Dojeżdżając do Krynicy-Zdroju, powitał mnie standardowy dla tego miasta widok budek z serkami góralskimi, w których sprzedawcy opychają turystom imitację oscypka. Okoliczne wzgórza niezmiennie otaczały liczne hotele, wille, a także pensjonaty z gatunku wspomnień dziadka i babci o niezapomnianej majówce 1976 roku. Przede wszystkim jednak, atakował mnie widok wszechobecnej zieleni, skąpanej w operującym na bezchmurnym niebie słońcu. Samochodowy termometr wskazujący 12 stopni tylko utwierdzał mnie w przekonaniu, że pierwszy w historii naszego kraju Puchar Świata w snowboardzie nie ma prawa się udać. Na Jaworzynie Krynickiej dokonano jednak czynu, który najlepiej oddaje tytuł klasyki paradokumentu. Nieprawdopodobne? A jednak…
SPORT ŁATWO PRZYSWAJALNY
Na wstępie, winien wam jestem szczere wyznanie. Otóż niespecjalnie znam się na snowboardzie. Nie będę zatem zasypywał was w tym tekście szczegółami na temat techniki przejazdu danych zawodników, czy analizował sytuacji w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Choć oczywiście, o tym co działo się na stoku, będzie parę akapitów.
Paradoksalnie uważam jednak, że… to dobrze. Istnieje bowiem duże prawdopodobieństwo, że ty, drogi czytelniku, także nie śledzisz tej jednak niszowej w naszym kraju dyscypliny. I dlatego to dla ciebie jest ten tekst, napisany z perspektywy człowieka, który na zawodach snowboardowych był pierwszy raz. Zresztą jeżeli chodzi o Puchar Świata, czyli najwyższej rangi rozgrywki snowboardowe, wcześniej nad Wisłą nawet nie było okazji, by je zobaczyć. Zawody w Krynicy były pierwszą polską edycją tego cyklu w historii.
Jakie zatem są pierwsze odczucia w kontakcie na żywo z tym sportem? Ano bardzo pozytywne, bo to dyscyplina widowiskowa. Zawodnicy startują ze stromego stoku i zjeżdżają na dół z ogromną prędkością. W Krynicy toczyły się zmagania w slalomie gigancie równoległym, zatem bodaj najefektowniejszej spośród konkurencji snowboardu alpejskiego.
– To dyscyplina trochę nieznana dla Polaków, ale bardzo łatwa do oglądania. Nie ma tu przeliczników za wiatr, styl, jest czysta walka. Kto pierwszy wjeżdża na metę, ten przechodzi dalej. Snowboard jest też bardzo widowiskowy, zawodnicy wygrywają przejazd często o jedną setą sekundy. Albo nawet wjeżdżają na metę równo i wtedy przechodzi ten, kto był wyżej w kwalifikacjach – mówił Oskar Kwiatkowski, aktualny mistrz świata w snowboardzie właśnie w gigancie równoległym.
JAK ZJEŻDŻAĆ PRZY DWUNASTU STOPNIACH CIEPŁA?
I owszem, jest to dyscyplina bardzo widowiskowa, jednak trudno uprawiać ją na trawie, albo gołej ziemi. A takie też były moje obawy. Kiedy bowiem przemieszczałem się szutrową drogą do celu, nie widziałem na niej ani grama śniegu. Z kolei trasa zjazdowa obok zawodów wyglądała jak na poniższym zdjęciu.
Stok obok trasy snowboardowej na Jaworzynie Krynickiej. Fot. Materiał własny.
Biorąc pod uwagę aurę wokół, stok, na którym miały rozegrać się zawody, sprawiał wrażenie jakby otaczała go niewidzialna zimowa bariera. Wszak było to jedyne dobrze zaśnieżone miejsce w całej okolicy. Jako laikowi trudno było mi nie zastanowić się, jak to możliwe, że śnieg na Jaworzynie Krynickiej zdołał się ustać?
– Posiadamy pewne środki, które pozwalają utrzymać trasę, choć przy takich temperaturach ciężko to zrobić. Jak widać, wszędzie wokół jest zielono, tylko tutaj biało. Staramy się robić wszystko w tym kierunku, by wszyscy byli zadowoleni. Jednak od zawodników, jury zawodów oraz FIS mamy dobry sygnał, że wszystko jest pod kontrolą. Oczywiście, pojawiają się jakieś drobne problemy, ale to są to tylko niewielkie kwestie – powiedział mi obecny na miejscu prezes Polskiego Związku Narciarskiego Adam Małysz.
W Krynicy nie mogło też zabraknąć Jagny Marczułajtis-Walczak, byłej snowboardzistki, a obecnie posłanki na sejm, która jednak nie zapomina o swoim sporcie.
– Faktycznie taka pogoda utrudniała przygotowanie trasy organizatorom. Ale z tego co wiem, wysypano tu tony salmiaku i kiedy rozmawiam z kolegami oraz koleżankami z zagranicy, to mówią mi, że ten stok jest naprawdę twardy i całkiem dobrze się na nim jeździ. Więc zarówno zawodnicy, jak i kibice mają dobrą zabawę. Natomiast faktycznie sporty zimowe łatwiej uprawiać, kiedy temperatura wskazuje w okolicach zera stopni – tłumaczyła Marczułajtis-Walczak.
Salmiak, czyli chlorek amonu, to związek niezbędny do sukcesu. Nie wdając się w chemiczne procesy, potrafi on związać śnieżną nawierzchnię, co uodparnia ją na temperatury. – Rozmawiałam z Uwe Beierem, czyli szefem Pucharu Świata w snowboardzie. On uważa, że stok, jak i całe zawody są bardzo dobrze przygotowane. Jaworzyna Krynicka jest też wpisana do kalendarza na przyszły rok, choć oczywiście wszystko jeszcze zależy od ocen po imprezie. Ale nie spodziewam się negatywnych – dodała była snowboardzistka.
Na miejscu nie mogło zabraknąć także Jana Winkiela. Sekretarz generalny PZN to ogromny zwolennik snowboardu, który uważa za swój konik.
– Dziś jest trochę trudniej, bo nieco przymroziło nam stok nad ranem. Warunki się skomplikowały, bo jak jest ciepło albo zimno, to jest łatwiej. Najgorzej mamy wtedy, kiedy ta pogoda trochę się miesza. Ale wszyscy – zawodnicy, trenerzy i FIS – są zadowoleni. Wczoraj otrzymaliśmy brawa za swoją pracę, a przez 12 lat pracy w PZN to mi się nie zdarzyło – śmiał się Winkiel, kiedy rozmawialiśmy w niedzielę.
Stok na którym odbywały się zawody, zlokalizowany na trasie 2A Jaworzyny Krynickiej. Fot. Materiał własny
Na moje zdziwienie, dlaczego w przygotowaniu stoku przeszkodził mróz, sekretarz generalny PZN tłumaczył: – Żadna z prognoz nie mówiła, że temperatura w nocy spadnie poniżej 3 stopni, a tu jednak było -1, przez co przymroziło wierzchnią warstwę i trudniej równało się trasę. Musieliśmy wykorzystać metalowe łopaty i około trzydziestu osób próbowało to rano drapać. Każdy z nas wie, ile drapania o poranku czasami jest z szybą samochodową, a ta nasza “szyba” jest trochę długa. Wykorzystaliśmy sól i wygląda to okej. Pytanie, czy oba tory będą równe, bo ten niebieski na górze jest trochę bardziej „bumpy”.
CZERWONY CZY NIEBIESKI?
A jak przebiega rywalizacja w snowboardzie alpejskim? W slalomie gigancie równoległym jednocześnie ściga się ze sobą dwóch zawodników. Najpierw muszą oni przejść kwalifikacje, w których bardziej od wyprzedzenia rywala, liczy się uzyskany czas. Ten etap składa się z dwóch przejazdów. W pierwszym biorą udział wszyscy zgłoszeni zawodnicy, przy czym tory są przydzielane losowo. Do drugiego etapu kwalifikuje się 32 snowboardzistów z najlepszymi czasami. Wtedy jeżdżą oni po trasie, na której jeszcze nie występowali. Innymi słowy, jeżeli w pierwszym przejeździe ktoś śmigał pomiędzy czerwonymi chorągiewkami, w drugim będzie omijał niebieskie – i odwrotnie. Szesnastu zawodników, którzy uzyskają najlepszy czas z dwóch przejazdów występuje w finale zawodów. Ten jest rozgrywany systemem pucharowym od 1/8 finału. Do kolejnych etapów przechodzą zwycięzcy poszczególnych pojedynków. To czyni snowboard tak dobrym do oglądania sportem. Czasami o wygranej decydują setne sekundy. A nawet jeżeli dany zawodnik wyraźnie prowadzi, to jeden błąd może zniweczyć jego szanse na sukces.
Między innymi dlatego kluczowy wydaje się wybór toru. Na etapie finałów ośmiu zawodników z najlepszymi czasami kwalifikacji może poczuć się niczym Neo w pierwszej części Matrixa. Wybierają bowiem pomiędzy opcją czerwoną i niebieską. Oczywiście w przeciwieństwie do pigułek z kultowego filmu, tory nie zapewniają diametralnie innych wrażeń z jazdy. A przynajmniej organizatorzy starają się, by do tego nie doszło.
– Jeżeli pomiędzy torami będzie widoczna różnica, to sędziowie poszerzą ten gorszy tor tak, aby wyrównać szanse zawodników – powiedział mi Mikołaj Rutkowski, zawodnik naszej snowboardowej kadry, który brał udział w krynickich zawodach. – Mamy wiosenny wyścig, czuć zbliżający się koniec sezonu. Ale warunki są takie same dla wszystkich. Z tego, co zdążyłem zauważyć przed zawodami, na trasie jest troszkę muldziasto. Ale wydaje mi się, że dziś trzeba mieć ugięte, miękkie nóżki, śmiałą jazdę, ofensywę i wszystko będzie okej.
Mikołaj Rutkowski. Fot. Newspix
W sobotę istotnie oba tory były wyrównane. I choć zawodowcy potrafili wyczuć na nich różnice, to generalnie oceniali je bardzo pozytywnie.
– Tory zmieniały się z czasem. Na początku rywalizacji czuliśmy, że niebieski tor jest szybszy, ale wtedy wszyscy zawodnicy z czerwonego toru zaczęli zyskiwać przewagę. Ale ostatecznie obie linie wyrównały się na tyle, że trudno było wskazać, który z nich jest szybszy – powiedział mi Andreas Prommegger, który triumfował w sobotniej rywalizacji. – Mam powody by lubić tę trasę, bo to moje pierwsze indywidualne zwycięstwo w tym sezonie! Poza tym, pierwszy raz jestem w Polsce. Rywalizujemy w bardzo ładnej okolicy, na dobrym stoku. Jest on wymagający, ale dzięki pracy organizatorów jazda w takich warunkach była znakomita. Nie mogę się doczekać jutrzejszej rywalizacji.
– Organizatorzy zrobili super robotę. Jest bardzo ciepło, trasa się trzyma, ja spodziewałem się dużo gorszych warunków. Myślę, że stanęli na wysokości zadania – wyraził swoją opinię po sobotnich zawodach trener polskiej kadry Oskar Bom. Szkoleniowiec zdradził także, że pomiędzy sztabem a Oskarem Kwiatkowskim, który dostał się do finałowego etapu sobotnich zmagań, doszło do dyskusji, który tor powinien wybrać.
– Trenerzy mówili, że niebieski tor jest w lepszym stanie, choć ostatnie bramki były przy nim cięższe. Ale kiedy na telewizorku na górze oglądałem przejazdy wcześniejszych zawodników, to powiedziałem, że wolę czerwony – tłumaczył nam swoją decyzję snowboardzista.
W niedzielę tak trasę oceniała Maria Bukowska-Chyc: – Są na niej pozostałości po wczorajszym slalomie gigancie. Ale stok i tak daje radę, każdy na nim walczy do samego końca. Mimo ciepłej, słonecznej pogody, tory wytrzymały. Tor czerwony jest lepiej przygotowany u góry, bo na niebieskim pomiędzy tyczkami były takie podbicia. Ale to dosłownie na czterech pierwszych tyczkach. Dziś jest tu zdecydowanie twardziej, niż wczoraj.
Właśnie, z powodu nocnego spadku temperatury i wspomnianego przez Jana Winkiela zmrożenia wierzchniej warstwy stoku, w niedzielę trasa była trudniejsza, przy czym czerwony tor przetrwał noc w lepszym stanie.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
– Dziś jedyną szansą wygrania na niebieskiej trasie było to, że na czerwonej ktoś popełniał duży błąd i wypadał. Kiedy obserwowałem trzecią i czwartą niebieską bramkę, to tam jest potrójna dziura – mówił po zawodach Oskar Bom, który jednak wciąż nie miał wątpliwości: – To jeden z lepszych Pucharów Świata, jakie mieliśmy w tym sezonie. Oczywiście Bułgaria także robi Puchary Świata z rozmachem. Ale to, co widzimy tutaj – kibice, trybuny, zbudowana cała strefa dla zawodników, super przygotowana trasa pomimo warunków. Wielkie brawa dla organizatorów.
ORGANIZACJA? “SŁYSZYMY DUŻO POCHWAŁ…”
– Przed zawodami nie stresowałem się sobą, ale tym, jak wypadnie ta impreza, żeby nie było wstydu – mówił Oskar Kwiatkowski. Jak się okazało, wstydu bynajmniej nie było. Ba, weekend w Krynicy został oceniony bardzo pozytywnie: – Zawody w naszym kraju wszystkim bardzo się podobają. Wszyscy myśleli, jak to będzie, bo większość tych zawodników nigdy nie była w Polsce, Austriacy czy Włosi mają przecież swoje większe góry. Ale każdy pozytywnie wypowiada się na temat organizacji.
– Oskar to twarz polskiego snowboardu, wiadomo, że nie będzie narzekał! – powiecie. I tak, będziecie mieli rację z tym, że Kwiatkowski jest chodzącą promocją tej dyscypliny w Polsce. Jednocześnie jednak to szczery człowiek i gdyby miał jakiekolwiek uwagi, to po prostu by je wypowiedział.
Rzecz w tym, że o opinię na temat krynickiego Pucharu Świata pytaliśmy cóż, wszystkich, od oficjeli, przez zawodników, po sztaby, kończąc na fanach. I nie znaleźliśmy ani jednej negatywnej uwagi. Nawet na jedzenie nikt nie narzekał, bo porcje były solidne, a ceny – jak na imprezę sportową i góry – rozsądne. Za zapiekankę czy żurek fani musieli zapłacić 15 złotych, a popularna gięta z grilla kosztowała 2 złote więcej. Choć oczywiście, nie brakowało też droższych opcji.
Marczułajtis-Walczak: – Warto dodać, że kibice dopisali. Podczas sobotnich zmagań były dwie pełne trybuny, a na losowaniu publicznym w Pijalni Wód zjawiło się około pięćset osób. Zwykle te losowania odbywają się w centralnych lokacjach miejscowości, które organizują zawody, ale nie zawsze przychodzi na nie tylu kibiców. Sportowcy byli miło zaskoczeni tym faktem.
– Atmosfera jest jak najbardziej pozytywna. Czy w sukcesie, czy to w porażce, fajnie jest mieć swoich kibiców. Fajnie jest uczestniczyć w historycznym Pucharze Świata w Polsce. Super było zobaczyć taką frekwencję i zainteresowanie snowboardem ludzi w naszym kraju – stwierdziła Olimpia Kwiatkowska, siostra Oskara, która także miała okazję uczestniczyć w snowboardowej rywalizacji.
Trybuny podczas Pucharu Świata w Krynicy. Fot. materiał własny
– Po pierwszym dniu wszystko wyszło jak należy. Oczywiście bardzo trudno było utrzymać tę trasę, ale wszystko poszło dobrze i dziś tak samo wygląda to wyśmienicie. Miejmy nadzieję, że odbiór będzie na tyle dobry, że będziemy kontynuować tę passę – mówił mi Adam Małysz w niedzielny poranek w czasie kwalifikacji. Z kolei po zawodach prezes PZN powiedział: – Fajnie, że wyszło słonko, ale temperatura nas nie rozpieszczała. Pod koniec zawodów ta trasa już była ciężka, ale trenerzy i zarówno nasi snowboardziści, jak i ci z innych krajów są zadowoleni. Słyszymy dużo pochwał, a wczoraj po pierwszych zawodach na odprawie pojawiły się nawet oklaski.
Trudno dziwić się ogólnemu zadowoleniu zawodników zza granicy, bowiem samo zaplecze było bardzo dobrze zorganizowane. Zarówno kadry, jak i obsługa techniczna miały dobre warunki, w których można było zjeść ciepły posiłek, czy po prostu posiedzieć na kanapach pod dachem, pożartować lub wymienić uwagi co do swoich startów. A musicie wiedzieć, że nawet na Pucharze Świata w snowboardzie takie udogodnienia nie są standardem.
Jeżeli natomiast chcecie poznać opinię kogoś zza granicy, to ponownie przytoczymy słowa Prommeggera: – Teraz wszędzie mamy ciężkie warunki klimatyczne by organizować zawody. Możemy tylko dziękować, kiedy imprezę uda się przeprowadzić. Ale jak już wspomniałem, tu wykonano kawał dobrej roboty – powiedział 43-letni Austriak, który zjadł zęby na snowboardzie i widział w tym sporcie już wszystko.
Takie dobre wrażenie z pewnością pomoże w organizacji przyszłych edycji snowboardowego Pucharu Świata w Krynicy. A to miejsce jest wpisane we wstępny projekt kalendarza kolejnej edycji tych zmagań.
– Teraz będzie nam łatwiej przeprowadzić takie zawody. Jeżeli chodzi o samych kibiców, teraz to nie była impreza masowa, więc nie mogliśmy ich wpuścić za dużo, ale po tym co tu widzieliśmy, następna edycja już na pewno taką będzie – powiedział Adam Małysz.
DOMINACJA AUSTRIAKÓW I PRESJA GWIAZDY
Co zaś działo się na samym stoku? Ano wiele. Polskich fanów z pewnością najbardziej interesował występ Oskara Kwiatkowskiego. Obecnie panujący mistrz świata w slalomie gigancie równoległym paradoksalnie miał przed sobą niełatwe zadanie. Z jednej strony, czuł wsparcie kibiców. Z drugiej zaś, po zawodach mówił, że takie zainteresowanie jego osobą było wcześniej niespotykane.
– Za granicą nie mam wokół siebie takiego szumu. To dla mnie nowość, stąd starałem się skupić. Mam tendencję do rozkojarzenia się, dlatego miałem się trzymać od was z daleka – śmiał się, kiedy po sobotnim konkursie rozmawiał z dziennikarzami.
– Cieszy mnie jazda na desce, niekoniecznie popularność, ale wiadomo, że to musi wszystko iść w parze. To, że wyjeżdżamy za granicę i mamy coraz lepsze warunki do trenowania, wynika z rozpoznawalności. Za to też czujemy, że musimy odpłacić się Polakom, stąd chciałbym aby jak najczęściej byli z nas dumni i abyśmy ciągnęli ten snowboard, bo on zmierza w dobrym kierunku – dodał Polak już po niedzielnych zmaganiach.
Oskar Kwiatkowski. Fot. Newspix
Zgodnie z oczekiwaniami Kwiatkowski dwa razy wystąpił w finałowej drabince turnieju. Dobrze poszło mu zwłaszcza w sobotnich kwalifikacjach, w których zajął znakomite trzecie miejsce. Niestety, ostatecznie okazało się ono pechowe, bowiem spośród zakwalifikowanych zawodników trzecie miejsce, ale od końca, zajął Benjamin Karl. Czyli mistrz olimpijski z Pekinu, multimedalista mistrzostw globu i obecny lider w generalce Pucharu Świata. Szalenie ciężko było oczekiwać, że snowboardzista tego kalibru nie wyciągnie wniosków z błędów popełnionych w pierwszym etapie zawodów. I choć Kwiatkowski dzielnie z nim walczył, to na metę wpadł za Austriakiem, odpadając tym samym w 1/8 finału.
– Na drugiej bramce mnie podbiło, przez co nie mogłem złapać fajnego rytmu. On mi odjechał, później nie trzymałem się wyjeżdżonej linii. Przy nadziei trzymał mnie szybszy dół na czerwonym torze, więc próbowałem atakować do samego końca – analizował sobotni występ Kwiatkowski. – Dziś przegrałem, jutro może wygram. Staram się to przyjąć na chłodno, choć od razu po porażce miałem nerwy. Ale później pooglądałem w ciszy zawody i się uspokoiłem – zapewniał.
– Oskar ma trochę pecha w tym sezonie, bo trafia na lidera i później chyba trochę zjada go presja. Z drugiej strony myślę, że to dla niego dobra szkoła, bo jest młodym zawodnikiem i jeszcze wiele przed nim. Ale już pokazuje się z mocnej strony – skomentował występ Kwiatkowskiego Adam Małysz.
W niedzielę w kwalifikacjach Kwiatkowskiemu poszło nieco gorzej, bowiem zakończył je na ósmej pozycji. Jednak to miejsce dało mu zestawienie z Ole Mikkelem Prantlem, Niemcem który jest bez porównania mniej utytułowanym zawodnikiem od Karla. Tym razem Polak był górą i pewnie awansował do ćwierćfinału zawodów. Tam zaś spotkał się z Maurizio Bormolinim. Włoch zwyciężył w kwalifikacjach, co pozwoliło mu wybierać tory. Zgodnie z oczekiwaniami, postawił na czerwony szlak i pokonał Kwiatkowskiego o 0.41 sekundy. Jednak 27-latek miał powody do zadowolenia, w końcu znalazł się w czołowej ósemce turnieju.
– Jak na te warunki, trasa była naprawdę super. Miałem ogromny fun z dzisiejszej jazdy, bardzo mi się tu podobało – mówił po zawodach: – Mogło być lepiej, chciałem dać z siebie wszystko i tak zrobiłem, ale ambicje były wyższe. Cieszę się, że w przyszłym sezonie także będzie tu zorganizowany Puchar Świata.
Trener Oskar Bom tak oceniał postawę swojego imiennika: – Wczoraj zajął trzecie miejsce w kwalifikacjach, co jest super wynikiem. Może brakło trochę szczęścia, ale też miał na sobie sporą presję. Szkoda, że dziś zakończyło się na ćwierćfinale, ale brawo dla niego za walkę, bo przejazd, który pokazał z Bromolinim był świetny, pomimo ciężkich warunków na trasie.
– Mamy mistrza świata i powinniśmy być z tego bardzo dumni, ale pamiętajmy, że trudno jest startować w Polsce, bo nasi kibice są bardzo wymagający i zawsze oczekują miejsca na podium. Ja trzymam kciuki, przesyłam Oskarowi dobrą energię i apeluję do kibiców, byśmy go wspierali, a nie oczekiwali – stwierdziła Jagna Marczułajtis-Walczak.
Rywalizacja mężczyzn zakończyła się dominacją Austriaków, gdyż w sobotę najlepszym zawodnikiem okazał się Andreas Prommegger, a w niedzielę triumfował jego rodak Arvid Auner. Wśród kobiet sobotniego giganta zgarnęła Ramona Hofmeister, a w niedzielę triumfowała Japonka Miki Tsubaki. W przypadku wiktorii drugiej z wymienionych otrzymaliśmy przykład, jak nieprzewidywalnym sportem potrafi być snowboard. W finale Tsubaki wyraźnie przegrywała na trasie z Danielą Ulbing jadącą po na czerwonym torze. Ale w pewnym momencie Austriaczka przeszarżowała, przez co wypadła z trasy, tracąc wydawałoby się pewny triumf.
– Ten stok nie wybacza błędów, a tor jest bardzo długi. Trzeba na nim utrzymać koncentrację do samego końca. Ja dziś tak starałam się walczyć. Co prawda jedna zawodniczka mi przeszkodziła, ale nie zgłosiłam protestu. Wszyscy popełniają jakieś błędy, ważne, to walczyć do mety – powiedziała mi Maria Bukowska-Chyc.
Właśnie, jak wypadli pozostali Polacy? Wśród mężczyzn – rzecz jasna poza Oskarem Kwiatkowskim – najlepiej spisał się Michał Nowaczyk, który w niedzielę zajął 19. miejsce w kwalifikacjach. Niestety w sobotę Nowaczyk nie ukończył pierwszego przejazdu. W obu dniach rywalizację po pierwszym starcie zakończyli pozostali Biało-Czerwoni: Maciej Mikołajczyk, Mikołaj Rutkowski i Andrzej Gąsienica-Daniel.
Polskie snowboardzistki są osłabione brakiem brązowej medalistki mistrzostw świata Aleksandry Król, która przebywa na urlopie macierzyńskim. Ale jako grupa, to one poradziły sobie lepiej. Wspomniana Bukowska-Chyc dwa razy doszła do drugiego etapu kwalifikacji (25. i 26. miejsce), podobnie zresztą jak Natalia Stokłosa (dwa razy 29. pozycja). Pierwszego dnia rywalizacji na 21. pozycji uplasowała się Weronika Dawidek, a w niedzielę okazję na drugi przejazd miała Karolina Półtorak. I okej, może te rezultaty na razie nie powalają na kolana. Jednak Stokłosa, Półtorak i Dawidek to jeszcze dziewczyny w nastoletnim wieku – ostatnia z wymienionych liczy sobie zaledwie 17 lat.
– U dziewczyn widzimy duży potencjał. Ola Król wróci po urlopie macierzyńskim, pociągnie je i mam nadzieję, że w kolejnych sezonach będą walczyć tu o podium – mówił z nadzieją Adam Małysz.
I trudno odmówić tego optymizmu prezesowi PZN. Snowboard bowiem kojarzy się jako sport młodzieżowy, to równocześnie jest to dyscyplina w której nawet po czterdziestce można rywalizować na najwyższym poziomie. Stąd nasze młode zawodniczki mają sporo czasu, by dorównać do najlepszych.
SZYMON SZCZEPANIK
Zdjęcie główne: Newspix
Czytaj też: