Bayer Leverkusen w tym sezonie jest niepokonany. Ekipa Xabiego Alonso bez żadnych kompleksów wkroczyła w tę kampanię i na każdym froncie zwyczajnie dominuje. W lidze “Aptekarze” na tę chwilę spokojnie liderują, pokazując Bayernowi plecy. W Lidze Europy bez problemu wygrali grupę, a teraz ich siłę przyszło im pokazać w Pucharze Niemiec. Sęk w tym, że w ćwierćfinale natrafili na podobny na wielu płaszczyznach zespół, bo VfB Stuttgart. Nagle pojawiło się widmo niespodzianki.
Bayer Leverkusen w tym sezonie buduje sobie pomnik. Mamy luty, a ta drużyna jeszcze nie przegrała od początku sezonu. Nic, zero, choćby jednej zbłądzonej porażki. Są na tym świecie świetni trenerzy, ale Xabi Alonso w tym roku dostarcza przesłanek, by wierzyć, że w grę muszą wchodzić moce paranormalne.
Ale poświęcenie całości uwagi Bayerowi nie byłoby sprawiedliwe, skoro na niemieckiej ziemi są także inne zespoły, które notują genialny sezon. Co więcej, do tych drużyn zalicza się VfB Stuttgart, dzisiejszy przeciwnik “Aptekarzy”. I jeżeli mielibyśmy od kogoś oczekiwać, że będzie w stanie ograć ekipę Alonso, to właśnie od tego wyjątkowo efektownego zespołu.
Wokół dzisiejszego meczu zwyczajnie unosił się zapach nadchodzącej niespodzianki.
Bayer Leverkusen – VfB Stuttgart 3:2. Ogień zwalczaj gaśnicą proszkową
Gdyby Xabi Alonso i Sebastian Hoeness, szkoleniowiec dzisiejszych gości, spotkali się po meczu na kawę z całą pewnością zgodziliby się w jednej kwestii. W futbolu chodzi o zdobywanie bramek. Oba zespoły, które dziś wychodziły na murawę zwyczajnie kochają grę do przodu, a przy okazji nie zapomniały zaopatrzyć się w świetnych dryblerów. Gdy ogląda się popisy obu z drużyn, trudno się nie zachwycić ich grą.
I tak miało być dzisiaj. Liczyliśmy na boiskową bijatykę, w której oba zespoły zwyczajnie rzucą się na siebie. VfB Stuttgart w pierwszej połowie jednak wolał faworyzowany Bayer podejść sposobem. Wcale nie rzucił się do przodu i nie pchał akcji w kierunku Mateja Kovara za wszelką cenę. Zamiast tego zacementował środek pola i pozwalał swoim przeciwnikom popełniać błędy. Poważnie, do pola karnego Alexandra Nuebela zwyczajnie nie dało się dostać. Jedyne mizerne akcje szły od lewej strony boiska, gdzie Grimaldo (poniżej zresztą swojej typowej dyspozycji) od czasu do czasu próbował się przedrzeć przez defensywę rywala. Goście grali świadomie, w zasadzie pozwalali gospodarzom grać tylko i wyłącznie na przedpolu “szesnastki”. Zazwyczaj było to królestwo Floriana Wirtza, ale dziś ta wschodząca gwiazda zupełnie zgasła za sprawą przeciwnej linii pomocy, nieustannie wspierając swoich obrońców.
Trzeba też przyznać, że “Die Schwaben” wcześnie sobie wywalczyli możliwość takiej gry. Już w 11. minucie bramkę po rzucie rożnym głową strzelił Waldemar Anton. Ten obrońca raczej nie słynie z wyjątkowej skuteczności, ale dziś wiedział, co robić, gdy piłka opadała w jego kierunku. I mówimy to nie tylko w kontekście tego trafienia, bo także gdy przyszło mu bronić własnej bramki, był jak skała. Nie do ruszenia.
Leverkusen więc miało spore problemy przed drugą połową. Jeżeli chcieli jeszcze wygrać, musieli znaleźć sposób na podejście przeciwników. O wejściu w pole karne nie było mowy, zadbał o to Anton i spółka. Skrzydła dziś były wyjątkowo nieefektywne, a i na indywidualny błysk Floriana Wirtza nie było co liczyć. W całej grze klubu ze Szwabii była tylko jedna luka.
Wspomniane już wcześniej przedpole.
To właśnie z tego miejsca Robert Andrich oddał jeden z najpiękniejszych strzałów w tym sezonie niemieckiej piłki. Nawet ktoś tak doskonale dysponowany jak Nuebel nie miał prawa wyciągnąć tego uderzenia. Czysta perfekcja.
𝐖😱😱😱𝐖, 𝐂𝐎 𝐙𝐀 𝐆𝐎𝐋𝐀𝐙𝐎 𝐑𝐎𝐁𝐄𝐑𝐓𝐀 𝐀𝐍𝐃𝐑𝐈𝐂𝐇𝐀! 🤩
🚀 Nie dało się tego uderzyć lepiej! 😍 Kapitalna bramka piłkarza Bayeru 04 Leverkusen! ⚽️🎯#BundesTAK🇩🇪 pic.twitter.com/C1kItpD1OF
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) February 6, 2024
I widzicie, problem w tym, że Stuttgart błyskawicznie odpowiedział w równie niezłym stylu za sprawą Chrisa Fuehricha, który mógł cieszyć się z trafienia po tym, jak z bliskiej odległości umieścił piłkę pod poprzeczką. Absolutnie nie był to jednak problem Alonso. Jego podopieczni po tej bramce pozostali z grubsza niewzruszeni, po prostu dalej robili to, co przez całe spotkanie. To po stronie gości leżał kłopot. Fakt tego, że potrafili sobie w niektórych momentach podporządkować tak znakomitego rywala, najwyraźniej ich zbytnio rozochocił. Zaczęli podchodzić wyżej, nagle napastnicy pressowali już nie od okolic koła środkowego, a od wysokości pola karnego przeciwnika. Także wysoko podeszła linia obrony, wcale niedysponująca wyjątkowo szybkimi defensorami.
W linii pomocy pojawiło się dużo, dużo więcej miejsca, bo i Stuttgart planował grać więcej piłką. Skończyło się wyczekiwanie na błędy Leverkusen, a zaczął się okres narzucania swojej gry. Sęk w tym, że kiedy wymiana ciosów miała się odbywać na równych warunkach, to Bayer miał zwyczajnie więcej jakości do zaoferowania. Rozszczelnienie w środku pola i ofensywne nastawienie drużyny prowadzącej w tym spotkaniu uwolniły wreszcie Floriana Wirtza. A temu wystarcza jedna okazja, by posłać jakieś błyskotliwe podanie.
Amine Adli dopiero co się pojawił na boisku, a Wirtz już go wypatrzył, gdy Marokańczyk urwał się do przodu. Statyczni defensorzy nie mieli szans doścignąć 23-latka, gdy ten mknął przez pozostawione za ich plecami hektary wolnej przestrzeni. Pewne wykończenie, na które Nuebel mógł tylko bezradnie patrzeć.
Stuttgart nieco otrzeźwiał. Zdał sobie sprawę, że nie może iść na przeciwnika z otwartą przyłbicą. Zamiast tego zdecydował się na powrót do tego stylu, który w tym meczu dawał im najlepsze rezultaty. Na nowo zwarł szyki w centrum boiska i cofnął swoich obrońców, by znowu być gotowym na wykorzystanie każdej nadarzającej się okazji do błyskawicznego kontrataku.
Z niedawnej wymiany ciosów wyszli jednak przybici, pozbawieni tej samej, co Bayer, pewności siebie. Gra gości przestawała wyglądać jak cwaniacka taktyka nastawiona na zwycięstwo wszelkimi środkami. Zamiast tego po prostu przypominała zasłaniającego się przed ciosami mocniejszego kolegę biednego chłopca. Takie podejście już nie miało prawa przynieść efektów, co zaprezentował Jonatan Tah w ostatniej minucie spotkania – główką ustalił wynik na 3:2 i zakończył rywalizację w tym meczu.
Naprawdę, Leverkusen jeszcze w tym sezonie nie miał tylu powodów do strachu, co dziś. Na koniec dnia ta drużyna jednak zwyczajnie zawsze wie, co robić. Dziś wcale nie wygrała taktyczna czutka Xabiego, który na bieżąco aktualizował role swoich podopiecznych próbując się dostosować do przebiegu zawodów. Wygrała niezachwiana wiara w wyższość nad rywalem. Stuttgart próbował co jakiś czas zmieniać tożsamość, prezentować się bardziej “godnie”, jak pięknie grająca piłką drużyna z czuba tabeli. Okazało się jednak, że czasem wystarczy trzymać się pierwotnych założeń.
Bayer Leverkusen – VfB Stuttgart 3:2 (0:1)
R. Andrich 50′, A. Adli 66′, J. Tah 90′ – W. Anton 11′, Chris Fuerich 58′
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Trela: Buzujące stadiony. Napięcie na niemieckich trybunach przed Euro 2024
- Najsłabszy sezon Polaków w Bundeslidze od 40 lat
- Deniz Piłkarz Ulicy. Jak w wieku 27 lat Undav podbija Bundesligę i zadziwia Niemcy
- Gruby problem BVB. Co zrobić z Niklasem Süle?
- Futbol kontra AfD. Dlaczego niemieckie środowisko piłkarskie przestało milczeć
- Vizekusen czy Leverkusen? Jak Bayer wykładał się metr przed linią mety
Fot. Newspix