Reklama

Nie do wiary – Pogoń w półfinale Pucharu Polski dzięki wyrachowaniu!

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

27 lutego 2024, 23:53 • 5 min czytania 90 komentarzy

Czy Lech z premedytacją wyczekiwał do serii rzutów karnych? Chyba niekoniecznie. Jeśli komuś zależało na strzeleniu gola, także w dogrywce, to właśnie grającemu na własnym stadionie „Kolejorzowi”. Trudno nam zatem napisać, że na drużynie z Poznania zemściły się kunktatorstwo i minimalizm. Ale po prawdzie: czy Lech atakował z tak wielką pasją, byśmy uznali, że wygrana Pogoni to niesprawiedliwość dziejowa? No nie. To był słaby mecz. I jednych, i drugich. „Portowcy” awansują do półfinału. Wreszcie przestali kompromitować się w Pucharze Polski. I wreszcie są wyrachowani.

Nie do wiary – Pogoń w półfinale Pucharu Polski dzięki wyrachowaniu!

Nie wiemy, co jest dla nas większą niespodzianką – sam awans do półfinału tych rozgrywek czy ten stonowany sposób, w jakim został on wywalczony. Wychodzi na to, że drużyna z Pomorza Zachodniego nie zawsze musi grać na hokejowy wynik, żeby wygrywać mecze. W celu usystematyzowania dyskusji najpierw szybka wyliczanka o tym, jak ekipa ze Szczecina radziła sobie w Pucharze Polski w ostatnich latach.

22/23: 1/8 finału (Raków Częstochowa)
21/22: pierwsza runda (KKS Kalisz)
20/21: 1/8 finału (Piast Gliwice)
19/20: druga runda (Stal Mielec)
18/19: pierwsza runda (GKS Katowice)
17/18: 1/8 finału (Bytovia)
16/17: 1/2 finału (Lech Poznań)
15/16: druga runda (Jagiellonia)
14/15: 1/8 finału (Legia Warszawa)
13/14: druga runda (Zawisza Bydgoszcz)
12/13: pierwsza runda (Olimpia Grudziądz)
11/12: pierwsza runda (Stomil Olsztyn)

Trochę słabo, co? Jedyny rodzynek w postaci sezonu 16/17, gdy „Portowcom” udało się dojść do półfinału i tam dostać bęcki od Lecha. Poza tym – pasmo klęsk, które dziś zostało przełamane. Napiszmy to wyraźnie i dobitnie – Pogoń ma realną szansę, żeby powalczyć o zdobycie trofeum. Od występu na Stadionie Narodowym dzieli ją jeden mecz. Od złotych medali na szyjach – dwa. Przełamanie przyszło akurat w dniu, gdy swoje pasmo sukcesów przerwał Raków Częstochowa. Może te dwie drużyny żyją w jakiejś niewyjaśnionej symbiozie?

Zostawmy. Sam fakt dojścia do półfinału szczecinian można przyjąć na chłodno, bo to po prostu dobra drużyna. Ale to, że „Portowcy” dobrnęli do tej fazy turnieju dzięki wyrachowaniu? No, tego byśmy się nie spodziewali! Podopieczni Jensa Gustafssona uwielbiają atakować, ale dziś zagrali wbrew swojemu DNA. Może na początku meczu sprawiali lepsze wrażenie pod bramką rywala, ale nieszczególnie parli po gola. Dość stwierdzić, że pierwszy celny strzał na bramkę posłali… dopiero w dogrywce. „Portowcy” postawili na to, żeby nie stracić w Poznaniu bramki. A wtedy z przodu może coś wpadnie.

Reklama

No i wpadło. Na dwie minuty przed końcem dogrywki, po której byłyby rzuty karne. I jednocześnie dwie minuty po golu Lecha, który nie został uznany (słusznie, ewidentny spalony). Rzut wolny. Malec zgrywa. Gamboa z trzech metrów ładuje głową do bramki. Czekali, czekali, aż wyczekali. Może i chcieli zapraszać przeciwników do tańca, ale wstrzymali się. Słowem: zrobili to, co robić powinny poważne drużyny. Podeszli do meczu ze spokojem, a to przyniosło wyczekiwany rezultat.

Dla Pogoni – to dobrze. Dla nas – niekoniecznie. Co tu kryć – wynudziliśmy się strasznie podczas tego spotkania. Na wieść o dogrywce poczuliśmy, jakby ktoś dał nam liścia w twarz. Usłyszeliśmy ostatnio ciekawą opinię – fakt, że aż sześć drużyn walczy o mistrzostwo Polski, sprawia, że niektóre z tych sześciu zespołów czują pewien paraliż, zwłaszcza w bezpośrednich meczach. Dlaczego? Bo tak jak nas –  obserwatorów, kibiców i dziennikarzy – wyścig takiej liczby wyrównanych zespołów raczej ekscytuje, to dla nich samych oznacza coś zgoła innego: że dwa lub trzy zespoły zostaną bez promocji do gry o europejskie puchary.

Mieć taki sezon i nie ugrać złota? Spoko, żadna tragedia.
Ale mieć taki sezon i nie załapać się nawet do pucharów? Trochę słabo.

W efekcie nie wszystkim uśmiecha się ryzykowanie.

I chyba w tym należy upatrywać przyczyn tego, że ten mecz wyglądał tak, jak wyglądał. Bo przecież Puchar Polski to najkrótsza droga do Europy. Inaczej walczy się na tym froncie, gdy jesteś zespołem, któremu nie grozi wypadnięcie poza podium. 

Komentujący dla Polsatu Maciej Stolarczyk pokusił się koło czterdziestej minuty o kapitalną puentę: „na razie obie drużyny są sceptyczne, jeśli chodzi o swoje działania”. Lepiej tego nie dało się ująć. Widzieliśmy ten sceptycyzm w akcjach, strzałach, podaniach, dryblingach… Nikt nie chciał zaryzykować, tak jakby odważniejsze zaatakowanie miało wiązać się z Bóg wie jakimi konsekwencjami.

Reklama

Końcowy wynik sprawia, że pretensje trzeba mieć zwłaszcza do Lecha. Uczciwie musimy napisać, że to poznaniacy tworzyli sobie zdecydowanie więcej okazji. Cała pierwsza połowa jest do zapomnienia. Tak przez jednych, jak i drugich. Warto wspomnieć tylko o wyjściu sam na sam Grosickiego (co za podanie Gorgona!), które reprezentant Polski kompletnie spartaczył. Ładna akcja, owszem, ale to tyle. Poza tym nie wydarzyło się kompletnie nic.

Dopiero w drugiej coś ruszyło. Bohaterem spotkania uznajemy Cojocaru, który uwijał się jak w ukropie. Najlepsza interwencja? Chyba ta po mierzonym strzale Velde, który zaskakująco uderzył z krótkiej nogi, ze stojącej piłki. Kapitalnie wyciągnął się Rumun. Swoje próby miał Marchwiński, chyba ze trzy razy straszył golkipera. Z dystansu przycelować Hotić. Innych szans w polu karnym szukał wspomniany Velde, ale dziwnie toczyły się jego losy – a to staranował bramkarza, a to padł jak z głodu i domagał się karnego. Coś tam Lech tworzył, bardziej chciał, miał więcej inicjatywy, ale to za mało.

Pewnie trudno jest się otwierać, gdy przyjeżdża do ciebie rywal, który ostatnio wsadził ci piątkę. Lechici mają w pamięci to starcie i pewnie też z tego powodu chcieli uniknąć otwartej wymiany ciosów. Za duży był to jednak respekt, po prostu. Dziwiło nas, że – choć zespołowi idzie tak sobie – na zmiany nie decyduje się Mariusz Rumak. Pierwszą z nich (wejście Golizadeha) przeprowadził dopiero w dogrywce. A przecież aż prosiło się, by jakoś zareagować. Jakkolwiek.

Pogoń wygrała wszystkie trzy wiosenne mecze w lidze. W dwóch z nich zachowała czyste konto, w trzecim dużo winy można zwalić na bramkarza. Nie podpaliła się grając z mocnym przeciwnikiem w Pucharze. Awansowała. 

Czyżby stawała się naprawdę poważną drużyną?

Czyżby wreszcie miała wstawić coś do gabloty?

Za wcześnie na takie wnioski. Ale jeśli Pogoń miałaby napisać historię, to właśnie w taki sposób. Bo gra na 4:4 jest fajna dla widzów, ale trofeów raczej za nią nie przyznają.

Lech Poznań – Pogoń Szczecin 0:1 (0:0)

119′ Gamboa

CZYTAJ WIĘCEJ O PUCHARZE POLSKI:

Fot. Newspix

 

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

90 komentarzy

Loading...