Widzew Łódź złożył wniosek o powtórzenie meczu z Wisłą Kraków. I bardzo słusznie, gdyż ten mecz powinien zostać powtórzony.
„Ale jak to, przecież wiele jest błędów sędziowskich, jakbyśmy powtarzali wszystko, to sezon nigdy by się nie skończył, hehe, to może jeszcze wróćmy do karnego Błaszczykowskiego z Portugalią”.
Ucieczka w takie hiperbole – moim zdaniem – nie jest słuszna. To, że powtórzymy jeden mecz nie znaczy, że będziemy powtarzać każdy, przy jakimkolwiek błędzie sędziowskim. Oczywiście istnieje obawa o stworzenie precedensu, ale zdaje się, że odkąd powtórzyli mecz w Belgii, to nie grają wszystkich spotkań po dwa razy.
Mamy do wyboru: nie róbmy nic, bo się coś może kiedyś wydarzyć (to znaczy kluby będą nagminnie składać protesty), albo zróbmy coś, bo się już wydarzyło.
Chyba lepiej postawić na to drugie. W innym wypadku można nigdy nie reagować, w obawie, że coś tam kiedyś ktoś.
Nie mówimy tutaj o meczu ligowym, kiedy punkty można odrobić kiedy indziej. Mówimy o jednym, decydującym spotkaniu. Meczu, w którym Widzew został po prostu okradziony w ostatniej sekundzie.
Bramka Wisły absolutnie nie powinna zostać uznana. Łasicki był na spalonym, przeszkadzał w interwencji. To nie jest sytuacja typu „nie wiadomo, zastanówmy się”, tylko czarno-biała. Gol musi zostać anulowany, tym bardziej że arbitrzy mieli do dyspozycji VAR.
Wisła nie powinna strzelić tej bramki i Wisły nie powinno być w półfinale Pucharu Polski. To znaczy może być, ale musi zagrać z Widzewem jeszcze raz i jeszcze raz wygrać (ale tym razem uczciwie, nie po golu z kapelusza).
Jarosław Królewski pisze: „Wszystkim tym, którzy domagają się powtórzenia meczu, pragnę przypomnieć, że drużyny miały kolejne 30 minut na wykazanie się w dogrywce. Tego dnia wygrała drużyna lepsza”.
Trudno powiedzieć, czy wygrała drużyna lepsza, gdyż jedna strzeliła legalnego gola przez 90 minut z cholernym okładem, a druga nie. Poza tym – to tak nie działa. Jeśli zabrać Królewskiemu cały majątek, tak jak i komuś innemu (ale dotychczas biedniejszemu), a potem kazać w ciągu 30 minut się wykazać, że jest się obrotniejszym, nie byłoby to szczególnie uczciwe.
Prawdę mówiąc Królewski równie dobrze może mówić, że Hiszpanie z Koreą mogliby strzelić pięć bramek, a nie ledwie dwie nieuznane, bo którąś by im w końcu zaliczyli. Miałoby to tyle samo sensu.
Powtórzenie meczu jest ostatnią instancją, ale jednocześnie taką, która powinna istnieć – w zupełnie wyjątkowych, ekstraordynaryjnych wypadkach. Takie tutaj zachodzą: ktoś wyrzucił Widzew z Pucharu Polski, ponieważ skrajnie się pomylił.
Czy gdyby zawodnik Wisły wziął piłkę w ręce i wrzucił ją do bramki, a sędzia tylko sobie znanym sposobem uznałby tego gola, nie chcielibyśmy powtórki? No chcielibyśmy. Tutaj błąd nie jest tak – ha, sami uderzycie w różne hiperbole – absurdalny, ale jednocześnie jest gigantyczny.
GIGANTYCZNY.
Naprawdę trudno zrozumieć, jak arbitrzy tego nie dostrzegli – pal licho, ile mieli do dyspozycji kamer (o czym będziemy pisać). To było widoczne z Zakopanego.
Tak, nie powtórzyliśmy ręki Maradony, ręki Henry’ego i stu tysięcy innych wielkich sędziowskich błędów. Ale kiedyś bramkarz mógł łapać od swojego, a sędziowie nie mieli do dyspozycji powtórek.
Kiedyś. Futbol się zmienia.
I to, że niegdyś nie wyobrażaliśmy sobie powtórki meczu, nie oznacza, że teraz do takiej powtórki nie może dojść. Powinno.
Wisła nie strzeliła prawidłowej bramki, Widzew tak. Ten mecz zakończył się wynikiem 0:1. Nie ma żadnych innych okoliczności – nikt by się nie spiął po straconym golu, nikt by nie bronił. Ostatnia sekunda, ostatni strzał. Nielegalny gol.
Ten mecz trzeba powtórzyć. I prawdę mówiąc: to dla Wisły wyjątkowo łagodne rozwiązanie.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- DAWID SZWARGA I RAKÓW – KRYZYS WKALKULOWANY?
- DLACZEGO NIKT NIE WPUSZCZA KIBICÓW WISŁY KRAKÓW?
- KTÓRZY REPREZENTANCI ROZGRYWAJĄ NAJWIĘCEJ MINUT W TOPOWYCH KLUBACH?
Fot. Newspix