Reklama

Polacy i ośmiotysięczniki. Czy jesteśmy Królami Himalajów?

Łukasz Poznański

Autor:Łukasz Poznański

17 grudnia 2023, 14:02 • 11 min czytania 3 komentarze

Gdybyśmy mieli wybrać sport, który najlepiej pasuje do naszego narodowego charakteru, himalaizm byłby z pewnością na wysokim miejscu. Jesteśmy specjalistami, jeśli chodzi o poświęcenie, tym bardziej, gdy w grę wchodzi jakaś romantyczna idea. Największe sukcesy w wysokich górach święciliśmy jednak głównie wtedy, gdy nie było jeszcze profesjonalnego sprzętu – na długo przed erą dronów i podobnych wynalazków. Sięgamy więc do przeszłości i szukamy odpowiedzi na pytanie, skąd Polacy wzięli się w Himalajach i co wnieśli do górskiego dorobku świata? 

Polacy i ośmiotysięczniki. Czy jesteśmy Królami Himalajów?

Ciekawość i pochlebna chęć dokonania tych rzeczy, których na co dzień dopełnić nie podobna, zaprowadziły mnie na wasze góry – to słowa Antoniego Malczewskiego, pierwszego polskiego i w ogóle jednego z pierwszych zdobywców Mont Blanc, poetę i prekursora polskiego romantyzmu. Zapisał je w liście do przyjaciela tuż po swoim wyczynie i – jak przystało na człowieka słowa – zawarł w tym krótkim zdaniu sedno wspinania w wysokich górach.

Ludzkość do pomysłu zdobywania wyniosłych szczytów dojrzewała setki lat. Wreszcie pierwsi śmiałkowie odważyli się zbezcześcić mieszkania bogów na skalistych wierzchołkach. Malczewski był ósmym turystą na najwyższym szczycie Europy, na którym stanął 4 sierpnia 1818 roku. Mamy więc naszych przodków u zarania alpinizmu. 

Początkowo nie nosił on znamion sportu. Obcowanie z wysokimi górami miało dostarczać wrażeń estetycznych czy danych naukowych. Dopiero w drugiej połowie XIX w. Anglicy założyli w Londynie Alpine Club, pierwszy klub górski. Ich wspinaczki w Alpach między 1854 i 1865 rokiem, gdy zostaje zdobytych wiele dziewiczych szczytów, nazywane są złotą erą alpinizmu. 

Sport wysokogórski w Polsce rozwijał się równolegle do europejskich osiągnięć. Pierwsze wejścia na najwyższe wierzchołki Tatr zbiegły się w czasie z tożsamymi wyczynami w Alpach. W ten sam sposób sportowe podejście do zdobywania szczytów wyparło w taternictwie w ciągu kolejnych kilkudziesięciu lat motywacje romantyczne.

Reklama

Motywem podejmowania wycieczek stają się nie cele estetyczne, lecz rozkosz płynąca ze zwalczania trudności, niebezpieczeństw górskich – napisze w 1913 roku jeden z prekursorów sportowego wspinania w Polsce, Mieczysław Świerz.

W pierwszej połowie XX wieku Polacy tworzyli sportowe kluby wysokogórskie. Łupem naszych wspinaczy padały kolejne ściany w rodzimych Tatrach. Granice możliwości taterników stale się przesuwały i pokonywali oni drogi na coraz wyższym poziomie trudności. Dla niektórych nasze góry stały się za mało wymagające i dołączyli do ogólnoświatowych podbojów w Andach, na Kaukazie czy w Afryce. 

Obsesja malloryzmu

Panie Mallory, dlaczego chce pan zdobyć Everest?
– Dlatego, że istnieje.

Taką konwersację z jednym z amerykańskich dziennikarzy odbył George Mallory przed jedną ze swoich wypraw na najwyższą górę globu. Był uczestnikiem trzech głośnych na całym świecie angielskich wypraw na Everest w latach 20. XX wieku. Na punkcie dachu świata miał prawdziwą obsesję. 

Nie potrafię Ci opisać, jak mnie opętała – pisał o Mount Everest do swojej żony Ruth. Świat śledził jego epopeję, gdy podejmował kolejne próby wspinaczki na najwyższą górę. Trzecia ekspedycja w 1924 roku zakończyła się jego śmiercią. Do dziś nie wiadomo, czy udało mu się stanąć na szczycie, zanim zamarzł na stoku. Jego ciało odnaleziono dopiero w 1999 roku. Nie było przy nim aparatu fotograficznego ani zdjęcia, które mogłoby stanowić dowód osiągnięcia wierzchołka. Nie miał też jednak przy sobie fotografii żony, a tę z kolei obiecywał zostawić na Evereście. 

Reklama

Tablica pamiątkowa poświęcona George’owi Mallory’emu i Andrew Irvine’owi, ustawiona w Everest Base Camp. Fot. Mark Horrell

Mallory i jego wspinanie dla “przygody, która ożywia ducha człowieczeństwa”, jak to określił podczas jednego z wykładów, odcisnęli duże piętno na współczesnych mu ludziach gór. Echa jego zmagań dotarły również do Polski i zainspirowały wspinacza Adama Karpińskiego, który chciał ruszyć na eksplorację Himalajów. Niestety Anglicy pilnowali wówczas, by nie dopuścić przedstawicieli innych nacji do odkryć na obszarze najwyższego łańcucha górskiego.

Karpiński nie poddał się i w 1939 roku stanął na czele pierwszej wyprawy w historii polskiego himalaizmu. Warszawski alpinista próbował początkowo wyjednać u Anglików zgodę na zdobywanie K2 w Karakorum, ale ostatecznie musiał zadowolić się celem rezerwowym, wznoszącym się na 7434 metry Nanda Devi East. 

Klątwa Nanda Devi

Z Polski wyruszyło czterech śmiałków. Oprócz kierownika, Karpińskiego, byli to Stefan Bernadzikiewicz, Jakub Bujak oraz Janusz Klarner. Wyprawa przypadła na wymagającą porę monsunową. Nasi pięli się jednak dziarsko coraz wyżej i zakładali kolejne obozy. Dwa razy w trakcie wspinaczki pod alpinistami obrywały się śnieżne nawisy. Kilkunastometrowy lot, który na szczęście zakończył się bez poważnych skutków, zaliczył najmniej doświadczony Klarner. W pewnym momencie problemy zdrowotne zmusiły Karpińskiego do wycofania się. Pozostali założyli szturmowy obóz V na wysokości 7000 metrów.

Z niego zaatakowali szczyt. Po drodze wycofał się jeszcze Bernadzikiewicz, ale Klarner i Bujak dotarli do wierzchołka. Był to wówczas szósty co do wysokości zdobyty przez człowieka szczyt. Polacy pokonali bardzo trudną i wymagającą drogę, o czym świadczą późniejsze słowa Tenzinga Norgaya, pierwszego zdobywcy Mount Everest. Określił on wejście na Nanda Devi jako o wiele trudniejsze niż wdrapanie się na dach świata.

Nanda Devi i Nanda Devi East (po prawej). Fot. Arupamdas/Wikimedia

Z wyprawy na Nanda Devi East nie wrócili Bernadzikiewicz i Karpiński. Zginęli podczas późniejszej próby zdobycia szczytu Tirsuli (7074 m). Ciekawie za to potoczyły się losy dwóch pozostałych uczestników. Klarner po powrocie do Lwowa 11 września zdążył jeszcze wziąć udział w kampanii wrześniowej, potem pod okupacją prowadził w Warszawie warsztat samochodowy. Walczył w Powstaniu Warszawskim. Bujak uciekł przez Rumunię do Anglii, gdzie zatrudnił się w zakładach Rolls Royce’a. Pracował przy tajnych projektach samolotów.

Obaj zaginęli potem w niewyjaśnionych okolicznościach i nigdy nie odnaleziono ich ciał.  Pierwszy zniknął w 1949 roku, po tym jak wyszedł ze swojego warszawskiego mieszkania, drugi zaginął w górach Kornwalii podczas wycieczki. Miała dopaść ich klątwa Nanda Devi, choć bardziej prawdopodobną przyczyną ich tajemniczej śmierci jest interwencja służb.

Pierwsza polska wyprawa w Himalaje to wspaniałe preludium naszych późniejszych osiągnięć. Wojna i sytuacja polityczna w naszym kraju zastopowała rozwój biało-czerwonego himalaizmu na około 20 lat. Ta przerwa zadziałała jednak motywująco na kolejne pokolenia wspinaczy spod Tatr. 

Sztuka cierpienia

My wszystko wiedzieliśmy o alpinistach zachodnich, co kto zrobił i gdzie. Czytaliśmy książki. A oni o nas nic. My nie braliśmy udziału w tej wielkiej eksploracji 1950-64. W związku z tym wydaje mi się, że to był taki naturalny odruch, żeby próbować się zapisać w historii – mówi Krzysztof Wielicki, legenda wspinania w wysokich górach i pierwszy zimowy zdobywca Mount Everest.

Wspomniana wielka eksploracja, okres, kiedy wszystkie ośmiotysięczniki zostały zdobyte po raz pierwszy, ominęła Polaków. W kraju doświadczonym wojną, a później pogrążonym w mrokach stalinizmu nie było możliwości organizacji górskich przedsięwzięć. Sytuacja z czasem się poprawiła i od lat 70. na dobre wróciliśmy w Himalaje.

Jak zapisać się w historii, gdy najważniejsze białe plamy są już odkryte? Można próbować nowych dróg albo… powtórzyć wejścia na najwyższe góry zimą. Od początku w naszym wspinaniu wysokogórskim w latach komuny bardzo istotną motywację stanowiła sytuacja geopolityczna. Chłopcy zza żelaznej kurtyny mieli coś do udowodnienia i chcieli upomnieć się o swoje miejsce. Byliśmy dobrzy i potrzebowaliśmy to wykazać. Zgodnie ze zdaniem Andrzeja Zawady, w którego głowie zrodziło się to marzenie, że wchodzenie latem klasyczną drogą na Everest jest poniżej godności prawdziwego alpinisty.

CZYTAJ TEŻ: NOWE HORYZONTY ALPINIZMU. CO ZOSTAŁO DO ZDOBYCIA?

“Sztukę cierpienia” – jak określił zimowe działania w Himalajach wybitny wspinacz Wojciech Kurtyka – wymyśliliśmy sami i zdominowaliśmy tę konkurencję. To chyba reguła dla krajów, które są kolebką danego sportu, że ich przedstawiciele osiągają w nim później wybitne wyniki. Na dziesięć z czternastu najwyższych gór świata wdrapaliśmy się zimą jako pierwsi. 

Nikt do naszych osiągnięć w tym zakresie nie nawiązał. Za granicą zyskaliśmy miano “ice warriors” – lodowych wojowników. W ostatnich latach powstała nawet książka „8000 zimą. Walka o najwyższe szczyty świata w najokrutniejszej porze roku”, wydana przez kanadyjską pisarkę Bernadette McDonald, która opisuje fenomen zimowej wspinaczki w Himalajach i wyczyny naszych rodaków. 

Ostatnio odwiedzili mnie dziennikarze fińscy, którzy chcą pisać o polskich osiągnięciach w Himalajach, także widać, że jakiś ślad tam na pewno zostawiliśmy – mówi skromnie o zainteresowaniu naszymi dokonaniami za granicą Janusz Majer, uczestnik oraz kierownik wielu wypraw w Himalajach i zdobywca Broad Peak. 

Hiszpania, Włochy czy z pewnością Kanadyjczycy, Amerykanie, oni doceniają i wiedzą, czego dokonali Polacy – wymienia z kolei Wielicki, który był autorem pierwszego mroźnego sukcesu. W 1980 roku razem z Leszkiem Cichym stanęli na szczycie Everestu. 

Krzysztof Wielicki. Fot. Newspix

To, że tego dokonali zawdzięczają w głównej mierze ogromnemu hartowi ducha. Spędzili ponad czterdzieści dni w Himalajach, w straszliwych warunkach, przy ciągle wiejącym wietrze i w ekstremalnie niskiej temperaturze. Należy pamiętać, że sprzęt jakim dysponowali, był dużo mniej zaawansowany od tego dostępnego dzisiaj. Nie mieli raków automatycznych, a w butach korzystali z podeszwy z korka, nie wspominając już o odzieży. Wielicki mówił później: – Gdyby to nie był Everest, to byśmy chyba nie weszli.

Tamtej zimy przesunęli granice ludzkich możliwości.

Wysokie noty za styl

Każda z polskich zimowych wypraw była podobnie niewiarygodna. Ale nie odstawaliśmy też, jeśli weźmie się pod uwagę styl naszych dokonań. Wielicki, oprócz sukcesów zimowych, jest również piątym na świecie zdobywcą Korony Himalajów i Karakorum. W ramach wejść na najwyższe góry ma w dorobku kilka szczytów, które zaliczył solo, bez partnerów i asekuracji albo w prestiżowym stylu alpejskim, czyli bez dużego zaplecza, rozwieszania lin poręczowych i w małym zespole. Tak jakby wspinał się na połowę niższe masywy w Alpach. 

Na pewno taką wiodącą postacią, jeżeli chodzi o wspinanie sportowe w górach wysokich był Wojtek Kurtyka. Jego osiągnięcia, te drogi, które robili razem z Jurkiem Kukuczką w stylu alpejskim, świat docenił, bo Wojtek dostał swego czasu Złoty Czekan za całokształt dokonań – wspomina Janusz Majer. Kurtykę wymienia także Wielkicki:

Kurtyka, Kukuczka, Wanda. Trawersy. Było tych wejść bardzo dużo. Tak że to nie tylko zima. 

Złoty Czekan to Oscar alpinizmu. Kurtyka zasłynął jako pionier stylu alpejskiego w Himalajach. Do dziś podziwiane są jego przejścia na najtrudniejszych ścianach, a do historii przeszło wejście w 1990 roku na dwa ośmiotysięczniki – Czo Oju i Sziszapangmę – którego dokonał nowymi drogami w ciągu 24 godzin. Amerykański magazyn „Climbing” uznał z kolei za największy wyczyn wspinaczkowy w XX wieku jego przejście zachodniej ściany Gasherbruma IV.

Nikomu nie trzeba też przedstawiać Wandy Rutkiewicz, nie mówiąc już o Jerzym Kukuczce. Majer mówi, że biorąc pod uwagę ich popularność, byli w swoich czasach celebrytami. Wanda, pierwsza kobieta na K2, obalała stereotypy i udowadniała, że kobiety potrafią się wspinać nie gorzej od mężczyzn i mogą zupełnie samodzielnie poruszać się w wysokich górach. 

Kukuczka kojarzy się przede wszystkim z Koroną Himalajów i Karakorum oraz z wyścigiem z Włochem Reinholdem Messnerem o to, kto pierwszy zdobędzie to trofeum. Świat śledził to starcie dysponującego ogromnym zapleczem i istotnym handicapem wspinacza z Tyrolu Południowego (w momencie dołączenia do wyścigu Kukuczki, Messner zdążył już zdobyć 7 szczytów) ze skromnym Polakiem, pracownikiem katowickiego EMAGu. Messner zwyciężył, ale Kukuczka nie dał za wygraną i dokończył wyzwanie. Wejście na wszystkich czternaście ośmiotysięczników zajęło mu niecałe 8 lat. Dla porównania Włoch zdobywał najwyższe szczyty przez 16 lat. Wynik Polaka został minimalnie poprawiony dopiero w 2013 roku przez Koreańczyka Chang-Ho Kima, a następnie pobity przez niesamowitego Nirmala Purję trzy lata temu. Rekord Brytyjczyka (od 2018 roku ma obywatelstwo tego kraju) wynosi jedynie 189 dni. 

Nawet Reinhold Messner na wszystkich konferencjach podkreśla, jacy byliśmy wielcy i jakie mieliśmy osiągnięcia zimą – komentuje Wielicki – Byłem zdziwiony, że Reinhold, z którym różnie się układały nasze stosunki, jednak to podkreślał. Pamiętam w Hiszpanii, jak otrzymywaliśmy z Messnerem nagrody, to tak słodził Polakom, że już nie mogłem wytrzymać – wspomina.

Abdykacja

Kto dzierży więc palmę pierwszeństwa w wysokich górach? Wszystkie nasze niepowtarzalne dokonania mają jedną wspólną właściwość – miały miejsce wiele lat temu. W ostatnim czasie w mainstreamie pojawiają się raczej informacje o kolejnych rocznicach i odsłanianiu okolicznościowych tablic upamiętniających górskie wydarzenia z poprzedniego wieku.

– Czy jesteśmy Królami Himalajów? – pytamy naszych rozmówców.

– Chyba nie – odpowiada skromnie Wielicki.

– Chyba nie za bardzo, chociaż te lata 80. były latami, gdzie tworzyliśmy historię – wypowiada się w podobnym tonie Majer.

Rzeczywiście. Okres lat 80. przyniósł mnóstwo polskich dokonań w najwyższych górach. Za ten czas śmiało moglibyśmy przyznać sobie taki tytuł, zastrzegając, że jest on przechodni. Od tamtej pory czekamy na powtórzenie tych sukcesów i ponowne zbiorowe przeżywanie narodowej dumy. Otoczka wokół wypraw organizowanych w XX wieku przyniosła nam pod tym względem raczej ambiwalentne uczucia. Abdykowaliśmy z tronu, ale mamy silne podstawy, by się o niego upomnieć.

Niepodzielnymi królami jesteśmy jednak z pewnością w “sztuce cierpienia”. To tak charakterystyczne dla naszego narodu – pewien upór, potrzeba udowadniania swojej wartości i podkreślenia wyższości duchowego natchnienia.

Im trudniej, tym lepiej. A gdy coś wydaje się niemożliwe – wzywajcie Polaków. Również w Himalajach.

ŁUKASZ POZNAŃSKI

Fot. Vyacheslav Argenberg/Wikimedia

Stara się wcielić w życie ideał człowieka renesansu. Multilingwista. Pasjonat podróży autostopowych i noclegów pod gołym niebem. Przeżeglował morze (na razie jedno), przewspinał góry. Zaśpiewa, zagra. Trochę gorzej z tańcem, chyba że jest to taniec z piłką koszykową. Uwielbia się uczyć. Marzy, by w każdej dziedzinie umiejętności, myśli i wiedzy ludzkiej zdobyć choć podstawową orientację. W sporcie najbardziej pasjonuje go przekraczanie granic. Niezłomna wola, która pozwala zdyscyplinować każdą komórkę organizmu, by w określonej sekundzie osiągnąć powzięty cel.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło Extra

Betclic 1 liga

„Rozumie grę lepiej od Linettego”. Droga Kozubala od Legii, przez Lecha do kadry

Jakub Radomski
54
„Rozumie grę lepiej od Linettego”. Droga Kozubala od Legii, przez Lecha do kadry
Lekkoatletyka

Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”

Jakub Radomski
8
Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”
Piłka nożna

Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Szymon Janczyk
20
Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Komentarze

3 komentarze

Loading...