucharu Stanleya. Pierścienia nikt Oliwie nie odbierze. Dziś jest już na sportowej emeryturze, a era “enforcerów” w NHL dawno się skończyła. 

Oprócz samych zawodników największymi zwolennikami bójek są jednak… kibice i być może dzięki nim ligowa tradycja się jeszcze obroni.

ŁUKASZ POZNAŃSKI

Fot. Newspix

Czytaj więcej o hokeju:

Stara się wcielić w życie ideał człowieka renesansu. Multilingwista. Pasjonat podróży autostopowych i noclegów pod gołym niebem. Przeżeglował morze (na razie jedno), przewspinał góry. Zaśpiewa, zagra. Trochę gorzej z tańcem, chyba że jest to taniec z piłką koszykową. Uwielbia się uczyć. Marzy, by w każdej dziedzinie umiejętności, myśli i wiedzy ludzkiej zdobyć choć podstawową orientację. W sporcie najbardziej pasjonuje go przekraczanie granic. Niezłomna wola, która pozwala zdyscyplinować każdą komórkę organizmu, by w określonej sekundzie osiągnąć powzięty cel.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Komentarze

6 komentarzy

Loading...