Reklama

Brock Purdy. W dwa lata od Pana Nieistotnego do walki o Super Bowl

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

11 lutego 2024, 18:33 • 23 min czytania 4 komentarze

Ledwie dwa lata temu został wybrany do NFL z ostatnim numerem draftu. Dziś jest jednym z najlepszych zawodników ligi i gwiazdą zespołu, który powalczy w nocy o zwycięstwo w Super Bowl. Jego bliscy czy trenerzy mówią, że zupełnie go to jednak nie zmieniło. Jak Brock Purdy – Pan Nieistotny – przeszedł drogę od gościa, którym mało kto się interesuje, do meczu o tytuł? Czemu były trener nazywał go “procesorem”? I co z tym wspólnego ma religia? Oto opowieść o jednej z największych sensacji ostatnich lat w NFL, którą przedstawiamy tuż przed startem najważniejszego sportowego wydarzenia w USA.

Brock Purdy. W dwa lata od Pana Nieistotnego do walki o Super Bowl

Pan Nieistotny

W 1976 roku, na długo przed tym, zanim Brock Purdy przyszedł na świat, powstał termin, który ostatecznie miał przylgnąć i do niego, w pewnym sensie naznaczając jego pierwsze lata w NFL. Wymyślił go Paul Salata – sam w latach 1949-1951 zawodnik ligi – który chciał w ten sposób wyróżnić… ostatniego zawodnika wybranego w corocznym drafcie. Ukuł więc hasło „Mr. Irrelevant” (Pan Nieistotny), stworzył też cały „Irrelevant Week”, w czasie którego zapraszał najnowszego „Nieistotnego” do Kalifornii, wręczał nagrodę, organizował wywiady.

No, przynajmniej wtedy, kiedy było to możliwe. Pierwszy Pan Nieistotny – Kelvin Kirk, wybrany z numerem 487. we wspomnianym 1976 roku – po prostu nie zdążył na samolot do Kalifornii. Według (najpewniej nieco przerysowanych) opowieści Salata znalazł na szybko miejscowego rzeźnika, który nieco przypominał Kirka i poprosił go, by ten stanął z nim do zdjęć. Nikt się nie zorientował. A sam Kirk żartował po latach:

Jak nieistotne to jest? Tak, że pierwszy Pan Nieistotny przegapił samolot.

Reklama

Salata jednak od zawsze twierdził, że chciał w ten sposób sprawić, by nawet taki zawodnik otrzymał nieco uwagi od mediów i uznania, na które przecież zasłużył – bo dostać się do NFL to cholernie trudna sprawa, nawet z ostatnim numerem w drafcie. I choć sam twórca terminu zmarł trzy lata temu, to ten żyje za sprawą jego córki, która już od dłuższego czasu organizuje cały tydzień i wszystkie związane z nim aktywności.

W 2022 roku to ona przywitała Brocka Purdy’ego, wybranego z numerem 262., gdy ten przyjechał na Irrelevant Week.

Draft? Oczywiście, że zaczynasz go z pewnym przypuszczeniem, co się wydarzy, czy będziesz wybrany z wysokim numerem, czy może w drugim-trzecim dniu, albo w ogóle wyjdziesz z niego bez picku. Nerwy i tak jednak są, pojawiają się różne emocje. Sam miałem nadzieję, że zostanę wyczytany trzeciego dnia. Tego oczekiwałem. Czekałem, modliłem się, żeby ktoś do mnie zadzwonił. Na koniec chciałem tylko szansę na to, by gdzieś trafić i pokazać moje możliwości na obozie. Pod koniec byłem już wykończony, nawet przysnąłem. Ale ostatecznie telefon zadzwonił. Byłem za to wdzięczny – wspominał Purdy.

Nie obchodziło go, jak mówił, że został wybrany z ostatnim numerem. Ważne, że w ogóle. Patrzył na to, jak na szansę, mógł pokazać swoje umiejętności, spróbować zaistnieć w NFL. A to wcale nie było tak oczywiste, gdy wychodził z rozgrywek uniwersyteckich, raporty na jego temat były zróżnicowane. Wiele można było w nich przeczytać o wadach rozgrywającego Iowa State. Że jest nieco za mały, że – podobnie – za małe ma dłonie. Wyniki testów fizycznych też nie wprawiały w osłupienie. Plusy? Jego podejście do treningów, doświadczenie i dojrzałość.

Ogółem jednak po NFL krążyła opinia, że nie jest przesadnie dobrym atletą, a przez to – że będzie miał wielkie problemy w lidze. Stąd stał się Panem Nieistotnym. A to w przeważającej liczbie przypadków wyrok. Większość osób wybranych z ostatnim numerem draftu z najlepszej ligi świata wypada z niej szybko – już na obozach, przed startem rozgrywek, albo po jednym czy dwóch latach. Choć Nieistotni przed Purdym – Grant Stuard (2021) i Tae Crowder (2020) – akurat radzili sobie nieźle i pokazywali, że da się zaczepić w NFL nawet z ostatniej pozycji w drafcie. W dalszej przeszłości też bywały takie przypadki.

Reklama

Purdy nie mógł więc tracić nadziei i nie planował tego robić. A sam tytuł uznawał za zabawny.

Nie mam z nim problemu. Pojechałem do Kalifornii, poznałem świetnych ludzi. Wciąż z niim rozmawiam. Jestem szczęśliwy, że tak się to wszystko ułożyło. Z samego tytułu się śmieję, żartuję o tym. Patrzę na to, jak na szansę. Wsadziłem swoją stopę w drzwi – opowiadał.

A potem te drzwi popchnął. I nie tyle otworzył szeroko, co wyrwał z zawiasów.

Wiara trenera

Trener rozgrywających, Brian Griese, i jego asystent, Klint Kubiak, podchodzą do swojej pracy bardzo poważnie. Zostałem wybrany z ostatnim numerem, ale oni i tak zainwestowali mnóstwo czasu w mój rozwój. To ludzie, którzy zdecydowanie stali w moim narożniku i od początku mi pomagali. Ale robili to też koledzy z drużyny, zachęcali do pracy i rozwoju. To wszystko wysiłek zespołowy – opowiadał Purdy.

W drafcie wybrali go San Francisco 49ers. Menadżer generalny zespołu, John Lynch, mówił po jakimś czasie mediom, że prawdopodobnie i tak zgarnęliby Prudy’ego jako wolnego agenta, ale woleli mieć pewność, że do nich trafi. Dlaczego nie poświęcili na niego wyższego picku? Cóż, akurat pozycję rozgrywającego obsadzoną mieli naprawdę nieźle. Rok wcześniej z trzecim numerem zgarnęli Treya Lance’a, który z miejsca podpisał gwiazdorski kontrakt i miał poprowadzić 49ers do sukcesów (dziś jest już zawodnikiem Dallas Cowboys). Do tego w zespole był Jimmy Garoppolo, doświadczony rozgrywający (obecnie gra dla Las Vegas Raiders).

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Purdy miał w tym układzie walczyć o pozycję numer trzy z Nate’em Sudfeldem, mimo tego że ten miał już podpisany kontrakt gwarantowany na sezon 2022. I tę walkę wygrał. Prawda jest jednak taka, że w zespole już wtedy myślano o Purdym jako pierwszym rozgrywającym. Wierzył w niego Kyle Shanahan, trener uznawany za jednego z najlepszych w lidze, gdy idzie o ustawianie ofensywy, prawdziwy geniusz w tym aspekcie. Jed York, właściciel ekipy z San Francisco, wspominał:

Kyle chciał ze mną porozmawiać po obozie. A to na ogół nie jest dobry znak, gdy trener mówi, że musicie porozmawiać. Powiedział mi wtedy: „Myślę, że nasz trzeci rozgrywający jest najlepszym”. Byłem jak: „Okej, ale co to znaczy?”, na co odpowiedział: „Oczywiście zainwestowaliśmy dużo w Treya, który dobrze pracuje i gra. Nie zmienimy tego, nie zmienimy też układu i głębi w zespole. Ale myślę, że Brock skończy jako nasz najlepszy rozgrywający”.

Shanahan musiał wiedzieć, że to nie nowina, która zostanie dobrze przyjęta. Zespół mnóstwo zainwestował w Lance’a, tymczasem ledwie rok później trener przeczuwał, że ten zostanie zastąpiony w pierwszym składzie. York miał sporo wątpliwości, przywoływał nawet sytuację, gdy Purdy zadebiutował – w końcówce meczu z Kansas City Chiefs, kiedy Niners wysoko przegrywali – i skompletował 4 z 9 podań. – Wydaje mi się, że raz rzucił w trybuny. Mogłem wtedy nawet powiedzieć coś sarkastycznego do Kyle’a po meczu – mówił właściciel.

Ale ostatecznie to trener miał rację. A to, że ufał w możliwości w Brocka, tylko Purdy’ego nakręcało. – Wierzyli we mnie od początku – mówił wielokrotnie. I przez to pracował jeszcze ciężej, niż zwykle, a to gość, który harówki nigdy nie unikał. Często podkreślał, że w NFL wszystko stało na dużo wyższym poziomie, niż w college’u, więc i on musiał podnieść nie tylko swój poziom gry, ale i poziom trenowania.

Od pierwszego tygodnia imponował mi tym, jak niesamowitą etykę pracy ma. Zawsze był w budynku, zawsze analizował wideo, zawsze patrzył na nasz game plan. Jest niesamowicie staranny. To jak dobrze poznał nasz system i ile pracy w to włożył, okazało się potem kluczowe. Wykonał nieprawdopodobną pracę, by dobrze poznać i zrozumieć sposób gry w ofensywie, jaki ustalał Kyle Shanahan. Przestudiował wszystkie zagrywki – opowiadał Jake Brendel, inny z zawodników Niners.

A Brock Purdy wszystko to miał pokazać, gdy po raz pierwszy pojawił się w składzie jako gracz wyjściowego ustawienia. W meczu z Tampa Bay, w 14 tygodniu sezonu 2022.

Brady na początek

Tak staram się grać – bez strachu. Strach przed porażką jest czymś, co poznałem przez lata. Jeśli wychodzisz na boisko z nastawieniem, że nie chce nic zepsuć, grasz ostrożnie, wycofujesz się, nie wyglądasz dobrze. Musisz próbować grać bez tego strachu, z czystym umysłem – tego się nauczyłem. Powtarzam sobie, że muszę być głodny sukcesu i udowodnienia swojej wartości. Że w każdym meczu muszę grać, jak najlepiej potrafię.

To słowa Brocka Purdy’ego, wypowiedziane już jakiś czas po jego pełnoprawnym debiucie. Pełnoprawnym, czyli tym, gdy wyszedł w pierwszym składzie. Doprowadził do tego splot różnych wydarzeń. Lance i Garoppolo doznali kontuzji, ten ostatni tuż przed spotkaniem. Purdy dostał to, o co sam prosił niedługo wcześniej.

Mówił: „Hej, po prostu dajcie mi szansę. Mogę rozegrać mnóstwo akcji. Dostarczę wam piłkę, dostarczę wam piłkę, dostarczę wam piłkę…”. To było fantastyczne – wspominali jego koledzy z zespołu, w tym Kyle Juszczyk, fullback zespołu, który twierdził, że będzie tę historię opowiadać dzieciom. Bo jakiś czas potem Purdy faktycznie otrzymał szansę. I zagrał fenomenalny mecz.

Podania na (łącznie) 185 jardów. Dwa przyłożenia bezpośrednio po nich, do tego jedno, które sam “wybiegał”. A przecież nikt nie miałby wielkich pretensji, gdyby poddał się presji. W końcu w ekipie Tampa Bay rozgrywającym był Tom Brady, prawdopodobnie największa gwiazda tego sportu. – Stałem przy linii bocznej i widziałem go, już to było szalone. Wcześniej oglądałem go tylko w telewizji, nigdy na żywo. Już wcześniej byłem podekscytowany tym, że w ogóle przeciwko niemu zagramy, że przyjedzie do San Francisco. A potem okazało się, że sam się z nim zmierzę – opowiadał.

Podkreślał jednak, że gdy już wyszedł na boisko, takie myśli musiał wyrzucić z głowy. Skupić się na sobie, na kolegach, na tym, jak dostarczyć im piłki. Pomógł mu ojciec, Shawn, sam były sportowiec. – Powiedziałem mu: „Hej, słuchaj, grasz przeciwko Buccaneers, nie przeciwko Tomowi Brady’emu. Tak musisz na to patrzyć”. Nie wiem, czy mówiłem to, żeby pomóc jemu zachować spokój, czy żebym sam go zachował. W każdym razie, gdy mecz się zaczął, przechwycili jego podanie. Wszyscy [na trybunach była właściwie cała rodzina Brocka – przyp. red.] pomyśleliśmy sobie: „O rany, czy to będzie jeden z takich dni?”.

Nie był.

Brock Purdy po pierwszym, słabym podaniu, zaczął rozrzucać kolejne podania tak, jak w piłce nożnej robi to choćby Toni Kroos. Zawładnął spotkaniem. Zagrał tak dobrze, że trybuny na koniec skandowały jego nazwisko, a on sam biegał po murawie i głośno pytał: „What’s up?”.

Zawsze staram się wyobrazić sobie siebie na boisku, wykonującego swoją robotę i odnoszącego sukces. Niezmiennie mam taką nadzieję i wizję w głowie. Nie wiedziałem kiedy i w jaki sposób odstanę swoją szansę, ale chciałem być pewien, że gdy nadejdzie, będę gotowy. Nagle się pojawiła – mówił jakiś czas po tamtym meczu. I faktycznie, okazał się w pełni gotowy.

Zagrał naprawdę dobrze. Cały jego zespół wykonał świetną robotę – mówił potem pokonany Brady. A jego rywal świętował wraz z rodziną. Zaliczył debiut marzeń, pokonał legendę i jego zespół, później mógł uściskać ojca, matkę czy rodzeństwo, na koniec słuchając też pochwał od Shanahana i kolegów z zespołu.

Czy mogło być lepiej? Ano okazało się, że mogło. W kolejnych meczach Brock Purdy nie zwolnił tempa. Pokazał, że nie tylko może być w przyszłości, ale że już jest – zgodnie ze słowami jego trenera – materiałem na pierwszego rozgrywającego.

I choć podobno nic dwa razy się nie zdarza, to jego kariera mogłaby być przykładem, że to nie do końca prawda.

Nie pierwszy raz

Kyle Kempt był w ostatnim roku swojej uniwersyteckiej kariery na pozycji rozgrywającego, gdy Brock Purdy ją rozpoczynał. Poza nim w zespole był jeszcze Zeb Noland, rozgrywający numer dwa. Purdy, jako pierwszoroczniak, miał się po prostu uczyć, trenować i od czasu do czasu złapać jakieś minuty. Jednak od samego początku pokazywał, że możliwości ma ogromne, Kempt wspominał potem jedną sytuację na treningu, gdy Brock grał przeciwko podstawowej linii defensywnej Iowy. W trudnej sytuacji, pod sam koniec treningowej gierki, dograł wtedy idealną piłkę do partnera z zespołu.

Pamiętam, że trener spojrzał wtedy na mnie w znaczący sposób. Pamiętam, że pomyślałem: „Ten dzieciak, on to ma”. Wiedziałem, że będzie z niego coś wielkiego – mówił Kempt. Niedługo potem doznał kontuzji, jego rolę w zespole przejął więc Noland.

Purdy? Nadal był stosunkowo nieznany. Na tyle, że ekipa lokalnej stacji telewizyjnej zrobiła z nim rozmowę z jako… przypadkowym przechodniem, pytając o różne sprawy. Purdy dopiero po emisji tej rozmówki przypomniał sobie, że pierwszoroczniacy w zespole mieli nie rozmawiać z mediami. Przeprosił dyrektora ekipy futbolowej, wytłumaczył sytuację, a ten tylko machnął ręką. Nie przejmował się tym, że nikomu nieznany dzieciak odpowiedział na kilka przypadkowych pytań.

Wkrótce cała sytuacja się jednak zmieniła.

Noland, który wskoczył do składu za Kempta, rozegrał trzy fatalne spotkania. Dlatego w październiku 2018 roku trener Iowy, Matt Campbell, wprowadził Purdy’ego z ławki. A ten zagrał fantastyczne spotkanie. Zaliczył 318 jardów podaniami, po jego zagraniach miały miejsce cztery przyłożenia, do tego 84 jardy zdobyte biegiem i kolejne przyłożenie. Jego drużyna sensacyjnie wygrała. – W tamtym momencie drużyna stała się zespołem Brocka. Myśleliśmy tylko: „Jak możemy mu pomóc?” – wspominał Kempt.

Przychodząc do drużyny, chciałem się dobrze przygotować. Wiedziałem, że Kyle gra ostatni sezon. Chciałem być gotowy w razie urazów, czegokolwiek takiego. Nie było łatwo, ale wydaje mi się, że zrobiłem to wystarczająco dobrze. Debiut? To było coś specjalnego. Spełniłem dziecięce marzenie – opowiadał z kolei Brock już kilka lat później. A jego starania doceniał trener, Purdy był przecież trzeci w kolejce do grania, mógł podejść do całej sprawy inaczej. A ciężko pracował, by zrobić, co będzie trzeba. Jeśli będzie trzeba.

To właśnie dlatego, gdy przyszła pora, trener nie zawahał się i wstawił go na boisko. Opłaciło się.

Purdy stał się podstawowym rozgrywajacym. I w kolejnych meczach pokazywał, że była to słuszna decyzja. Zresztą nie tylko wtedy – na treningi przychodził pierwszy, wychodził ostatni. Analizował zagrywki, oglądał nagrania wideo, robił wszystko, by pokazać, że słusznie na niego postawiono. Swoją etyką pracy ciągnął też innych zawodników do tego, by i oni dawali z siebie więcej. Został gwiazdą zespołu, ale przede wszystkim – jego liderem.

Okazał się fantastycznym przywódcą.

Zawsze pozostawał spokojny, uspokajał też kolegów. Równocześnie miał w sobie niesamowicie dużo ducha rywalizacji, niezmiennie chciał wygrywać. Pod jego przywództwem ekipa przeszła przez covidowy okres, gdy – by nadal pozostać zgodną grupą – spotykali się na sesje gier wideo online, on też namawiał resztę kolegów, by pozostali w domach, by nie przejść przez chorobę. Opłaciło się, po powrocie rozgrywek Iowa grała znakomicie.

A Brock pozostał już jej podstawowym rozgrywającym. Aż do końca sezonu 2021, gdy musiał podjąć decyzję: zostać w college’u jeszcze na rok (ze względu na pandemię przedłużono zawodnikom możliwy okres gry w uniwersyteckich rozgrywkach) czy też przystąpić do draftu. – Powiedziałem mu: „Zrób to, co jest dla ciebie najlepsze. Jesteś na to gotowy. Jesteś gotowy podjąć to wyzwanie. Ktoś będzie wielkim szczęściarzem, że zgarnie Brocka Purdy’ego” – wspominał Matt Campbell.

I miał rację. A szczęściarzami okazali się San Francisco 49ers.

Łokieć futbolisty

Wątpliwości były. Chodziło głównie o fizyczność Brocka, o której – jak wspominaliśmy – mówiono, że jest po prostu słaba. A w NFL wszyscy są mocni, szybcy i doskonale przygotowani do utrudniania życia rozgrywającemu. To, co w college’u Purdy’emu wychodziło, w najlepszej lidze świata mogło stać się problemem. Jego rekordy z uniwersyteckich rozgrywek – przewodził Iowa State między innymi w liczbie jardów zdobytych podaniami (12170) czy podań zakończonych przyłożeniami (81) – nie miały już znaczenia.

Co miało? Fakt, że wszystkie swoje braki nadrabiał rozumieniem gry.

Już w trakcie jego pierwszego sezonu zaczęliśmy go postrzegać jako faktycznego rozgrywającego, takiego, który – jeśli rozpisana akcja nie wypali w pełni – zawsze znajdzie inne rozwiązanie. Jest świetnym podającym. Gdy nasza ofensywa działa dobrze, odnajdzie, kogo ma odnaleźć. Ale gdy ktoś jest pokryty, wycofa się, przeanalizuje sytuację i wybierze dobre rozwiązanie. Widzieliśmy, że robił to w college’u, ale to nie zawsze przenosi się na NFL – mówił John Lynch.

W tym przypadku się przeniosło. Na tyle dobrze, że ekipa San Francisco już z Purdym w roli rozgrywającego zanotowała serię siedmiu zwycięstw z rzędu, w tym dwóch w play-offach. Dotarła tym samym do finału swojej konferencji, w którym zagrała z Philadelphia Eagles. I zebrała spore baty. Tyle że Purdy nie rozegrał całego spotkania – w jego trakcie zerwał bowiem więzadło poboczne przyśrodkowe łokcia.

W rehabilitacji pomógł mu ojciec. Shawn Purdy, kiedyś miotacz w mniejszych amerykańskich ligach baseballa, który sam w przeszłości mierzył się z tym urazem (choć nieco łagodniejszym). Z synem – który wkrótce przeszedł operację łokcia – dzielił się doświadczeniami.

Shawn Purdy

Fakt, że mogłem do niego podejść i go zapytać: „Hej, co muszę robić?” był bardzo ważny. Najważniejsze jednak, że on mówił mi: „Musisz być cierpliwy. To proces. Nie wyzdrowiejesz w ciągu jednej nocy” – mówił Brock. A jego ojciec skontaktował się z lekarzami, których znał i którzy pomagali mu w rehabilitacji. Poprosił, by wytłumaczyli Brockowi, co go czeka i przekonali, jak ważna jest wspomniana cierpliwość.

Młodszy z Purdych ponoć nigdy z niej bowiem nie słynął. Ale w tym przypadku w pełni to zrozumiał. Co do słowa przestrzegał zaleceń lekarzy i rehabilitantów. Nigdzie się nie spieszył. Nie robił też sobie wielkich nadziei na szybki powrót. Rozumiał, że po takiej kontuzji wszystko może potoczyć się na różne sposoby. Natomiast odpowiednio poprowadzona rehabilitacja pozwoliła mu wziąć udział w treningu w końcówce lipca, niespełna 20 tygodni po operacji.

W sierpniu bez przeszkód wziął udział w trzech sesjach treningowych z rzędu (czyli w tylu, w ilu występuje w trakcie sezonu regularnego), do tego zagrał w dwóch meczach sparingowych przed sezonem. Zdążył na rozgrywki i utrzymał miejsce w składzie. Nikt go nie zastąpił, nikt nie wygryzł.

A on – po kontuzji i rehabilitacji – okazał się jeszcze lepszy.

Game manager czy wielki talent?

To pierwsze określenie przylgnęło do niego szybko. Chodzi o to, że w systemie Kyle’a Shanahana rozgrywający jest na papierze mniej istotny, niż w innych drużynach. Ma, no właśnie, głównie zarządzać grą, niekoniecznie bezpośrednio odpowiadać za to, jak dana akcja będzie wyglądać. Stąd wielu krytyków Purdy’ego sugeruje, że ten po prostu nie odnalazłby się w innym zespole. I że owszem, może jest całkiem dobry, ale nie tak, jak to się dziś sugeruje.

On sam tymi głosami się jednak niespecjalnie przejmuje.

Game manager? Czuję, że momentami to wręcz komplement, na zasadzie: „Patrzcie, jak dobrze ten gość radzi sobie w tym systemie”. A ja dobrze sobie radzę, jestem w stanie zaliczać świetne podania. W NFL są 32 zespoły i niewielu gości, którzy mogą w nich grać na pozycji rozgrywającego na dobrym poziomie. Jeśli ktoś nazywa mnie game managerem i sugeruje, że nie jestem wybitnym rozgrywającym, okej, to jego opinia. Nie mam z tym problemu – mówił.

W swojej wypowiedzi miał sporo racji. Rozgrywających na topowym poziomie jest po prostu niewielu. Jasne, pewnie niektórzy, którzy mogliby się nimi stać, nigdy nie dostają takiej szansy, jaką otrzymał Brock. Ale ogółem to wąska grupa ludzi, może około setki, może dwustu. Garstka, patrząc na to, ile osób ogółem gra w NFL. Brock Purdy przez ostatnie dwa sezony pokazał, że do elity się zalicza.

Co jednak stoi za jego sukcesem?

Szybko zauważyliśmy, że niesamowicie szybko przetwarza informacje. Widzieliśmy to na nagraniach. Że bardzo dokładnie podaje, ale przede wszystkim znakomicie antycypuje wydarzenia. Świetnie się to ogląda. Do tego, oczywiście, potrzebuje nie czuć strachu przed szukaniem trudnych rozwiązań, ale to też w jego grze występuje – mówił Lynch. Zgadzał się z nim też trener Niners.

Purdy senior uważa z kolei, że tego wszystkiego jego syn nauczył się jeszcze w dzieciństwie. A nawet lepiej: rozwinął. Bo miał to właściwie od dziecka.

Oglądaliśmy razem NFL, gdy miał kilka lat. Brock z miejsca widział na boisku rzeczy, których ja nawet nie rejestrowałem. To było szalone – wspominał. I on, i jego żona, Carrie, wiedzieli, że ich syn ma talent. Bali się jednak zapisać go na zajęcia futbolowe, które mocno obciążają fizycznie i łatwo w nich o kontuzje. Koledzy Brocka powiedzieli mu jednak o flag footballu, w którym nie powala się rywala z piłką na ziemię, a zamiast tego odrywa przyczepioną do jego stroju chustę czy szarfę. Mniej tu kontaktu, mniej ryzyka złapania urazu.

Mniej też czasu na decyzję dla rozgrywającego. Maksymalnie siedem sekund, które odlicza sędzia. Jeśli w tym czasie quarterback nie pozbędzie się piłki, to jest to traktowane jako jego błąd. Brock często nie potrzebował jednak nawet pełnych siedmiu sekund. Reagował szybciej. Zagrywał dokładniej. Wszystko przewidywał i doskonale czytał ruchy kolegów. Grał tam do dwunastego roku życia. A gdy potem trafił do szkolnej drużyny futbolowej– już w standardowej odmianie – było mu niezwykle łatwo. Bo tam wszystko działo się po prostu wolniej.

Ludzie pytali nas: „Od jak dawna trenujecie futbol?”. A ja mówiłem, że ten konkretny od tego roku. Nie wierzyli nam – wspominał Shawn. Trener szkolnej ekipy nazywał Brocka „procesorem” i to zaawansowanym. W testach na przetwarzanie informacji Purdy od lat punktował tak, jak czołówka NFL, choćby Patrick Mahomes, najpewniej najlepszy obecnie rozgrywający w lidze i… rywal Brocka w walce o Super Bowl.

Nie jestem pewien czy przez trzy lata jego gry w szkolnej drużynie, choć raz przeprowadził akcję bez namysłu. Nigdy po prostu nie oddawał piłki. Zawsze szukał dobrego rozwiązania. Czytał grę. Traktowaliśmy go jak gościa, na którego możemy liczyć w każdej akcji – wspominał jego trener z czasów szkolnych.

Wielu umiejętności Brocka przypisuje też jego rodzinie, sugerując, że wiele jest w genach. Shawn, jak wspomnieliśmy, grał w baseball na niezłym poziomie. Whittney, starsza siostra, parała się softballem. Chubba, młodszy brat, poszedł w ślady Brocka i jest rozgrywającym w uniwersyteckiej ekipie (choć na razie nie wydaje się, by miał talent na miarę brata). O wychowaniu w rodzinie Purdych mówi się dużo również pod kątem nastawienia dzieci. Shawn zawsze powtarzał, że nie obchodzi go, jaki sport wybiorą, ale gdy już to zrobią – muszą niezmiennie dawać z siebie wszystko. Matka z kolei dbała o dobrą energię w domu.

I to dawało efekt.

Wszystkim swoim nowym zawodnikom dawałem książkę „Mindset: The New Psychology of Succes”. Brockowi nie. Nie potrzebował tego, był wręcz definicją takiego nastawienia. W duszy wydawał się być starszym gościem. Jakby był czterdziestopięciolatkiem, który jednak nadal chodzi do szkoły. Nie był typowym pierwszoroczniakiem. Zawsze szukał perfekcji – dopowiadał szkoleniowiec.

Trzeba by więc stwierdzić, że Purdy to, owszem, game manager, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Taki, który jest gotowy zmienić schemat akcji, jeśli jego procesor przetworzy informację i uzna, że tak będzie lepiej. Taki, który szuka rozwiązań i partnerów. Taki, który nie boi się podjąć ryzykownych decyzji, bo wierzy w siebie i swoje możliwości.

Taki, który jest nastawiony na wygrywanie.

Wewnętrzny spokój

Czy jestem gotowy rozczarować Taylor Swift? Tak, jestem – to słowa Brocka Purdy’ego z konferencji prasowej poprzedzającej tegoroczny Super Bowl. Gwiazda muzyki będzie kibicować jego rywalom, bo to w ekipie Kansas City Chiefs gra jej obecny partner, Travis Kelce. Czy jednak będzie miała powody do radości? Brock Purdy postara się sprawić, by było inaczej.

CZYTAJ TEŻ: JAK TAYLOR SWIFT ZAWŁADNĘŁA ŚWIATEM SPORTU W USA

Rywali 49ers będą mieć najlepszych z możliwych. Chiefs wygrali Super Bowl przed rokiem, a Patrick Mahomes – ich rozgrywający – ponownie potwierdził swój gwiazdorski status. Ponownie, bo w 2019 roku też doprowadził ich do triumfu w najważniejszym meczu sezonu. Zresztą wtedy w starciu z… San Francisco 49ers. Po pięciu latach obie ekipy raz jeszcze zmierzą się więc ze sobą w meczu o tytuł. Chiefs marząc o czwartym mistrzostwie (jedno zdobyli jeszcze w latach 60.), Niners o szóstym, ale pierwszym od 1994 roku.

Jeśli je zdobędą, Brock Purdy przejdzie do historii.

Faworytami jednak z pewnością nie będą. Ten sezon nie był dla nich łatwy, w październiku zaliczyli na przykład serię trzech porażek z rzędu, w trakcie których i Brock zauważalnie obniżył loty. Potem poprawiła się jednak defensywa (jedna z najlepszych w lidze), a Purdy w pełni z tego korzystał, w starciu z Jacksonville Jaguars rozgrywając fenomenalne zawody. Po tym zwycięstwie przyszło jeszcze pięć kolejnych i dopiero w ostatnich trzech kolejkach sezonu regularnego ponownie przegrali, dwukrotnie.

Z bilansem 12-5 i tak wygrali jednak rozgrywki w konferencji (choć Dallas Cowboys i Detroit Lions mieli identyczne osiągi), do tego Brock notował świetne statystyki – przede wszystkim rekord organizacji pod względem jardów zaliczonych celnymi podaniami (4280), do tego choćby 31 podań zakończonych przyłożeniami. Do play-offów jego ekipa przystąpiła rozstawiona z „1”. Tam jednak nie było lekko.

Purdy nieco obniżył loty, to odbiło się na drużynie. Ale w kluczowych momentach był nieoceniony. W starciu z Green Bay Packers w ostatniej kwarcie Niners wygrali 10:0, a cały mecz 24:21. Z Detroit Lions zaliczyli fenomenalny comeback od stanu 7:24 po dwóch kwartach, do 34:31 na konie meczu. Purdy w drugiej połowie meczu skompletował 13 z 16 podań (na 174 jardy), jedno bezpośrednio zakończone przyłożeniem. Kilkukrotnie sam biegł z piłką, w dwóch przypadkach prowadziło to ostatecznie do punktów.

W przerwie nikt się nie denerwował. To futbol. W szatni mamy wielu doświadczonych zawodników, weteranów, którzy grali w szalonych meczach. Po prostu mówiliśmy sobie, że musimy wykonać swoją robotę – mówił potem Purdy. Na konferencji prasowej po meczu był spokojny, opanowany. Nie szalał, choć właśnie dotarł do swojego pierwszego Super Bowl. Nie dziwi, że w takiej sytuacji nasiliły się – i tak obecne wcześniej – porównania do Toma Brady’ego.

Legendarny już rozgrywający nie był co prawda „Mister Irrelevant”, ale też został wybrany ze stosunkowo niskim numerem draftu. Też wskoczył do składu wskutek urazów innych zawodników. I też nie oddał już miejsca. Sam Purdy twierdzi jednak, że nieco się różnią – choćby dlatego, że Brady dla motywacji zapamiętał nazwiska wszystkich rozgrywających wybranych w drafcie wcześniej od niego. Brock zupełnie się tym nie przejmował. Jego motywacja płynęła z samej chęci wygranych, nie udowodnienia komuś, że się pomylił.

Super Bowl też go nie przeraża.

Oczywiście, że teraz otacza nas cała ta chwała i sława, ale myślę, że skupiać się tylko na tym, to bardzo płytkie życie, które szybko może odejść. Dla mnie ważne jest to, że gramy w Super Bowl, cieszę się tym, bo to zaszczyt, chcę wygrać to mistrzostwo, ale przede wszystkim chcę pomóc to zrobić chłopakom w moim zespole. Jestem jego częścią, to istotne – mówił. Z całkowitym spokojem, jak zawsze.

Różnica pomiędzy nim a Mahomesem jest ogromna. Dobrze wyrażają ją finanse. Dwukrotny triumfator Super Bowl zarobi za ten sezon ponad 50 milionów dolarów. Purdy w tej chwili inkasuje… 870 tysięcy. Jeszcze w tym sezonie głośno zrobiło się o jego wywiadzie, w którym przyznawał, że nadal mieszka z jednym z kolegów z drużyny i dzielą się czynszem, a jeździ starszą Toyotą Sequoią.

Travis Kelce i Patrick Mahomes świętujący triumf w ubiegłorocznym Super Bowl. Fot. Newspix

Ba, jak szybko zorientowali się dziennikarze, wyższy od Brocka kontrakt w NFL ma nawet… 16 graczy uniwersyteckich rozgrywek. Ale jemu w tej chwili to nie przeszkadza. Liczy się tylko Super Bowl, a w nim walka o wygraną. Niespełna dwa lata po tym, jak w drafcie ledwie zostało wyczytane jego nazwisko, Brock Purdy może przejść do historii. Znowu, bo zrobił to już kilkukrotnie. Choćby samą swoją obecnością w meczu o mistrzostwo.

Ale on na rekordy raczej nie patrzy. Chce po prostu grać, wygrać, a przede wszystkim pozostać tym samym gościem, którym jest do tej pory.

Być sobą. Amen

Co mi najbardziej imponuje w Brocku? Że właściwie nie musiał się zmieniać po tym, jak wszedł do składu. Pozostaje taki sam. Jest skromny, ma znakomite „fundamenty” tego, kim jest. Rzadko zdarzają się tacy zawodnicy. Gdy trafił do ligi, od razu było widać po nim wiele rzeczy. Czy jako trzeci rozgrywający, czy jako podstawowy – zawsze był tym samym gościem, którym pozostawał od pierwszego dnia. Myślę, że dużą rolę odgrywa tu jego wiara – mówił Kyle Shanahan.

Religia faktycznie jest w życiu Purdy’ego istotna. Od dawna przyznaje, że pomaga mu w trakcie meczów. Nie to, żeby modlił się o zwycięstwa – tego nie robi – ale, jak sam twierdzi, z modlitw czerpie siłę do treningów i wewnętrzny spokój na boisku. Pomaga też nie odlecieć, trzymać stopy twardo na ziemi.

Myślę, że to, gdzie doszedłem w życiu, to swego rodzaju dowód na działanie Boga. Nigdy nie byłem największy, najszybszy czy najmocniejszy. Zawsze musiałem walczyć o swoje. Bóg jednak zawsze dawał mi szanse: czy to w szkole średniej, czy w college’u, czy już w NFL. Zawsze pokładałem w nim wiarę, a on zabrał mnie tu, gdzie teraz jestem – mówił Purdy.

Po fenomenalnym comebacku w finale konferencji, też mówił, że spokój pomógł mu zachować właśnie Bóg. Z kolei kiedy trafił do NFL cieszył się, że w szatni spotkał innych wierzących, którzy myśleli podobnie do niego. Czyli choćby tak, jak to mówił w jednym z wywiadów: – Moja tożsamość nie może opierać się na futbolu czy żadnej rzeczy z tego świata. To musi być On.

Religia to, oczywiście, tylko jedna składowa. Ale faktycznie może wyjaśniać spokój, jaki Brock zachowuje w najważniejszych momentach. Czy nastawienie do ciężkiej pracy, podejście do swoich obowiązków. A także to, jak cichym i niewrażliwym na swój niesamowicie szybko wywalczony status gwiazdy gościem pozostaje. Pewnie oburzyłby się na to stwierdzenie, ale faktem pozostaje, że dla wielu fanów 49ers sam może stać się Bogiem. Wystarczy, że poprowadzi ekipę do wygranej w najważniejszym meczu sezonu.

Jednak to, co myślą o nim fani, to jedna sprawa. A on sam? Pewnie pozostanie sobą. Może tylko z lepszym kontraktem.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło Extra

Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]
Polecane

Czarni Radom znów mogą upaść? W tle polityka, człowiek od olejów do aut i naganne noclegi

Jakub Radomski
10
Czarni Radom znów mogą upaść? W tle polityka, człowiek od olejów do aut i naganne noclegi

Komentarze

4 komentarze

Loading...