– 70% piłkarzy w naszym kraju deklaruje, że uprawia hazard, a co drugi zajmuje się obstawianiem wyników – przyznali naukowcy katowickiego AWF-u w 2020 roku po przepytaniu ponad 800 piłkarzy, od Ekstraklasy po ligi regionalne. Nie ma więc mowy o marginalnym zjawisku: bukmacher lubi sportowców, a sportowcy lubią bukmachera.
Nawet jeśli nie słyszymy zbyt często o przykładach drugiej zależności wśród zawodników z najwyższego poziomu, nie brakuje ich tam, gdzie futbol wciska się między niedzielny rosół przy rodzinnym stole a oglądanie meczu profesjonalistów na kanapie. Mowa w dużej mierze o przeciętnych zjadaczach chleba, kibicach i hobbystach, którzy mają tyle wspólnego z gwiazdami z ekranu telewizora, że też ubierają korki i biegają za piłką. I nie, absolutnie nie chcę nikogo obrażać, tylko po prostu zwrócić uwagę, jak kuriozalną zmianę w przepisach wymyślił PZPN. Człowiek za nią odpowiedzialny musi mieć łeb wielkości pokaźnej kuli dyskotekowej, bo takie to mądre.
PZPN na wojnie, czyli ludzie piłki nie mogą grać u bukmacherów [WYWIAD]
Chodzi o wprowadzenie zakazu obstawiania meczów piłki nożnej. Teraz nawet ci, którzy po ostatnim gwizdku sędziego ze sporawym brzuszkiem piwnym dostają co najwyżej kiełbaskę z grilla od prezesa, nie tysiaka euro premii za zwycięstwo, nie będą mogli u legalnego bukmachera postawić – uwaga, to bardzo ważne – choćby na hattricka Roberta Lewandowskiego w najbliższym meczu FC Barcelony. Sam nie wiem, co brzmi bardziej niedorzecznie. Czy to, że “Lewy” mógłby tak się rozstrzelać, czy jednak fakt, że amator z B-klasy będzie traktowany niczym profesjonalista, niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu.
Hazardu samego w sobie nie będę bronił, bo dla mnie równie dobrze mógłby nie istnieć. Serio, świat nie straciłby za wiele na wartości. Ale czymś innym jest obrona korzystania z jakichkolwiek usług z odpowiednią świadomością, której – na przykładzie dzieci – zamiast rozwijać, często niestety torpedujemy zakazami, de facto idąc drogą na skróty bez budowania pełnej odpowiedzialności za czyny. No bo jak brzmi tłumaczenie ludzi z PZPN-u? Dlaczego chcą zabronić bukmacherki przedstawicielom najniższych lig? Odpowiedzi brzmią mniej więcej “bo tak będzie lepiej”.
Moim zdaniem w obecnej formie nie ma żadnego sensownego uzasadnienia. Zrozumiałbym jeszcze, gdyby zakaz dotyczył jedynie meczów z udziałem polskich klubów, ale żeby Jaś Kowalski grający w barwach Konrada Konradówki na wsi liczącej kilkaset mieszkańców nie mógł postawić piątaka na derby Londynu, finał Ligi Mistrzów czy inne widowisko piłkarskie, które akurat go interesuje? Absurd, totalny absurd. Oczywiście zaraz odezwą się sceptycy z argumentem, że miejscom reklamującym bukmacherkę nie jest na rękę mniejsza liczba graczy, jednak znów powtórzę: mam to gdzieś.
Wkurza mnie natomiast, że całkiem niezła idea jest w tak głupi sposób partaczona. Nie twierdzę, że zobaczymy bunt wśród ligowców, ale niech każdy z was zapyta przynajmniej kilku znajomych zawodników, czy podoba im się, że gra na boiskach B- lub A-klasy będzie oznaczać ban na bukmacherkę. Zakładam, że mało znajdzie się optymistów, a na pewno mniej niż tych, którzy machną na wszystko ręką i zbytnio nie przejmą się nowymi przepisami.
Mimo to, uważam, że PZPN dobrze kombinuje, chcąc wpłynąć na potencjalne uzależnienia wśród sportowców o różnym poziomie zaawansowania. Szkopuł w tym, że przyjęta metoda jest mocno wątpliwa, tym bardziej jeśli tłumaczona tezami, że środowisko piłkarskie jest bardziej podatne na przypływ adrenaliny, a co za tym idzie – chętniejsze do obstawiania meczów. Tylko że, nawet gdy taka korelacja zachodzi, adrenalinę w życiu dostarcza przecież kilkadziesiąt innych rzeczy, także mniej hardcorowych i bezproblemowo akceptowanych społecznie. Trochę na wyrost wydają się zatem przekonania PZPN-u, który chce mocno zmienić przyzwyczajenia ludzi zapewne z każdego klubu w Polsce, od C-klasy w górę. To duża rzecz, ba, wręcz bardzo odważna rewolucja, tylko szkoda, że w parze z rewolucją nie idzie edukacja.
Zakaz zmusi do kombinowania i omijania przepisów, a już zwykła kampania reklamowa na dużą skalę byłaby wyznaczeniem lepszego kierunku. Swego rodzaju początkiem większych zmian, który świadczyłby o bardziej przemyślanym podejściu działaczy do tematu. Słowem: jeśli chcesz oddolnie poprawić sytuację w konkretnym otoczeniu, zwracaj na coś uwagę, ucz i zostawiaj z puentą. Tego nie widzę, więc nie wieszczyłbym nowej inicjatywie PZPN-u sukcesów w kwestii podtrzymania lub stopnia praktyczności przepisu.
Sam pytałem kolegów, z którymi jeszcze kilka lat temu grałem w A-klasie i okręgówce, co o tym sądzą, i zauważyłem jedną dominantę – to szok połączony z brakiem akceptacji, że ktoś nie tyle co wpadł na taki pomysł, co bardziej klepnął go do realizacji. A więc szykują się zmiany, owszem, ale nie w wyraźnym spadku chęci A-klasowiczów do wydawania pieniędzy na zakłady, tylko prędzej we wzroście liczby żeńskich kont u bukmacherów. Wiadomo, dlaczego, wiadomo, po co.
Więcej o hazardzie: