Europa będzie od dziś smutniejszym miejscem, przynajmniej ta piłkarska. Nie obejrzymy już w niej bowiem cyrku obwoźnego o nazwie „Defensywa Legii”, który podbił serca kibiców przemęczonych tymi wszystkimi skomplikowanymi schematami taktycznymi czy autokarami stojącymi w szesnastkach, jakie serwuje nam współczesna piłka. Radosna gra, kreatywna obrona, futbol na “zapraszamy w nasze pole karne” – to wszystko prezentowała kultowa paczka z Warszawy, która na długo pozostanie w pamięci koneserów futbolu. Tobiasz już nie wpuści wszystkiego, co leci w jego stronę. Pankov nikogo nie rozśmieszy. Nikt nie ogra Kaupadiego zwodem, którego nauczył się w przedszkolu. Odpadają. Puchary już nie będą takie same. Będziemy tęsknić.
Sześćdziesiąt dwie sekundy.
Tyle wytrzymała Legia bez straty gola.
Przecież Legia Warszawa zagrała tak, jak w podrasowanych memach o Legii Warszawa. Obrońcy widzieli, jaka beczka toczyła się z nich po meczu w Norwegii, więc postanowili powiedzieć klasyczne “potrzymajcie nam piwo”, sugerujące, że są w stanie to przebić. I przebili. W pierwszej akcji bramkowej najpierw gigabłąd popełnił Pankov – nie zdążył za przeciwnikiem, którego zdawał się kontrolować, bezradnie gonił go, patrzył, jak ten posyła piłkę w stronę Tobiasza. No i właśnie, Tobiasz. Skoro Pankov popełnił gigabłąd, to nie wiemy, jak nazwać to, co zrobił bramkarz. Postanowił odbić wrzutkę z ostrego kąta prosto pod nogi Gulbrandsena, ten bez problemów wpakował piłkę do pustaka…
Czy my musimy jeszcze coś dodawać?
Przecież to komentuje się samo.
Ale dobra, jeden babol, OK, zdarza się, Legia wciąż była w grze i wciąż mogła odrobić szybko straconego gola. Pamiętamy, co podopieczni Runjaicia zrobili przed tygodniem – niby przegrywali do przerwy 0:3, ale wrócili do meczu, wsadzili dwie sztuki po zmianie stron, dzięki temu starcie przy Łazienkowskiej było jeszcze o coś (inna sprawa, że tak nie wyglądało). Naprawdę można było ten wieczór jeszcze uratować.
No, ale ten gol na 0:2…
Nawet w godzinach szczytu w Warszawie nie stoi się na drogach w takim bezruchu, w jakim stali defensorzy stołecznego zespołu. Najpierw nikt nie zareagował, gdy piłkarz Molde walnął w słupek. Później do piłki dopadł Eikrem. Niby ktoś przy nim stał, ale w praktyce – nieatakowany. Wrzucił. Hestad dołożył piętkę. Znów – niby ktoś przy nim stał, ale w praktyce był nieatakowany. Tobiasz także nie wiedział, co się dzieje i czy piłka leci w ogóle w jego stronę.
Kurwa mać, przecież tak nie da się wygrać. Porównaliśmy defensywę Legii do cyrku, ale mamy wątpliwości, czy nie obrażamy w tym momencie wszystkich cyrkowców, no bo tam przynajmniej rzeczy dzieją się w sposób jakkolwiek zaplanowany. A w warszawskiej drużynie? No ni chu chu. Legionistom mogłoby się upiec, gdyby – jak potrafią to robić – docisnęli rywala, przydusili go i ładowali bramkę za bramką, by wrócić do meczu. To jednak jasne, że takie scenariusze nie zdarzają się co tydzień. Akcje były, brakowało skuteczności. W ciągu piętnastu minut meczu naliczyliśmy cztery okazje, które mogły zakończyć się golem.
45. minuta (jeszcze przed przerwą): Wszołek wyłożył piłkę do Guala, ten strzelił instynktownie, ale bramkarz wykazał NIEBYWAŁY refleks (idealnie się rzucił, piłka zatrzymała mu się pod ręką, to była setka).
46. minuta (już po): główka Gual w słupek.
51. minuta: Pekhart ma piłkę na głowie, stojąc jakieś trzy metry od bramki, ta jest w dodatku pusta… Jeśli nie wpada w takich sytuacjach, to kiedy ma wpaść?
60. minuta: Gual wyszedł sam na sam, okiwał bramkarza, dał do pustej (gol nieuznany, spalony).
Legia coś stworzyła, ale nawet, jakby wszystko jej wpadło, to ledwie zrównałaby się bramkami z Molde, bo Norwegowie wsadzili jeszcze gola na 0:3. Kaasa zaczarował Pankova i niby skiksował, stracił równowagę, ale wyszło mu z tego idealne wyłożenie do Gulbrandsena, który dopełnił formalności. No i już wtedy, czyli w 67. minucie, było wiadomo, że jest po herbacie. Legia niby próbowała, ale nie przeprowadzała już żadnego wielkiego zrywu, sama jakby nie wierzyła, że może nadrobić straty. Wcale się nie dziwimy – patrząc na skalę baboli w defensywie, można się naprawdę załamać.
Tydzień temu obrońcy/bramkarz zbłaźnili się przy trzech golach Norwegów.
Kluczem było tego nie powtórzyć.
Ale powtórzyli. Zagrali jeszcze gorzej. Tak nie można.
Szkoda.
Wiosenne puchary bez Legii będą o wiele smutniejsze.
Legia Warszaw – Molde FK 0:3 (0:2)
(2′, 67′ Gulbrandsen, 20′ Hestad)
WIĘCEJ O LEGIA – MOLDE:
- Hiobowe życie Magnusa Wolffa Eikrema
- David Datro Fofana. Czy Molde ukradło najdroższego piłkarza w swojej historii?
- Posiadała: Molde przekonało pomysłem. Skandynawia promuje talenty [WYWIAD]
Fot. FotoPyK