Reklama

„We Wrocławiu nie ma dla nas zielonego światła”. Biedniejszy sąsiad Śląska w opałach [REPORTAŻ]

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

13 stycznia 2024, 09:46 • 21 min czytania 40 komentarzy

Na wrocławskiej arenie piłkarskiej jedynym w pełni profesjonalnym klubem jest Śląsk. Co prawda mowa o trzecim największym mieście w Polsce, ale daleko mu do przypadku z Warszawy, Łodzi, Krakowa czy Poznania, gdzie dużą szachownicę udaje się dzielić na pół. Oczywiście raz było z tym gorzej, raz lepiej – sąsiedzi po dwóch stronach ulicy nie zawsze patrzyli na siebie z tego samego piętra. Mimo to, w najliczniejszych stolicach województw obecność dwóch klubów z długą historią i zazwyczaj pucharami w gablocie stała się czymś naturalnym. Z czasem nawet postronny kibic nie musiał zaglądać do ściągi, żeby pamiętać, że Legia i Polonia, ŁKS i Widzew, Wisła i Cracovia, a także Lech i Warta to miastowe duety.

„We Wrocławiu nie ma dla nas zielonego światła”. Biedniejszy sąsiad Śląska w opałach [REPORTAŻ]

Krzysztof Cugowski z Budki Suflera śpiewał, że do tanga trzeba dwojga, ale… nie we Wrocławiu. Wśród pięciu największych polskich miast jedynie „Wenecja Północy” nie dorobiła się dwóch silnych marek na szczeblu centralnym. I to nie tak, że nigdy nie było ku temu potencjału, bo w powojennej historii Wrocławia nie tylko Śląsk przyciągał uwagę lokalnych kibiców piłki nożnej.

Ślęza Wrocław –  jakim klubem jest, czym się wyróżnia i jakie ma problemy?

Śląsk i cała reszta. Piłkarskiej historii Wrocławia daleko do ubogiej

Kiedyś na piłkarskiej mapie – zanim zaczęła odnosić sukcesy w koszykówce – swoją obecność zaznaczyła Gwardia Wrocław. W latach 60. rywalizowała w III lidze. Przez kilka sezonów występował tam choćby Jan Tomaszewski. W podobnym okresie na poziom wyżej wskoczył Lotnik Wrocław, który wychował m.in. Lesława Ćmikiewicza, 57-krotnego reprezentanta Polski. Nieistniejący już Pafawag Wrocław, jeden z najstarszych klubów w mieście, też potrafił dobrnąć do II ligi, wychowując przy okazji późniejszą legendę WKS-u, Tadeusza Pawłowskiego.

Na osi czasu pojawiła się również PKS Odra, w latach 70. półfinalista Pucharu Polski. I bliższe nie tak dawnym pokoleniom: Polonia (III liga w latach 90.), Inkopax (III liga na przełomie wieków), Parasol (skupiający się na piłce młodzieżowej) i Polar, który jako jedyny w XXI wieku obok Śląska zasmakował szczebla centralnego dłużej niż przez rok, mając w składzie takich piłkarzy jak Łukasz Garguła czy Dariusz Sztylka.

Reklama

Każdy z wymienionych klubów miał więc swoje wzloty, ale albo były one przelotną przygodą, albo gdzieś odpuszczono sekcję piłkarską na rzecz innej, bardziej prosperującej, albo zadecydowały inne czynniki – najczęściej finansowe i polityczne – które przekreślały ewolucję na wzór Śląska.

Najstarszy klub we Wrocławiu, który zamarzył o byciu mocnym nr 2

Wrocław nie był zatem piłkarskim pustkowiem, a i tak nie padła jeszcze nazwa klubu, który od wielu lat słusznie rości sobie prawa do bycia silnym numerem dwa w mieście. To Ślęza. Założona zaledwie kilka tygodni po tym, jak od Wrocławia oddaliło się widmo II wojny światowej. Do tak zamierzchłych czasów nie będziemy już jednak wracać – kluczowy jest kontekst. Wielu z was może tego nie wiedzieć, ale w poprzednim stuleciu to właśnie Ślęza odnosiła mnóstwo lokalnych i ogólnopolskich sukcesów w różnych dyscyplinach sportu. Ale przecież największe pieniądze i zasięgi daje futbol, nie pływactwo czy tenis stołowy. W tej kwestii niemal zawsze górował Śląsk i tak zostało do dzisiaj.

Interesy piłkarskiej Ślęzy nie spędzały snu z powiek politykom we Wrocławiu. Gdy nadeszły chude lata i tułaczki po niższych ligach na początku XXI wieku, nikt po tej stronie rzeki nie mógł liczyć przynajmniej na część takiego wsparcia od miasta, jakie nawet w dramatycznej kondycji otrzymywał Śląsk. Ten sam Śląsk, który w ostatnich kilkudziesięciu latach był siedliskiem patologii w zarządzaniu przekazywanej z rąk do rąk. Mimo to, patrząc jak bogatszy sąsiad sięga po mistrzostwo Polski w 2012 roku, Ślęza potrafiła się odrodzić. Na chwilę, dzięki Fuzji z Gawinem Królewska Wola w 2009 roku, znalazła się nawet w II lidze, ale przez problemy licencyjne musiała cofnąć się do IV. Kilka lat później, w cieniu mistrzowskiego Śląska, wydawać się mogło, że na bardzo nieurodzajnej ziemi, wróciła do III ligi.

Dziś Ślęza jest o tyle ciekawym przypadkiem, że sezon 2023/2024 jest jej dwunastym z rzędu na czwartym poziomie rozgrywkowym. W 2014 roku mogła go opuścić, wygrała swoją grupę, ale na przeszkodzie stanęła zmiana przepisów i wprowadzenie baraży, które przegrała z Ursusem Warszawa. Tak czy siak, podobnej stabilności na przedsionku do szczebla centralnego ze święcą szukać, choć – jak się dowiedzieliśmy – ta bajka z ubogim bohaterem może skończyć się jeszcze w tym roku. Świeca gaśnie. Albo raczej – zapałka. Sytuacja Ślęzy trochę przypomina bowiem jedną z najsłynniejszych baśni Hansa Christiana Andersena.

„Rozwinęliśmy się, ale…”. Trudny los Ślęzy Wrocław

Przede mną dumnie majaczą dachy balonów sportowych od kilku lat będących skarbami dla Wrocławia. Pomiędzy nimi główne boisko z trybunami, rozbudowane i nowoczesne baraki – w nich biura, szatnie, muzeum czy kawiarnia. Obok najnowszy budynek, czyli wielofunkcyjna hala sportowa, nieoceniona dla koszykarek Ślęzy i lekkoatletów z całego Dolnego Śląska. Wszystko obok siebie, funkcjonalne i – jak na trzecioligowy futbol – robiące duże wrażenie. Niejeden klub, nawet z Ekstraklasy, chciałby mieć podobne zaplecze, jakie z pomocą miasta i sponsorów wybudowała Ślęza. Zaplecze, które miało być początkiem realizacji ambitnych planów o wejściu do elity w ciągu 10 lat.

Reklama

Wchodzę do środka jednopiętrowego „biurowca”. Wita mnie człowiek zarządzający pierwszą drużyną, Paweł Pałys. Idziemy do kawiarni, gdzie czekają już inni najważniejsi ludzie odpowiedzialni za piłkę nożną w Ślęzie – Grzegorz Kowalski (trener seniorów), Arkadiusz Domaszewicz (koordynator ds. akademii dziewcząt) i Maciej Dębiczak (koordynator ds. akademii chłopców). Okrągły stół, uśmiechnięte miny. Jeszcze nie wiem, że skrywają poważny problem.

Pytam, jak Ślęza Wrocław zmieniła się przez ostatnie trzy lata od wybudowania centrum treningowego w Kłokoczycach. Słyszę pozytywne wieści: kobiety świetnie sobie radzą, dzieci w akademii przybyło, organizacja nie wadzi. Ale gdy rozmowa schodzi na temat finansów, zaczyna się kręcenie głową: – Na pewno się rozwinęliśmy. Akademia chłopców i przede wszystkim dziewczyn poszła do przodu. Organizacyjnie też stoimy na dobrym poziomie, ale… dopadły nas problemy finansowe. We Wrocławiu trudno pozyskać sponsorów. Piłka nożna skupia się głównie na Śląsku. Od dawna mamy marzenie, żeby trafić na szczebel centralny i być tym drugim klubem w mieście, mamy do tego infrastrukturę, ale stanęliśmy w miejscu, jeśli chodzi o rozwój męskiej piłki seniorskiej – przyznaje Paweł Pałys.

I dodaje z uśmiechem: – Arek mógłby się teraz zaśmiać i powiedzieć: „Panowie, co tak się ociągacie, my już w najwyższej lidze!”. Tak, piłka kobieca to coroczny sukces za sukcesem. Ale w piłce męskiej mamy ciężko przez finanse. Trudno zbudować coś ambitnego bez budżetu.

Wizualizacja centrum treningowego Ślęzy w Kłokoczycach, która prawie 1 do 1 weszła w życie

Wizualizacja bazy Ślęzy w Kłokoczycach, która 1 do 1 weszła w życie. Obiekt rozwinął się m.in. o dodatkowy balon i budynki klubowe

Zderzenie z rzeczywistością. „Za 1000 zł w Ślęzy nie zarobi się na życie”

Wtrąca się trener Kowalski. Zaczyna tłumaczyć, jak wyglądają realia takiego klubu jak Ślęza. Podejmuje temat wsparcia miasta i Śląska. Nie widać po nim rozgoryczenia. Prędzej przyzwyczajenie do losu, na który chciałby jednak wpłynąć. Jest trenerem pierwszego zespołu od kilkunastu lat (z małą przerwą), więc wiele widział. Czeka na przełom:

Pierwsze jakościowe nabory trafiają do Śląska, ale jesteśmy w stanie być drugim klubem we Wrocławiu na w pełni profesjonalnym poziomie, tyle że w niższej lidze. Widzimy w innych dużych miastach w Polsce, że tak się da. Myślę, że zyskałyby na tym obie strony. Ale koncentracja finansowo-organizacyjna miasta skupia się na Śląsku, więc na razie musimy szukać swoich szans choćby w szkoleniu młodzieży. Inna sprawa, że trudno co roku czerpać z piłki młodzieżowej, myśląc o progresie zespołu w trzeciej lidze. Jesteśmy drenowani przez dwa źródła. Jeśli ktoś jest młody, dobrze się spisuje i ma szansę zaistnieć wyżej, opuszcza Ślęzę. A jeśli ktoś nie był na tyle zdolny, ale przetrwał okres młodzieżowy i ma 23, 24 czy 25 lat, dopada go rzeczywistość, w której za 1000 zł w Ślęzy nie zarobi na życie. Stąd albo rezygnacja z futbolu, albo wybór innego klubu oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów, tylko z kwotą na kontrakcie razy pięć. Wtedy też nie trzeba poświęcać czasu na trening codziennie, tylko 2-3 razy w tygodniu.

Mimo trudności i 60 lat na karku, trener Kowalski nie wygląda, jakby zatracił optymizm: – No więc, widzi pan, w takich realiach się obracamy, ale nie poddajemy się. Może jeszcze za naszego życia uda się zrealizować te marzenia, o których powiedział prezes.

Cóż, wątek porzucania Ślęzy na rzecz klubu z przysłowiowej wsi dla większego zarobku to odzwierciedlenie obecnych czasów. Każdy chciałby zarabiać więcej, choć nie każdy, wręcz mało kto w trzeciej lidze, nie licząc rezerw klubów z wyższych lig, może pochwalić się taką infrastrukturą mogącą rzutować na lepszy rozwój…

Gdybyśmy stworzyli tabelę baz, pewnie bylibyśmy już w drugiej lidze, a może i wyżej. Ale tak to niestety nie działa – kwituje z przekąsem moje głośne myśli trener Kowalski. I kontynuuje: – Możemy jednak swoimi możliwościami nadrabiać braki chłopców, którzy trafiają do nas z drugiego czy trzeciego szeregu. Staramy się przekuwać przeciętność w wyższy level. Czy to się udaje? Do jakiegoś stopnia na pewno tak. Gdy zawodnicy od nas odpływają, wiemy, że w środowisku są szanowani. Uczymy reżimu treningowego, w miarę możliwości skupiamy się na detalach, bo mamy dobrą grupę trenerów. Ale problem jest inny: młodzież, którą pozyskujemy z własnych zasobów lub z innych klubów, często jest dużo słabsza piłkarsko od tej, którą widziałem kiedyś. Broń Boże, nie chcę zabrzmieć jak stary dziadek, który wychwala swoje czasy. Kiedyś choćby telefony były gorsze!

Z jednej strony trener starej daty. Z drugiej – człowiek z ciekawymi wnioskami na temat aktualnego kłopotu pracy z młodzieżą i jego rozgałęzień: – Należy cieszyć się, że tak wielu szkoleniowców nowego pokolenia weszło do Ekstraklasy, ale na ich przykładzie powstaje takie myślenie, żeby jak najszybciej trafić na najwyższy poziom seniorski. Jest coraz mniej trenerów, którzy chcieliby cierpliwie pracować z młodzieżą. Inna sprawa, że jeśli ktoś już chce to robić, całkiem często wpaja dzieciom rzeczy, przez które później w piłce seniorskiej mają braki. Na przykład za bardzo skupiają się na taktyce, zamiast na samej piłce. Potem widzimy takiego chłopca i łapiemy się za głowę, czego on nie potrafi, a on sam ma o sobie wyobrażenie, że skoro grał we wszystkich rocznikach, naturalnie podbije piłkę seniorską. Ale to tak nie działa. Tutaj nawet dobra baza nie pomoże, a czas, który oczywiście takich chłopcom poświęcamy. Ale to robi się problematyczne, gdy trzeba określonej jakości w utrzymaniu zespołu na solidnym poziomie ligowym.

Były prezes Ślęzy Wrocław – Paweł Pałys. Dziś jest nim Katarzyna Ziobro, a Pałys zajmuje się już tylko zespołem seniorów 

Złota gwiazdka dla akademii prestiżem, ale nie odpowiedzią na problemy

Ślęza do końca 2023 roku posiadała złotą gwiazdkę zgodnie z certyfikacją PZPN-u wprowadzoną jeszcze za kadencji Zbigniewa Bońka. Utrzymywała ją od trzech sezonów, co uznaje się za wyczyn, bo najwyższą ocenę przyznaje się głównie akademiom należącym do klubów Ekstraklasy. Pod tym względem w Ślęzy na pewno się wyróżniali, ba, nadal tak jest, bo w nowym cyklu rocznym otrzymali srebrną gwiazdkę (jedną z dwóch na Dolnym Śląsku). Dla przykładu: Śląsk nie posiada nawet brązowej.

Prestiż pochodzący z certyfikacji ma znaczenie. Wpływa choćby na rodziców wybierających akademie, ale sam w sobie nie rozwiązuje części problemów: – Wejście do programu certyfikacji szkółek piłkarskich PZPN-u po 2020 roku [rok wybudowania centrum treningowego] było dla nas kluczowe. Sęk w tym, że w tej chwili nie mamy trenerów zatrudnionych tylko na kontrakcie w klubie. Dla nich Ślęza to praca dodatkowa, choć są to dobrze przygotowani fachowcy, co tyczy się również trenerów sekcji kobiecej. Mieliśmy kilka lat temu problem, kiedy hurtem sześciu trenerów odeszło do Miedzi Legnica, ale później na szczęście udało nam się ustabilizować kadrę. Jeśli chodzi o krajobraz trenerów, który nakreślił trener Kowalski, mogę się zgodzić. Podobnie jak z młodzieżą, u której spadł poziom sprawności fizycznej – twierdzi Maciej Dębiczak, koordynator ds. akademii chłopców.

I dodaje: – Ciągle musimy rywalizować ze Śląskiem Wrocław czy FC Wrocław Academy. Dla nas sukcesem jest moment, kiedy nasz 16-letni chłopak ociera się o trzecią ligę i prędzej czy później debiutuje, widząc, że w Ślęzy można się wybić. Przykładem jest 16-letni Artur Piaseczny, który w lipcu odszedł do Miedzi. Dostaliśmy za niego ekwiwalent. 

Mówiąc dosadnie, Ślęza toczy wojnę z większymi od siebie. Śląsk to duża marka. Naturalnie przyciąga najbardziej utalentowanych. Ślęza, nawet jeśli z długą i dość bogatą historią, na mapie piłkarskiej nie posiada jeszcze takiej pozycji. W samym Wrocławiu jest ciasno, nie mówiąc ogólnie o województwie, które w dodatku ma przecież dobre akademie Chrobrego, Zagłębia czy Miedzi. Co więcej, budowę szkółki z prawdziwego zdarzenia zaczęto w Ślęzy zaledwie 10 lat temu z mocno przebranym rocznikiem 2005. W klubie twierdzą, że dopiero następne dadzą rzetelną odpowiedź, jak szkolą młodzież.

Trener Ślęzy Wrocław – Grzegorz Kowalski

Nagroda z PJS to 50% budżetu Ślęzy. „Działania PZPN-u? Szkoda gadać”

A że temat szkolenia jest jak rzeka, swoje trzy grosze dokłada trener Kowalski: – Jest pewna hierarchia i jej nie zmienimy. Trzeba się adaptować, a nie zmieniać reguły gry. Znamy swoje miejsce w szeregu, choć szkoda, że pojawiają się pewne konflikty interesów…

I tak przeszliśmy do jednego z kluczowych wątków finansowych, który w Polsce nie dotyczy zapewne tylko Ślęzy. Dalej Kowalski: – Mam na myśli system PJS, który jest jednym z głównych źródeł naszego finansowania. PZPN go stworzył, okej, dostosowaliśmy się. W tamtym roku [sezon 2022/2023] w PJS brali udział młodzieżowcy do 21. roku życia. Wygraliśmy tę klasyfikację w III lidze. To był kluczowy zastrzyk do budżetu, choć wygraliśmy trochę przez przypadek, przez przeoczenia konkurentów. Generalnie uważam, że temu projektowi należałoby się przyjrzeć. Moim zdaniem jest rzeczą nienormalną, że kilka klubów – i mówię tu także o naszym – kiedy wypada z gry o awans i utrzymanie, zaczyna rywalizację w końcówce sezonu o nabijanie minut młodych zawodników, którzy normalnie by nie zagrali. Trzeba się tym zająć. Sami proponowaliśmy zmiany, żeby taką klasyfikację kończyć np. pięć kolejek przed końcem.

Wracając, staraliśmy się mądrze dopasować do PJS strategię klubu, dlatego wcześniej w naszej kadrze pojawiło się np. 10 piłkarzy z kolejnych dwóch roczników łapiących się do programu. Co okazało się w czerwcu? Że PZPN zmienia uchwałę i w PJS będą liczyć się tylko roczniki kończące wiek juniora. I co teraz mamy zrobić z wcześniej przygotowaną młodzieżą? Nie było to w żaden sposób konsultowane z klubami, nie było żadnej komunikacji. Musimy teraz do kadry seniorskiej nagle wyciągać juniorów, którzy wcześniej nie otrzaskiwali się z piłką seniorską nawet w treningu. Ci starsi, którzy już mają doświadczenie w piłce seniorskiej, nie dadzą nam punktów. A o zewnętrzne źródła trudno, bo każdy chce ogrywać swoich młodzieżowców u siebie. Gdy patrzymy na własne podwórko, widzimy, że to bardzo trudna misja.

Paweł Pałys: – Niestety najbiedniejsi zawsze dostaną po głowie. A działania PZPN-u… Szkoda gadać.

Sam dodaję, że o ruchach obecnego PZPN-u od dawna trudno mówić dobrze.

Trener Kowalski: – Gdybyśmy chcieli narzekać na PZPN czy DZPN, powodów znalazłoby się mnóstwo. Ale nie po to się spotkaliśmy.

Po chwili opiekun trzecioligowej Ślęzy zdradza, że zysk z systemu PJS to 50% budżetu na zespół w trzeciej lidze przy wygraniu klasyfikacji. Zabrzmiało to niepokojąco, zważywszy na fakt, że nagła zmiana przepisów zburzyła długofalową strategię klubu i postawiła go w bardzo trudnej sytuacji. Pałys wyraźnie przygasa, kiedy musi odnosić się tej kwestii: – Będziemy próbować walczyć w rundzie wiosennej. Na pewno musimy znacznie odmłodzić kadrę, ale i tak będzie trudno o zwycięstwo w PJS. Może uda się zająć drugie czy trzecie miejsce, które zagwarantuje nam pomoc finansową. To istotne źródło dochodu. Absolutnie nie możemy go odpuścić, tym bardziej że coraz trudniej jest nam pozyskiwać pieniądze od sponsorów.

Odejścia sponsorów, wzrosty kosztów kredytu i prądu. „Jedziemy na rezerwie”

Każdy tort ma określoną liczbę kawałków. W przypadku piłkarskiej Ślęzy na drugie 50% budżetu składa się pomoc prywatnych sponsorów, ale też przede wszystkim wsparcie od miasta. Mowa o dotacji rocznej w granicy 180 tysięcy zł. W tym samym mieście Śląsk mógł ostatnio liczyć na co najmniej 50 razy więcej. Dysproporcja jest zatem gigantyczna, ale to wynika z siły przebicia marki, historii sukcesów i aktualnej pozycji w świecie. Inna sprawa, że chyba każdy polityk chętniej wyłożyłby milion złotych na klub Ekstraklasy, a nie III ligi. To bardziej wygodne, a czy przyszłościowe – wystarczy spojrzeć na przypadek Sandecji Nowy Sącz czy przeszłości także Śląska Wrocław. Bywa różnie.

Paweł Pałys jednocześnie uspokaja, że budżet akademii jest o wiele większy. Ale przecież bez zespołu seniorskiego na czwartym poziomie rozgrywkowym sama akademia może stracić na wartości. Tym samym bardzo realna jest wizja, wedle której w 2024 roku klub będzie musiał podjąć dramatyczną w skutkach decyzję: – Te źródła finansowania w każdej chwili mogą zniknąć. Przy PJS przynajmniej mamy pewność, że jest o co walczyć. Na szczęście damy radę wystartować w rundzie wiosennej, ale spadnie jakość sportowa. Niestety, pożegnamy kilku wartościowych chłopaków. Zacznie się walka nie o miejsce w tabeli, tylko o budżet.

Pytam o oszczędności wewnątrz klubu. Szef zespołu seniorskiego Ślęzy, Paweł Pałys, przyznaje z rozbrajającą szczerością: – Nie ma już z czego oszczędzać. Jedziemy na rezerwie, poniżej wszelkiej krytyki. Bieda jest przeokrutna. Od lat jedziemy na tym samym wózku, zawsze żyliśmy skromnie. Zaciągnięty kredyt na budowę Centrum w Kłokoczycach był potężny, owszem, ale koszty się zmieniły i dodatkowo nas obciążają. Jego obsługa na ten moment kosztuje olbrzymie pieniądze. Zamiast zostawiać w klubie milion złotych rocznie, musimy nosić go do banku, bo o tyle wzrósł kredyt i odsetki. Niestety trzeba też płacić trzy razy więcej za prąd. Te rosnące wydatki skomplikowały naszą sytuację. Do tego odszedł od nas jeden znaczący sponsor. Nie jest za wesoło.

Kowalski: – Patrząc na doświadczenia życiowe, kiedyś to może upaść. Ale takie założenie, że jest ciężko, mamy w sumie co pół roku…

Pałys: – Od 15 lat!

Kowalski: – #Nikogo. Inna kwestia, że sytuacja finansowa nie wpływa na moją pracę. Godzimy się na założenia, że pracujemy tak, jakbyśmy mieli górę pieniędzy. Z optymistyczną myślą, że ktoś to kiedyś wynagrodzi. Jeśli nie w tym życiu, to następnym.

Pałys: – Albo wygramy w Eurojackpota!

„Kiedy ludzie z innych klubów słyszą, ile dostajemy dotacji, myślą, że robimy sobie jaja”

Oczywiście lepiej mieć, niż nie mieć, nawet gdy mowa o 180 tysiącach rocznie od miasta. „Dajemy, żeby nie gadali” słyszę od trenera Kowalskiego, który po chwili się reflektuje i mówi: – Z drugiej strony, patrząc na to, jak większe kluby są wspomagane przez miasta i różne instytucje miejskie, dziękujemy, że te pieniądze z Wrocławia chociaż są.

Ale Wrocław nie jest biednym miastem. Dlatego rzucam stwierdzenie, że być może dałoby się uciułać trochę więcej na rzecz rozwoju klubu, który mocno stawia na tak zaniedbane i pożądane w Polsce szkolenie.

– Nie wierzymy w cuda, jakie miały miejsce przy dofinansowaniach w Śląsku Wrocław – wypala Paweł Pałys. – Cieszymy się z tego, co jest, ale też nie ukrywamy, że gdyby pomoc miasta była bardziej szczodra i nasz postęp byłby doceniony, dostalibyśmy kolejnego kopa do przodu. Zaczynaliśmy od zera, choćby z akademią dziewcząt, z którą po czterech latach wylądowaliśmy w najwyższej lidze, mając też CLJ-ki. Niestety nikt tego nie dostrzega. Nie mamy złotówki dotacji na sekcję kobiecą, a przecież w tym elemencie jesteśmy na tym samym poziomie, co Śląsk Wrocław. To trochę boli, ale nie mamy na to wpływu. Próbujemy, rozmawiamy, piszemy do urzędników, ale nie ma odzewu. Może w 2024 roku coś się zmieni. Potrzebujemy jedynie realnego dowartościowania. Nie oczekujemy nie wiadomo czego.

Dochodzi do mnie, że Ślęza może i na zewnątrz wygląda na klub fajnie poukładany od podstaw, w którym niczego nie powinno brakować, ale patrzenie tylko przez pryzmat bazy treningowej to ślepy zaułek. W tym przekonaniu utwierdza mnie Arkadiusz Domaszewicz, koordynator ds. akademii dziewcząt: – Znajomi z różnych stron Polski uważają nasz klub za bardzo bogaty przez pryzmat infrastruktury. Gdzie nie pojadę, słyszę od trenerów i przedstawicieli klubów, że u nas jest pewnie kolorowo. Może myślą, że prezes rzeczywiście wygrał w tego Eurojackpota. A kiedy mówię im, jakie naprawdę są realia, są w szoku. Ktoś dostaje dotację w postaci 800 tysięcy czy nawet miliona złotych i jak słyszy, że Ślęza ma 180 tys., twierdzi, że robię sobie jaja i jestem niepoważny.

„Mamy ambicje, know-how i odpowiednie zaplecze, ale przegrywamy z realiami”

Potem dowiaduję się, do jak absurdalnych sytuacji dochodziło, gdy Ślęza w 2020 roku wybudowała bazę i otrzymała złotą gwiazdkę od PZPN-u. Był taki moment, kiedy do klubu wpływały bardzo dobre CV trenerów młodzieżowych z całej Polski. Ale gdy dochodziło do rozmów i tematu stawek, jakie w Kłokoczycach są w stanie zaoferować, trenerzy dosłownie znikali z Wrocławia tak szybko, jak się pojawili. – Trener w akademii powinien mieć stabilną, dobrze płatną pracę. Moim zdaniem byłoby dobrze, gdyby dostawał 5-7 tysięcy złotych. Wtedy mógłby skupić się tylko na szkoleniu młodzieży, a nie robić to jedynie z doskoku. Ale mówimy o wizji w tej chwili nieuchwytnej – mówi prezes Pałys.

Perspektywę finansową na przykładzie futbolu kobiet przedstawia jeszcze Arkadiusz Domaszewicz: – U mnie jedna zawodniczka zdecydowała się na zrobienie kursu trenerskiego, chciała sobie dorobić. Ale szybko zrezygnowała, przerwała pracę w szkoleniu, bo poważniej spojrzała na życie. Teraz pracuje w sklepie Adidasa w galerii handlowej. Nie jest to Bóg wie jaka praca, ale przynajmniej daje jej stabilność. Szkoda, bo była bardzo uzdolniona. Ale niestety w takim miejscu pod względem finansów jesteśmy. Mamy ambicje, konkretne plany, know-how i warunki do szkolenia, ale przegrywamy z realiami, nie własnymi błędami.

Wątek kobiecej piłki nożnej nie jest tak medialny, męski futbol to w końcu zupełnie inna bajka, ale akurat w Ślęzy od lat mogą chwalić się żeńską sekcją. Zarówno w piłce kopanej, jak i tej rzucanej do kosza. Sęk w tym, że mimo bycia jednymi z najlepszych na rynku, Ślęzy brakuje wsparcia z zewnątrz. Wracamy do tego samego punktu wyjścia: – Dziewczyny trenują 5-6 razy w tygodniu. Nie dostają od nas pieniędzy, nie mamy ich. Podziwiam je i stawiam pod tym względem nawet wyżej od facetów. Ja dzisiaj bym się na taki układ nie zdecydował, a kocham piłkę. Tak czy siak, trzeba dużego poświęcenia. Czasami słyszę: „Po co ty to w ogóle robisz?”. A nie boję się powiedzieć, znając środowisko, że w Ślęzy szkolimy dziewczyny jako jedni z najlepszych w Polsce, więc to wszystko trochę boli. A jeśli coś w Ślęzy ma się zmienić, finanse muszą pójść do przodu. Inaczej staniemy w miejscu, zaczniemy się cofać i wyprzedzą nas kolejne kluby. Możemy też czekać na cud, ale wolelibyśmy wpłynąć na naszą rzeczywistość. Mamy odpowiednie zaplecze – podkreśla Arkadiusz Domaszewicz.

Ile potrzebuje Ślęza do zrobienia kroku naprzód? „500 tysięcy zł na III ligę”

W końcu nie sposób było nie zadać pytania „Ile?”. Ślęza nie kryje się z faktem, że cienko przędzie. Jej problemy finansowe się nawarstwiają, a funkcjonowanie w cieniu Śląska przynosi tak naprawdę więcej strat niż korzyści. Urząd miasta w ostatnich miesiącach zbywał próby kontaktów. Nie reagował na zapytania o kwoty, które miałyby pozwolić klubowi zrobić krok w rozwoju.

Ślęza od zawsze była biednym klubem, więc nigdy nie spodziewaliśmy się kokosów. Nauczyliśmy się życia na małych budżetach i skromnych wypłatach. Dziewczyny grają w pierwszej lidze za darmo! Seniorzy dostają groszowe stypendia jak na warunki piłkarskie. Jeśli chodzi o zapotrzebowania, nawet jednorazowa kwota rzędu 200, 300 czy 500 tysięcy zł dla całej sekcji kobiecej, od akademii po pierwszoligowy zespół, w zupełności by wystarczyła. I drugie 500 tysięcy zł dla seniorów w III lidze. To pieniądze, które Ślęzę postawiłyby w innym wymiarze – zapewnia Pałys.

Mało, dużo? Trudno jednoznacznie określić, gdy mowa o pieniądzach podatników. Ale nie da się zapomnieć o Śląsku, bogatszym sąsiedzie, który od wielu lat głęboko sięga do wrocławskiej skarbonki. To wpływa na percepcję. I podsuwa pytanie, czy proporcje w dofinansowaniach rzeczywiście muszą takie by, tym bardziej że Ślęza pokazuje już od ponad dekady, że jest stabilnym projektem. Częściowo zgadza się z tym Paweł Pałys: – Tak, stabilność sportowa niewątpliwie jest, ale nie ma stabilności finansowej. Na szczęście mamy w klubie fantastycznego fachowca, Grzegorza Kowalskiego, bez którego byłoby jeszcze trudniej. Szacunek dla niego, że chce w tym środowisku funkcjonować.

Prezes Ślęzy bez ogródek. „Przeraża mnie brak zielonego światła dla nas we Wrocławiu”

Czy piłkarska Ślęza powoli chyli się ku upadkowi – cóż, w tej chwili to pytanie bez jasnej odpowiedzi. 2023 rok na pewno był dla niej taki jak rok pandemiczny dla wielu klubów dysponujących po stokroć większymi budżetami. A więc ponury, gdzieniegdzie krytyczny i ważący o najbliższej przyszłości. Dopiero ten, który się rozpoczął, określi, czy będzie trzeba cofnąć się o kilka kroków i zawijać biznes w obecnej skali, czy może ktoś ruszy Ślęzy na ratunek. Wydaje się, że jest on nieodzowny, jeśli piłka nożna we Wrocławiu ma pójść wzorem innych dużych miast w Polsce, w których nawet biedniejszy sąsiad potrafi dodać cennego kolorytu do lokalnej czy ogólnopolskiej rywalizacji…

Boicie się 2024 roku?

Pałys: Bardzo. Uważam, że trudno będzie o utrzymanie w III lidze. Nie mamy teraz tylu punktów, żeby myśleć o spokojnym doczołganiu się do końca sezonu. Stawiając na PJS, będziemy musieli grać 4-5 juniorami w wyjściowej jedenastce przez całą rundę. Tyle samo jakościowych chłopaków będzie musiało odejść.

Co oznaczałby dla was spadek?

Trudno powiedzieć. Ale lepiej myśleć teraz optymistycznie.

Baza w Kłokoczycach – błogosławieństwo czy przekleństwo?

Trzy lata temu błogosławieństwo. Dziś przekleństwo. Wiadomo, że bez niej Ślęza byłaby w innym miejscu, ale utrzymanie tego obiektu bez dodatkowego finansowania to gwóźdź do trumny. Koszty przerosły nawet najczarniejsze scenariusze, które też kiedyś sobie układaliśmy.

Nie było w ostatnich latach osoby, która byłaby w stanie włożyć w Ślęzę większe pieniądze?

Nie było, nie ma, a na pewno nie na rynku wrocławskim. Myśleliśmy, że wybudowanie bazy pomoże, ale tak się nie stało. Nie ma klimatu na piłkę nożną we Wrocławiu. Może to trochę dlatego, że firmom i biznesom jest dzisiaj ciężko. Takie mamy czasy. Ale nawet mimo tego faktu wydaje mi się, że we Wrocławiu po prostu nie ma zielonego światła dla takiego klubu jak Ślęza. I to mnie przeraża.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. własne/klokoczyce.slezawroclaw.pl

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Niższe ligi

Komentarze

40 komentarzy

Loading...