– Nie mogę się doczekać, kiedy AI nas zastąpi. To niewyobrażalnie nudny i wypalający zawód, który można porównać do pracy księgowego – przyznał z rozbrajającą szczerością Andrzej Gomołysek, z którym przy zimowej herbacie poruszyliśmy tak wiele ciekawych piłkarskich tematów, że aż zwątpiłem, czy na pewno rozmawiam z nudziarskim trenerem-analitykiem Odry Opole, a poza tym również założycielem portalu taktycznie.net, wykładowcą na kursach trenerskich i wcześniej członkiem sztabu Śląska Wrocław.
Jak został analitykiem? Jak ocenia powszechną wiedzę o taktyce w Polsce? Co sądzi o wskaźnikach typu xG? Co nie podoba mu się w podejściu dziennikarzy do analizowania gry zespołów? Czy kiedyś statystyki przejmą futbol? Jaki związek ma świadomość taktyczna piłkarzy z ich inteligencją życiową? Jak ważna jest rola przypadku? Dlaczego praca analityka niszczy radość z oglądania spotkań? Z jakich względów warto czerpać od mistrza Węgier, Ferencvarosu? Dlaczego nie opłaca się przeceniać pięknych akcji bramkowych złożonych z wielu podań? Jakie trendy taktyczne są obecne w Ekstraklasie? Co ma Raków, czego nie mają inni? W jakich okolicznościach rozstał się ze Śląskiem? Czym różniła się praca z trenerem Tworkiem, Djurdjeviciem i Magierą? Zapraszamy.
Kilkanaście lat temu miałeś zostać piłkarzem…
(kręci głową z niedowierzaniem)
Chyba ci uświadomiłem, że minęło już tyle czasu.
Tak, powoli widać już siwe włosy. Ostatnio zauważyłem to na zdjęciach z naszej radości po meczu w szatni i aż się trochę smutno zrobiło.
Ale to był raczej dobrze wykorzystany czas. Ciekawi mnie tylko, co konkretnie się wydarzyło, że zrezygnowałeś z kopania piłki na rzecz analizowania jej. W jednym wywiadzie użyłeś stwierdzenia “brutalny brak talentu”. Rozwiń, proszę.
Bardzo późno zacząłem rosnąć. W wieku 12 lat wydawało mi się, że coś może z tego być, ale w ósmej klasie szkoły podstawowej miałem tylko 1,50 m wzrostu. W latach 90. nie było czegoś takiego jak “zawodnik późno dojrzewający”. Nawet jeśli miałem umiejętności techniczne i czułem, że dobrze czytam grę, przegrywałem pojedynki fizyczne. Przebicie się było niemożliwe. Dałem sobie spokój.
I zająłeś się dziennikarstwem.
Tak, chciałem być przy piłce od innej strony, ale to też nie poszło tak, jak sobie początkowo wyobrażałem. Gdy po raz trzeci robiłem rozmówki z piłkarzami dokładnie o tym samym, znudziło mi się to. Stwierdziłem, że tym się przecież nie wyróżnię, a jeśli już czymś, to analizowaniem meczów. Zacząłem od udzielania się na tactics.pl, czyli prawdopodobnie pierwszego takiego portalu w Europie. Reszta powinna być już lepiej znaną historią.
Patrząc na środowisko piłkarskie w Polsce, dzieląc je na kibiców, dziennikarzy, piłkarzy i trenerów, jak oceniłbyś powszechne pojęcie o taktyce?
Dobrze, że zaznaczyłeś te podziały, bo nie ma sensu wrzucać wszystkich do jednego worka. Świadomość taktyczna jest bardzo różna między osobami w konkretnej grupie, nawet wśród trenerów, a co dopiero między trenerem a kibicem. Ale akurat w ostatnich latach dużo zmieniło się na plus. Wydaje mi się, że w dużej mierze dzięki mediom mainstreamowym. W porównaniu do innych krajów dyskutujemy o taktyce dość dużo, a pokusiłbym się wręcz o tezę, że ta moda trochę przysłoniła inne ważne elementy pracy trenera, mniej wygodne do opisywania przez kibiców, bo wymagające głębszego wejścia w temat.
Twoim zdaniem przesadzamy z taktycznymi niuansami? My, dziennikarze?
Zdecydowanie tak.
Chodzi o przywoływanie pewnych statystyk w wybrakowanych kontekstach?
Dokładnie. Kiedyś pracowałem w InStacie i miałem takie epizody, kiedy zajmowałem się rekrutacją do działu analiz. Zadaniem testowym było opracowanie meczu z załączoną paczką danych. Kiedy kandydaci dostawali pełny zakres liczb i wskaźników, zupełnie głupieli. Kiedyś był problem ze zdobyciem danych i to robiło wrażenie. Na przestrzeni lat zmienił się dostęp, dane znajdziemy praktycznie wszędzie, jednak wciąż najważniejsza jest ich interpretacja. Fajnym symbolem jest zniknięcie nazw takich funkcji jak “szef banku informacji” na przykładzie reprezentacji Polski. Mówi się o analitykach, którzy z szeregu kluczowych liczb i fragmentów wideo mają wyróżnić te najważniejsze w danym momencie dla głównego trenera. Potem dochodzi jeszcze kwestia odpowiedniego wykorzystania.
Dziennikarze jako przekaźniki informacji i kreatorzy opinii publicznej powinni dodatkowo uczyć się o taktyce, żeby wpłynąć na poziom dyskusji o piłce wśród kibiców?
Trzeba pamiętać, że na to, co widzimy na boisku, składa się wiele czynników. Życzyłbym sobie, żeby dziennikarze patrzyli bardziej na całokształt zdarzeń, które mają miejsce wewnątrz drużyny i w klubie. Czasami dyspozycja jednego zawodnika potrafi być istotna dla reszty zespołu, tak samo jak sytuacja finansowa właściciela na całą szatnię. Ostatnio widziałem taki diagram na studiach z analizy gry, które zacząłem w Kolonii – czynników wpływających na występ jest dosłownie kilkadziesiąt. Fajnie więc, że dużo mówi się o taktyce, ale nie zapominajmy o innych składowych. Mnie zawsze bawiło to, jak po przegranych meczach Śląska ludzie pisali na Twitterze, że analiza była zła…
Kiedyś częściej się mówiło, że przygotowanie fizycznie było złe.
To są tzw. tematy dyżurne, które łatwo można wyciągnąć, ale sprawa ewentualnej porażki czy zwycięstwa nie jest tak powierzchowna, jak wielu osobom się wydaje. Analiza wsteczna zawsze skuteczna, tylko że sztab, podejmując jakąś decyzję przed meczem, opiera się o różne powody. A to, że na boisku coś nie wyjdzie zgodnie z planem, jest naturalne. Sama rola przypadku ma ogromny wpływ na wyniki na całym świecie. I to nie jest moje zdanie, żeby było jasne. Badania naukowe sprzed kilkunastu lat jasno dowodziły, że blisko 50% bramek pada po przynajmniej jednym zdarzeniu losowym. Ostatnio je powtórzono – wyszło 46%. W skali ogólnej takie 4-5% spadku dzięki samej analizie to duża rzecz, która co prawda nie zmieni wyniku, lecz może w tym pomóc. Lepsze przygotowanie do meczu na bardzo wyrównanym poziomie jest w stanie zrobić różnicę, dlatego warto podążyć w tym kierunku.
Wskaźnik expected goals (xG) – najbardziej przeceniana i eksploatowana w dyskusjach o piłce statystyka?
Powiem inaczej: to statystyka, która lepiej niż bramki odzwierciedla dyspozycję drużyny. Bramki często są efektem przypadkowych, często niepowtarzalnych i pojedynczych akcji, które trudno zasymulować w treningu, natomiast xG jest mierzone na troszkę większej próbce. Łatwo tę statystykę wyśmiać, kiedy przegrasz o:2, a w xG masz 5 do 1, ale w dłuższej perspektywie praktycznie zawsze jest tak, że to wyrównuje się do zera. Jeśli nie w jednym sezonie, to w kilku.
Z drugiej strony, xG bywa zwodnicze, co pokazuje przypadek Piasta Gliwice. Drużyna trenera Vukovicia według xP (expected points) mierzonego na podstawie xG powinna być liderem, a zamiast tego zajmuje miejsce w środku tabeli. Wtedy pojawia się pytanie, czy pochwalić trenera, że zespół potrafi tworzyć sobie tyle szans bramkowych, czy jednak ganić, że szanse są marnowane. Zależy, na jakiej podstawie oceniają to władze klubu.
Statystyki totalnie przejmą futbol i będą ważniejsze niż test oka?
Wydaje mi się, że te dwa elementy ciągle będą się przenikać. Ze statystyk rzeczywiście jesteśmy w stanie wyciągać coraz więcej i raczej nie będziemy już ściągać Sappinenów do Polski tylko dlatego, że w swojej lidze mieli wysokie xG…
Osobiście boję się, że zostaniemy zakładnikami statystyk.
Mam wrażenie, że właśnie dziennikarze już stali się takimi zakładnikami. Zwłaszcza że często dostęp do statystyk jest podstawowy, a tymczasem w mocniejszych ligach można mierzyć na podstawie samego położenia zawodnika na boisku z pomocą koordynatów X i Y. Dzięki nim sprawdza się, jakie ktoś ma zdolności do pressingu czy jak radzi sobie w byciu pressowanym. Takie rzeczy trudno wyłapać gołym okiem w przypadku piłkarza, którego trzeba obserwować przez kilka meczów. Wprawniejsze oko zobaczy oczywiście więcej, ale statystyki pozyskane z analizy pozwalają na wstępny odsiew i po prostu oszczędzenie czasu. Na tym pierwszym etapie widzę duże pole do rozwoju, tym bardziej że można już tworzyć modele statystyczne zawodników odpowiadające potrzebom klubu. To duża pomoc. Nie trzeba szukać po omacku. Ale i tak na końcu nieodzowna jest obserwacja na żywo, bo statystyki nie powiedzą nic o mowie ciała zawodnika w konkretnych sytuacjach.
Wyobrażasz sobie, że AI jest w stanie pochłonąć zawód trenerów-analityków, który prawie w całości opiera się na danych? Równie dobrze mógłby je przecież zebrać i opakować w zjadliwą formę – a do pewnego stopnia już to robi – komputer.
Przyznam szczerze, że nie mogę się doczekać, kiedy AI zastąpi funkcję trenerów-analityków w naszym rozumieniu. To niewyobrażalnie nudny zawód…
Kiedyś porównałeś go do zawodu księgowych.
Zgadza się. Istnieje tutaj pewien paradoks, że do pracy manualnej trenera-analityka szuka się osób z jakąś przeszłością w piłce nożnej. Ale to odtwórcza robota, do której większe predyspozycje mógłby mieć właśnie księgowy, z całym szacunkiem do księgowych, którym nie mógłbym zostać przez brak pewnych cech. Generalnie chodzi o to, że jeśli ktoś zostaje trenerem-analitykiem, bardzo często chce szybko od tego uciec, widząc, że nie ma takiego wpływu, jakiego się spodziewał. To nudne i wypalające zajęcie. Do tego pracuje się jak na pełen etat po tyle godzin, ile pierwsi trenerzy i asystenci, którzy mają zdecydowanie więcej do powiedzenia i większe wypłaty w kieszeni. Z podobnych powodów ludzie uciekają z piłki juniorskiej. I tak tracimy dobrych specjalistów.
Wracając do głównego wątku, powoli zmierzamy w takim kierunku, że AI ma pomagać analitykom w wyeliminowaniu pracy manualnej. Gdyby do tego doszło, analityk mógłby skupić się tylko na ocenie, co jest ważne, a co nie, zamiast najpierw wycinać poszczególne sekwencje wideo. Po części już robią to takie platformy jak WyScout, które pozwalają nanieść konkretne filtry, wrócić do jakiegoś meczu analizowanego rywala i upewnić się, że wnioski związane z udostępnionymi danymi są właściwe lub nie.
Byłbyś w stanie ująć procentowo, ilu piłkarzy ma dobrze rozwiniętą świadomość boiskową i tym samym przyswajalność taktycznych niuansów?
Nie jest to poparte badaniami, ale wydaje mi się, że świadomość taktyczna jest wypadkową kilku elementów. To kwestia czucia sytuacji, w których już się wcześniej znalazłeś, więc potrafisz się w nich odnaleźć. To z kolei może wynikać albo z usłyszanych rad np. analityka, albo czystego doświadczenia. Dlatego też w zdecydowanej większości przypadków ta świadomość będzie większa u zawodników starszych. Możemy śmiać się z roli doświadczenia, ale ono ma bardzo duże znaczenie, a moim zdaniem powinno się je budować od jak najmłodszego wieku.
Młody zawodnik ma rozumieć sytuacje boiskowe, wyciągać z nich wnioski. W innym razie po przejściu do piłki seniorskiej przeżywa szok na tle piłkarzy, którzy są w dorosłym futbolu od 10 lat. Nie może być tej przepaści. Poza tym dochodzą cechy wrodzone, choć inteligencja boiskowa jest czymś zupełnie innym na tle inteligencji życiowej. No i umiejętności piłkarskie – kiedy jesteś bardziej pewny siebie z piłką przy nodze, zdecydowanie łatwiej będzie ci się rozejrzeć po boisku, zeskanować przestrzeń. Jeśli skupiasz się tylko na tym, żeby przeżyć na boisku, siłą rzeczy nie wiesz, co dzieje się dookoła.
A nie jest tak, że wzrost inteligencji życiowej wydatnie wpływa na wzrost boiskowej? Podsuwam taką myśl, patrząc na swoją osobę.
Coś w tym może być, ale pytanie, czy to nie wynika z liczby obejrzanych meczów, a tym samym odnotowanych zachowań boiskowych w formie autoanalizy. Dzięki temu wraz z wiekiem po prostu masz większą świadomość, co możesz zrobić z piłką lub bez niej. Nie musisz się wtedy zastanawiać na boisku, pewne rzeczy robisz automatycznie. Zakładam, że ośmiolatek ma głowie przede wszystkim myśl, żeby wziąć piłkę, spróbować przedryblować resztę i strzelić gola. Ja, jak miałem 10 lat, patrzyłem głównie na to, jak Leszek Pisz wykonuje rzut wolny, a pod kątem taktycznym zacząłem patrzyć na futbol dopiero w okolicach 20 lat.
Patrzenie na mecze okiem trenera-analityka niszczy radość z oglądania piłki?
Tak, bardzo. Dlatego staram się teraz ograniczać liczbę oglądanych meczów, żeby nie doprowadzić się do totalnego wypalenia. Kiedy pracowałem w InStacie, na przestrzeni tygodnia potrafiłem robić analizy jednocześnie dla czterech drużyn. Wychodziło co najmniej kilkanaście przeanalizowanych meczów tygodniowo i wtedy czułem ogromne zmęczenie piłką. W zeszłym sezonie na żywo robiłem analizę 50 spotkań. To też sporo. Poza tym działa to na takiej zasadzie, że zaczynasz to robić mechanicznie.
Ostatnio prowadziłem zajęcia na kursie UEFA B i pytałem uczestników, ile oglądają meczów. Okazało się, że dużo. Poradziłem im, że jeśli chcą zajmować się analizą zawodowo, lepiej odpuścić model w postaci oglądania pięciu meczów dziennie czy dziesięciu w tygodniu na rzecz jednego, maksymalnie przeanalizowanego pod kątem ciekawych wydarzeń boiskowych. Ewentualnie obejrzeć ten sam mecz drugi raz i wyłapać coś jeszcze. Uważam, że w ten sposób wyciągnie się znacznie więcej i uniknie wypalenia, na które według badań analitycy są bardzo narażeni.
Sam musiałem odciąć się od piłki po odejściu ze Śląska. Nie licząc stażu w Ferencvarosie, przez dwa miesiące właściwie w ogóle nie oglądałem meczów i trochę odwlekałem w czasie przyjście do Odry Opole. Planowałem odpoczywać od sierpnia do końca roku. Zdałem sobie sprawę, że w Śląsku do niektórych rzeczy podchodzę zbyt mechanicznie przez zmęczenie. Uważam, że w tej branży złapanie oddechu i nabranie dystansu jest bardzo potrzebne.
Taka schematyczność może sprawić, że czegoś ważnego pod kątem analizy nie zobaczysz?
To możliwe. Ale nie przypominam sobie, żebym ominął coś, co było naprawdę ważne, tym bardziej że nad końcowym przekazem do zawodników pracuje więcej osób, które wzajemnie się uzupełniają. Jeśli już, to coś drobnego. Pamiętam na przykład, jak w jedynym materiale napisałem “Szysz” zamiast “Slisz”, czego potem nie wyłapałem i tak to poszło do zawodników. Ale jak robi się coś tyle razy, w końcu błąd musi się zdarzyć.
Kto nie pomylił kiedyś nazwisk Bargiela, Bergiera i Bejgera, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Tak, święta trójca. A wracając do tematu, mam nadzieję, że kiedyś trener będzie normalnym zawodem. Że trener nie będzie miał tylko jednego dnia wolnego w tygodniu, który i tak pewnie jest związany z piłką. Oraz że będzie mógł wziąć urlop, kiedy naprawdę tego potrzebuje, bo dobrze zorganizowany klub z tego powodu się nie zawali. Szczerze podziwiam trenerów, którzy mają ponad 50 lat i są w stanie w tej branży wytrzymywać, robiąc tydzień w tydzień to samo. To jest trudne. Bez niegasnącej pasji się nie obejdzie.
Można być też uzależnionym od adrenaliny.
Tak też może być. To generalnie specyficzny zawód, bo nie masz weekendu, nie masz chociaż dwóch dni wolnych i całe życie zlewa się z twoją pracą. Moim zdaniem trudno funkcjonować w takich okolicznościach i nie chodzi o to, że narzekam na swój przypadek, tylko uświadamiam, jak wygląda od środka ta branża. Zresztą sporo osób, które znam i cenię, dobrze radzą sobie po zmianie zawodu. Nie opłacało im się dłużej zostawać w piłce, bo owoce pracy nie byłyby już tego warte, a że mieli obycie z trudnymi warunkami, gdzie indziej było im po prostu łatwiej. Myślę, że to w dużej mierze dotyczy analityków, którzy poza piłką mogą pracować za dużo większe pieniądze w mniejszym wymiarze czasowym. Mam wrażenie, że to jeszcze przez długi czas będzie problem piłki, która nie będzie w stanie ściągać tylu fachowców tego typu.
Generalnie jest tak, że pierwsi trenerzy są bardzo doceniani, asystenci jako tako, a im dalej, tym jesteś bardziej anonimowy. Resztę nazywam “sztabem drugoplanowym”. Teoretycznie bez trudu go zastąpisz, a wydaje mi się, że ci ludzie poradzą sobie wszędzie. Zostają jednak w klubie z miłości do barw, uzależnienia od adrenaliny albo chęci uczestniczenia w profesjonalnej piłce. Czasami myślę, jakby to ostatnie rekompensowało część wynagrodzenia. “Praca w klubie Ekstraklasy to honor”, a reszta… Cóż, różnie z tym bywa.
To też dotyczy dziennikarzy. Zaczynasz od poziomu amatorskiego i wiesz, że najwyższą nagrodą jest zostanie profesjonalistą. Kiedy już się nim stajesz, może trzymać cię w zawodzie sam fakt, że udało się to zrobić, czyli połączyć pasję z pracą, czego życzyłby sobie pewnie prawie każdy.
Masz rację. Z tym że ja, kiedy skończyłem pracę w Śląsku, myślałem o naprawdę długiej przerwie, a wręcz zastanawiałem się, czy w ogóle wrócę do piłki nożnej.
W sumie nie musiałbyś, bo jesteś wykładowcą na uczelni i na kursach trenerskich. Swoją wiedzę możesz wykorzystywać inaczej.
No i zacząłem też studia z analizy gry w Kolonii. Wierzę, że z czasem to, co wiem, będzie dało się wykorzystać teoretycznie i praktycznie.
Odpalamy cięższe działa. Wielkość działu analitycznego Śląska Wrocław – zadowalająca czy nie?
Do momentu, kiedy pracowałem w Śląsku, była jedna osoba. Szczerze mówiąc, to śmiesznie mało, jeśli mówimy o dążeniu do jakichś standardów. Z drugiej strony, patrząc na okoliczności, w których znalazł się klub, to było maksimum, na jakie mógł sobie pozwolić.
“Maksimum, na jakie mógł sobie pozwolić”. Skupmy się na tym – dlaczego jeden, nie pięciu?
To trudne pytanie, szczególnie że poprzedni sezon był ciężki dla Śląska pod wieloma względami. Sztab mieliśmy, jaki mieliśmy. Niezbyt dało się go poszerzać. Myślę, że wszyscy pamiętają wywiady, w których prezes mówił o sezonie przejściowym po wcześniejszym, bardzo nieudanym sezonie 2021/2022. Finansowo trzeba było to odchorować i byliśmy skazani na walkę o utrzymanie.
Za pierwszej kadencji trenera Magiery mieliśmy dwie osoby od analizy. Wyglądało to lepiej, bo ja zajmowałem się tylko analizą przeciwnika, a ktoś inny analizą naszego zespołu. Mogłem pozwolić sobie na więcej, czyli jeździć właściwie co tydzień na mecze naszych rywali i przygotowywać klipy dotyczące nie tylko całej drużyny. Przygotowywaliśmy 2-3 minutowe pigułki informacji praktycznie o każdym piłkarzu w kadrze. W sezonie 2022/2023 to się zmieniło. W dziale analizy zostałem sam i nawet jeśli w sztabie dzieliliśmy się obowiązkami, nie było ludzi i czasu, żeby przygotować tak kompleksowe materiały jak wcześniej. A spokojnie można by zatrudnić pięciu analityków, co największe kluby na świecie już robią. Oczywiście zdecydowanie lepiej mieć jednego analityka niż żadnego, ale też lepiej mieć dwóch, a potem ich dokładać. Nie zabrakłoby pracy dla nikogo.
Niektóre kluby w Europie mają nawet osobne działy badawczo-statystyczne. Dla nich dyskusja o jednym czy dwóch analitykach byłaby pewnie śmieszna.
Mogę odnieść się do przykładu Ferencvarosu, największego klubu na Węgrzech, który można porównać do Legii. Największe budżety, najwięcej tytułów w historii. Tam jest trzech analityków, z czego jeden przyszedł z aktualnym trenerem, a dwóch jest typowo klubowych. Oni wymieniają się pracą. Nie dzielą się pracą tak, że jeden odpowiada za przeciwnika, drugi za analizę własną. Pracują “na zakładkę” i zmieniają swoje role. Końcowy efekt tych analiz przedstawia pierwszemu trenerowi “jego analityk”. Trzech ludzi to już naprawdę sensowna liczba, tylko trzeba pamiętać, że mówimy o wideo, a w Ferencvarosie jest jeszcze dział data science, który też składa się z trzech osób. Analitycy mają zatem dodatkowe wsparcie, jeśli chodzi o czyste dane liczbowe. Na tle Węgrów nie różnimy się metodologią, ale na pewno skalą.
Jak wyglądało twoje rozstanie ze Śląskiem?
Wracamy z treningu, zaczynamy go opracowywać i dowiaduję się od kierownika, że wzywa mnie pierwszy trener. Powiedziano mi, że marnuję się z dronem i drużyna potrzebuje nowego impulsu. W pierwszej chwili myślałem, że chcą przenieść mnie do innej pracy w klubie, bo zupełnie nic nie zapowiadało takiego pożegnania. Dosłownie życzono mi powodzenia. Dopytałem, czy zadecydowały względy merytoryczne i czy klub nie jest zadowolony z mojej pracy. Usłyszałem, że nie, więc musiało zadecydować coś innego.
Byłem w kompletnym szoku. Rozmowa trwała może minutę. Później widziałem potwierdzenia w wywiadach, które zgadzały się ze słowami, które usłyszałem. “Coś trzeba było zmienić”.
Impuls dla zespołu? Ciekawe.
Może drużyna tego potrzebowała, patrząc na obecne wyniki.
Ale wtedy raczej nie zwalnia się trenera-analityka.
Pół żartem, pół serio, drużynie zaczęło lepiej iść. Ale tak naprawdę moja rola i tak była dość ograniczona w końcowych fazach pracy w Śląsku. Poza tym w klubie w ostatnich pięciu miesiącach zmieniło się praktycznie wszystko: od dyrektora, przez prezesa, po dyrektora sportowego. Gdzie ktoś taki jak ja, taki mały analityk, mógłby mieć większy wpływ? Trochę schlebiają mi opinie, że po odejściu Gomołyska zaczęło Śląskowi żreć. Komuś się wydaje, że ja faktycznie miałem ważny udział przy tym, jak drużyna prezentuje się na boisku.
Teraz nie dajesz złych wycinków z analizami dla Erika Exposito…
Wiesz co, od momentu odejścia tylko raz byłem na Śląsku. Akurat wtedy, kiedy pechowo zremisowali z Górnikiem Zabrze. Jak widać, byłem po prostu żyłą wodną. A co do wpływu na zawodników – był on mocno ograniczony. Mało było mojej inicjatywy, bo jeśli ją wykazywałem, słyszałem “robimy po naszemu”. Stałem się bardziej narzędziowo-informatyczny, choć pragnę zaznaczyć, że wpływ trenera-analityka generalnie jest znikomy. To bardziej przygotowanie materiału dla kogoś, kto będzie podejmował kluczowe decyzje. To pomoc dla trenerów, przy czym u każdego autonomia działań analityka wygląda inaczej. Na przykład za pierwszej kadencji Jacka Magiery przedstawiałem swoje wnioski dotyczące przeciwnika, a w drugiej wszystko trzeba było przygotowywać zgodnie z wytycznymi.
Taką analizę rywala łatwo zepsuć?
Szczerze mówiąc, bardzo trudno, szczególnie jeśli ma się już trochę doświadczenia. Prędzej można wybrać jakiś fragment, który okaże się nie tak skuteczny dla zawodnika, jak mógłby. Można też przegadać odprawę i przekazać za dużo informacji. Kiedyś, jak byłem młody i głupi, pisałem na Twitterze, że jak to możliwe, że sztab reprezentacji Polski nie rozpracował Jarmolenki czy Konoplianki, którzy zawsze schodzili na lepszą nogę i strzelali nam gole. Jechałem po Bogu ducha winnym Hubercie Małowiejskim, który później powiedział w jakimś wywiadzie, że musiałby być idiotą, żeby nie dostarczyć sztabowi takich informacji. Miał rację, tylko wtedy nie znałem jeszcze perspektywy analityka.
Słucham cię i wnioskuję, że analityk nie powinien być człowiekiem z dużym ego. Chcesz mieć większy wpływ na projekt, który tworzysz – sorry, musisz znać miejsce w szeregu. Odbijasz się od ściany lub, co gorsza, wylatujesz z klubu.
Dobrze powiedziane. Z drugiej strony są trenerzy, którzy będą oczekiwali od analityka dużej inicjatywy, ale mam wrażenie, że jest takich niewielu. A jeśli miałoby tak być, to w przypadku analityka ściągniętego przez trenera. Chodzi tutaj o zaufanie i znajomość własnych potrzeb. Jednocześnie uważam, że w klubie powinien być jakiś analityk na stałe, niezależnie od zmian głównych szkoleniowców. Co by się nie działo, prędzej czy później każdy z nich odchodzi. A tak masz kogoś, kto zbiera wieloletnią bazę danych dotyczącą zawodników, później przekazywaną nowym trenerom, którzy albo z dostępnej wiedzy skorzystają, albo nie. Uważam, że warto, bo nie trzeba wtedy poznawać wszystkich od zera. Dlatego podoba mi się rozwiązanie, które zobaczyłem w Ferencvarosie, przy czym podkreślę, że analityk przede wszystkim musi potrafić się dopasowywać. Sam w Śląsku czasami robiłem rzeczy, które uznawałem za bezsensowne. Ale skoro potrzebował ich pierwszy trener, nie mogłem odmówić.
Jak w takim razie to wyglądało z trenerem Djurdjeviciem, Tworkiem i Magierą?
Co do trenera Magiery, zdecydowaną większość pracy boiskowej robią jego asystenci. Jacek jest menedżerem w stylu angielskim i czasami w ogóle nie ma go na boisku. Obserwuje wszystko gdzieś z góry. Za trenera Tworka natomiast byliśmy podzieleni na grupy. Każdy trener miał jakąś działkę, a mi przypadło opracowywanie fragmentów wideo z trenerem Wołczkiem, które miałem później za zadanie opakować w finalną prezentację dla zespołu. Z kolei u trenera Djurdjevicia też byliśmy podzieleni, ale z trenerem Dymkowskim nie przygotowywaliśmy dłuższych odpraw. Bazowaliśmy na wycinaniu tylko kilku fragmentów, które były bardzo szczegółowo omawiane z zawodnikami. Tak więc są różnice i nawet nie chodzi o wpływ na grę, tylko o produkt końcowy. Nie rozdzielam ich na gorsze lub lepsze, są po prostu różne, dlatego trener-analityk to puzzel, który musi pasować do każdego obrazka.
Kiedy czułeś dużą satysfakcję w czasie pracy w Śląsku?
Mam problem z tym pytaniem, bo jestem świadom, w jak niewielkim stopniu moja praca przekłada się na grę zespołu.
Może jakiś pojedynczy przykład, kiedy udało się wykorzystać materiały przygotowane pod konkretny mecz?
Graliśmy z Zagłębiem Lubin. To była pierwsza kadencja Jacka, wygraliśmy ten mecz. Wychwyciliśmy w analizie, że jeden obrońca po otrzymaniu piłki od bramkarza zawsze próbuje złamać wyprowadzenie piłki do środka boiska i szuka podania do defensywnego pomocnika. Pokazaliśmy to naszym środkowym pomocnikom, którzy mieli zbiegać do ich “szóstki” w momencie, gdy stoper łamał akcję. Jak dobrze pamiętam, Mateusz Praszelik właśnie tak przejął piłkę i podał do Exposito, który strzelił bramkę. To był taki wycinek meczu, który mógłbym wyjąć i pokazywać na każdym kursie, mówiąc “Patrzcie, jakim jestem wybitnym analitykiem!”. Ale tego nie robię, bo sytuacji, gdy wszystko wyjdzie w stu procentach tak jak to sobie zaplanowałeś, jest bardzo mało. Takich pomocnych fragmentów na mecz jak ze stoperem Zagłębia może być 15, bo każdy piłkarz jest omówiony, ale namacalny efekt bramkowy jest widoczny raz na kilka meczów, a czasami nawet raz na 10.
W futbolu są takie sytuacje, kiedy zespół z własnej piątki wychodzi kilkunastoma podaniami i strzela bramkę lub dochodzi do fajnej okazji. To fajnie się pokazuje, do tego trenerowi wydaje się, że może to zaplanować, ale taka akcja zdarza się raz na kilka spotkań. Moim zdaniem rękę trenera widać zdecydowanie lepiej w momentach, w których piłkarze muszą reagować na przypadkowe zdarzenia. Umiejętność zarządzania przypadkiem jest bardzo cenna, bo jest go bardzo wiele na boisku. W momentach stykowych coś takiego decyduje bardziej niż sterylne posunięcia.
Środowisko Śląska Wrocław – dziwne, patologiczne czy może masz inne określenie? Pytam o to, bo obecne wyniki nie mogą przecież zatrzeć najnowszej historii klubu, z której wszyscy wokół szydziliśmy.
Były takie sytuacje, kiedy autentycznie czułem duży smutek. Pamiętam wyjazd na Lechię Gdańsk w końcówce kadencji trenera Djurdjevicia. Przed meczem wyszedłem na spacer z jednym trenerem, zaczepił nas kibic Śląska. Bardzo cieszył się z samego faktu, że może z nami porozmawiać. To było pozytywne, wzruszające. Kilka tygodni później mieliśmy mecz z Radomiakiem, który przegraliśmy. Widziałem, jak ludzie dosłownie płaczą. Było mi strasznie głupio i wstyd, czułem wielką bezsilność, bo z jednej strony byłem członkiem sztabu, ale z drugiej sam za wiele nie mogłem zrobić. Kiedy odchodziłem, napisałem na Twitterze do kibiców, że żałuję, bo w ostatnim sezonie nie było wiele powodów do radości. Sam się nie nazywam kibicem żadnej drużyny przez szacunek dla osób, którzy jeżdżą wszędzie za swoim zespołem, zdzierają gardła na stadionie i mają zepsuty tydzień, kiedy ich drużyna przegra. Ja tego nie robię, chociaż oczywiście porażki mojego zespołu też znosiłem źle.
Co do środowiska, powiedziałbym, że jest specyficzne, ale idzie ku dobremu. Mam wrażenie, że właściciel bardziej zaangażował się w losy klubu. Jacka Magierę będzie teraz oceniało się przez pryzmat zmian taktycznych, psychologii, dotarcia do Exposito i tak dalej, ale zwróciłbym też uwagę na to, że wraz z powrotem Jacka do klubu wróciła przysłowiowa “ciepła woda w kranie”. Znowu jest finansowanie i można inaczej pracować. Trener Djurdjević pracował z kolei w zupełnie innych warunkach, a Jacek wracając, zbudował na tyle dobre relacje z właścicielem – co według mnie też jest częścią trenerskiego warsztatu – że pojawiły się możliwości, żeby pewne rzeczy naprostować i posprzątać. Poprzedni zarząd musiałby sprzedać zawodnika za duże pieniądze, żeby doprowadzić do tego stanu, który jest teraz. To duża różnica, otworzyły się nowe możliwości.
Jakie konkretnie sprawy zostały naprostowane?
Finansowe. Wróciły bieżące płatności i można było pożegnać się częścią ekipy.
Ekipy?
Chodzi o kilku zawodników, z którymi klub nie mógł wcześniej się rozstać, a transfery wychodzące były konieczne, żeby coś w klubie mogło się zmienić. Co ważne, w tym roku zrobiono je z głową, bo wcześniej równocześnie żegnano sporo piłkarzy, których trudno było zastąpić. W krótkim okresie odeszło na przykład dwóch, może nawet trzech podstawowych obrońców: Golla, Tamas, Stiglec. Mówię o tym, bo chcę zwrócić uwagę kibiców na kulisy oraz całokształt pracy trenerów i piłkarzy. Kibic powinien zdawać sobie sprawę, ile czynników ma znaczenie na końcowy efekt. Konkretny zawodnik w jednych okolicznościach będzie wyglądał super, a w innych bardzo źle. Wystarczy spojrzeć na Lechię Gdańsk czy Wisłę Kraków, które nie spadły z ligi dlatego, że miały słaby zespół, tylko dlatego, że w całym klubie zrobił się ogromny bajzel.
W czasie analizowania rywali Śląska w Ekstraklasie rzuciły ci się w oczy jakieś powtarzalne trendy taktyczne?
To trudne pytanie, bo w Ekstraklasie z jednej strony drużyny grają bardzo różnie, a z drugiej bardzo mało jest ekip, które mają powtarzalne elementy.
To już jakaś obserwacja.
Większość zespołów bazuje na prostych elementach składających się z kilku posunięć na boisku. Część z nich trudno było przeanalizować, bo nie mogliśmy wychwycić zbyt wielu schematów, które przydałyby się naszym piłkarzom na odprawie. Przy czym ja nie widzę w tym nic złego, ponieważ im bardziej szukasz i się rozdrabniasz, tym trudniej przygotować się na konkretne wydarzenia. Pamiętajmy, że w analizie możemy znaleźć dosłownie wszystko, ale nie robimy tego dla siebie, tylko dla zawodników. Nie gra ze sobą analiza z analizą. A potem dochodzi jeszcze inwencja zawodnika: czy skorzysta z produktu analizy, czy zrobi coś wedle własnego przeczucia. Dobrym przykładem są bramkarze broniący rzuty karne, którzy mają informacje o strzelcach, ale na samym końcu decyzja o wybraniu rogu w ułamku sekundy należy do nich, nie do mnie, analityka.
Jak analizowało się Raków, mistrza Polski, a jak Miedź, najgorszą drużynę w Ekstraklasie?
Miedź grała fajną piłkę i miała zawodników na określonym poziomie, ale brakowało jej dyscypliny w obronie. W defensywie chodzi głównie o nierobienie rzeczy, które mogą cię pogrążyć, a Miedź miała ich mnóstwo. Ich problemem były kuriozalne gole. Podobny problem miała Odra Opole przed pojawieniem się trenera Noconia, który kładzie duży nacisk na szczelność defensywy, co mocno zmieniło oblicze drużyny i jej wyniki. Na pewno udało się to też Śląskowi.
Jeśli chodzi o Raków, pod wieloma względami ma dużą stabilność w defensywie. I nawet nie chodzi o system gry, tylko intensywność, z jaką gra w obronie. Tam mają ten zabójczy doskok. Jeden zawodnik biega za drugim, sprawiając, że rywal ma bardzo mało czasu na przyjęcie piłki. Kojarzy mi się to z sytuacją z pierwszej kadencji trenera Magiery z meczu z Rakowem, kiedy Erik Exposito miał piłkę na lewej nodze na 16. metrze. Takie sytuacje, jaką miał, normalnie kończą się golem, ale w mgnieniu oka między 16. metrem a bramką rzuciło mu się pod nogi pięć osób. To nie żadna błyskotliwość taktyczna, tylko efekt wyuczenia pewnych standardów.
W analizach często się mówi rzeczy w stylu: “O, ten tutaj wyszedł w idealnym momencie na pozycję, a tamten zrobił odwróconego skrzydłowego z potrójnym pivotem”, a tymczasem takie manewry na niewiele się zdają, jeśli nie zrobi się z tego, co we wspomnianym momencie zrobił Raków. To małe rzeczy, jakiś zbiór zasad, które dobry trener potrafi zaprogramować. Jeśli one nie występują, nie ma mowy o pracy nad skutecznym systemem.
Teraz pracujesz w Odrze Opole. Co konkretnie tam robisz?
W dużej mierze robię rzeczy, z którymi miałem już do czynienia w Śląsku. Głównie opracowuję rywali, ale mogę też dodać coś od siebie w innych kwestiach. Łańcuch decyzyjny jest krótszy, mam kontakt bezpośrednio z pierwszym trenerem. Do tego zajmuję się również przygotowywaniem analiz w przerwie spotkań. Nie siedzę na ławce, tylko na trybunach, żeby oglądać i nagrywać mecz z innej perspektywy. W ciągu 15 minut omawiamy fragmenty wideo pierwszej połowy z trenerem i prezentujemy je zawodnikom.
Docelowo też zespół analiz i skautingu Odry będzie składał się z większej liczby osób. W związku z tym zależało mi, żeby nie być przywiązanym tylko do pierwszego zespołu. Chciałbym pomóc w koordynacji takiego działu, tyle że wspomaganego przez analityków z regionu, których z czasem będziemy ściągać do klubu. Wróciła moda na Odrę i chcemy z tego skorzystać.
WIĘCEJ NA WESZŁO: