W 2019 roku Adam Kownacki (20-4, 15 KO) był uważany za jednego z pięściarzy, którzy w niedługim czasie mogą stoczyć pojedynek o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Popularny Babyface pokonał wówczas przez nokaut w drugiej rundzie Geralda Washingtona, a następnie stoczył niesamowitą walkę z Chrisem Arreolą, w której obaj pięściarze wyprowadzili grubo ponad dwa tysiące ciosów. – Po tej walce przez tydzień dochodziłem do siebie – mówi w Rozmowie z Weszło Polak, dla którego jak na razie była to ostatnia wygrana na zawodowych ringach. Po niej przyszły cztery kolejne porażki.
Zła passa wyhamowała karierę Kownackiego, który rozważał nawet jej zakończenie. W sobotę 34-latek na co dzień mieszkający w USA po raz pierwszy zawalczy w Polsce. Jego rywalem będzie Kacper Meyna, a trofeum do zdobycia – pas międzynarodowego mistrza Polski. – Trenowałem przez osiem tygodni by teraz samemu sobie udowodnić, czy coś jeszcze ze mnie zostało i chcę dalej boksować – mówi Kownacki, z którym porozmawialiśmy też o życiu na Greenpoincie czy początkach kariery, kiedy boks łączył z pracą na budowie i ochronie. Czy żałuje tego, że nie wziął walki o mistrzostwo wagi ciężkiej, kiedy miał na to okazję? I czy pojedynek z Meyną to jego bokserskie starcie być albo nie być? Zapraszamy.
SZYMON SZCZEPANIK: Pierwszy raz boksujesz w Polsce. Są emocje?
ADAM KOWNACKI: Jak najbardziej. Tu się urodziłem i w tym kraju zawsze chciałem walczyć. Dodatkowo w grę wchodzi pas mistrza Polski, więc motywacja do tej walki jest naprawdę duża.
Dokładnie urodziłeś się w Łomży, a wychowałeś w Konarzycach. Przez te osiem tygodni pobytu w kraju miałeś w głowie tylko trening, czy był czas na odwiedzenie rodzinnych stron?
Niestety nie miałem na to czasu. Byłem skupiony tylko na treningu. Przyjechałem tutaj z misją, którą muszę wykonać.
Parę lat temu ukazał się dokument TVP Sport w którym oprowadzałeś po Greenpoincie w Nowym Jorku. Powiedziałeś wtedy, że za Oceanem wciąż czujesz się jak emigrant. Nie kusi cię powrót do Polski na stałe?
Taki pomysł chodzi mi po głowie i zobaczymy, co pokaże przyszłość. Na razie jednak zakochałem się w Miami, gdzie mieszkam od dwóch lat. Bardzo mi się tam podoba, więc jeszcze nie myślę o zmianie miejsca zamieszkania.
Podejrzewam, że kiedy teraz rozmawiasz z żoną i dziećmi, to możesz im zazdrościć pogody.
Tak, ale jak mówiłem – przyjechałem tu z misją. Muszę osiągnąć swój cel, dobrze się przygotować i wygrać tę walkę.
Prawie całe życie spędziłeś w USA. Ale nie miałeś tam łatwych początków, podobno inne dzieciaki się z ciebie naśmiewały.
Tak, bo zawsze byłem grubszej kości, miałem lekką nadwagę. Stąd trzeba było walczyć o swoje.
Treningi bokserskie chyba wtedy pomogły?
Jak najbardziej, trening bokserski parę razy pomógł mi w życiu, wyrobił we mnie dyscyplinę. Do dziś uważam, że to super sport dla dzieci.
Zdarzyło ci się tak, że ci którzy dawniej się z ciebie śmiali, później starali się być kolegami?
Było tak, że na Greenpoincie każdy się znał, wiedział, kto gdzie mieszka. I jak to na osiedlu, każdy mój kuzyn miał problemy z kimś innym. Ale my Polacy tak już mamy, że jak jest dobrze, to się gryziemy między sobą, a jak trzeba się zjednoczyć w jakiejś sprawie, to trzymamy się razem. I tak też było na Greenpoincie. Zawsze ci ktoś dogryzał, miałeś jakieś konflikty, ale jak przychodziło co do czego, to jeden stawał za drugim.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
Czyli żyliście jak bracia – między sobą mogliście się sprzeczać, ale przed obcymi się jednoczyliście.
Dokładnie, tak właśnie pamiętam Greenpoint.
Musiałeś się jakoś utrzymać przed boksem. Czym się zajmowałeś w USA, kiedy twoja kariera dopiero raczkowała?
Dawniej pracowałem na budowie, stałem w klubach na bramkach, zawsze człowiek próbował dorobić coś na boku, bo nie był w stanie utrzymać się z boksu. Przez pierwsze cztery walki pomagał mi też Mariusz Kołodziej, który co tydzień dawał mi kieszonkowe. Nie były to wielkie pieniądze, ale wtedy mieszkałem u rodziców, więc nie miałem też większych wydatków. Później doznałem kontuzji, złamałem rękę i miałem długą przerwę. Przez to zanim powróciłem do ringu, ponownie musiałem ruszyć do pracy.
I tak łączyłeś dwa etaty, rano budowa, wieczorem bramki, a w międzyczasie trening?
Na bramkach stałem tylko w weekendy, sobotę i niedzielę. A na co dzień to jak mówisz, pracowałem na budowach, głównie budowaliśmy szkoły. Rano robiłem trening, później przychodziła praca, z której wracałem do domu około 22:00 i wtedy dopiero miałem czas na odpoczynek.
Walka z Arturem Szpilką odmieniła twoje życie? W Polsce wybuchł po niej na ciebie szał.
Dokładnie, ale w Stanach już wcześniej dałem kilka dobrych walk i kilka pojedynków, w których widziałem, że mój trening daje efekty.
Walka Adama Kownackiego z Arturem Szpilką. Nokaut od 4:30.
Mówiłeś, że odliczasz tygodnie do walki z Kacprem Meyną, bo tęsknisz do dzieci. Dlaczego rodzina nie przyjechała?
Jak zauważyłeś, to strasznie długa rozłąka, a dzieci jednak mają szkołę. Chodzą do przedszkola, fajnie się rozwijają. Ale dobrze, że w dzisiejszych czasach mamy telefony komórkowe, Internet, możemy ze sobą rozmawiać na FaceTime. Ja oczywiście często dzwonię, pytam co słychać, żona też wysyła mi filmy co akurat porabiają. Więc pomimo że osiem tygodni to była długa rozłąka, to przez Internet dało się być naprawdę blisko i non stop przypominać sobie o najbliższych.
Dzieciaki się stresują, kiedy tata walczy, czy jeszcze są za małe, by rozumieć o co w tym wszystkim chodzi?
Starszy Kazio już kuma o co chodzi, ale Tadzio jeszcze nie, bo ma dopiero dwa latka. Tylko trochę boksuje i robi w powietrzu „pow, pow”. Natomiast Kazio rozumie na tyle, że kiedy wrzuciłem stare zdjęcie na Instagrama, na którym krew leciała mi z powieki, to później żona mówiła mi, że był strasznie smutny bo zobaczył że tata ma poobijaną twarz.
Do Polski nie przyjechał twój trener główny SugarHill Steward. Co jest zrozumiałe, bo miał inne sprawy na głowie, przygotowywał Tysona Fury’ego do walki z Oleksandrem Usykiem. Kontaktujesz się z nim?
Oczywiście, rozmawiamy ze sobą trzy razy w tygodniu, więc jesteśmy w stałym kontakcie. Może jeszcze przyjedzie na moją walkę, zobaczymy ale raczej nie będzie to możliwe. Ważniejsze dla mnie i dla niego jest to, że niedługo SugarHill przeprowadza się do Miami, więc teraz trudno byłoby mu ogarnąć podróż do Polski.
Jesteś zawodnikiem wzrostu Usyka, a przy tym bardzo dynamicznym. SugarHill nie oferował ci możliwości sparowania z Tysonem Furym przed jego pojedynkiem z Ukraińcem?
Nie, ponieważ Usyk jest leworęczny, więc to byłby duży problem, bym go imitował. Ja jestem dynamiczny, ale też mam inny styl od niego. Idę do przodu, a Usyk bardziej tańczy wokół rywala.
Co SugarHill zmienił w twoim treningu?
Doszła inna praca nóg i dużo chodzenia. Przed każdym treningiem typowo bokserskim zaczynam chodzenie dookoła ringu przez dwie-trzy rundy, więc nastąpił powrót do nauki podstaw w boksie.
Jak wygląda obecnie twoja waga? W twoim przypadku dyskusja o kilogramach trwa już od dawna, zwykle ważysz około 115 kilogramów. Ile planujesz wnieść do ringu?
Moja waga jest podobna jak zwykle i w dniu walki planuję ważyć około 115 kilogramów. Ale czuję się z nią dobrze, osiem tygodni ciężkiej pracy naprawdę przyniosło efekty, jestem silny i szybki. A jak to mawia Tomasz Adamek, kiedy jestem szybki to wygram z każdym.
Naprawdę twoja waga na liczniku się nie zmieniła? W porównaniu do samego siebie sprzed paru lat, masz smuklejszą sylwetkę.
To wszystko kwestia siłowni i odpowiedniego treningu. Za moje przygotowanie fizycznie odpowiada Mirek Babiarz, działający w Strength & Conditioning Education Center w Gdyni. Pracujemy razem cały okres przygotowawczy i czuję, że nabrałem dużej masy mięśniowej. A że kilogram mięśni ma mniejszą objętość od kilograma tłuszczu, to moje ciało zmieniło się pod względem wyglądu.
Twoje ostatnie walki to cztery porażki. Miejmy nadzieję, że jedna zostanie zamieniona na no contest, ponieważ Joe Cusumano wpadł na stosowaniu dopingu. O tym jednak zaraz po walce nie wiedziałeś. Miałeś wtedy myśli, żeby skończyć z boksem?
Tak i nie, bo nie chciałem zakończyć kariery na porażce. Chciałem zrobić jeszcze jedną walkę i po prostu wygrać. Nawet jeżeli byłby to gorszy przeciwnik, który nie ma takiej renomy jak moi poprzedni rywale. Dlatego walka z Meyną jest dla mnie naprawdę ważna i jestem na niej w pełni skupiony. Trenowałem przez osiem tygodni by teraz samemu sobie udowodnić, czy coś jeszcze ze mnie zostało i chcę dalej boksować. Obóz był wspaniały, wszystko przebiegło dobrze, ale walka to walka. To dla mnie sprawdzian, czy po pełnym obozie przygotowawczym, przepracowanym bez rodziny i na totalnym skupieniu daję radę w ringu. W sobotę się tego dowiemy.
W ostatnim pojedynku Adam Kownacki przegrał z Joe Cusumano na punkty. Po walce okazało się jednak, że Amerykanin o włoskich korzeniach stosował środki dopingujące.
Rozumiem twoje podejście, ale pamiętam że walczyłeś w Barclays Center na Brooklynie, Madison Square Garden Theater czy T-Mobile Arenie w Las Vegas. W sobotę tą areną będzie Hala Widowiskowo-Sportowa w Koszalinie. Nie uwierzę, że nie pojawia się u ciebie myśl, że już nie zamieszasz w czołówce. Jak się z nią pogodzić?
Ja jednak podchodzę do miejsca sobotniej gali inaczej. Bardzo zależało mi na tym, by zawalczyć na polskiej ziemi, bo zawsze mówiłem, że czuję się Polakiem i chciałem dać walkę w swoim kraju. To było moje marzenie. Kiedy tylko promotor powiedział mi o takiej ofercie, to od razu się zgodziłem. Traktuję to trochę jak inwestycję w siebie, żeby pokazać się polskim fanom.
Jakie dziś są największe atuty Adama Kownackiego w ringu?
Presja, którą wywieram na przeciwniku. Idę do przodu i wciąż zadaję dużo ciosów.
Klasyczny „Babyface”, który wyprowadza po sto uderzeń na rundę.
Myślę, że tak. Moi sparingpartnerzy mogą potwierdzić, że moje podejście i styl boksu się nie zmieniły.
Kacper Meyna nie walczył jeszcze z zawodnikiem twojej klasy, ale ma na koncie siedem nokautów. Z kolei twoja obrona zwykle pozostawiała wiele do życzenia. Pracowałeś nad nią, czy najlepszą obroną jest atak?
Zdecydowanie ta druga opcja. Chcę jeszcze pokazać, że potrafię dać dobrą, widowiskową walkę. Aby kibice po moim występie poszli do domu z uśmiechem na twarzy, że zobaczyli takiego Adama Kownackiego, na jakiego wstawali o czwartej rano, żeby go oglądać w telewizji. Gościa, który idzie do przodu, zadaje dużo ciosów i zawsze chce skończyć walkę nokautem.
Zakładam, że nie dopuszczasz do głowy możliwości porażki. Ale zastanawiam się, czy myślisz, że ta walka to jest twoje być albo nie być w boksie?
Skupiam się na wygranej, dobrym boksie, poprawnej technice tak, aby moje ciosy mocno i dynamicznie wchodziły. Co będzie dalej – zobaczymy po walce. Nie chcę sam na siebie nakładać presji tak, jak zrobiłem to w ostatnim pojedynku. Wtedy mówiłem, że jeśli przegram z Cusumano, to zakończę karierę. To był błąd. Dlatego teraz nie skupiam się na tym, co będzie, tylko na wykonaniu zadania.
Współpracujesz z psychologiem w związku z tą walką, czy sam potrafisz poukładać mental tak, by wszystko w ringu zagrało?
Chyba muszę skorzystać, bo jesteś którąś z kolei osobą, która mnie o to pyta. (śmiech) Jeszcze nie korzystałem z usług psychologa, ale myślę o tym. Wiem, że to pomaga, jednak mentalnie czuję się dobrze, nie odczuwam wielkiej presji przed walką.
Skupiasz się na pojedynku 2 marca, ale nie mogę nie dopytać. Jeżeli wygrasz, masz jakieś plany na następne pojedynki w Polsce?
Jak najbardziej, chciałbym wtedy ponownie zawalczyć w Polsce. Tutaj miałem najlepsze obozy w karierze, bo przygotowywałem się na przykład do pojedynku z Arturem Szpilką. Teraz do walki z Kacprem Meyną także zrobiłem super formę. Treningi w tym kraju mi służą, nie mogę doczekać się walki. Stąd chciałbym tutaj wrócić na kolejny pojedynek.
Kiedy tak analizuję sobie polską wagę ciężką, to jedno nazwisko przychodzi mi do głowy. Wprawdzie Łukasz Różański zdobył mistrzostwo świata WBC w kategorii bridger (do 101,6 kg), ale poszedłbyś na to, gdyby rzucił ci wyzwanie w wadze ciężkiej?
To jest ciekawa opcja. Na razie skupiamy się na walce z Meyną, ale pojedynek z Różańskim byłby bardzo ciekawy. Jest mistrzem bridger, ma na koncie dużo wygranych walk, pokonał Artura Szpilkę, Izu Ugonoha, Alberta Sosnowskiego. To byłaby fajna walka, kibice by nią żyli.
Skoro wspomniałeś o Arturze Szpilce, to on odnalazł się w KSW. Ostatnio Tomasz Adamek walczył w tej federacji z Mamedem Chalidowem, choć na zasadach boksu. Głowacki w debiucie w klatce zaliczył nokaut wieczoru. Nie kusi cię opcja spróbowania się w MMA?
Nie, jestem bokserem, kocham ten sport i zostaję przy swojej dyscyplinie. Przejście do MMA też nie jest takie proste, potrzeba na to dużo czasu, bo to ciężki sport. Ja jednak jestem kibicem boksu.
Ale masz 34 lata. Na horyzoncie pewnie masz już plan na to, co możesz robić po karierze bokserskiej.
Posiadam w Stanach trochę nieruchomości w stanie Nowy Jork, więc zajmę się tym biznesem. Kupiłem jeden ośrodek wakacyjny, który wymaga trochę pracy i remontu. Jak będę miał dużo wolnego czasu, to będę miał w nim co robić. Doświadczenie z pracy na budowie się przyda, bo dużo rzeczy będę mógł wyremontować sam. (śmiech)
Jak się ma marka AK Babyface? Chciałbyś ją rozwijać?
Niestety w ostatnim czasie mieliśmy trochę przerw z dostawą towarów, w czasie koronawirusa ruch znacznie spowolnił. Później zaliczyłem trzy porażki, więc też nie było dobrego momentu, by promować swój brand. Ale chodzi mi to po głowie, by ponownie rozruszać ten biznes i prowadzić go dalej.
Wróćmy zatem do twoich zwycięstw. 2019 rok, dajesz świetny pojedynek z Chrisem Arreolą. Każdy z was wyprowadza grubo ponad 1000 (!) ciosów, Arreola ustanawia pod tym względem rekord wagi ciężkiej w bazie CompuBox (1125 uderzeń w walce). Czujesz, że ta walka zabrała ci trochę zdrowia? To była niesamowita młócka.
Tak, trochę zdrowia mi zabrała. Ale jestem wojownikiem, on zresztą też i bardzo dobrze przygotował się do tego starcia. Miałem okazję rozmawiać z jego byłym trenerem od przygotowania fizycznego, który powiedział mi, że Arreaola nigdy nie zrobił takiej formy, jak do pojedynku ze mną.
Jak długo po tym boju musiałeś odpoczywać?
Dochodziłem do siebie przez tydzień.
To był twój największy bój, czy bardziej cenisz sobie inne zwycięstwa?
Jeżeli chodzi o największe zwycięstwo, to za takie uważam nokaut Geralda Washingtona w drugiej rundzie. Później mogłem ogłosić, że jestem gotowy na wielkie walki. Ten pojedynek najbardziej zapamiętałem i myślę, że był najlepszy w mojej karierze.
W 2018 roku walczyłeś z Charlsem Martinem – gościem, którego wcześniej zdołał pokonać tylko Anthony Joshua. Było głośno o tym, że możesz walczyć o pas z Deontayem Wilderem. Ta kariera skręciła gdzieś w złą stronę?
Taki jest boks i takie jest życie. Tak to wszystko się potoczyło i tyle. Oczywiście żałuję, że nigdy nie zawalczyłem o pas mistrza świata wagi ciężkiej. Ale jeszcze nie skończyłem. Jak mówiłeś, mam 34 lata. Kiedy ostatnio patrzyłem na rekord Tomka Adamka, to on w moim wieku walczył o mistrzostwo świata wagi ciężkiej z Witalijem Kliczką. Więc wszystko jest jeszcze w moich rękach. Drugiego marca ponownie będę chciał wskoczyć na wygrane tory i dalej się rozwijać.
Wyjaśnijmy jeszcze jedną kwestię. Czy w 2019 roku odmówiłeś walki z Anthonym Joshuą w Rijadzie, którą później wziął Andy Ruiz Jr? Przypomnę, że pierwotnie Brytyjczyk miał walczyć z Jarrellem Millerem. Amerykanin wpadł na dopingu i stąd szukano zastępstwa.
Wtedy nawet nie brałem jej pod uwagę. Nie chciałem brać starcia z Joshuą o mistrzostwo świata tylko po to, by wyjść na niego nieprzygotowanym. To przecież ważny pojedynek. Z tego co pamiętam, byłem wtedy naprawdę wysoko w rankingach, w topowej dziesiątce na świecie. Ale nie byłem w treningu, miałem przerwę. To był mój błąd – mogłem zaryzykować i próbować wykorzystać szansę. To zrobił Andy Ruiz i szacunek dla niego.
Inną kwestią jest, że po porażce AJ-a łatwo było mówić, że nie wziąłeś prostej szansy. Przed nią nikt nie zakładał scenariusza, że Ruiz pokona Joshuę.
Dokładnie. W dodatku Ruiz sześć tygodni wcześniej miał walkę z Alexandrem Dimitrenką. Był dobrze przygotowany do tej walki, znajdował się w rytmie treningowym. Wziął kilka dni odpoczynku i ponownie mógł zacząć pracę. Ja wtedy miałem ponad cztery miesiące przerwy, więc pod tym względem wzięcie walki nie miało sensu.
W takim razie zakończmy wątkiem o mistrzostwie świata wagi ciężkiej. Pierwotnie już od prawie dwóch tygodni powinniśmy znać niekwestionowanego mistrza królewskiej kategorii wagowej. Ostatecznie Fury-Usyk odbędzie się w maju. Jaki jest twój typ na tę walkę?
Stawiam na Fury’ego. Jest większym pięściarzem, prawdziwym ciężkim. Usyk jest mały, a Fury dobrze boksuje, będzie go trzymał, leżał na nim. Zmęczy go i wygra tej pojedynek.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o boksie: