To wynik, po którym wściekli mogą być jedni i drudzy. Ruch Chorzów, bo prowadził do ostatniej akcji meczu po fantastycznym woleju Daniela Szczepana i przez ponad 90 minut był piłkarsko lepszy od Jagiellonii. Gospodarze – bo, choć nikt nie mówi tego głośno w Białymstoku, mierzą w mistrzostwo Polski, a tutaj stracili dwa punkty, zaledwie remisując 1:1. I nie ma wielkiego znaczenia fakt, że uciułali punkt w bardzo szczęśliwych okolicznościach.
Przed meczem wszyscy w Jagiellonii zakładali, że liczy się tylko zwycięstwo. – Jeśli mamy grać o najwyższe cele, to takie spotkania po prostu musimy wygrywać – usłyszeliśmy w Białymstoku kilka dni temu. Afimico Pululu, napastnik klubu z Białegostoku, mówił nawet przed spotkaniem, że kluczem będzie szybkie zdobycie pierwszego gola, a później drugiego, trzeciego itd. Tyle że kiedy tylko zaczął się mecz, Pululu należał do najsłabszych na boisku (i opuścił boisko w przerwie), a Jagiellonia nie była sobą. Grała wolno, ospale, jakby zapomniała o swoim piłkarskim DNA. Niby Dominik Marczuk często był z piłką przy nodze po prawej stronie pola karnego, ale nie potrafił dokładnie podać żadnemu z kolegów. W środku pola nieźle grał Taras Romanczuk, ale dużo słabiej inna ważna postać, Nene.
Pierwszy gol na wiosnę
– Wiedzieliśmy, że Jagiellonia stoi czasami wąsko w obronie, dlatego rozszerzyliśmy grę – tłumaczył w przerwie skrzydłowy Ruchu Miłosz Kozak, zapytany o akcję bramkową swojej drużyny. To wydawało się bardzo proste: pomocnik z Czech Adam Vlkanova, nowy zawodnik Niebieskich, zagrał długie podanie do Daniela Szczepana, a napastnik Ruchu popisał się kapitalnym wolejem. Zlatan Alomerović nie miał żadnych szans, a zespół z Chorzowa w trzecim meczu strzelił pierwszego gola na wiosnę, choć już w poprzedniej kolejce, w meczu z Wartą (0:0), mógł się podobać, jeżeli chodzi o kreowanie okazji.
Kibice Jagiellonii mogli szukać optymizmu w tym, że ich zespół w ostatnich spotkaniach lepiej prezentował się w drugich połowach. Ale teraz było inaczej: drugie 45 minut mogło się rozpocząć znakomicie dla Ruchu. Kozak dośrodkował z prawej strony, a Szczepan chciał zdobyć drugą genialną bramkę i uderzył przewrotką, ale pomylił się o jakiś metr. Jagiellonia? Była obrazem nędzy i rozpaczy. A to Czech Michal Sacek nie potrafił w prostej sytuacji dośrodkować, a to debiutujący w pierwszym składzie Jagiellonii Kosowianin Jetmir Haliti niedokładnie podawał do kolegi, czy próbował nieudolnie dryblować.
Gospodarze do końca meczu nie odnaleźli właściwego rytmu i gdy wydawało się już, że przegrają, strzelili gola z niczego. Po rzucie rożnym pięknym wolejem popisał się Jesus Imaz, którego Marczuk nazwał w wywiadzie na naszych łamach najlepszym zawodnikiem Ekstraklasy.
Optymizm Frankowskiego
– Patrzę z dumą, jak Jagiellonia zmierza po mistrzostwo Polski – mówił z przekonaniem na antenie Canal+ Sport Tomasz Frankowski, legenda Jagiellonii. Wypowiedział te słowa w przerwie, gdy jego zespół przegrywał 0:1. Dla Jagiellonii, która oczywiście pozostaje w grze o mistrzostwo, to dopiero trzecia strata punktów w tym sezonie na własnym stadionie. Martwić może jednak, że druga w ciągu ponad tygodnia, bo w poprzedniej kolejce zespół Adriana Siemieńca, mimo że grał dużo lepiej, przegrał u siebie 1:2 z Lechem Poznań.
Warto jednak wspomnieć po raz kolejny o fatalnym stanie murawy w Białymstoku. Dla zespołu, którego taktyka opiera się na atakowaniu i szybkiej grze w dużej mierze krótkimi podaniami, to musi być spory kłopot. Widać to było choćby po Marczuku, który był niepewny, bo czasami nie wiedział, jak odbije się piłka. Stan boiska w Białymstoku jest niestety odwrotnie proporcjonalny do formy zespołu w ostatnich miesiącach, może tylko wyłączając ten nieszczęsny, fartownie zremisowany mecz z Ruchem.
WIĘCEJ O JAGIELLONII:
- Dominik Marczuk: Chciałem grać jak Trent Alexander-Arnold
- Wdowik: Nie będę odchodził na siłę
- Jak Adrian Siemieniec odmienił Jagiellonię?
Fot. Jacek Prondzyński