Reklama

Dwa kluby bez mapy. Napoli i Barcelona, czyli nie szukaj tu logiki

Dominik Piechota

Autor:Dominik Piechota

21 lutego 2024, 23:09 • 6 min czytania 27 komentarzy

Barcelona od kilku miesięcy rozgrywa ten sam mecz: w ciągu 90 minut pokazuje wszelkie możliwe twarze: od drużyny grającej widowiskowo piłką, po parodystów w defensywie. Początek obu połów należał do Katalończyków, lecz byłoby zbyt nudno, gdyby nie wyciągnęli ręki i nie zaprosili Napoli do tańca. Napastnicy dali sobie po razie – mieliśmy dwie klasowe akcje Roberta Lewandowskiego i Victora Osimhena – więc wszystko rozstrzygnie się w Katalonii. Ale naprawdę trudno wierzyć, że oglądaliśmy w tej rywalizacji przyszłego zwycięzcę Ligi Mistrzów…

Dwa kluby bez mapy. Napoli i Barcelona, czyli nie szukaj tu logiki

W normalnych okolicznościach mówilibyśmy o absolutnym hicie 1/8 finału Champions League – mistrz Włoch kontra mistrz Hiszpanii, Zieliński vs Lewandowski, klimat legendarnego Neapolu owianego magią Diego Maradony, dwie ekipy kojarzące się z atrakcyjną piłką. I wiele z tych rzeczy się zgadzało, ale nie forma obu zespołów. Chociaż rzeczywiście mowa o królach ostatniego sezonu ligowego, to dzisiaj jednak już abdykujących.

W obu przypadkach ostatnio raczej pachniało patologią na tym poziomie futbolu, a nie magią. I dla obu klubów Liga Mistrzów miała być odtrutką na smutki sezonu.

Jedni znaleźli się w tak trudnym położeniu, że prosili o pomoc selekcjonera reprezentacji Słowacji, negocjując z tamtejszą federacją, czy mógłby przez kilka miesięcy robić na dwa etaty, bo w Neapolu trzeba ratować rozgrywki. A on jednak przepracował tutaj lata jako asystent. W czerwcu świętowali mistrzostwo, kilka miesięcy później zatrudniają trzeciego trenera, by jakoś nerwowo poukładać ten bałagan. Woleli zmienić menedżera dwa dni przed meczem, dać mu jeden trening, a w zasadzie bardziej rozruch i od razu grę z Barceloną, bo prezes Aurelio De Laurentiis wierzył, że drużyna wybuchnie pozytywną energią. Efekt nowej miotły albo nic. Witamy w Neapolu.

Reklama

Drudzy nastawiali się głównie na Ligę Mistrzów, a dzień przed meczem urządzili masowy lament i podgrzali mocno atmosferę, skupiając uwagę kibiców na wszystkim, tylko nie na pierwszym spotkaniu z Napoli. Frenkie de Jong poprosił o wyjście na przedmeczową konferencję, aby oskarżyć dziennikarzy o kłamstwa i manipulację, oburzyć się na wymyślone kwoty jego pensji, zapominając, że to z samego klubu dwa lata temu wypłynęły dokumenty z jego kontraktem. Xavi zaczął szukać kreta w szatni, a swoim asystentom chciał sprawdzać telefony i wiadomości na Whatsappie, by znaleźć tego, który wynosi informacje do mediów. Tego newsa podał jego przyjaciel Javi Miguel, który od wielu miesięcy „wysypuje się” z najlepszych newsów właśnie za sprawą Xaviego i jego rodziny. Limit płacowy przekroczony o prawie 300 mln euro, Xavi walczący z mediami i szukający szpiega, rezygnacja trenera w trakcie sezonu, by „zrzucić presję z drużyny”. Witamy w Barcelonie.

BARCELONA NIE POLUBIŁA SIĘ Z KONTROLĄ

I do przerwy na Stadio Diego Armando Maradona to wyglądało, jakby nikt nie chciał wyciągnąć ręki po lekarstwo. Nam jest dobrze. Trujmy się dalej tym sezonem.

To był mecz momentów i serii – kiedy jedni nabrali już konkretnie wiatr w żagle, niespodziewanie całkiem oddawali inicjatywę drugim. Pierwsze 30 minut Blaugrany z piłką mogło się podobać, pachniało golem, brakowało tylko konkretnego wykończenia, więc na finiszu zaprosili gospodarzy do zabawy. I analogicznie po przerwie – gdy zawodnicy Xaviego dokręcali już śrubę i wydawało się, że mamy kandydata na ćwierćfinał, jeszcze raz zaprosili Neapol do tańca. Do tego stopnia, że w końcówce ratowali się Oriolem Romeu, bo nie miał żółtej kartki, więc mógł śmiało pobiegać w środku i poprzeszkadzać.

https://twitter.com/polsatsport/status/1760415545034187218

Oddajmy Robertowi Lewandowskiemu: to jego trafienie rozkręciło to spotkanie. I było naprawdę konkretne. On sam kontra reszta neapolitańskiej defensywy, dostał piłkę w gąszczu nóg od Pedriego, dobrze się zabrał, udanie zamarkował, naprawdę konkretnie przymierzył. To była klasowa robota napastnika, jakiej wymaga się od niego częściej. Ale swoje zrobił – dał prowadzenie i kiedy oglądamy jego grę, to opowieści o dawnym kryzysie są przeszłością. LaLiga nominowała go nawet do nagrody piłkarza lutego, bo postrzelał w Hiszpanii, a tę passę przedłużył w Champions League. Brawo! To nie jest jeszcze “Lewy” z początków w Barcelonie, ale nie bądźmy złośliwi na siłę: odkuł się i jest lepiej.

Reklama

Mocniej zaczęło się dziać dopiero po golu 35-latka (swoją drogą, ten kryzys to bardziej kwestia głowy, a nie fizyczności, co możemy ostatnio zaobserwować) i ostatnie pół godziny oglądało się najciekawiej. Napoli zaczęło reagować, debiutujący trener Francesco Calzona zaczął zmieniać, nawet
Chwicza Kwaracchelia zjechał do bazy. I stadion w Neapolu dostał kilka powodów, by w końcu ryknąć.

Tak jak wcześniej Alex Meret był bohaterem mistrzów Italii, tak później rzeczywiście zasługiwali oni na bramkę. I dobili swego, gdy przypomniał o sobie kolejny napastnik, u którego z formą to często zależy, jaką nogą wstanie, czy będzie zdrowy albo akurat gdzieś nie wyjedzie. Ale kiedy trzeba było to Victor Osimhen zrobił różnicę. Początkowo dzielnie radzili sobie z nim obrońcy Barcelony, lecz w akcji na 1:1 przestawił w dziecinny sposób Inigo Martineza. Akcja na ośmieszenie rywala – położył go na murawę, dał wyrównanie, a Bask jeszcze zobaczył żółtą kartkę za protesty. Po tym neapolitańczycy poczuli się najpewniej.

https://twitter.com/polsatsport/status/1760419345493070106

Ale reasumując: Napoli przez godzinę mogło się cieszyć, że nie dostało kilku bramek. A przez ostatnie pół godziny zmienili oblicze na tyle, że nawet Lewandowski zaczął pracować pod własną bramką i szukać odbiorów bardzo nisko. Faworytem jednak pozostają Katalończycy, bo zaszkodzić mogą sobie głównie sami.

ZIELIŃSKI? DZIAŁANIE NA WŁASNĄ SZKODĘ

Piotr Zieliński, którego gospodarze wykreślili z listy zgłoszonych pod śmiesznym tłumaczeniem ogrywania młodszych zawodników, nie jest tak beznadziejnym graczem, aby nie znaleźć miejsca w takim środku pola Napoli. Naprawdę gdyby on i Marek Hamsik zeszli z trybun, to nie wyglądałoby to gorzej, niż przez większość tego spotkania. Gol dla Barcy jest tego dowodem – Pedri przyjmuje piłkę sam pod bramką i ma jak na siebie mnóstwo czasu, by zastanowić się, co zrobić. Jens Cajuste zagrał tak, że raczej nie chwaliłbym się rodzinie tym występem w Champions League. Dziecko we mgle.

W rewanżu powinno być ciekawie, bo oba kluby trzymają guzik do detonacji w ręce. I Barcelona przyzwyczaiła nas do tego, że potrafi stracić bramkę z każdej sytuacji, natomiast pięć dogodnych to momentami za mało na strzelenie gola. Porównując to z organizacją Interu Mediolan dzień wcześniej, ani jedni, ani drudzy w lutym nie wyglądają, jakby mieli podbić całą Ligę Mistrzów. Ale ktoś w rewanżu napędzi się mocno tym awansem.

NAPOLI – BARCELONA 1:1 (0:0)

Victor Osimhen 75′ – Robert Lewandowski 60′.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kiedy tylko może, ucieka do Ameryki Południowej, żeby złapać trochę fantazji i przypomnieć sobie, w jak cywilizowanym, ułożonym świecie żyjemy. Zaczarowany futbolem z krajów Messiego i Neymara, ale ciągnie go wszędzie, gdzie mówią po hiszpańsku albo portugalsku. Mimo że w każdym tygodniu wysłuchuje na przemian o faworyzowaniu Barcelony albo Realu, od dziecka i niezmiennie jest sympatykiem wielkiej Valencii. Wierzy, że piłka to jedynie pretekst, aby porozmawiać o ważniejszych sprawach dla świata, wsiąknąć w nową kulturę i po prostu ruszyć na miejsce, aby namacalnie dotknąć tego klimatu. Przed ołtarzem liga hiszpańska, hobbystycznie romansuje z polskim futbolem.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
3
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

27 komentarzy

Loading...