Premier League to liga uznawana przez wielu ekspertów za najlepszą na świecie. Na Goodison Park pokazała jednak swoje drugie oblicze. To, które można obejrzeć w urywkach z lat 80. czy 90. Jedynie jakość obrazu się zmieniła. Kiedyś mieliśmy to w jakości VHS, teraz w Ultra HD. Everton po nudnym i bezbarwnym meczu, obfitującym głównie w ekscesy okołopiłkarskie, remisuje 0:0 z Aston Villą.
Sobotnie spotkania przyniosły mnóstwo emocji, sześć goli i wiele zwrotów akcji, które kochają kibice. Pierwszy mecz niedzielny przyniósł za to kibicom 106 minut męczarni. Czasem dostajemy widowiska o których komentatorzy w trakcie meczu mówią, że nie chcą żeby się kończyły. Tym razem spotkanie, przy którym nikt nie obraziłby się gdyby zostało skrócone, wydłużyło się łącznie o szesnaście minut z powodu wielu przerw w grze.
Według aktualnej tabeli to było starcie drużyn z dwóch jej krańców. Everton i Aston Villę dzieliło przed meczem czternaście miejsc i 26 punktów. Wbrew pozorom kibice na Goodison Park zobaczyli dwóch średniaków Premier League. Pierwszego pokiereszowanego przez kary finansowe i zmagającego się z odjęciem dziesięciu punktów w obecnej kampanii, co zamiast zerkania w górę tabeli i marzeń o pucharach, pozwala jedynie rozpaczliwie bronić się przed strefą spadkową. Powiedzieć, że drużyna Seana Dyche gra w kratkę to nic nie powiedzieć. Potrafi wygrać cztery kolejne mecze w lidze, by kolejne cztery przegrać i to bez względu na przeciwnika.
Drugi średniak to średniak luksusowy i aspirujący nawet do podium w tym sezonie. Średniak, który gra i wygrywa w zakresie, jakiego kibice tej drużyny byli świadkami trzydzieści lat temu, kiedy powstawała Premier League. Eksperci wieszczyli, że wyniki ponad stan, będące udziałem Aston Villi, czyli średniaka numer 2, wkrótce dobiją do „normalnego” trybu, ale The Villans dalej wygrywali. Być może jednak grudniowe szaleństwo meczowe zatarło tryby rozpędzonej machiny Unaia Emery, a trener nie nadąża już z jej oliwieniem.
Jeśli The Villans pokazali dziś drużynę zgłaszającą akces do awansu do Champions League w przyszłym sezonie, to albo już albo jeszcze nie są na to gotowi. Nie pokazali nic z ekipą, która w ostatnich pięciu ligowych meczach zdobyła 1 punkt (słownie jeden), a w kluczowym momencie sezonu zmierzą się z zespołami takiej słabości nie wybaczającymi.
Momenty były? Były. Z jednej strony gol Alexa Moreno po minimalnym spalonym długo analizowanym przez VAR, z drugiej podwójna obrona strzałów Calvert-Lewina i Harrisona przez Martineza. Z jednej gol ze spalonego Doucoure (tym razem bez wątpliwości), z drugiej strzały Durana i Diaby’ego. Poza tym pustka. Cytując klasyka: Nuda, nic się nie dzieje proszę pana, w ogóle brak akcji, nic się nie dzieje.
Druga połowa to już lata dziewięćdziesiąte w pełnej krasie. Widzieliśmy głównie festiwal przepychanek, brutalnych wejść i żółtych kartek. Atmosfera była bliższa MMA niż piłce nożnej. Mieliśmy zakrwawione czoła i piłkarzy dogrywających mecz w opasce uciskowej na głowie. Cud, że nogi po ostatnim gwizdku były całe, bo w kilku przypadkach było bardzo blisko poważnej kontuzji. Gdyby sędzia był mniej cierpliwy, mógłby spokojnie pokazać czerwone kartki Tarkowskiemu, Onanie, czy Tielemansowi. I każdą z nich by obronił, czy to bezpośrednią, czy za dwie żółte kartki.
Na boisku na ostatnie kilkanaście minut pojawił się też Matty Cash i nawet był blisko asysty, ale jego świetnego dośrodkowania nie potrafił zamienić na gola Jhon Duran w samej końcówce, co tylko potwierdziło ostatecznie, że brak bramek jest idealnym posumowaniem tego słabego spotkania. Miejmy tylko nadzieję, że podróż wehikułem czasu do przełomu lat 80. i 90., to tylko na ten jeden mecz. Wracajmy do 2024. Do tej pory był dla Premier League i jej kibiców bardzo łaskawy.
Everton – Aston Villa 0:0
WIĘCEJ O PREMIER LEAGUE:
- Jak znaleźć piłkarza dla Premier League? Polski skaut odsłania kulisy transferów w Anglii [REPORTAŻ]
- Niechciany w Manchesterze, kluczowy w derbach zachodniego Londynu
- Cudowny mecz na St James’ Park. City ograło Newcastle!
- Wyrzucili go z domu, bo był gejem. Został zawodowym piłkarzem. Marzenie Richarda Kone
fot. Newspix