Już się wydawało, że Legia definitywnie wyszła na prostą i wiele zmartwień zostało zażegnanych jeśli nie na zawsze, to na wiele lat. Tymczasem dziś ekipa z Łazienkowskiej znów poważnie musi liczyć się z tym, że latem zabraknie jej na międzynarodowej arenie, co byłoby kolejnym mocnym ciosem w klubowy budżet.
Wiele rzeczy naprawdę zdawało się iść w dobrym kierunku. Dariusz Mioduski oddał wreszcie zarządzanie klubem zaufanym i kompetentnym ludziom – czy to na polu organizacyjnym (Marcin Herra), czy sportowym (Jacek Zieliński). Tak, niezmiennie uważamy Zielińskiego za fachowca, choć aktualnie nie ma on najwyższych notowań wśród kibiców. Po fatalnym sezonie 2021/22 przyszedł Kosta Runjaic i w pierwszym roku pracy świętował zdobycie Pucharu Polski, a w Ekstraklasie skończył jako wicemistrz. Wiadomo, jakie były oczekiwania w nowym sezonie. Teraz „Wojskowi” wreszcie zagrali w europejskich pucharach na wiosnę. Wszystko super.
I co? W ciągu paru tegorocznych tygodni całe dobre wrażenie zostało zatarte, a Legii poważnie w oczy zagląda widmo finiszowania w lidze poza top4, co oznaczałoby najgorszy możliwy scenariusz: drugi w ciągu trzech lat brak awansu do pucharowych eliminacji. Legia mogłaby jeszcze pokładać dodatkowe nadzieje w Pucharze Polski, tyle że… już z niego odpadła. Lech, Pogoń, Raków i Jagiellonia ciągle w nim są. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że triumfatorem zostanie ktoś z podium Ekstraklasy, co rozszerzyłoby pucharowe przepustki na czwarte miejsce. Najpierw jednak trzeba osiągnąć przynajmniej ten pułap, a to wcale nie jest oczywiste.
Wszystko przez to, że czołówka tabeli stała się najbardziej wyrównana od lat i w boje mistrzowsko-pucharowe zaangażowanych jest aż sześć drużyn, a nie maksymalnie cztery, co jeszcze nie byłoby anomalią. Dwie z nich na koniec zostaną z niczym, czyli nawet bez przepustek do Europy. Dla Jagiellonii czy Śląska, biorąc pod uwagę sytuacją wyjściową po rundzie jesiennej, na pewno byłoby to spore rozczarowanie, ale nie katastrofa. Dla Legii – już tak.
A analizując na chłodno, naprawdę muszą się tego w stolicy obawiać. Kadra po sprzedaży Slisza i Muciego jest słabsza. O ile brak tego drugiego jeszcze nie stanowi takiego problemu, bo oprócz efektownych przebłysków miał też sporo nijakich występów i nie zawsze grał od początku, o tyle Slisz na tę chwilę jest w Legii nie do zastąpienia.
– Slisz miał wielką rolę w grze zespołu, występował praktycznie po 90 minut, zapewniał zrozumienie między formacjami, piłkarze grali w ciemno. Zastąpienie go, znając jego charakterystykę, było niesamowicie trudnym zadaniem – nie krył Runjaic po wczorajszym blamażu.
Nie wiadomo, czy Jurgen Celhaka zdołałby wypełnić tę lukę, ale z pewnością on dawałby na to największe nadzieje, bo swoim profilem jest mu najbliżej do polskiego kolegi, a od pewnego czasu sygnalizował zwyżkę formy. Pod koniec stycznia jak na złość wypadł jednak na trzy miesiące. Wypożyczony 1 lutego Qendrim Zyba być może kiedyś przejmie pałeczkę po Sliszu. Na razie to sprawa na przyszłość, co pokazał jego występ na stadionie Molde. Zwyczajnie jeszcze nie jest gotowy.
Rzecz w tym, że Legia czasu nie ma. Trener „Wojskowych” głośno mówił, że „oś centralna szwankuje” i brakuje głębi składu. Bez konieczności czytania między wierszami zasygnalizował, że do końca okienka liczy jeszcze na konkretny transfer. Pion sportowy ma niecały tydzień na wykazanie się.
Dziś Legia ma bramkarza, który nie broni, słabą defensywę i często zawodzącą ofensywę, w której napastnicy licytują się na nieskuteczność. W spotkaniach z Ruchem Chorzów i Puszczą zdołała zdobyć „aż” dwie bramki. Doliczając dwumecz z Molde, w tym roku rozegrała jedną dobrą połowę: tę drugą w Norwegii. Pozostałe były albo słabe, albo beznadziejne.
Gdyby ligowa konkurencja była taka jak zazwyczaj, dociągnięcie do względnie zadowalającego miejsca jawiłoby się jako realne nawet przy obecnej formie i przepychaniu meczów. Skoro jednak pięć innych ekip celuje w najwyższe lokaty – a Lech i Raków wprost mówią o mistrzostwie – sytuacja znacznie się komplikuje. Raków ma jeszcze mecz zaległy, Legia nie. Lech kapitalnie zaczął ten rok pod względem wynikowym, podobnie Pogoń. Jagiellonia co prawda ostatnio przegrała z „Kolejorzem”, ale w samej grze nie widać symptomów kryzysu. Tylko Śląsk nie punktuje na początku wiosny, za to z kolei obserwujemy tu rozwój pod względem wizualnym, drużyna Jacka Magiery zaczęła stwarzać dużo sytuacji. Jeśli w najbliższym czasie nie przyniesie to efektów, zawsze można wrócić do trybu „defensywka i Exposito”, który dał tyle zdobyczy jesienią.
Bez wysilania naszej fantazji jesteśmy w stanie wyobrazić sobie scenariusz, w którym obecna Legia tego wyścigu nie wytrzymuje i na mecie melduje się na piątej lub szóstej lokacie. Nie trzeba tłumaczyć, co to by dla niej oznaczało. Podstawą rozwoju dla ekstraklasowych potentatów jest – przy niemożności zostania hegemonem w temacie mistrzostwa – rokroczne kwalifikowanie się do europejskich pucharów, napędzające wiele przychodów. Gdyby Legia musiała się ich pozbawić po raz drugi w ostatnim okresie, długoterminowo nie zrekompensuje jej tego nawet 10 mln euro za Muciego.
Ten przykład pokazuje, jak wciąż cienka jest w polskich realiach granica między sukcesem a porażką danego klubu i jak wiele może skomplikować jedno potknięcie. Brak pucharów również dla Lecha, Rakowa czy Pogoni oznaczałby mnóstwo turbulencji, dlatego najbliższe miesiące to walka nie tylko o prestiż tu i teraz, ale także o przyszłość, nawet tę daleką. To czyni tę rywalizacją jeszcze bardziej fascynującą.
CZYTAJ WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA Z MOLDE:
- Banda Tobiasza i cała reszta fatalnej Legii [NOTY]
- Bez bramkarza, bez obrony, bez napastników, bez trenera, bez sensu
- Cyrk obwoźny „Defensywa Legii” przestaje bawić Europę
- Od euforii do wściekłości kibiców, w 20 minut. Ta porażka to wstyd
Fot. FotoPyK/Newspix