– Sędziowanie jest ważne, ale nie jest najważniejsze. Jest wiele innych aspektów życia i kariery, które są bardzo istotne. – W 2018 roku byłem na szczycie gdy pojechałem na pierwsze mistrzostwa świata. Ale odbiłem się wtedy trochę. Spadłem i wróciłem dość szybko z podkulonym ogonem. – Najbardziej zmieniły mnie kontuzje i choroby. – Byłem kinowym maniakiem. – To, jak się prowadzisz, to jak się odżywiasz, jak się nawadniasz i co pijesz. Parę lat wstecz w ogóle nie przykładałem do tego wagi. – Presja mnie napędza. Ja bardzo lubię te mecze, które są o coś. Te mecze, w których wiem, że będzie ciężko. – Sędziowanie to wciąż moja pasja, ja to kocham i chcę być cały czas najlepszy – o swojej drodze na szczyt Szymon Marciniak opowiedział w długiej rozmowie z okazji nawiązania współpracy z marką izotoników DrWitt. [współpraca reklamowa]
Masz za sobą dwa sezony, podczas których byłeś najlepszym sędzią świata. Najważniejsze finały w piłce klubowej i reprezentacyjnej poprowadzone. Skąd czerpiesz jeszcze motywację?
Zdaję sobie sprawę, że to będzie raczej niemożliwe zbliżyć się do tych dwóch sezonów. Nie ma ważniejszych wydarzeń, czy to w piłce reprezentacyjnej, czy to w klubowej niż finał mistrzostw świata i finał Ligi Mistrzów.
Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że jestem strasznie ambitny i pamiętam, kiedy dostałem pierwszą złotą piłkę za 2022 rok – czyli wybór najlepszego sędziego wg historyków i statystyków – i mój zespół dzwonił z gratulacjami, to powiedziałem sobie: „Ale to już było. Teraz trzeba się postarać, żeby zdobyć drugą piłkę”.
Kiedy niedawno dostałem tę drugą piłkę i zostałem wybrany najlepszym sędzią za 2023 rok, to jak chłopaki dzwonili, to było: „Dobra, dobra… Najpierw życzenia i już wiemy, co od jutra mamy zrobić”. Myślę, że to jest dzisiaj cel numer jeden – utrzymanie tego poziomu. Jestem cały czas oceniany i porównywany. Gdziekolwiek jadę, muszę cały czas udowadniać, że nic nie było za darmo. Że to nie był jednorazowy finał, jeżeli tak można powiedzieć, bo tych finałów jest już więcej niż jeden. Na każdym kroku, jak gdzieś jadę, to słyszę, że przyjeżdża Szymon Marciniak, więc oczekujemy, że będzie super, że będzie bardzo dobrze i gdzieś tam ta presja dodatkowa na pewno jest. Myślę, że jestem też w najlepszym wieku dla sędziego: po pierwsze fizycznie, po drugie mentalnie, bo to coś największego udało się zdobyć, więc nie wiem, czy to dobrze zabrzmi, ale ja już po prostu nic nie muszę. Teraz już tylko mogę.
Ja naprawdę się bawię sędziowaniem. To nie jest tak, że robię coś za karę albo dla pieniędzy. To jest wciąż moja pasja, ja to kocham i chcę być cały czas najlepszy. Zawsze podaję przykład: Pierluigi Collina ma 6 złotych piłek – czyli 6 razy z rzędu był wybierany najlepszym sędzią na świecie. Także mam do kogo równać i to na pewno jest jeden z moich celów, dopóki sędziowanie będzie dawało mi tyle radości i satysfakcji.
Zdaję sobie sprawę, że ja cały czas będę dostawał raczej te “najgorsze” mecze do sędziowania. Czyli te spotkania, które są najtrudniejsze, gdzie ryzyko popełnienia błędu jest największe, będą desygnowane mnie i mojemu zespołowi. Mnie to napędza. Ja bardzo lubię te mecze, które są o coś. Te mecze, w których wiem, że będzie ciężko. Te, gdzie musze się wznieść na wyżyny zarządzania i gdzie koncentracja musi być top.
Najgorsze są dla mnie mecze, w których się nic nie dzieje. Na tym polega profesjonalizm, by każde spotkanie traktować tak samo. Na każdym meczu, na który jadę, widzę oczekiwania ludzi. Widzę jak oni się z jednej strony cieszą, a z drugiej ten kredyt zaufania wobec mnie jest ogromny. Mamy przykład Pucharu Tymbarku, imprezy dla dzieci, na którą kiedy jadę, to sobie zawsze myślę: „Tu nie można popełnić błędu. Te dzieciaki będą płakały i to szczerze płakały, jeżeli przegrają, to nie może być przegrana przez jakiś mój błąd”.
Twoja droga na szczyt miała różne momenty. Na pewno jesteś już innym człowiek niż 10-15 lat temu. Co Ciebie najmocniej ukształtowało: porażki czy sukcesy?
Prawda jest taka, że sędziowanie to są lata doświadczeń. Żaden młody sędzia nie może dostać półfinału, ćwierćfinału, czy finału, czy to Ligi Mistrzów, czy innego dużego turnieju. Sędziujesz ileś lat. Wspinasz się krok po kroku. Mecze dostajesz coraz trudniejsze. Oczywiście pamiętamy cały czas i to jest hasło przewodnie – sędzia jest tylko człowiekiem. My nie jesteśmy robotami. Choćby nie wiem jak dobry był sędzia, nawet ten najlepszy, zdarzy się jakiś błąd, zdarzy się jakaś trudna sytuacja do interpretacji. I takie jest życie, trzeba to zaakceptować.
Mimo że to było dla mnie bardzo ciężkie, szczególnie w tych latach kiedy się wspinałem, kiedy byłem jeszcze młody, buńczuczny, niepokorny. Wtedy sobie myślałem: „Taki błąd mi się nigdy nie przydarzy”. Nie ma tak. Kształtują nas sukcesy i porażki, bo dotknąłem jednego i drugiego. W 2018 roku już byłem, można powiedzieć, na szczycie, gdy pojechałem na pierwsze mistrzostwa świata. Ale odbiłem się wtedy trochę. Spadłem i wróciłem dość szybko z podkulonym ogonem. Była to dobra nauczka na pewno, bo myślę, że to był moment kiedy troszeczkę zacząłem bujać w obłokach. Byłem młody. Myślałem, że świat leży u stóp i wszystko się da zrobić. A na wszystko potrzeba czasu, doświadczenia. To była dobra lekcja od życia. Później przyszły też choroby, które, myślę, najbardziej mnie zmieniły. Kontuzje i choroby. Bo jednak trochę przewartościowałem wszystko. Sędziowanie do tamtego momentu było dla mnie najważniejsze na świecie. Nic innego się nie liczyło i wszystko było pod to ustawione. A choroby przewartościowały to. Sędziowanie jest ważne, ale ono nie jest najważniejsze. Jest wiele innych aspektów życia i kariery, które są bardzo istotne.
Mam w sobie dzisiaj dużo empatii do ludzi. Wtedy byłem bardziej butny, zbyt pewny siebie, tak myślę. I tak, jak padło w pytaniu, wszystko jest ważne. I te porażki, które pokazały, że nie jestem idealny, jestem tylko człowiekiem i na swojej drodze na pewno będę miał jeszcze chwile słabości. Sukcesy pokazały, że ciężka praca, ten cel, który sobie wytyczyłem z moim zespołem, to ile poświęciliśmy, bo sędziowanie to też dużo poświęceń, przyniosło efekt.
Dziś wiem co robić, a czego nie robić. A i tak mimo wszystko, mimo tych sukcesów, mimo tych doświadczeń zdaję sobie sprawę, że ten słabszy dzień znowu nadejdzie. Albo po prostu kontrowersja, która potrafi podzielić świat. I też takie miałem i wiem jak to jest. Co byś nie zrobił, pół świata będzie niezadowolone. Co byś nie zrobił, jeden zespół będzie niezadowolony. Ktoś powiedział, bardzo mądrze, że, my, sędziowie, jesteśmy jak sportowcy i można powiedzieć, że to nie są porażki. To jest po prostu droga na szczyt. Czytałem o Michaelu Jordanie, który nie wygrał przecież 10 razy z rzędu mistrzostwa NBA, tylko wygrywał 6 razy. Czyli co, lata bez tytułów to były porażki? Nieudane lata? No nie. Była to droga do pewnego celu.
Tak samo jest z nami, te lata doświadczeń, te mecze, które czasami są słabsze, one też prowadzą mnie do celu. Ja też później robię samoocenę. Wiem, gdzie popełniłem błąd. Najważniejsze to jest właśnie znaleźć przyczynę tego błędu, poprawić to i starać się, by ten błąd się nie powtórzył. Ale nie nazwałbym tego porażką, tylko drogą do sukcesu. Drogą do celu, który sobie wytyczyłem i cieszę się, bo wielu moich kolegów, bardzo dobrych sędziów, też ma pewnie takie cele jak i ja. Ale to u mnie wiszą medale, i to te najważniejsze.
Wspomniałeś o treningach. Na co dzień sędziujesz piłkarzom, którzy zatrudniają całe sztaby trenerów, kucharzy, psychologów, do tego, żeby być w takim reżimie, który utrzymuje ich przez lata na szczycie. Jak Ty trenujesz? Jak przygotowujesz się od tej strony sportowej, do tego żeby być w formie w finale Ligi Mistrzów czy w finale mistrzostw świata?
To prawda. Piłkarz niczym się nie musi martwić. Zdejmuje koszulkę, spodenki, oddaje, ktoś zabiera do pralni, ktoś to prasuje, przynosi. Dostaje odżywki, każdy ma swój kubeczek, podchodzi, bierze. Bo klub, lekarze, fizjoterapeuci wiedzą, kto czego potrzebuje, jakich witamin, opieki medycznej.
U sędziów jest zupełnie inaczej. Na co dzień trening jest najważniejszy. Mecz to jest wisienka na torcie. I to jest coś fantastycznego, bo po to trenujesz cały tydzień, żeby wyjść właśnie w weekend i pokazać się z jak najlepszej strony. Dlatego kluczowe jest te 5-6 dni przygotowań. Ten proces i system, w którym jestem ja – najczęściej sędziuję co 3 dni. W weekend mamy rozgrywki w Polsce. W środku tygodnia rozgrywki europejskie lub światowe. Często rozmawiam z piłkarzami jak u nas kształtują się charaktery.
Jaka to jest siła woli, kiedy wychodzisz na trening niezależnie czy świeci słońce, jest 36 stopni, czy pada deszcz lub śnieg, tak jak dzisiaj, kiedy jest naprawdę bardzo zimno. Nie tak dawno mieliśmy minus 12 i pamiętam, jak mój syn mówi: „Tato, gdzie Ty idziesz? Minus 12, chce Ci się? Przecież możesz iść na siłownię”. Ale wiem co muszę zrobić, jaki trening wysokiej wytrzymałości, wysokiej intensywności. Trzeba było wyjść, wybiegać swoje przez godzinę piętnaście i to jest ta różnica – w zespole, kiedy trenujesz w 22, robisz sobie żarty, jest fajnie, jest wesoło, bo grupa tworzy klimat.
W sędziowaniu idziesz i bardzo często walczysz sam ze sobą, walczysz z warunkami atmosferycznymi. Ale to cechuje tych najlepszych. Fajnie by było usiąść w święta z rodziną lub jak przyjeżdżają znajomi. U mnie zawsze było odwrotnie. Wszyscy pytali: „Nie możesz ten raz odpuścić?”. No właśnie nie mogę, bo tego jednego treningu może zabraknąć do tego upragnionego celu i tak samo jest ze wszystkimi innymi rzeczami. Czy to opieka medyczna, czy to jak się prowadzę, dieta, nawadnianie. To są wszystkie aspekty, które też oczywiście ktoś mi podpowiada, pomaga. Najbardziej lubię turnieje, bo tam mamy całe sztaby, czy to z UEFA, czy z FIFA – lekarzy, fizjoterapeutów, którzy dbają o nas, dbają o nasze samopoczucie, o odnowę biologiczną, o to jak się nawadniamy – mamy cały czas badania żeby zobaczyć, kto w jakim jest stanie, jak działa organizm w różnych warunkach. Na mistrzostwach świata w Katarze, czyli w miejscu, gdzie z reguły jest dość ciepło, byliśmy już 2 tygodnie przed meczem otwarcia, temperatura sięgała 36 stopni. Pamiętam treningi trwające ponad 2,5 godziny.
Ktoś może powiedzieć: „To nie są ważne rzeczy”. A to są właśnie kluczowe rzeczy. To, jak się prowadzisz, to jak się odżywiasz, jak się nawadniasz i co pijesz. Parę lat wstecz w ogóle nie przykładałem do tego wagi. Po prostu myślałem, że jestem młody, silny, wysportowany – co się może wydarzyć? Ale kiedy biegasz po 13-14 km w czasie meczu to jest bardzo istotne co pijesz oraz ile godzin przed meczem pijesz. Ten proces nawadniania zaczyna się zwykle już 24 godziny przed. Ale to musiał mi ktoś powiedzieć.
Mam jedno narzędzie. Jest nim moje ciało. To, jak będę współgrał z organizmem, to, jak ja będę o nie dbał, tak później ono mi to odda na boisku. I do tej pory, daj Boże, nigdy nie było tak, nie było meczu, żeby mi czegoś zabrakło, żebym był źle przygotowany, żebym nie dał rady dobiec, albo po prostu w 80. minucie żebym sobie myślał: „Kiedy ta zmiana?”, albo „Kiedy koniec meczu?”. Takie rzeczy nie następują, dlatego że, tak jak powiedziałem, czerpię naprawdę od fachowców, lubię się uczyć i szukać najlepszych rozwiązań. Przykładam dużą wagę do detali. Stąd też współpraca z marką DrWitt i produktem, jakim są izotoniki, które dają mi bardzo dużo, bo samą wodą człowiek się dobrze nie nawodni przy takim wysiłku jak mój. To, co pijesz ma znaczenie, jakość tego napoju, to, że są w nim elektrolity, witaminy, ale nie ma konserwantów, no i co dla mnie równie ważne, pasuje mi smak.
Zostańmy jeszcze przy temacie treningu. Jakbyś mógł zdradzić, jeśli chodzi o trening, ilu ludzi, poza rodziną, pracuje na twój sukces?
Pewne narzędzia rzeczywiście dostajemy i mamy trenerów przygotowania fizycznego z ramienia UEFA i z ramienia FIFA. No i także Polski Związek Piłki Nożnej zatrudnia Grzegorza Krzoska, czyli lekkoatletę, który łączy te wszystkie treningi. To jest dzisiaj mój przywilej, że z tych trzech programów treningowych mogę sobie wybrać to, co lubię najbardziej. Trener przygotowania jest dla mnie mega istotny. Drugą taką osobą, tak samo ważną, są fizjoterapeuci i lekarze. Oczywiście najbardziej bym chciał w ogóle z ich pomocy nie korzystać, co by oznaczało, że nic nie boli, ale tak nie ma. Zawodowy sport nie do końca jest taki zdrowy i zawsze coś troszeczkę boli, coś trochę ciągnie. Trzeba o siebie dbać, ale najważniejsza jest prewencja. Kiedyś chodziłem do specjalistów tylko wtedy, kiedy bolało. Dzisiaj na szczęście chodzę wtedy, kiedy nie boli i nie dopuszczam do tego bólu. To też pokazuje, jak zmieniłem się mentalnie. Przyznam szczerze, że raczej nie korzystam ze specjalnych diet, bo przy tym wysiłku, który mam, przy codziennym treningu, raczej mogę sobie pozwolić na wszystko, ale wiadomo – z głową. Oczywiście smak jest bardzo istotny i te moje kubki smakowe szaleją czasami, bo jestem łasuchem, czego może nie widać. Ale robię to rozsądnie i w odpowiednich ilościach. Wiem, jak się odżywiać przed tymi najtrudniejszymi, najcięższymi treningami i przed meczami.
No bo to jest klucz, tak jak powiedziałem wcześniej, ten proces nawadniania i odżywiania rozpoczyna się 24 godziny przed danym wydarzeniem. Nigdy nie korzystałem z pomocy mentalnej. Wiele osób podkreślało, że u mnie mental jest nie z tego świata i generalnie raczej radzę sobie ze wszystkimi problemami i z presją. Raczej ta presja mnie właśnie napędza. Kiedyś mieliśmy jedno spotkanie z naszą panią psycholog, która była w Polskim Związku Piłki Nożnej, ale po pierwszym spotkaniu powiedziała, że mogłaby sama do mnie przychodzić żeby pogadać, ja nie potrzebuję tego i rzeczywiście jakoś nauczyłem się sobie radzić. Znalazłem też takie aktywności, które dają mi dużo satysfakcji, wyciszenia i resetu. Kiedyś to było kino, byłem maniakiem. Praktycznie po każdym meczu w poniedziałek, wtorek chodziłem do kina. Płock jest mi bardzo przyjazny, więc kino było otwierane tylko dla mnie o 9 rano. Sam na sali elegancko i mogłem się pasjonować jakimś seansem.
Doszło to tego, że oglądałem nawet w środę filmy dla kobiet, bo już mi się pokończyły wszystkie seanse. Ale tu chodziło bardziej o to, żeby się odprężyć, zrelaksować. Natomiast już od paru lat moją pasją są sztuki walki, więc zamieniłem salę kinową na ring, na salę treningową i też fantastycznie się z tym czuję, bo przy tym głowa się wyczyszcza. Nie możesz myśleć o czymś, co było wczoraj, bo na chwileczkę się zapomnisz i dostajesz po głowie. Więc to naprawdę daje mi dużo i każdy sędzia, bo ja to mówię do moich młodych kolegów, koleżanek, musi znaleźć coś takiego, jakąś odskocznię, która pozwoli mu zapomnieć, bo kiedy cały czas się myśli o tej presji, o tych decyzjach, które były podjęte, albo które możesz podjąć, o meczach, które były, albo mogą za chwilę nastąpić, to naprawdę można zwariować.
Jak ważne jest nawodnienie? Dlaczego postawiłeś akurat na izotoniki DrWitt?
Kiedyś nie zdawałem sobie sprawy, jak ważne jest nawodnienie. Tak, jak powiedziałem wcześniej: totalnie młodzi ludzie, młodzi sportowcy, często nie mają tej świadomości. Są za mało wyedukowani i myślę, że to też jest przyczyną wielu urazów. Dopiero fizjoterapeuci powiedzieli mi, że kiedy człowiek jest nienawodniony, a ma bardzo duży wysiłek, to wtedy mięśnie są bardziej narażone na urazy i tak było ze mną. Miałem sporo takich bardzo małych mikro urazów.
Jak się później okazało, bo miałem robione testy nawodnienia w UEFA, ja byłem jednym z najbardziej odwodnionych sędziów przed egzaminami. Zawsze właśnie przed egzaminami mamy takie testy. No i zaczęto ze mną rozmawiać, zacząłem się więcej nawadniać, ale nie umiałem, bo tego też trzeba się nauczyć. Nie wolno na raz wypić dwa litry, nie o to chodzi. Trzeba to robić mądrze. Nie byłem też świadomy tego, żeby nawadnianie zacząć już 24 godziny przed meczem. Co parę godzin małymi łykami. Z uwzględnieniem elektrolitów, bo też nie chodzi tylko o wodę. To są rzeczy, na które totalnie nie zwracałem uwagi, mimo że byłem tak profesjonalnym sędzią, który jeździł na największe zawody na świecie. Dopiero od pewnego czasu zmieniłem to podejście i zacząłem lepiej i świadomiej dbać o odpowiednie nawodnienie. Dlaczego akurat DrWitt? Przede wszystkim dlatego, że znam bardzo dobrze markę oraz firmę i zanim jeszcze byliśmy partnerami, to korzystałem z jej produktów.
Powiedziałeś, że jeśli chodzi o dietę, to tutaj nie kierujesz się jakimiś specjalnymi restrykcjami. Czy są może jeszcze jakieś rzeczy w twoim przygotowaniu, a może regeneracji, na które zwracasz szczególną uwagę, albo które robią różnicę?
Jeżeli chodzi o trening, to oczywiście jest zróżnicowany. Natomiast sędzia nie tylko wychodzi i biega. Mam bardzo dużo aktywności, bo jestem generalnie aktywnym facetem i tak jak powiedziałem, dwa, trzy razy w tygodniu staram się być w salce treningowej, w ringu. Dużo jeżdżę na rowerze, chodzę na basen plus uzupełniam to oczywiście bieganiem. Jest też siłownia, tylko już taka mniej siłowa, bardziej crossfit. Tych rzeczy jest dużo, a wiadomo, że 48 godzin do meczu to jest świętość.
Tu już musi być coś lekkiego, tu może być tylko na przykład szybkość, czyli to już jest taki lżejszy trening, gdzie nacisk kładę tylko na pobudzenie mięśni, czyli na krótkie, od 15 do 40 metrów sprinty. Bardzo ważna jest regeneracja i odnowa biologiczna. Dzisiaj przy użyciu systemu VAR, kiedy zawsze mamy możliwość pójść coś sprawdzić, upewnić się, czy decyzja jest dobra czy nie, to dużo ważniejsze jest dla mnie przedłużenie mojego życia sędziowskiego do maksimum, czyli ta regeneracja po meczach, fizjoterapeuta, masaż, te rzeczy, które powodują, że ciało wraca do równowagi.
Trzeba też wziąć pod uwagę, że mam bardzo dużo podróży. Każdy wyjazd, mecz to są 3 dni w podróży. To jest od dwóch do czterech, a czasami do sześciu lotów przez te 3 dni plus wyjazdy autem. Wiemy dobrze, że choćby nie wiem, jak to auto było komfortowe – chociaż moje jest bardzo komfortowe, bo Mercedes robi fantastyczne auta – to mimo wszystko, kiedy jesteś 4-5 godzin w aucie no to siłą rzeczy, kiedy wychodzisz, to nogi są troszeczkę ciężkie. Nie jesteś odpowiednio rozciągnięty. Już też się nauczyłem, co robić po podróży. Od razu robię jakąś lekką mobilizację, po to właśnie, że zanim wyjdę na boisko to już musi być najpierw mobilizacja, najpierw musi być lekki stretching po to, żeby doprowadzić ciało do gotowości, do pewnego wysiłku. Każdy fizjoterapeuta powtarza, że kiedy mecz się kończy, to już przygotowujesz ciało na następne zawody. Stąd od razu, praktycznie po meczu jestem u fizjoterapeuty.
O tym, czy jest się mistrzem czy nie, decydują często detale. Jeśli chodzi o sędziowanie, to przepisy gry w piłkę znają wszyscy sędziowie. Ale twoją charakterystyczną cechą jest wyrazista mowa ciała oraz takie plastyczne, interpersonalne relacje z piłkarzami na boisku. Czy w sposób intencjonalny kreujesz swój boiskowy wizerunek?
Tego się nie możesz nauczyć według mnie, i to też przychodzi z wiekiem. To przychodzi z liczbą meczów, z doświadczeniem. Zawsze byłem taki plastyczny i miałem łatwość w przekazywaniu tego, co myślę. Trzeba też pamiętać, że ja również grałem w piłkę. Czyli wiem, co jest fajne, czego ja oczekiwałem od sędziego, na co byłem zły. Nie chciałem być takim sędzią, policjantem, którego nikt nie lubi, tylko chciałem być normalnym gościem. Zresztą w życiu też raczej taki jestem. Jestem otwarty, pomocny i kiedy ktoś ma problem to jestem pierwszy, który stanie za plecami i pomoże, no i to po prostu przekładam na boisko. Nie lubię problemów, nie lubię ludzi, którzy są problematyczni, takich unikam. Staram się zarażać moją pozytywną energią, bo naprawdę mam niesamowite pokłady optymizmu i lubię się tym dzielić. Wielu było takich zawodników, powiedzmy, mało przyjemnych na boisku, a po paru zdaniach, po kilku żartach, przyszedł, uśmiechnął się i mówi „nie no, jesteś cool guy”, ja mówię „w porządku” i do dzisiaj mamy fajne relacje. Jak mówię moim kolegom w UEFA, że ten to jest fajny gość, to nie chcą mi wierzyć i słyszę przykładowo, że to jest gość, który wiecznie ma jakieś pretensje. Zawsze miałem łatwość dotarcia do ludzi, znalezienia wspólnego języka. Tego wspólnego mianownika. Język piłkarski jest specyficzny.
Jak go znasz i byłeś w szatni piłkarskiej, to rozumiesz, że raz ty robisz komuś żart, raz ktoś tobie i ja też potrafię się sam z siebie śmiać. Myślę też, że to skracanie dystansu w moim wykonaniu jest fajne i piłkarze to lubią. Na boisku jest tak jak w domu, musisz wyznaczać reguły, tak jak z dzieciakami. Jeżeli pozwolisz sobie wejść na głowę, będą ci wchodzić na głowę, chyba że postawisz jasne granice. Kochamy nasze dzieciaki, ale one też muszą znać granice i tak jest ze mną i z piłkarzami. Ja ich naprawdę uwielbiam. Może nie wszystkich, ale nawet przekonuję się do tych, których troszkę mniej lubię przez ich podejście i staram się ich zmienić, ale każdy jest inny. Nie mogą chodzić wszyscy uśmiechnięci. Są ludzie, którzy mają swoje problemy. To też trzeba zrozumieć, zaakceptować. Ktoś miał słabszy dzień, ktoś jest po chorobie, komuś może dziecko choruje, jest zły i to też trzeba brać pod uwagę, że nie każdy musi mieć dobry dzień, nie każdy musi być uśmiechnięty i muszę przyznać, nie wiem jak to się dzieje, ale mam to wyczucie, wiem jak do ludzi dotrzeć.
Zarządzanie zasobami ludzkimi u mnie jest naprawdę na dosyć wysokim poziomie niezależnie, kto by to nie był, jaka by to nie była szerokość geograficzna. Natomiast oprócz tego, że jestem pozytywny, to też potrafię być nieprzyjemny i stanowczy, więc ta kombinacja właśnie w sędziowaniu to jest chyba klucz, musisz być po prostu normalny. Kiedy trzeba, musisz być zły, ostry. Kiedy trzeba, musisz być fajny, uśmiechnięty, koleżeński, i to tworzy relacje. A przede wszystkim, no umówmy się, jakim bym nie był, czy bym był fantastyczny, czy nie, to na końcu liczy się podejmowanie decyzji. Jeżeli podejmujesz je dobre i przy tym jesteś normalny, to zawodnicy cię kupują, lubią i szanują. Jakbym przy tym podejmował złe decyzje, to choćbym nie wiem jak się uśmiechał i jakbym był sympatyczny, to by mnie po prostu nie szanowali i nie lubili. Także mamy teraz definicję dobrego sędziego.
WIĘCEJ O SĘDZIACH:
- Pobity turecki sędzia przerwał milczenie: “Nigdy im nie wybaczę”
- Raport z Turcji: Widzew wstał po Gongu. Polski sędzia szastał kierami
- Włoski sędzia nie podał ręki asystentce. Media piszą o zawieszeniu arbitra
Fot. DrWitt