Reklama

Dlaczego Raków musiał odpaść z europejskich pucharów?

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

15 grudnia 2023, 15:29 • 7 min czytania 24 komentarzy

Raków odpadł z europejskich pucharów we wstydliwym stylu – to znaczy przez pięć kolejek dzielnie walczył, ale w szóstej dostał straszne bęcki od trzeciego garnituru Atalanty, jeszcze spuentowane wejściem rezerwowego bramkarza, który w Atalancie gra co sezon parę minut z najgorszymi przeciwnikami. Takiego Gian Piero Gasperini zobaczył w Rakowie. Zatem boli. Rodzą się natomiast naturalne pytania, dlaczego Raków odpadł i czy mógł zrobić więcej, by czmychnąć do Ligi Konferencji? Wybraliśmy sześć najważniejszych przyczyn porażki.

Dlaczego Raków musiał odpaść z europejskich pucharów?

PRZESPANE PIERWSZE POŁOWY

Raków przez wszystkie pierwsze części meczów w fazie grupowej Ligi Europy nie oddał ani jednego celnego strzału. Łatwa matematyka pozwala nam obliczyć, że przez ponad cztery godziny spędzone na boisku, zawodnicy z Częstochowy nie pokusili o choćby sprawdzenie, czy bramkarz jest przytomny, czy jednak został głową w szatni. Co więcej – ten stan można rozszerzyć, bo również na wyjeździe z Kopenhagą w pierwszej części gry Raków ani razu nie trafił w światło.

Żeby znaleźć takie – historyczne już – wydarzenie, trzeba się cofnąć do meczu z Duńczykami w Sosnowcu, kiedy o heroiczną próbę pokusił się Fabian Piasecki. Grabara mógł to przyjąć na klatę i pieprznąć z woleja, ale nie chciał być złośliwy dla rodaka i bronił po staremu.

To jest naprawdę raz, że nie zrozumiałe, a dwa – wyjątkowe. Jeśli jesteś skrajnie słaby, jak na przykład Gibraltar, to nie zagrażasz przeciwnikowi w ogóle, a nie, że wybierasz sobie na to jedną część gry. Raków przed przerwą właściwie nic nie stwarzał, by po niej choć trochę rozwijać skrzydła i jednak zmuszać golkiperów do czegokolwiek.

Jeszcze gdyby taki stan trwał jedno spotkanie czy dwa, wówczas można by powiedzieć – stres związany z debiutem w grupie. Ale przez sześć meczów?!

Reklama

Nic nie pomagało. Nawet gdy rywal w dziesiątkę od ósmej minuty (Sporting), to Raków i tak szedł w zaparte. Nie strzela przed przerwą. To – znów – nawet nie był pacyfizm, skoro po przerwie jednak zmieniał zdanie. Trudno powiedzieć, co to było, najprędzej absurd.

BRAK KLASOWEGO NAPASTNIKA

Jeśli ktoś ma dość dyskusji na ten temat, niech śmiało pomija ten punkt, ale nie da się o tym nie wspomnieć – zresztą to się łączy też z akapitami powyżej. Nieprzypadkowo napastnicy w piłce nożnej są cenieni, bo pomagają w zdobywaniu bramek. Te z kolei pomagają w wygrywaniu meczów, a wygrywanie meczów jest przydatne w nieodpadaniu z rozgrywek.

Wydaje się, że to dość oczywisty ciąg logiczny, ale niestety Raków wciąż stoi na pierwszym etapie.

W letnim okienku częstochowianie wbrew zapowiedziom właściciela poszli szeroko, ściągając za duże pieniądze takich graczy jak Kittel czy Yeboah, ale cóż – skutecznego napastnika dalej nie udało się znaleźć. Trudno było przewidzieć kontuzję Zwolińskiego, niemniej trochę naiwna była wiara, że akurat on rozwiąże problemy Rakowa na poziomie europejskim – to dobry snajper, ale głównie w skali Ekstraklasy, choć i tam tylko dwukrotnie przekroczył w ciągu roku dwucyfrową liczbę bramek. O Crnacu zaś wszyscy od razu wiedzieli, że jest melodią przyszłości.

I wiadomo, łatwo powiedzieć „kupcie sobie skutecznego napastnika”, trudniej zrobić i zapłacić, natomiast Raków nie raz i nie dwa wykazywał się sprytem, czutką, intuicją na rynku transferowym, gdy chodziło o inne pozycje, a wyjątkowej dziewiątki nie potrafił sobie znaleźć. Zresztą to nie jest tak, że polskie kluby mają bana na ściąganie takich piłkarzy, bo ich nie stać i basta – gdy Legia czy Lech błyszczały w Europie, to jednak dużo do powiedzenia mieli napastnicy. Rudnevs, Prijović, Ishak. Czyli da się, nawet w rodzimym budżecie.

A że Rakowowi brakowało kogoś, kto dostawi szuflę, wepchnie piłkę do siatki nawet dupą – było widać bardzo dokładnie. Wczoraj z Atalantą musi paść jakiś gol, nawet dwa. Tymczasem nie wpadło nic, bo Raków (w tym jego napastnicy) marnował wyborne okazje. Z kimś sensowniejszym z przodu ten mecz mógł się skończyć niższą porażką i przejściem do fazy pucharowej Ligi Konferencji.

Reklama

LIDERZY NIE DOJEŻDŻALI

Natomiast nie idźmy też w narrację, że gdyby Raków miał skuteczną dziewiątkę, to musiałby awansować, bo piłkarze wokół niej dostarczali patelnię za patelnią, a te były marnowane.

Nie.

Dużo obiecywaliśmy sobie po dziesiątkach Rakowa, które miały być jego największą mocą, a one nie poradziły sobie w fazie grupowej Ligi Europy. Yeboah, Nowak, Cebula, Kittel i Koczerhin mogą i muszą wymagać od siebie więcej, ponieważ pojedyncze przebłysk to za mało, by częstochowianie mogli myśleć o awansie.

Jasne, że Josue grał piętro niżej niż Raków, ale wyżej wymieniona piątka nawet nie miała na horyzoncie takiego wpływu na grę swojego zespołu, jaki Portugalczyk ma na Legię. Cebula świetnie wyglądał w eliminacjach, ale w grupie przepadł. Koczerhin jakość pokazywał incydentalnie. Yeboah błysnął golem w Austrii, natomiast to tyle. Nowak? Trudno go pamiętać z czegokolwiek. Kittel zawiódł, miał być gościem od ważnych momentów, ale ważne momenty skończyły mu się w spotkaniu z Karabachem.

Żaden z nich nie był w stanie dać czegoś ekstra zespołowi na przestrzeni choćby dwóch spotkań. Poprawność (a i jej brakowało) w Lidze Europy to za mało.

PRZEWIDYWALNOŚĆ

Raków to dobrze zorganizowana drużyna, ale też pozbawiona elementu – nazwijmy to – szaleństwa. Na zespoły w eliminacjach wystarczyło, na ekipy z półki wyżej – już nie. Te wiedziały, jak się pod częstochowian ustawić. Zamknąć środek kosztem wrzutek, bo z tych i tak nic nie będzie, skoro napastnicy są, jacy są.

Ten punkt wynika z punktu drugiego i trzeciego. Raków ma piłkarzy solidnych, ale w ofensywie po kontuzji Iviego nie ma piłkarzy świetnych. Nie ma kogoś pokroju wspomnianego Josue, który rzuci kosmiczną piłkę z niczego, do której żaden trener cię nie przygotuje. Obrazując: Raków jest obkuty z wszystkich dat, ale jeśli nauczyciel rozdałby każdemu po pustej kartce papieru z hasłem „napiszcie ciekawą historię”, to częstochowianie mieliby problem.

To naturalna kolej rzeczy, skoro na poziom Ligi Europy dojechali przede wszystkim gracze defensywni: Vladan Kovacević, Tudor, Berggren.

STADION

Brzmi jak wymówka, ale nią nie jest – nie bez powodu kluby mają swoje stadiony. Gdyby stadiony nie miały znaczenia, całe ligi grałyby na jednym czy dwóch wypożyczanych zamiennie. A jednak nie grają. Oczywiście chodzi tu też o aspekt ekonomiczny, ale też o sportowy.

Mówimy o meczach domowych, a nie o meczach trochę domowych, a Raków grał właśnie spotkania trochę domowe. Niby był wpisany jako gospodarz, natomiast nie mógł powiedzieć, że Sosnowiec to jego dom (bo też nie nazywa się Raków Sosnowiec). Piłkarze nie czuli tam tej pewności, którą mieli na Limanowskiego.

Wiadomo, że klasa rywali w eliminacjach była mniejsza niż w grupie, ale jednak po przeprowadzce nie udało się wygrać ani razu, zgarniając ledwie pojedynczy remis ze Sportingiem. Zresztą czy Karabach to taka dużo gorsza drużyna niż Sturm? Chyba nie, tymczasem zespół z Azerbejdżanu został odprawiony w Częstochowie, a Austriacy w de facto spotkaniu o trzecie miejsce w Polsce wygrali.

Dodajmy do tego jeszcze murawę, która była w fatalnym stanie i mamy obraz sporej nędzy. W meczach domowych po stronie Rakowa nie zgadzało się nic (ale to stwierdzenia faktu, a nie wskazanie na jakiegoś winnego w klubie).

KONTUZJE

Też nie mówmy, że to tania wymówka, bo jednak Raków nie mógł korzystać z tych wszystkich piłkarzy, z których by chciał. Zaczęło się jeszcze latem, od urazu Iviego, a potem nie było lepiej: na różnych etapach Szwarga tracił Arsenicia, Svarnasa, Jeana Carlosa, Zwolińskiego, Rundicia.

Atak nie dojeżdżał, a jeszcze rozmontowana została obrona. Arsenić kapitalnie rozwinął się w Częstochowie, choćby jego wyprowadzenie piłki było element zaskoczenia dla przeciwnika, a w grupie zagrał tylko 14 minut. Svarnas, lider z poprzedniego sezonu, w grupie nie grał w ogóle. Kadra jest szeroka, miał kto za nich występować, ale musiało boleć.

I zabolało.

*

Oczywiście można też dopisać klasyczne „doświadczenie”, skoro Raków grał pierwszy raz w fazie grupowej i to było widać. Można też dopisać krótkie, acz prawdziwe „brak jakości”, bo to też łatwo było dostrzec – nie wszystkie przeszkody pokonasz systemem. No za dużo niedociągnięć można wskazać, by z takiej grupy dało się wyjść.

Cóż, stadionu z prawdziwego zdarzenia w pół roku się nie postawi, kontuzji też trudno uniknąć, ale wszystko inne można poprawić. I – jak mawia bon mot – wrócić silniejszym. Czego życzymy i Rakowowi, i całej polskiej piłce, gdyż ranking sam się nie zbuduje.

WIĘCEJ O RAKOWIE:

Fot. Newspix

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Konferencji

Komentarze

24 komentarzy

Loading...