– Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, na co trafisz – mawiał Forrest Gump. Jeśli słynną mantrę bohatera filmowego klasyka przenieść na świat futbolu, to piłka nożna, zwłaszcza w angielskim wydaniu, jest zazwyczaj wypchaną słodyczami skrzynią bez dna. Pełną klejących się krówek, orzechowych ciastek czy rurek z kremem. Dziś sięgaliśmy więc po apetyczne ciastko, opakowanie najpiękniej na świecie. Niestety, wyjęliśmy sernik z przedwczoraj. Nawet nikt nie odkroił brzegów. Taki właśnie był mecz Liverpoolu z Manchesterem United.
Hipotetyczna sytuacja. Rok 2033, bar w Liverpoolu. Spotyka się dwóch kumpli na godzinę przed meczem z United. Jeden pyta:
– Pamiętasz ten klasyk z grudnia 2023 roku? No ten, wiesz… w którym nie padła żadna bramka, o obie drużyny zaczęły grać tak od 60 minuty?
Nie będzie pamiętał i pewnie długo będzie kręcić głową z nadzieją, że zaraz przejdą do innego tematu, być może pogadają o latających autach albo o nowej kolonii na Marsie.
***
Przed dzisiejszym spotkaniem wszyscy fani angielskiej piłki podgrzewali atmosferę, nawiązując do ostatnich meczów tych drużyn.
Marzec 2023 roku. Liverpool grał w inną dyscyplinę sportu i boleśnie zlał “Czerwone Diabły” aż 7:0. Erik Ten Hag wygrał bilet na loterii, bo większość menadżerów po takim laniu nie miałaby po co wracać na drugi dzień do pracy, a Holender na stanowisku przecież pozostał.
Poprzedni mecz? United pokonało “The Reds” 2:1 na początku minionego sezonu. To tak odległe czasy, że wynik otworzył Sancho, a w końcówce na placu pojawił się Cristiano Ronaldo.
Sezon 2021/22: Liverpool najpierw leje United na ich terenie 5:0, a na Anfield wygrywa 4:0.
Maj 2021 roku. Ostatnia kolejka sezonu. Old Trafford. Sześć goli, Liverpool wygrywa 4:2.
Jeszcze wcześniej, początek 2021 roku. Wczesna runda krajowego pucharu, United wygrywa 3:2, odpada ostatecznie w ćwierćfinale.
To były mecze! To były kaloryczne dania, które serwowała nam Premier League.
Jeśli włączyliście mecz w 60. minucie, to nic nie straciliście
Piłkarze obu drużyn prezentowali się tak, jakby zmówili się przed meczem, że zaczną grać dopiero po godzinie. Ciężko tłumaczyć mozolne 60 minut i całkiem atrakcyjne pół godziny gry. Mogliśmy podziwiać niezłą próbę Mohameda Salaha, którego dojrzał Joe Gomez z prawej strony. Uderzał też Trent Alexander-Arnold, do którego zagrywał Egipcjanin, ale reprezentant Anglii minimalnie chybił. Z drugiej strony próbował też Rasmus Hojlund, ale w starciu z Duńczykiem górą był, bezrobotny dotąd, Alisson.
W samej końcówce aż roiło się od dogodnych sytuacji. Oglądaliśmy otwarty futbol. Bez kalkulacji (i bez obrony, ale to nieważne). Posypało też kartkami – w końcówce z boiska wyleciał Diogo Dalot. Jak to opisać… Portugalczyk dość wyraźnie dał sędziemu znać, że pomylił się co do autu. Pyskówka skończyła się drugą żółtą kartką i zaproszeniem do szatni. Ale jesteśmy przekonani, że Dalot nie włączył nawet telewizora, by obejrzeć wyczyny kolegów. Nie było sensu. Od razu udał się pod prysznic.
Ten mecz rozczarował, choć końcówka była żywa, była dynamiczna, była bardzo angielska. To jednak zdecydowanie za mało, jak na starcie o takiej skali.
Liverpool – Manchester United 0:0
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Fabian Piasecki jest przeklęty
- Święto futbolu na remis! ŁKS z Ruchem w zgodzie kończą wyjątkową rundę
Fot. Newspix