Słowacja zdemolowana (38:20). Serbowie ograni po meczu, w którym kadra rzuciła najwięcej bramek (38) od 2007 roku. Wyrównane 45 minut z mocną Hiszpanią, która odjechała nam dopiero w ostatnim kwadransie spotkania. Turniej w Granollers mógł rozbudzić oczekiwania polskich kibiców szczypiorniaka. Drużyna pod batutą Marcina Lijewskiego podczas prób generalnych przed Euro 2024 wyglądała super obiecująco. Oby w trakcie “spektakli” w Niemczech zagrała równie efektywnie.
Słowacja to dużo słabszy rywal od dwóch poprzednich, z którymi w Hiszpanii mierzyła się reprezentacja. Ale też nie jest tak, że nasi południowi sąsiedzi odkryli szczypiorniaka wczoraj i dziś podczas meczu uczyli się podstaw i przepisów tego sportu.
Rywale sprawiali Polakom jako takie problemy przez kwadrans, do stanu 9:8 dla nas. W tym czasie z parkietu za faule wylatywali Jakub Powarzyński i Ariel Pietrasik, co też pokazuje, z jakim zaangażowaniem Biało-Czerwoni podeszli do tego towarzyskiego turnieju. We wszystkich trzech meczach nie było mowy o grze na pół gwizdka, ci chłopcy naprawdę chcieli pokazać selekcjonerowi, że zasłużyli na obecność w tej drużynie.
Potem na parkiecie liczyli się już tylko Polacy, nie ma więc sensu opisywać tego spotkania. Lepiej skupić się na wnioskach z ostatnich sparingów przed mistrzostwami Europy.
Po pierwsze, nie zazdrościmy Marcinowi Wicharemu. Trener bramkarzy kadry decyduje o tym, kto stanie między słupkami, z tego, co wiemy, “Lijek” nie miesza mu się do roboty. I teraz co ten biedny “Wichura” ma zrobić? Adam Morawski i Jakub Skrzyniarz zdają się być w kapitalnej formie, Mateusz Kornecki też gra dobrze. Na jego miejscu przed meczem z Norwegią rzucalibyśmy chyba monetą, by zdecydować, kto ma zacząć to spotkanie w pierwszym składzie. Wybierając między Kubą a “Loczkiem”, Korneckiego mimo wszystko oceniamy nieco niżej od tego duetu, chociaż też dowozi.
Po drugie, jesteśmy super ciekawi, kto rozpocznie Euro 2024 w pierwszym składzie na prawej połówce. Podczas turnieju w Granollers Lijewski zmieniał grających tam zawodników częściej niż Albus Dumbledore nauczycieli obrony przed czarną magią w Hogwarcie.
Gdyby Michał Daszek był w “normalnej” formie, to zapewne nie byłoby w ogóle w tym temacie dyskusji. Ale płocczanin jest daleki od optymalnej dyspozycji. I kiedy patrzymy na to, jak zamiast niego radzi sobie Jakub Powarzyński, coraz mocniej zastanawiamy się, czy nie powinien grać w podstawowym składzie. Praworęczny młodzian z Wybrzeża Gdańsk gra na prawej połówce od lat, więc nie musi uczyć się tej pozycji, inaczej niż chociażby Ariel Pietrasik, wystawiany na niej z konieczności. Dodatkowo absolutnie nie boi się bardziej utytułowanych rywali, a do tego dobrze broni. Ciekawi jesteśmy, czy selekcjoner, zapewne świadomy tych atutów, zagra va banque i postawi na niego 11 stycznia o 20.30.
Po trzecie, ciągle frapuje nas kwestia środka rozegrania. Czy Piotr Jędraszczyk zdąży się wyleczyć? A jak tak, czy będzie w odpowiedniej formie, by stawiać się czołowym drużynom ME? A jeśli nie, to czy Lijewski zaufa Pawłowi Paterkowi, grającemu w Granollers bardzo dobrze? A może jednak wybierze sprawdzony od lat wariant (między innymi przez jego poprzednika Patryka Rombla) z Michałem Olejniczakiem na środku? W drugiej połowie spotkania ze Słowacją zawodnik Industrii Kielce wrócił na tę pozycję – w poprzednich meczach grał na bokach rozegrania – i robił z rywalami co chciał. Pozostając w magicznej terminologii – demolował naszych biednych sąsiadów spektakularniej niż Harry Potter Draco Malfoya.
Po czwarte, ciekawi jesteśmy, kto ostatecznie zagra obok Bartka Bisa na środku obrony. Kamil Syprzak, Dawid Dawydzik, kapitan drużyny Maciej Gębala – wybór jest naprawdę godny. Oczywiście selekcjoner nie musi się ograniczać do jednego z nich, może rotować tymi obrotowymi do woli. Ale jak go znamy, postawi na kogoś, kto będzie jednak grał więcej od pozostałych. Dziś stawialibyśmy na Syprzaka, czas pokaże czy trafnie.
Po piąte, prawe skrzydło. Kuba Szyszko, zawodnik Górnika Zabrze, miażdżył wczoraj Serbów, którym rzucił siedem bramek. Nieźle jak na takiego świeżaka. Tym samym słowem możemy określić Mateusza Kosmalę z MMTS-u Kwidzyn, który dziś zastąpił Szyszkę. I co? I grał, jakby był w tej kadrze od minimum trzech lat.
Wiemy, że dziennikarze lubią pompować baloniki. Autor tego tekstu nie zalicza się jednak do tego grona, jest raczej z gatunku tych co to widzą szklankę do połowy pustą. Ale nawet będąc pesymistą nie sposób nie uśmiechać się pod nosem patrząc na grę Polaków w ostatnich dniach. Naprawdę liczymy na to, że ten uśmiech nie zniknie nam z twarzy 15 stycznia około 19.40, po ostatnim meczu grupowym, z Wyspami Owczymi. Jeśli po nim nadal będziemy zadowoleni, oznaczać to będzie jedno – awans do drugiej rundy. Czyli de facto wygraną nie tylko z Farerami, ale też z Norwegią i/lub Słowenią…
Polska – Słowacja 38:20 (19:10)
Fot. Newspix.pl