Reklama

Aniol Serrasolses. Kajakiem przez lodowce i… wulkany

Łukasz Poznański

Autor:Łukasz Poznański

05 grudnia 2023, 15:15 • 9 min czytania 1 komentarz

Te ujęcia naprawdę wyglądają jak z innej planety. No dobra, każdy pewnie widział lodowiec, choćby na zdjęciu. Ale co tam robi kajak? Oto historia spływu z najwyższego lodowego wodospadu na świecie. Będzie też o innym, w kanadyjskiej dziczy czy 25-kilometrowym zjeździe z wulkanu po śniegu. Oczywiście w kajaku.

Aniol Serrasolses. Kajakiem przez lodowce i… wulkany

W szkolnej klasie zawsze jest ten jeden gość, który ma swoją zajawkę. Lekcje odbywają się na pograniczu jego percepcji. Fizycznie siedzi w kącie sali, ale myślami od dawna jest już tam, gdzie z niepohamowaną energią będzie realizował swoją pasję. Zajawka, którą tu opisujemy, to kajakarstwo w najbardziej ekstremalnym wydaniu. A w jego świat wprowadzi nas Katalończyk Aniol Serrasolses. 

20 metrów w dół lodowego wodospadu

Trudno mi znaleźć słowa, żeby opisać to uczucie. To jak pływanie kajakiem po innej planecie. Bez wątpienia jest to najbardziej wyjątkowy spływ, jaki w życiu zrobiłem.

Tak Aniol opisuje wrażenia ze swojej ostatniej przygody, z końca listopada tego roku, która nosi nazwę Ice Waterfalls. Podczas oglądania klipów z trasy wzrok przykuwają niespotykane odcienie błękitu. Kolory arktycznej wody są zachwycające. Taki spektakl może wytworzyć tylko natura, ale potrzebny jest jeszcze ktoś, kto go uwieczni. 

Na poszukiwanie najwyższego lodowego wodospadu Aniol z ekipą wybierają się na archipelag Svalbard. Te norweskie wyspy znajdują się daleko za kołem podbiegunowym. Jest to jeden z najlepiej zachowanych dzikich obszarów Europy. W okolicznych wodach spotkać można białe wieloryby. Do kajaka Serrasolsesa podczas przygody bez skrępowania podpływają foki, zaś symbolem tego lodowego obszaru jest niedźwiedź polarny. 

Reklama

Szerzej znana niż Svalbard jest być może nazwa Spitsbergen. To główna wyspa archipelagu, na której znajduje się jego stolica, a zarazem największa miejscowość – liczące około dwa tysiące mieszkańców Longyearbyen. Surowy, arktyczny klimat wymusza stosowanie w tym miejscu nietypowych praw. Według jednego z nich każdy mieszkaniec Longyearbyen ma obowiązek nosić przy sobie broń dla obrony przed niedźwiedziami. Na Spitsbergenie nie grzebie się też zmarłych, zwłoki trzeba wysyłać na kontynent. Ze względu na wieczną zmarzlinę ciała w ziemi nie ulegają rozkładowi. Mieszkańcy żyją tu głównie z turystyki albo prowadzą badania naukowe. Kiedyś z kolei wydobywano na wyspie węgiel i polowano na wieloryby. 

To stamtąd w kierunku lodowca Brasvellbreen wyrusza statek kajakowych śmiałków. Po 36 godzinach rejsu docierają oni do wielkiej lodowej bryły. Aniol wyrusza teraz odnaleźć rzekę, która płynie w jednej ze szczelin. Nada jej potem nawet nazwę, Phillip’s Ladder. Do przedostania się ponad pęknięciami w lodzie używa aluminiowej drabiny, ma też liny, śruby lodowe do zakładania punktów asekuracyjnych oraz tak zwane dziaby, specjalne czekany do lodowej wspinaczki. Z ich pomocą transportuje swój kajak na start. Przed nim 11-kilometrowy spływ. 

Rzeka ma – mówiąc delikatnie – wartki nurt, ale jedynie takie wybiera Serrasolses. W końcu reprezentuje dyscyplinę znaną jako whitewater kayaking. A jakie to są białe wody? Te które płyną z ogromną prędkością i uderzają o kamienne koryto tak, że na powierzchni widać jedynie biały kolor piany.

Świat Aniola to górskie potoki o najwyższym poziomie trudności. Do jego określania służy specjalna sześciostopniowa skala. W jednym z wywiadów Katalończyk wskazał jako najbardziej wymagającą rzekę Stikine, na dzikich rubieżach Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie. Mówi się o niej, że jest Everestem kajakarstwa, a jej trudność jest oceniana na V+. Wyżej jest tylko klasa VI – przyznaje się ją rzekom, które z początku wydają się nie do pokonania. Po czasie, gdy kilku entuzjastom takim jak Serrasolses uda się nimi spłynąć, obniża się ocenę.

Reklama

Teraz Aniol jako pierwszy wpadł na pomysł, by urządzić spływ za kołem podbiegunowym. Jedno z najbardziej wysuniętych na północ miejsc na świecie, lodowiec pośrodku Oceanu Arktycznego i ekipa hiszpańskich kajakarzy. Samo pokonanie rzeki, które dostarczy potem tak wspaniałych obrazków, to tylko preludium do szalonego i spektakularnego wyczynu. Na lodowcu nie ma znaków, które ostrzegają spływających przed niebezpieczeństwami i wskazują miejsca, gdzie należy przenieść kajak. Zresztą na tym polega cała zabawa.

Celem wyprawy jest skok z najwyższego na świecie lodowego wodospadu. W pewnym miejscu, płynąca wyżłobionym na powierzchni bryły lodowca korytem, rzeka dociera do końca i spada monumentalną 20-metrową kaskadą wprost do morza. Aniol dopływa do tego miejsca z ogromną prędkością, mijając po drodze śnieżny tunel, prześlizguje się po słupie spadającej masy wodnej i uderza o powierzchnię, gwałtownie hamując. 

Tygodnie przygotowań, kilka sekund lotu, ogrom mocnych wrażeń i niepowtarzalne arktyczne krajobrazy. Tak wyglądał spływ na lodowcu. W Ameryce można znaleźć jednak wyższe wodospady.

Key Hole. 35 metrów marzenia

Zaczyna się zawsze od marzenia. Kolega Mathis Fossum pokazał Aniolowi w 2011 roku zdjęcie pewnego wspaniałego wodospadu. Woda rozrywa na dwie części postrzępioną skałę, rozszerza się i tworzy ogromny mur, który uderza o powierzchnię 35 metrów niżej. Katalończyk postanawia koniecznie rzucić się w dół tej ściany. Kolos nosi nazwę Key Hole, czyli dziurka od klucza. Taki właśnie kształt wyżłobiła w skałach przewalająca się tamtędy woda.

Najpierw przez dwa lata trwają przygotowania. Aniol trenuje na wspomnianej wyżej Stikine w Brytyjskiej Kolumbii. W tej samej krainie na rzece Lillooet znajduje się Key Hole. Do wodospadu nie da się dopłynąć. Trzeba się wspiąć pieszo na samą górę. Za pierwszym razem Serrasolses rezygnuje i nie podejmuje próby spływu ze względu na zbyt wysoki stan wody. Wreszcie za drugim podejściem, kilka tygodni później, skacze. 

Nigdy nie byłem tak szczęśliwy pod wodospadem – mówi potem, choć sam lot zajął jedynie trzy sekundy. Nikt przed nim nie spłynął Key Hole. Właśnie dla tego wyjątkowego uczucia Katalończyk podejmuje kolejne wyzwania.

– Chcę poczuć, że żyję na krawędzi – odpowiedział kiedyś na pytanie o to, dlaczego nie startuje w zawodach dla ekstremalnych kajakarzy – Byłem w reprezentacji Hiszpanii, jeździłem na mistrzostwa Europy i konkursy Pucharu Świata, wiele się nauczyłem, ale stało się to monotonne. Rywalizacja to dla mnie za mało.

Wiele z takich wyścigów wygrał jego starszy brat Gerd. Polegają one na jak najszybszym przepłynięciu wyznaczonego odcinka. Wszystko odbywa się w naturalnych warunkach, nie tak jak w przypadku kajakarstwa górskiego na igrzyskach olimpijskich, które organizowane jest na sztucznym torze. Nie ma tu też bramek do zaliczenia. Trzeba po prostu jak najszybciej spłynąć trudną, wymagającą trasą. 

Skok z Key Hole dał Aniolowi wiele pewności siebie oraz zachętę do podejmowania kolejnych prób. – Dwa lata temu powiedziałbym, że 15 metrów to maksimum, na jakie się odważę, ale dzisiaj, biorąc pod uwagę to, co widziałem, nie wiem, gdzie jest mój limit – opowiadał po ukończeniu wyzwania. W wywiadach przyznał też, że wcale nie jest tak, że nie odczuwa strachu przed czekającym go starciem z żywiołem, a wręcz przeciwnie, widzi w nim coś naturalnego.

Dla lepszego radzenia sobie w sytuacjach niebezpiecznych w 2016 roku odbył trening wstrzymywania oddechu. Oddał się w ręce profesjonalistów, z którymi trenował nurkowanie bez butli na Wyspach Kanaryjskich. Dzięki ćwiczeniom znacząco wydłużył czas, który jest w stanie spędzić pod wodą z 1’30” do 4’15”. Ma to dać komfort szczególnie w sytuacjach, gdy kajak utknie na przeszkodzie, trzeba błyskawicznie się z niego wydostać i próbować dopłynąć do brzegu o własnych siłach wśród spienionych fal.

Szaleństwa, jakie towarzyszy tym sekundom, nie odczuwam przy czymkolwiek innym – opowiada Aniol. 

100 km/h. Kajakiem

Hiszpanie mówią na Katalończyków “polacos”. Nie wiadomo, jakie jest pochodzenie tego określenia. Istnieje kilka teorii związanych z różnymi wydarzeniami historycznymi. Imię Aniol, jak nietrudno się domyślić w tym kontekście, oznacza anioł. Polska jako katolicki kraj wypada blado w zestawieniu z Hiszpanią, gdzie możesz nazywać się Jezus (Jesús) albo właśnie Anioł (Ángel/Aniol).

Aniol ma w sobie coś z polskiej brawury, jaką zaprezentowali choćby nasi ułani przeciwko Hiszpanom w bitwie pod Somosierrą, gdzie w nieco ponad stu ludzi ruszyli na wrogą armię. Ma też jednak pierwiastek anielski, pozaziemski. Rzuca się to w oczy przede wszystkim, gdy ogląda się jego kajakowy freestyle.

Wszystko co Tony Hawk robił na deskorolce, kajakowi freestylerzy wykonują na fali. Obroty we wszystkich płaszczyznach, ślizgi, efektowne zatrzymania. Ustawiają się odpowiednio do kierunku płynącej wody, biorą najazd i przy dużej prędkości są w stanie skleić naprawdę efektowne akrobacje. Aniol zasłynął jako pierwszy kajakarz na świecie, któremu udało się zrobić podwójnego kickflipa. Skacząc w dół z wodospadu, zdołał dwa razy obrócić się do góry nogami i wylądować na wodzie. 

Miał przy tej próbie odpowiednią prędkość, bo wziął wcześniej długi rozbieg. Niewiarygodna beczka, którą wykonał towarzyszyła jednemu z jego najzuchwalszych kajakowych wyczynów, 25-kilometrowemu zjazdowi z ośnieżonego chilijskiego wulkanu Villarica wprost do rzeki, a później do jeziora. 

Zawsze chciałem użyć kajaka na śniegu i zjednoczyć cztery żywioły: ziemię, powietrze, wodę i ogień – opowiadał o projekcie Serrasolses. – Wykorzystując wspaniałą zimę, której doświadczyło Chile w 2020 roku, oraz trudności w podróżowaniu wynikające z sytuacji, w której żyjemy, zdecydowałem, że to jest rok na realizację tego projektu.

To było w trakcie pandemii. Aniol od ponad dziesięciu lat mieszka w Chile. Bardzo lubi tamtejsze rzeki i chciał zrealizować jakąś wyprawę na miejscu. Film z przejazdu wbija w fotel. Zaczyna się od zjazdu po śniegu stromym zboczem wulkanu. Prędkość dochodzi do 100 km/h. Ciężko utrzymać sterowność. Kajakarz zalicza jeden bolesny upadek na lodzie po tym, jak kajak podskakuje na nierówności i przelatuje kilka metrów w powietrzu. Ustawia się jednak z powrotem i kontynuuje zjazd. Zalicza szalony projekt w pierwszej próbie.

Jeszcze bardziej niesamowity jest przejazd przez las i lądowanie w rzece. W pewnym miejscu kończy się śnieg i kajak sunie dalej po leśnym gruncie i niskich zaroślach, by zakończyć lądowaniem w przepięknej lazurowej wodzie. Ogień wulkanu, powietrze i lód zbocza, ziemia leśnego podłoża i wreszcie ożywcza, bystra woda. 

Przez ostatnich kilka lat bardzo skupiałem się na rozwoju sportowym – najtrudniejszych wodospadach, najobfitszych rzekach i najwyższych wodach. W miarę jak się starzeję, chcę robić bardziej kreatywne rzeczy, wykonywać więcej zdjęć i projektów, dzięki którym spływy kajakowe pojawią się w naprawdę fajnych miejscach, gdzie nie było to tak często widywane – komentuje Aniol.

Duch odkrywcy

Mógłbym umrzeć dziś i byłbym naprawdę szczęśliwy z tego, co przeżyłem – tak deklarował Serrasolses w wieku 23 lat. Kajakową przygodę zaczął, jak tylko uporał się z wypełnieniem obowiązku szkolnego w wieku szesnastu lat. Przeniósł się z rodzinnego Salt koło Girony trochę wyżej, w Pireneje do Sort, gdzie pracował jako instruktor raftingu, czyli turystycznych spływów po rzekach. Przełomowy był dla niego pierwszy wyjazd do Chile i Argentyny. Jak wspomina, przekonał się tam, że nic w życiu nie jest takie trudne, jak się wydaje.

Ta dewiza towarzyszy mu do dziś. Poświęcił się temu, co kocha. Zabiera kajak we wszystkie możliwe miejsca i cieszy się z poznawania innych kultur i nowych przyjaciół na całym świecie. 

Na świecie jest wiele rzek, którymi jeszcze nikt nie spłynął. Chcę zaliczyć je wszystkie – mówi.

W Aniole żyje prawdziwy duch odkrywcy, który popycha do opuszczenia domu i poszukiwania nowych lądów. Ludzie przeskanowali dokładnie wszystkie kontynenty i wykonali zdjęcia satelitarne właściwie każdego skrawka Ziemi. Zostały jednak wciąż miejsca, gdzie człowiek jeszcze nigdy nie postawił stopy albo… nie spłynął kajakiem. Odkrywcy mają więc pole do popisu i popisania się kreatywnością.

Aniol z tego korzysta.

ŁUKASZ POZNAŃSKI

Fot. Instagram Aniola

Stara się wcielić w życie ideał człowieka renesansu. Multilingwista. Pasjonat podróży autostopowych i noclegów pod gołym niebem. Przeżeglował morze (na razie jedno), przewspinał góry. Zaśpiewa, zagra. Trochę gorzej z tańcem, chyba że jest to taniec z piłką koszykową. Uwielbia się uczyć. Marzy, by w każdej dziedzinie umiejętności, myśli i wiedzy ludzkiej zdobyć choć podstawową orientację. W sporcie najbardziej pasjonuje go przekraczanie granic. Niezłomna wola, która pozwala zdyscyplinować każdą komórkę organizmu, by w określonej sekundzie osiągnąć powzięty cel.

Rozwiń

Najnowsze

Uncategorized

Komentarze

1 komentarz

Loading...