To nie był udany debiut Marcina Lijewskiego na dużym turnieju w roli selekcjonera. Norwegia rozbiła Biało-Czerwonych w pierwszym meczu Euro 2024 jedenastoma bramkami. Jeszcze bardziej niż wynik może boleć postawa Polaków w obronie w drugiej połowie tego spotkania. W najlepszej ekstraklasie świata, niemieckiej Bundeslidze, obowiązuje zasada: możesz przegrać, ale przez pełne 60 minut musisz gryźć parkiet. Cóż, nam po przerwie zdecydowanie zabrakło takiego podejścia. Niestety…
Kiedy w 4. minucie tego spotkania Polacy prowadzili z jedną z najlepszych drużyn świata 3:0, niepoprawni optymiści mogli myśleć, że to będzie nasz wieczór. Wtedy dowodzona przez Bartka Bisa i Kamila Syprzaka obrona grała niezwykle agresywnie, a w ataku szaleli Mikołaj Czapliński (przechwyt, kontra i gol) i Paweł Paterek (wspaniała solowa akcja, która dała nam karnego).
Niestety, potem było już tylko gorzej. W tym czasie w naszym zespole zawiodło sporo elementów:
- Jakubowie: Szyszko i Powarzyński oraz Damian Przytuła byli niepewni w ataku, widać było, że grający na co dzień w kraju zawodnicy odczuwali na parkiecie stres. W sparingach wyglądali o niebo lepiej – przecież Szyszko rzucił siedem bramek Serbom. Dziś zmarnowali łącznie trzy stuprocentowe sytuacje przed przerwą. Sporo, jeśli weźmiemy pod uwagę z kim graliśmy.
- Obrona Polaków grała nierówno. Były świetne momenty, były momenty zbyt statyczne, bez wyjścia do rywali z szóstego metra na dziewiąty. W zeszłotygodniowym sparingu z mocnymi Serbami nie pozwalaliśmy sobie na takie przestoje.
- Kuba Skrzyniarz prezentował się w bramce poniżej swoich możliwości. W takich meczach trzeba genialnego występu golkipera, by zdobywać punkty, a on był tylko solidny.
Dodatkowo mamy wrażenie, że Lijewski za dużo rotował rozegraniem, w efekcie Szymon Sićko i Michał Olejniczak, którzy nieźle weszli w ten mecz, sporo siedzieli na ławce rezerwowych. Ten drugi zaczął spotkanie zastępując chorego Michała Daszka. Swoją drogą absencja zawodnika Wisły Płock pokazała, jak ważnym jest zawodnikiem dla kadry.
To wszystko sprawiło, że na przerwę schodziliśmy z pięciobramkową startą do Skandynawów. Już wtedy było widać, że będzie ciężko, można było jednak liczyć, że Polacy podejmą próbę pościgu, że będą bandą walczaków, o której lubi mówić Lijewski.
Zamiast tego byliśmy zgrają statystów.
Po meczu było już w 40. minucie, kiedy to Norwegowie prowadzili 21:12. W tym czasie Polacy mieli w drugiej połowie skuteczność w ataku na straszliwym poziomie, mianowicie 29%. Miarą naszej bezradności była natomiast akcja Norwegów, w której Sandor Sagosen rzucił piłkę na koło… nad głową obrotowego Bartka Bisa. Ta sytuacja chyba dobiła naszego szefa obrony i jego kompanów, bo potem sprawialiśmy już wrażenie zespołu, który nie tylko nie ma wystarczających umiejętności, żeby stawiać się rywalowi, ale brakuje mu też, niestety, chęci.
Przed Polakami dwa kolejne spotkania – w sobotę ze Słowenią i w poniedziałek z Wyspami Owczymi. Z tym pierwszym rywalem przegraliśmy na mundialu w naszym kraju, więc chęć rewanżu na drużynie Urosa Zormana jest ogromna. Żeby go wziąć musimy jednak pokazać się z dużo lepszej strony niż dziś, właściwie w każdym aspekcie gry.
Łatwym starciem nie będzie też dla Biało-Czerwonych poniedziałkowy mecz z Wyspami Owczymi. Farerzy zagrali dziś ze Słowenią o wiele fajniej niż my z Norwegią i ulegli jej zaledwie 29:32. To spotkanie było popisem możliwości Eliasa Ellefsena á Skipagøtu, który rzucił rywalom 9 bramek. 22-latek to zawodnik… THW Kiel, a więc jednej z najlepszych drużyn świata. Dziś wysłał nam jasny sygnał – zatrzymanie go i ambitnych szczypiornistów, których ma u swojego boku, wcale nie będzie łatwym zadaniem.
Norwegia – Polska 32:21 (15:10)
Fot. Newspix.pl