Zagłębie Lubin to zespół dość okrutny – często daje nadzieję, że dany sezon będzie już lepszy, normalniejszy, no po prostu fajny, a potem szybko tę nadzieję zabiera i wraca do tego, z czego jest najlepiej znany. Do męczenia buły. Albo Bułecy, biorąc pod uwagę akurat jego obecność w badziewiakach. Zapraszamy na ranking kozaków i badziewiaków 17. kolejki Ekstraklasy.
Zaczęło się ciekawie. Najpierw latem, kiedy dyrektor Burlikowski nie musiał oszczędzać na transferach i ściągał do Miedziowych zawodników o solidnej marce. Dąbrowski, Wdowiak, Nalepa (nawet po fatalnym sezonie w Lechii), Kirkeskov to piłkarze w Ekstraklasie uznani, do nich dorzucono wykupienie Kurminowskiego czy ściągnięcie wspomnianego Bułecy po dobrym sezonie w ukraińskiej lidze.
Wydawało się – cholera, ciekawa ekipa, jeszcze z tym trenerem… No może zagrać. I chwilę faktycznie grało, przecież Miedziowi ograli Śląsk na jego stadionie, co dziś wydaje się surrealistyczne, ale się stało.
Niemniej: żarło, żarło i zdechło. Pozycja w tabeli wciąż jest niezła, ale to efekt udanego startu – przy utrzymaniu tego trendu będzie coraz gorzej, dość powiedzieć, że biedna Stal ma tylko trzy punkty mniej (i jeden mecz mniej na koncie).
Po początku października Zagłębie wygrało ledwie jedno spotkanie – z ŁKS-em. A wygrać z ŁKS-em to jak skoczyć rano po bułki, czyli żadna wielka wyprawa na K2, a oczywistość. Pisaliśmy wtedy, że na refleksję, czy Zagłębie wychodzi z kryzysu, będzie czas tydzień później, kiedy przyjedzie Legia, a więc zespół sto razy poważniejszy niż łodzianie.
Legia przyjechała i… po czterech minutach było po sprawie. Zatem kłopoty jak były, tak są. W badziewiakach za tę partię umieściliśmy dwóch zawodników Zagłębia – Bułecę i Kłudkę, ale zastanowić nad sobą powinni się naprawdę wszyscy. Obecnie nie ma tam nikogo, na kim warto by zawiesić wzrok na dłużej. Wszyscy są albo słabi, albo bardzo słabi.
Wszyscy są Zagłębiem Lubin.
Ech, podobne podsumowania dałoby się o tym zespole kopiować z roku na rok.
I cholernie szkoda. Po takim Kłudce obiecywaliśmy sobie sporo, w poprzednim sezonie pokazywał, że ma talent, ciąg do przodu i może być z niego ciekawy prawy obrońca. W tym – lekki dramat. Już czwarty raz widzimy go w badziewiakach. Tym razem po meczu, kiedy grał jak junior. A ma 21 lat, czyli daleko mu do juniora, nawet w polskich warunkach, gdzie młodzież zdaje się dorastać wyjątkowo wolno.
Najpierw wybijanie piłki do środka, potem blokowanie dośrodkowania z dłonią uniesioną jak Mariusz Wlazły. Można tylko załamać ręce nad taką dyspozycją (co jednocześnie pozwala uniknąć jedenastki).
W kozakach zaś można dostrzec Bartka Mroza po raz pierwszy i właśnie: późno, ale rodzi się nadzieja, że bramkarz w klatce Lecha się przebudza. Po oczarowującym sezonie w Stali Mielec nadzieje były duże i większość kibiców raczej czekała aż Mrozek zluzuje między słupkami Bednarka. Gdy to się stało, efektu „wow” jednak absolutnie nie zaobserwowano.
Oczywiście nie było tak, że Mrozek co mecz strzelał sobie gole i odstawiał niewiarygodne cyrki, ale jednocześnie nie dawał swojemu zespołu niczego ekstra. Puszczał, co miał puszczać, bronił, co miał bronić (choć nie zawsze). Nie był to więc żaden jakościowy skok względem Bednarka, ba, statystyki wskazywały, że to starszy z golkiperów bardziej pomagał zespołowi.
Ale właśnie – może coś się ruszyło? Z Legią dał radę (fantastyczna interwencja przy próbie Kuna), z Widzewem, gdyby nie on, Lech dostałby wyżej, z Koroną w katastrofalnych warunkach również nie dał się zaskoczyć (a że łatwo o błąd, widzieliśmy w tej kolejce). Na przestrzeni trzech ostatnich serii gier daliśmy mu w notach szóstkę, piątkę i szóstkę. Wcześniej ani razu nie wyszedł poza ocenę wyjściową.
Oby tak dalej, bo przecież wszyscy widzieliśmy, że talent ten gość ma.
WIĘCEJ O WEEKENDZIE W EKSTRAKLASIE:
- Ten „mecz” nie miał prawa się odbyć
- Radomiak zmiótł rywala z planszy. Kapitalny debiut Kędziorka!
- Troglodyta życzył śmierci reanimowanemu kibicowi
Fot. Newspix