Reklama

„Zabójca o twarzy dziecka” w Molde – Ole Gunnar Solskjaer zaczyna wspinaczkę na szczyt

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

22 lutego 2024, 15:57 • 11 min czytania 1 komentarz

Ole Gunnar Solskjaer przez długie lata funkcjonował na peryferiach wielkiej piłki. Choć strzelał mnóstwo goli dla Clausenengen, ekipy ze swojego rodzinnego miasta, czołowe norweskie kluby kompletnie nie zwracały na niego uwagi. Losy napastnika odmienił dopiero transfer do Molde – tam Solskjaer w ekspresowym tempie zapracował na status legendy i na zainteresowanie największych piłkarskich potęg Starego Kontynentu. Po zaledwie kilkunastu miesiącach gry przeniósł się do Manchesteru United, a reszta – jak to mówią – jest już historią.

„Zabójca o twarzy dziecka” w Molde – Ole Gunnar Solskjaer zaczyna wspinaczkę na szczyt

Nie byłoby jednak niezapomnianego gola Solskjaera w finale Champions League z 1999 roku, gdyby kilka lat wcześniej trener Åge Hareide nie uparł się, by ściągnąć niepozornie wyglądającego snajpera do Molde, mimo że sam napastnik początkowo obawiał się tego transferu.

Niezauważony superstrzelec

Ole Gunnar Solskjaer bardzo długo się zastanawiał, czy aby na pewno jest mu pisana kariera profesjonalnego piłkarza. Jego wątpliwości nie wynikały jednak z, dajmy na to, problemów z regularną grą w zespołach juniorskich. Wręcz przeciwnie – nikt nie wątpił w talent Norwega, trenerzy dostrzegali w nim gigantyczny potencjał i bardzo ochoczo na niego stawiali. Nastoletniemu napastnikowi nie brakowało też pasji do futbolu. Dość powiedzieć, że jego ulubionym programem telewizyjnym było kultowe „Match of the Day”. Solskjaer nie tylko oglądał wszystkie odcinki, ale zasiadał również przed telewizorem z zeszytem, w którym skrupulatnie prowadził prywatną kronikę angielskiej ekstraklasy lat 80. i 90. Ze szczególną uwagą śledził poczynania Liverpoolu, któremu w młodości kibicował. – Starałem się naśladować Kenny’ego Dalglisha – opowiadał w rozmowie z BBC. – Do dziś pamiętał również, jak zawzięcie próbowałem kopiować sztuczki Petera Beardsleya.

Jak gdyby tego było mało, w dzieciństwie ulubioną grą Solskjaera był piłkarski manager „The Boss”. – Graliśmy w to z kuzynami na komputerze Commodore 64 – przyznał przed paroma laty Norweg na łamach „The Mirror”. – Zawsze byłem walnięty na punkcie futbolu, ale nie przepadałem za grami, w których po prostu rozgrywa się mecze. Kręci mnie wyłącznie tryb managerski. Teraz relaksuję się przy mobilnej wersji „Football Managera”. 

Dodajmy, że Solskjaer wychował się w rodzinie o sportowych tradycjach – jego ojciec uprawiał zapasy w stylu klasycznym. Był zresztą jednym z najlepszych zawodników w kraju, lecz syn nie zdecydował się podążyć śladami rodzica. Oczywiście Ole został zapisany na zajęcia, jednak po trzech latach olbrzymich męczarni definitywnie zrezygnował. Na treningach rzucano nim bowiem po macie jak workiem kartofli. – Nigdy się w to nie wkręciłem. Każde zajęcia kończyłem z zawrotami głowy i obolałym ciałem – opowiadał brytyjskim mediom. Solskjaer dojrzewał bardzo powoli – jeszcze jako piętnastolatek miał mniej niż 150 centymetrów wzrostu.

Reklama

I tutaj pomału docieramy do powodów, dla których Norweg powątpiewał, czy zawodowy sport jest w ogóle dla niego.

Po pierwsze – warunki fizyczne. Solskjaer był po prostu bardzo niski i przeraźliwie chuderlawy, co tak naprawdę z góry przekreślało go w oczach większości norweskich szkoleniowców, polujących raczej na zwalistych snajperów w rodzaju Jana Åge Fjørtofta, Torego Andre Flo, Sigurda Rushfeldta czy Josteina Flo. Po drugie – matematyka. Ole dał się poznać jako chłopak ze smykałką do przedmiotów ścisłych i poważnie rozważał porzucenie futbolu na rzecz studiów. I wreszcie po trzecie – Clausenengen Fotballklubb (CFK). Ekipa z jego rodzinnego miasta Kristiansund, z którą Solskjaer związał się już jako siedmiolatek. Bawił się tam doskonale, uczestniczył w lokalnych rozgrywkach juniorskich u boku kumpli z podwórka i ze szkolnej ławy, był też na ogół doceniany przez miejscowych trenerów, niezależnie od swej mikrej postury. Tylko że Clausenengen nie stanowiło, delikatnie rzecz ujmując, odpowiedniej trampoliny do większego grania. – Byliśmy po prostu za małym klubem – wspomina Arild Stavrum, jeden z kolegów Solskjaera, w rozmowie z „Manchester Evening News”.
Udało nam się stworzyć relatywnie mocny zespół, Ole zdobywał mnóstwo bramek, ale i tak nie przyciągał uwagi przedstawicieli topowych drużyn. Clausenengen się nie liczyło, nie robiło na nikim wrażenia.

fot. The Sun

W 1990 roku siedemnastoletni wówczas Solskjaer zanotował debiut w pierwszym zespole czwartoligowego Clausenengen.

Zdążył wreszcie podrosnąć, a do siatki trafiał równie często, jak wcześniej w juniorach, ale nawet to nie pozwoliło mu jeszcze na przebicie szklanego sufitu. Gdy dwa lata później przyszło mu odsłużyć rok w wojsku, w jednostce położonej na południu kraju, pierwszoligowe Lillestrøm potraktowało go bardzo obcesowo i nie zgodziło się na tymczasowe dopuszczenie go do treningów z zespołem. Solskjaer musiał więc dbać o formę na własną rękę, a jego dowódcy okazali się na tyle wyrozumiali, by dawać mu przepustki na mecze Clausenengen, gdzie Norweg występował dla – w porywach – stuosobowej widowni. 

Reklama

Punkt zwrotny

Przełom w karierze Solskjaera nastąpił dopiero w 1993 roku, wraz z awansem CFK na trzeci szczebel rozgrywkowy. Ten poziom znajdował się już pod obserwacją wielu skautów, więc nazwisko młodego napastnika wreszcie zaczęło się pojawiać w notatkach sporządzanych przez łowców talentów z krajowej czołówki. I właśnie tymi kanałami o istnieniu Solskjaera dowiedział się Åge Hareide – w latach 70. i 80. etatowy reprezentant Norwegii, a później obiecujący szkoleniowiec, który w 1994 roku po raz drugi zasiadł na ławce trenerskiej Molde, walczącego wówczas o powrót do Tippeligaen. Hareide był wręcz oczarowany możliwościami Solskjaera – nie tylko jego bramkostrzelnością, ale również sposobem poruszania się po murawie i techniką użytkową. Chciał natychmiast ściągnąć go z Clausenengen do Molde. Twierdził, że niezwykle rzadko się zdarza, by napastnik wychowany na peryferiach poważnej piłki prezentował się na murawie aż tak dojrzale.

Solskjaer mu jednak odmówił. Grzecznie, lecz stanowczo. – Był bardzo uparty, nie potrafiłem go przekonać – wspominał po latach Hareide. – Uszanowałem jego decyzję. W zasadzie to zaimponowało mi, że potrafi powściągnąć swoje ambicje w taki sposób. Choć wywodził się z małego klubu, był profesjonalistą w każdym calu. Najwyraźniej uznał, że nie jest jeszcze gotowy na Molde, że potrzebuje zebrać jeszcze trochę doświadczenia w niższych ligach.

To była ryzykowna zagrywka.

Solskjaer nie mógł być przecież przekonany, czy nie ugrzęźnie w niższych klasach rozgrywkowych na dobre i nie zostanie tam – co tu dużo gadać – zwykłym hobby-playerem. Hazard się jednak w tym przypadku opłacił. W 1994 roku Solskjaer zapisał na swoim koncie aż 31 trafień w trzecioligowych zmaganiach, niemal w pojedynkę prowadząc swój zespół do utrzymania. Jego dorobek strzelecki stanowił bowiem 65% bramek zdobytych przez całą ekipę z Kristiansund! Po tak spektakularnym sezonie Norweg nabrał już pewności, że jest gotowy do podjęcia poważniejszego wyzwania. Tym bardziej że jego skuteczność zaowocowała także powołaniami do młodzieżowej reprezentacji kraju, w barwach której Solskjaer również pakował futbolówkę do sieci z godną podziwu częstotliwością.

Jedyne, czego Ole mógł żałować, to że nie było mu dane przeżyć w 1994 roku jednego z najbardziej pamiętnych sukcesów w dziejach Molde. Podopieczni Hareide nie tylko wywalczyli wtedy awans do norweskiej ekstraklasy, ale również – z pozycji drugoligowca – sięgnęli po krajowy puchar.

Mimo że szkoleniowiec Molde miał w tej sytuacji wszelkie powody, by w pełni ufać zawodnikom, którzy wcześniej zapracowali na powrót do Tippeligaen i zatriumfowali w Pucharze Norwegii, natychmiast znalazł dla 22-letniego Solskjaera miejsce w wyjściowej jedenastce swojego zespołu. No i na efekty nie trzeba było długo czekać. Napastnik w debiutanckim sezonie na najwyższym szczeblu rozgrywek zapisał na swoim koncie aż 20 bramek w 26 występach, co zapewniło mu trzecie miejsce w wyścigu o tytuł króla strzelców. Solskjaer już swój debiut w norweskiej ekstraklasie uświetnił zresztą dubletem, a drugie spotkanie – wygrane przez Molde 5:4 z Vikingiem – okrasił hat-trickiem. Bez wątpienia był w stu procentach przygotowany do rywalizacji z topowymi oponentami na krajowym podwórku. Molde ostatecznie uplasowało się na drugim miejscu w ligowej tabeli – lepszy od beniaminka okazał się wyłącznie Rosenborg, ówczesny hegemon Tippeligaen.

To jednak nie wszystko. Solskjaer błysnął także w Pucharze Zdobywców Pucharów, gdzie wpakował dwie sztuki Dynamu Mińsk, a później pokonał Richarda Dutruela, strzegącego dostępu do bramki Paris Saint-Germain. Paryżanie ostatecznie wyeliminowali Molde, po czym wygrali cały turniej, ale gigantyczne wrażenie robił już sam fakt, że Solskjaer, który dopiero co błąkał się przecież po czwartoligowych pastwiskach i konfrontował się z półamatorami, tak gładko przeszedł do rywalizowania jak równy z równym z jedną z czołowych ekip Starego Kontynentu. 26 listopada 1995 roku Norweg zadebiutował również w seniorskiej reprezentacji kraju.

Na otwarcie licznika trafień w narodowych barwach musiał zaczekać do 80. minuty sparingowego starcia z Jamajką.

Z kolei w premierowym występie o stawkę – przeciwko Azerbejdżanowi w eliminacjach do mistrzostw świata – Solskjaer zdobył dwa gole. W ekspresowym tempie przeistoczył się zatem z gościa, na którego nikt nie zwraca uwagi, w jedno z najgorętszych nazwisk na futbolowej scenie w Norwegii.

Wielkie… rozczarowanie

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Solskjaera, truchtał po murawie przed debiutanckim występem na stadionie Molde, którego rywalem miał być tamtego dnia Viking. Nie było na trybunach nikogo, kto mógłby się czuć onieśmielony na jego widok. Wszystko się jednak zmieniło, gdy sędzia rozpoczął spotkanie. Molde zwyciężyło 5:4, a Solskjaer skompletował hat-tricka. Wtedy zrozumiałem, że za łagodnym obliczem kryje się bezkompromisowy napastnik o żelaznej woli zwycięstwa – opowiadał publicysta Endre Ruse. – Nie jest łatwo zrozumieć Solskjaera, bo przypomina on trochę maszynę. Zawsze jest uprzejmy, rzeczowy, spokojny. Zachowuje pokorę, komplementuje przeciwników, docenia ludzi o większym doświadczeniu. Emanuje harmonią – zarówno prywatnie, jak i na boisku.

Solskjaer już w Molde zyskał reputację piłkarza niezwykle metodycznego – zdobywającego gole dość do siebie podobne, na ogół po szalenie precyzyjnych, mierzonych uderzeniach. Imponowała zwłaszcza zimna krew zachowywana przez Norwega w sytuacjach podbramkowych. Kompilacja trafień jego autorstwa w Tippeligaen pewnie nie zostałaby dzisiaj hitem YouTube’a czy mediów społecznościowych, ale w przypadku Solskjaera liczyła się przede wszystkim bezwzględna skuteczność.

Nie bez kozery przylgnie do niego później przydomek: „Zabójca o twarzy dziecka”.

Norwegia 5:0 Azerbejdżan (1996)

O Solskjaerze zrobiło się głośno nie tylko w Norwegii, ale i poza jej granicami. Zainteresowanie napastnikiem wyraził między innymi Felix Magath, który w 1995 roku objął stanowisko trenera w Hamburgerze SV. Taśmy z boiskowymi wyczynami Solskjaera trafiły też do Giovanniego Trapattoniego, kiedy pracował on w Cagliari. Na meczach Molde pojawiali się także obserwatorzy oddelegowani przez Bayern Monachium (gdzie wylądował „Trap” po odejściu z Włoch), PSV Eindhoven oraz szereg klubów z Premier League, w tym Everton, Manchester City i Liverpool. Najbardziej konkretni byli jednak wysłannicy Manchesteru United.

„Czerwone Diabły” od dłuższego czasu czaiły się na zatrudnienie Ronny’ego Johnsena, defensora norweskiej kadry. Solskjaer wpadł im w oko niejako przy okazji, jak to zresztą często bywało w erze sir Alexa Fergusona, który wierzył w tak zwany „test oka” i nierzadko zatrudniał zawodników na bazie pojedynczego impulsu.

– Strzeliłem dwa niezłe gole Azerbejdżanowi. Po meczu agent poinformował mnie, że przedstawiciel Manchester United był zachwycony moim występem. Potem sprawy potoczyły się szybko – właściciele Molde zorganizowali dla mnie transport prywatnym odrzutowcem i znalazłem się w Manchesterze, by porozmawiać z działaczami United. Będę za to do końca życia wdzięczny ludziom z Molde – wspominał Solskjaer w wywiadzie dla „FourFourTwo”. – Z lotniska zabrano mnie na Old Trafford, zostałem oprowadzony po stadionie. Po zakończeniu zwiedzania, przewodnik zapytał mnie: „no, a właściwie co cię sprowadza do Manchesteru?”. Kiedy mu powiedziałem, że mam podpisać kontrakt z United, facet osłupiał. Dał mi jednak swój długopis i to właśnie nim złożyłem podpis pod umową.

Summa summarum, Solskjaer rozegrał w Molde zaledwie półtora sezonu. Zdobył aż 41 bramek w 52 meczach.

W ekspresowym tempie zapracował na status legendy klubu.

***

Jak tymczasem na zatrudnienie Norwega zareagowali fani „Czerwonych Diabłów”? Otóż… niezadowoleniem. Czy wręcz: rozgoryczeniem. Wielu kibiców United żyło bowiem w przeświadczeniu, że hitem transferowym letniego okienka w 1996 roku będzie przeprowadzka na Old Trafford Alana Shearera. Gwiazdor reprezentacji Anglii już wcześniej znajdował się na celowniku Alexa Fergusona, ale wtedy postawił na przenosiny do Blackburn Rovers, z którymi zresztą sięgnął niespodziewanie po mistrzostwo kraju. Mało kto zakładał, że angielski napastnik zdoła raz jeszcze wymknąć się ze szponów managera United. Shearer odwiedził Fergusona w jego domu, toczył z nim wielogodzinne rozmowy i po wielokroć zapewniał, że chce dołączyć do jego drużyny. Wszystko zdawało się być dogadane.

Upewniał się nawet, czy będzie mógł wziąć koszulkę z numerem dziewięć i wykonywać rzuty karne – opowiadał ze złością „Fergie”.

Z jakichś powodów Anglik finalnie się jednak rozmyślił. Być może z przyczyn sentymentalnych. Być może pod naciskiem właściciela Blackburn, który nie przepadał za Manchesterem. A być z uwagi na bajońskie zarobki, jakie mu zaproponowano. Tak czy owak, zdecydował się na transfer do Newcastle United, swojego ukochanego klubu z dzieciństwa.

Jestem wściekły. Czas pokaże, czy podjął właściwą decyzję – grzmiał Ferguson. Szkotowi nie udało się również ściągnąć Gabriela Batistuty. Solskjaer był dopiero trzecim wyborem, no i na tle Shearera oraz „Batigola” niepozorny Norweg faktycznie wypadał dość blado. – Szef powiedział, że przez pół roku będę występował w drużynie rezerw, bo muszę się przystosować do poziomu angielskiego futbolu. I potem, być może, zacznę dostawać okazje do gry w pierwszej drużynie. Ale tak się złożyło, że w debiucie w drużynie rezerw zdobyłem dwie bramki, a Andy Cole doznał kontuzji, więc sir Alex pilnie potrzebował napastnika. Jeszcze w sierpniu zadebiutowałem więc w starciu ligowym z Blackburn – wszedłem z ławki i po sześciu minutach strzeliłem gola. Wiedziałem, że za tym pierwszym trafieniem przyjdą kolejne. Zawsze byłem znakomity w wykorzystywaniu klarownych sytuacji, a napastnik United ma takowych mnóstwo.

I rzeczywiście, Solskjaer zakończył sezon 1996/97 z osiemnastoma golami w dorobku. Choć nigdy nie stał się gwiazdą kalibru Shearera i często musiał się zadowalać na Old Trafford rolą super-zmiennika, zapracował na szacunek i sympatię fanów „Czerwonych Diabłów”, notując w barwach United aż 126 goli.

W tym jedną z najważniejszym bramek w całych, blisko 150-letnich dziejach klubu.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Konferencji

Komentarze

1 komentarz

Loading...