Tak jak drugoplanowe mecze w tej kolejce Premier League nas rozczarowywały, tak szlagiery spełniły oczekiwania. W sobotę kapitalne widowisko stworzyli zawodnicy Newcastle i Manchesteru City, a dziś sporo emocji zapewnił nam Manchester United z Tottenhamem. Piłkarsko lepsze wrażenie przez większość czasu sprawiali goście, ale mogli przegrać w ostatniej doliczonej minucie.
Wtedy to po wrzutce Garnacho kompletnie niepilnowany w polu karnym był Scott McTominay. Dobrze grający w powietrzu Szkot miał po prostu celnie przymierzyć i prawdopodobnie Vicario byłby bez szans. Nie zrobił tego i od razu wymownie złapał się za głowę, która tym razem go zawiodła.
Manchester United – Tottenham 2:2. Hojlund odpowiada na krytykę
„Czerwone Diabły” przez całe spotkanie oddały tylko dwa celne strzały (przy sześciu Tottenhamu) i w obu przypadkach oznaczało to gole. Akcje bramkowe były małymi cudeńkami. Na pierwszym planie znajdował się Rasmus Hojlund. Duńczyk dotychczas miał tylko jednego gola w Premier League i zaczął być coraz mocniej krytykowany. Kilka dni temu dosadnie jego postawę skomentował Roy Keane, stwierdzając, że okres ochronny dla niego minął i nic nie tłumaczy marnowania kolejnych świetnych sytuacji.
Hojlund odpowiedział mu w najlepszy możliwy sposób. Najpierw kapitalnie załadował pod poprzeczkę, finalizując błyskawiczny atak, który dalekim wyrzutem rozpoczął Onana. Z kolei pod koniec pierwszej połowy efektownie wymienił podania z Rashfordem, a reprezentant Anglii znakomicie odnalazł się w tłoku i idealnym strzałem przy słupku nie dał Vicario najmniejszy szans na skuteczną interwencję.
W międzyczasie jednak Tottenham prezentował się korzystniej, będąc drużyną bardziej poukładaną i zbalansowaną. A to wszystko mimo braku Sona, Bissoumy (wyjazdy na reprezentacje), Kulusevskiego czy już od dawna kontuzjowanego Maddisona. Goście po utracie gola od razu wzięli się do roboty i dość szybko wyrównali. Richarlison okazał się najsprytniejszy po rzucie rożnym. Po wrzutce spod chorągiewki przed przerwą mógł też trafić Cristian Romero, ale tym razem poprzeczka była sprzymierzeńcem Onany.
Cios za cios
Jedni i drudzy raczej nie bawili się w długie rozgrywanie piłki i mozolne budowanie ataku pozycyjnego, tylko polegali na fazach przejściowych. Wysoki pressing, przejęcie i szukanie gry do przodu – to najczęściej oglądaliśmy. Albo wykorzystywanie przestrzeni na boisku, jak przy pierwszym golu MU i drugim Tottenhamu, gdy jedno podanie od obrońcy przeszyło dwie linie gospodarzy i doprowadziło do tego, że debiutujący Timo Werner asystował wbiegającemu w pole karne Bentancurowi. Urugwajczyk w tym sezonie dotychczas głównie się leczył, ale niedzielnym występem wysłał sygnał, że wraca do wysokiej formy.
Obie ekipy mogą rozpamiętywać momenty na potencjalne zwycięstwo. Manchester wspomnianą sytuację McTominaya i słupek Udogiego z pierwszej połowy, który uniknął dość kuriozalnego gola samobójczego. Tottenham przede wszystkim kilka akcji sprzed przerwy. Rozpędzony Werner na przykład łatwo ograł Dalota, by później niefrasobliwie strzelać, mając sporo miejsca na przymierzenie. Mimo to, debiut Niemca należy uznać za całkiem przyzwoity.
Remis ten oznacza, że Tottenham zachował ośmiopunktową przewagę nad MU, ale nie wykorzystał szansy na wyprzedzenie Arsenalu. W przypadku „Czerwonych Diabłów” ciągle trzeba mówić o pogrążaniu się w przeciętności. Ostatnich sześć meczów ligowych to zaledwie jedno zwycięstwo.
Manchester United – Tottenham 2:2 (2:1)
- 1:0 – Hojlund 3′
- 1:1 – Richarlison 19′
- 2:1 – Rashford 40′
- 2:2 – Bentancur 46′
CZYTAJ WIĘCEJ O ANGIELSKIEJ PIŁCE:
- Cudowny mecz na St James’ Park. City ograło Newcastle!
- Przerwano mecz League One. Powód? Protest przeciwko właścicielom klubu
- Fatalna reklama Premier League. Nuda i urywki z lat 90. na Goodison Park
Fot. Newspix