Dawid Kubacki mógł być w miarę zadowolony po pierwszej serii dzisiejszego konkursu indywidualnego w Wiśle, ale skok w drugiej – co sam przyznaje – zepsuł. Ostatecznie zawody skończył na 25. miejscu po próbach na 118 i 116 metrów. – Wydaje mi się, że pracujemy odpowiednio i idziemy w dobrą stronę – mówił jednak.
Drugi skok Dawida był słaby, przyznajmy to wprost. Ledwie 116 metrów sprawiło, że zamiast atakować czołową “10” – a sam wczoraj mówił, że jego zdaniem stać go na takie wyniki – spadł o osiem lokat, z 17. na 25. miejsce. Nie próbował jednak zrzucić tego na warunki, choć te przy jego obu skokach nie zachwycały.
– Warunki? Na pewno nie tylko one decydowały o drugim skoku. Popełniłem spory błąd na progu. Już siedząc na belce widziałem, że pewnie nie trafię dobrych warunków, może przez to chciałem za mocno „popchać” nogą. Poszło to wszystko za późno, spadłem z progu. Nie dałem sobie szansy, żeby odlecieć. Znowu były dwa dobre skoki na trzy, najgorszy trafił się niestety w serii finałowej. Trzeba nad tym popracować – mówił.
Dawid pozostaje jednak zadowolony o tyle, że jego zdaniem – w porównaniu do początku sezonu – oddaje po prostu więcej dobrych skoków w każdym konkursie, licząc razem z seriami próbnymi, kwalifikacjami czy treningami. Jak podkreślił: dziś oddał dwa dobre na trzy, wczoraj z kolei trzy na cztery. Oczywiście mowa nie o odległościach, a technice i tym, jak skok był wykonany. Ale to ważne, z tego można wyjść do pracy nad odległościami właśnie.
– Myślę, że patrząc z tej strony, że lepszych skoków jest coraz więcej i częściej się zdarzają, to rzeczywiście zrobiłem jakiś kroczek do przodu. W pierwszej serii wyszedł mi całkiem fajny skok, ale w takich warunkach nie dało się odlecieć. To trochę frustruje, gdy oddajesz dobry skok, ale trafisz w takie warunki, że nawet czerwonej kreski [punktu K – przyp. red.] nie przeskoczysz. Przy normalnym wietrze skacze się 130 i człowiek od razu inaczej się czuje, buzia się uśmiecha. Wydaje mi się jednak, że pracujemy odpowiednio i idziemy w dobrą stronę. Każdy by chciał, żeby efekty przyszły jak najszybciej, ale niestety droga z dobrego do złego jest bardzo krótka, a odwrotna dużo dłuższa.
Teraz skoczkowie pojadą do Szczyrku, na debiutującą w kalendarzu Pucharu Świata skocznię normalną. To mniejszy obiekt, z inną specyfiką. Polacy dobrze go znają, ale pozostaje pytanie: czy łatwiej będzie nad nim wypracować schematy, które mają przynieść wyniki, czy też może utrudni to pracę, skoro z dużych skoczni – na ten jeden konkurs – przeniosą się na mniejszą?
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
– Łatwiej czy nie… powiedziałbym, że tak samo. Jeżeli chodzi o mniejsze skocznie, to wbrew pozorom najwięcej tam można popracować nad lotem – jeżeli ktoś przecina tor lotu na dużych skoczniach, wychyla się za bardzo do przodu, to na mniejszych skoczniach nie ma takiego oporu powietrza. Przetnie, znaczy że wyląduje na głowie. Trzeba się pilnować. Oczywiście, takie skocznie są specyficzne, większość zawodników skacze w jedną dziurę, trzeba uważać na noty za styl. Ja zawsze lubiłem jednak mniejsze skocznie, więc nie mam nic przeciwko – mówił.
Z WISŁY
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix