II wiek naszej ery – niewolnicy dumnie nazywani gladiatorami wychodzą z podziemi i cieszą oczy gawiedzi na arenach. Jedni kończą swój żywot w bitewnej chwale, inni idą na wymuszoną emeryturę z powodu odniesionych urazów. Odrąbane kończyny, głębokie rany, utrata wzroku lub słuchu, złamania czy skręcenia. Każdy większy problem był jak wyrok, który prowadził do statusu inwalidy, a z czasem trędowatego pariasa żebrzącego o chleb na ulicy. Ale tak naprawdę wystarczyła zwykła niestabilność kolana, żeby przekreślić i tak bardzo niepewną przyszłość. Ówcześni przedstawiciele medycyny nie znali odpowiedzi na wiele pytań z anatomii, a jeśli już coś odkrywali, tak jak Claudius Galenus w przypadku istnienia więzadła krzyżowego, brakowało im świadomości.
–
Spis treści
- Lekcja historii. Kiedy zerwanie ACL-a miało śmiertelny efekt nie tylko w przenośni...
- Panie doktorze, operować, nie operować?
- Każdy piłkarz boi się trafić do "klubu ACL"
- W futbolu hasło "trening siłowy" zepchnięto na margines
- Anglia i Hiszpania jako centrum epidemii
- Zniszczony świat kobiet. "Padają jak muchy"
- Przyszłość nie maluje się w różowych barwach
Lekcja historii. Kiedy zerwanie ACL-a miało śmiertelny efekt nie tylko w przenośni…
Do XIX wieku wiedza o niewielkim paśmie w środku kolana była znikoma. Poważniejszym podejściem do tematu wykazali się dopiero niemieccy badacze, Wilhelm i Eduard Weber, którzy w ramach eksperymentu przecięli więzadło i odkryli, że taki stan prowadzi do nieprawidłowego ruchu całego stawu. Ale premierową kliniczną prezentację zerwania ACL-a przedstawiono na Wyspach Brytyjskich, nie w Niemczech – tam Robert Adams, irlandzki chirurg, zainteresował się śmiercią jednego z młodych mężczyzn, który wyszedł z pubu, wdał się w bójkę, doznał kontuzji kolana, a następnie zmarł po kilku dniach w wyniku wewnętrznego zakażenia. Ku zdziwieniu Adamsa, który otworzył kolano nieboszczyka, zerwane więzadło krzyżowe poważnie uszkodziło kość piszczelową.
Tak, właśnie wtedy, czyli w 1837 roku, najprawdopodobniej po raz pierwszy w historii odnotowano przypadek kontuzji ACL-a ze skutkiem śmiertelnym.
Osiem lat później francuski doktor, Amedde Bonnet, zrobił kolejny krok w badaniu więzadła krzyżowego przedniego. Opisał kilka objawów zerwania, takich jak odgłosy trzaskania czy wylew krwi. Francuz preferował zachowawcze leczenie tego urazu, zalecając zimne okłady w ostrej fazie bólu. I co ciekawe, przedstawionymi pomysłami znacznie wyprzedził swoją epokę. Nie dość bowiem, że miał świadomość szkodliwego wpływu długotrwałego unieruchomienia stawu, to jeszcze sugerował wczesne wprowadzenie ćwiczeń ruchowych, a w razie nieustępującej niestabilności noszenie specjalnych ortez. Wtedy takie idee doceniono tylko we Francji. Dziś stosowane są na całym świecie.
Ostatnim kluczowym elementem układanki z XIX wieku, który był jednocześnie przełomowym punktem wyjścia dla czasów współczesnych, jest operacja przeprowadzona przez angielskiego chirurga, Arthura Mayo-Robsona. 42-latek w 1895 roku odważył się zrobić pierwszą udokumentowaną rekonstrukcję w historii medycyny. I choć na początku stulecia Mayo-Robson udostępnił światu pomyślny wynik naprawy zerwanego więzadła, przez pierwsze dziesięciolecia ogromna część kolegów z branży traktowała taki typ zabiegu z dużym dystansem, by nie powiedzieć, że niemal zawsze go odradzała.
Sir Arthur Mayo-Robson
Oczywiście do czasu. Choćby w latach 30. spopularyzowano rodzaj przeszczepu więzadła pochodzącego ze ścięgna mięśnia czworogłowego uda, a próbowano również ze ścięgnem podkolanowym i ścięgnem rzepki (dzisiaj za najlepszą metodę uważa się korzystanie właśnie z tego typu “materiałów”). Z biegiem czasu wynaleziono też przeszczep niepochodzący z tkanki osoby operowanej, a zabiegi otwarte zamieniono na zamknięte. Z tym, że aż do lat 70., nawet mimo rozwoju medycyny i wprowadzenia nowych technologii, wielu chirurgów nadal podchodziło do rekonstrukcji ACL-a jak do totalnego ekstremum, które wcale nie przywraca sportowcom ich poprzedniej sprawności, a wręcz przeciwnie. “Jeśli zrywasz ACL-a, stajesz się ex-sportowcem” powiedział w 1970 roku Jack Kennedy, wynalazca syntetycznego więzadła. Amerykanin nie nabijał ludzi w butelkę. Był po prostu brutalnie szczery.
Panie doktorze, operować, nie operować?
Mija kolejne kilkadziesiąt lat i jesteśmy w zupełnie innym miejscu. W XXI wieku zerwanie więzadła krzyżowego nie kończy karier. Owszem, dodaje im sporej dawki bólu i utrudnia ich rozwijanie, ale mało kto musi dzielić smutne losy rzymskich gladiatorów. Zmieniło się też podejście lekarzy: operacja ACL-a przestała być przejawem sceptycyzmu i przeobraziła się w standardową procedurę. Nie tylko na przykładzie zawodowych sportowców, bo również amatorów, choć wyniki różnych badań prowadzonych w USA i Wielkiej Brytanii pokazują, że odpowiednie leczenie zachowawcze – takie jak zalecano 100 lat temu, tyle że dziś z o niebo lepszymi narzędziami – przeciętnemu człowiekowi nieuprawiającemu aktywności sportowych na wysokim poziomie absolutnie może wystarczyć.
Z drugiej strony, brak więzadła w połączeniu z nieodpowiednim stylem życia po wielu latach najczęściej prowadzi do zwyrodnień. Słowem: jedna pewna ścieżka nie istnieje, choć Jacek Jaroszewski, lekarz reprezentacji Polski, nie ma wątpliwości, jakie jest najlepsze rozwiązanie: – Z brakiem ACL-a można żyć. Ale pomimo braku odczuć na co dzień, zmiany zwyrodnieniowe następują szybciej. Powolutku, systematycznie. Jest też taka jedna statystyka: na 10 osób, które zrywają więzadło krzyżowe i go nie operują, po 20 latach 7 z nich ma w kolanie wstawioną endoprotezę. Dlatego uważam, że zabieg powinno się spokojnie zaplanować i zrobić, żeby nie doprowadzić do zmian nieodwracalnych.
Z perspektywy profesjonalnych sportowców powrót na najwyższe obroty bez więzadła krzyżowego naprawdę trudno obronić. Co prawda ryzyko uszkodzenia wstawionego wszczepu naturalnie się wyklucza, ale rośnie ryzyko uszkodzeń chrząstek i łąkotek. Więzadło jest trochę jak bezpiecznik. Kiedy go nie ma, rotacje stawu kolanowego przy niewystarczającej obudowie mięśniowej są znacznie mniej kontrolowalne. Wtedy jest większe ryzyko, że chrząstka stawowa i łąkotki się ze sobą ścierają. Mówiąc najprościej, jak się da, wnętrze kolana po prostu zużywa się szybciej, dlatego ortopedzi w tej kwestii są raczej zgodni: jesteś piłkarzem, zrywasz ACL-a (daj Bóg, żeby tylko to, co należy do zdecydowanej mniejszości przypadków) – idziesz na stół operacyjny. Inna sprawa, gdy chore jest inne więzadło, np. krzyżowe tylne. Wtedy zabieg niejednokrotnie można pominąć lub odłożyć w czasie, czego dobrym przykładem jest Kamil Glik.
Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Jeśli chodzi o konsekwencje tego typu urazów rzutujące nie na kilka, a kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, naukowcy nie pozostawiają złudzeń. Ci ze Skandynawii, na podstawie badań zerwanych ACL-ów w grupie piłkarzy ręcznych, podkreślają, że nawet po dobrze wykonywanych zabiegach markery biochemiczne sportowców nie wracają do najlepszego poziomu sprzed kontuzji. Co więcej, nie jest powiedziane, że rekonstrukcja więzadła krzyżowego przedniego wykluczy zapalenia stawów jeszcze w trakcie kariery albo już po niej. Każdy z grupy pacjentów, niezależnie od metody leczenia, musi liczyć się z większym ryzykiem pojawienia się zwyrodnień. Nie dziwią więc obawy piłkarzy-pechowców, którzy odnoszą tak ciężki uraz w bardzo młodym wieku. Ich akurat skutki poboczne mogą dopaść przed sportową emeryturą, będąc jednocześnie jej początkiem.
Każdy piłkarz boi się trafić do “klubu ACL”
Każdy raczej widzi, że różnice w liczbie rozgrywanych meczów przez piłkarzy w porównaniu do przeszłości są coraz większe. Nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższych latach wielcy rządcy futbolu mieli obrać odwrotny kierunek. I o ile trzeba przyznać, że rozwój przygotowania fizycznego w sporcie wydatnie się do tego przyczynił, co widać po osiągach zawodników będących zdecydowanie lepiej przygotowanych do intensywnego wysiłku, o tyle więzadeł wytrenować się zwyczajnie nie da. Jakkolwiek okrutnie to nie zabrzmi, albo je masz, albo nie. Nawet jeśli jakieś znaczenie mogą mieć tutaj uwarunkowania genetyczne – co zresztą niezmiennie pozostaje dyskusyjnym przedmiotem badań naukowców – dosłownie dla każdego człowieka zasada jest prosta: im bardziej zadba się o mięśnie, które obudowują staw, tym spokojniej można spać. Oczywiście ryzyka nie da się do końca wykluczyć, to właściwie niemożliwe, ale w kwestiach, w których znaczenie mają milimetry (decydują np. o stopniu zerwania czy sile skrętu kolana), już samo zmniejszanie znaczy naprawdę dużo.
Nikt nie chce zerwanego więzadła krzyżowego. To jedna z najgorszych kontuzji dla sportowca obok zerwanego ścięgna Achillesa i kilku rzadkich rodzajów skomplikowanych złamań. Długość powrotu do zdrowia i potencjalne szkody wyrządzone w organizmie, które mogą odezwać się wiele lat później, spowodowały, że wokół uszkodzenia ACL-a narosła wręcz nieadekwatna do skali zagrożenia zła sława. Ma na to wpływ również częstotliwość występowania tego urazu, która szczególnie w ostatnich latach jest zatrważająca. – Nie ma wątpliwości, że liczba zerwań ACL-a niepokojąco wzrasta – potwierdza doktor Jaroszewski.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to wina zawodników, którzy niewystarczająco dobrze o siebie dbają. Cóż, takie przypadki na pewno mają swoją frekwencję (patrz: Neymar), natomiast zdecydowanie bardziej sensowna teza dla największej grupy piłkarzy powinna brzmieć zdecydowanie inaczej. Sednem sprawy jest brak czasu na właściwą prewencję i regenerację. Niedobór obu tych elementów prowokuje obecność przeciążeń mięśniowych, a tym samym dysproporcji ruchowych, które z kolei przekładają się na poważniejsze urazy pokroju zerwanych ACL-ów. Wbrew powszechnym opiniom, one w większości biorą się z sytuacji, kiedy nie dochodzi do kontaktu fizycznego z przeciwnikiem. Na zerwanie może złożyć się kilka różnych elementów nawet w najbardziej niepozornym momencie. Jak dowodzą naukowcy z Kataru, zdecydowana większość urazów ACL-a pochodzi z akcji defensywnych na czele z popularnymi “skokami pressingowymi”, które praktycznie zawsze wymagają nagłych zmian kierunku w czasie biegu.
Interesującą uwagą dotyczącą tego problemu podzielił się Jacek Jaroszewski: – Rozmawiam z wieloma doświadczonymi piłkarzami i wiem, na co narzekają. Często słyszę od nich na przykład, że obecnie produkowane korki są zdecydowanie bardziej przyczepne do podłoża. Taki aspekt niestety zwiększa ryzyko urazu przez przeciążenia, a w połączeniu z nawet najlepszymi sztucznymi murawami staje się ono jeszcze większe. Niepokojąca staje się też liczba zerwań ACL-a na halach, gdzie swoją rolę także odgrywa przyczepność buta.
Ale temat częstszych zerwań więzadła krzyżowego przedniego jest oczywiście bardziej złożony. To nie tylko moc przyczepności butów, które, tak swoją drogą, częściowo przyczyniły się do mojego zerwania ACL-a i w efekcie (niestety) lepszej znajomości kulis tego tematu. To też przede wszystkim brak treningu siłowego z prawdziwego zdarzenia w okresie przygotowawczym. Tylko że…
W futbolu hasło “trening siłowy” zepchnięto na margines
Pytam Jacka Jaroszewskiego, skąd jego zdaniem rosnąca liczba przypadków zerwanych więzadeł krzyżowych. W głowie mam obraz Roberto Baggio, którego rozbudowane mięśnie czworogłowe oraz dwugłowe nadawały się jako wzorcowy przykład do podręczników anatomii. Włoch potrafił grać bez ACL-a i do dziś jest przywoływany w ramach ciekawostki przez fizjoterapeutów, którzy dostają pytanie o sens leczenia zachowawczego. Ale zarówno on, jak i inny dobrze znany nam piłkarz też gustujący we włoskiej kulturze, miał pewną przewagę w porównaniu do obecnej generacji piłkarzy: – Słyszę, jak narzeka na niestabilność kolana, co wydawało mi się dziwne. Biorę go najpierw na badanie, a potem rezonans. Widzę wyniki i mówię mu: “Zibi, przecież ty nie masz więzadła krzyżowego!”. Spytałem go, czy pamięta, kiedy miał mocno spuchnięte kolano, bo w 9 na 10 przypadków zerwań robi się krwiak w ciągu dwóch godzin. Odpowiedział: “Tylko raz, w wieku 18 lat”. Prawdopodobnie właśnie wtedy zerwał ACL-a i resztę kariery rozegrał bez niego. To jest możliwe. Bardzo silne uda mogły trzymać mu kolano – opowiada doktor Jaroszewski o sytuacji z 2018 roku, która zmusiła Zbigniewa Bońka do pójścia na operację.
Lekarz polskiej kadry kontynuuje: – 20 lat temu zerwanie ACL-a wśród piłkarzy było rzadkością. Prawie się o nich nie słyszało. Myślę, że kluczowe były treningi, dzięki którym kiedyś wszyscy mieli potężne uda. Były zimowe wyjazdy w góry, dużo siłowni. Generalnie było o wiele więcej treningu siłowego, którego dzisiaj nie ma prawie w ogóle. Ponieważ mięśnie uda są kluczowe w stabilizacji kolan, resztę można sobie dopowiedzieć. Co więcej, na przykładzie Bońka, nawet jeśli ktoś zrywał więzadło krzyżowe, często o tym nie wiedział. W nowszych czasach piłkarze byli już raczej bardziej świadomi i nawet zdarzali się tacy, którzy nie decydowali się na rekonstrukcję, próbując pójścia w siłę. Taką drogę obrał choćby Marek Saganowski. Obudował kolana i przez kilka lat grał bez więzadła.
Poza tym słyszę od ludzi, którzy lepiej się na tym znają, że kiedyś piłka nie była tak dynamiczna jak dzisiaj. Treningi są szybsze, trzeba większej liczby zwrotów ciała i bardziej dynamicznych zmian kierunku. Ćwiczenia na tym bazujące stały się standardem, zaś w przeszłości był nim trening siłowy. W tym upatrywałbym problem, a dochodzi jeszcze czynnik braku czasu. Piłkarze grają bardzo dużo meczów, mają krótkie wolne, krótki okres przygotowawczy. Po nim ci najlepsi wchodzą w cykl grania co trzy dni: mecz, regeneracja, trening, mecz. W zasadzie w trakcie sezonu nie ma możliwości, żeby skupić się na sile. Kiedy bowiem robi się porządny trening siłowy, zgodnie z zasadami tego samego dnia nie powinno się robić treningu piłkarskiego. Jeśli już, to po nim, ale to nie to samo. Generalnie wychodzi na to, że mało jest treningów siłowych, co skutkuje gorszą stabilizacją kolan przy rosnącej dynamice sportu.
Brzmi jak autostrada do katastrofy, prawda?
Gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy
Kolana ma się dwa, więc więzadeł krzyżowych do zerwania nie brakuje. Ten pierwszy raz jest niezwykle trudny do przeżycia na gruncie psychicznym, powoduje traumę, znam z autopsji, ale zdecydowana większość ludzi ma szczęście albo tego w ogóle nie doświadczyć, albo skończyć tylko na jednej rekonstrukcji. Gorzej, jeśli na drodze rehabilitacji popełnia się błędy, a powrót do optymalnej sprawności jest przyspieszany. Wtedy, cóż, skutki potrafią być drastyczne.
Albo pada więzadło zdrowe, bo pojawił się brak balansu w obudowie mięśniowej między jednym a drugim kolanem (w czasie treningu podświadomie bardziej skupiamy się na chorym kolanie), albo przy pierwszej poważnej próbie wytrzymałości nie wytrzymuje nowy przeszczep. Prawie nieobecne są przypadki, kiedy ktoś zrywa ACL-e kilkukrotnie, ale jednak istnieją. Coś o tym wie choćby Michał Efir, niegdyś duży talent z akademii Legii, który zaznał tego bólu aż cztery razy. Przeżył piekło, które trudno sobie wyobrazić.
Świadomość na temat leczenia więzadeł krzyżowych rośnie, ale jedno pozostaje takie samo. Wciąż popełnia się proste błędy, a jeśli piłkarz z lekarzami nie zrobią wszystkiego, co możliwe, żeby już nigdy nie zobaczyć się na sali operacyjnej, ryzyko ponownego urazu oczywiście będzie większe: – Dużo ludzi po powrocie do sprawności zrywa więzadło po raz kolejny, ale ma na to wpływ na pewno rehabilitacja i niepełna odbudowa siły. Przede wszystkim jednak decyduje czas powrotu. Przez ostatnie lata prześcigano się o to, kto szybciej wróci po zerwaniu ACL-a. W przypadku Arkadiusza Milika nakręcano, że da radę wrócić po czterech miesiącach, a ostatecznie wrócił po sześciu. Generalnie ci, którzy pojawiali się na boisku szybciej niż zakładano, w dużym procencie zrywali więzadło ponownie. Na szczęście w wyniku badań powoli już się klaruje, że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć – podkreśla Jacek Jaroszewski.
Lekarz reprezentacji Polski opisuje też, jak wygląda standardowy proces powrotu więzadła do życia oraz przywołuje ważne widełki czasowe rekonwalescencji: – U amatorów przeszczep naturalny, ten najlepszy, jest najczęściej pobierany ze ścięgien mięśni kulszowo-goleniowych, ścięgna mięśnia półścięgnistego i smukłego. Wsadza się go w miejsce więzadła, on przez pierwsze trzy miesiące obumiera i wreszcie staje się zupełnie martwy. Dopiero wtedy zaczyna się unaczyniać i robić coraz mocniejszy. Nasz organizm jest na tyle mądry, że w ciągu dwóch lat przeszczep potrafi zamienić w prawdziwe więzadło. Wylicza się, że przeszczep jest wystarczająco dobrze unaczyniony dopiero po roku. 30% ludzi, którzy wracają po sześciu miesiącach, zrywa więzadło, bo przeszczep okazał się za słaby. Po ośmiu miesiącach to już 20%, a po dziesięciu 10-15%. Jeśli natomiast ktoś wyczekuje z wejściem w pełną dynamikę meczu do dwunastu miesięcy od momentu zerwania, prawie nie ryzykuje. Tutaj mówimy już o kilku procentach przypadków. Jeśli chodzi o zawodowców, ze względu na czas u większości pobiera się przeszczep z więzadła rzepki z fragmentami kostnymi. One sprawiają, że unaczynienie przychodzi szybciej i można być już spokojnym po ośmiu miesiącach. Na przykład w Anglii, mimo wszystko, często robią przeszczepy ze ścięgien, co powoduje, że piłkarz zagra w meczu nie wcześniej niż po roku przerwy.
Anglia i Hiszpania jako centrum epidemii
Kwiecień 2022 roku, mecz Brighton z Norwich. W 5. minucie Jakub Moder pada na murawę i zwija się z bólu. Dzień później słyszy wyrok: zerwane więzadło krzyżowe, rok wyciągnięty z życiorysu. Czas pokazał, że przerwa polskiego pomocnika nie potrwała rok, a półtora. Ale trzeba mieć na uwadze, że po drodze pojawiły się pewne komplikacje, który zmusiły Anglików do wykazania się jeszcze większą cierpliwością. I dobrze, patrząc na to, co dzieje się na ich własnym podwórku. Bo właśnie na Wyspach, mekce futbolu, nasiliła się epidemia zerwanych ACL-ów.
W ostatnim czasie lista piłkarzy Premier League z zerwanym więzadłem krzyżowym przednim znacznie się poszerzyła. Tylko w tym sezonie na długie miesiące wypadli: Wesley Fofana, Jurrien Timber, Ivan Perisić, Tyrone Mings, Emiliano Buendia i Rico Henry. Dość wymowne jest, że na przestrzeni całej kampanii 2022/2023 w lidze angielskiej doszło do zaledwie czterech kontuzji ACL-a, a już po pięciu kolejkach 2023/2024 ta liczba została pobita. Mówimy o koszmarnej tendencji, która, co ciekawe, w porównaniu do piłki kobiecej w Anglii i tak jest niczym.
Ale zanim o kobietach, trzeba jeszcze uwydatnić, jakie problemy mają kluby w Hiszpanii. Tam przy okazji najnowszej kontuzji Gaviego wyliczono, że aż 18 zawodników z dwóch najwyższych klas rozgrywkowych jest w tej chwili poza grą z powodu zerwanego więzadła krzyżowego w 2023 roku. W samej La Liga to aż jedenaście nazwisk, z czego sześć wypadło w tym sezonie: Eder Militao (sierpień), Thibaut Courtois (sierpień), Reinildo Mandava (luty), Vitolo (maj), Mauro Arambarri (październik), Enes Unal (maj), Francis Coquelin (luty), Yeremy Pino (listopad), były stoper Piasta Gliwice – Aleksandar Sedlar (listopad), Toni Villa (kwiecień) i Gavi (listopad).
Dwie najlepsze ligi świata, trzy miesiące sezonu, dwanaście zerwanych więzadeł krzyżowych. Nie ma tutaj przypadku. Istotny jest fakt, że takie kontuzje nawiedzają piłkarzy niezależnie od wieku. Ofiarą może być tak samo starszy i mocno wyeksploatowany weteran, jak i nastolatek, który ma jeszcze szmat kariery przed sobą. Niepokojące spostrzeżenie na ten temat ma Jacek Jaroszewski. Jego zdaniem za chwilę coraz więcej będziemy mówić o zerwanych więzadłach krzyżowych wśród dzieci, które wrzuca się w zły proces treningowy: – Dawniej nie mówiło się w ogóle, że ACL-a zrywa 15-latek. Dziś to się dzieje, staje się wręcz standardem, a zrywają je nawet 10-latkowie. To chyba potwierdza tezę, że nie skupiamy się na sile, kiedy jednocześnie próbujemy podkręcić intensywność w piłce młodzieżowej. W klubach wciąż idzie się na wynik, a treningów dodatkowych nie ma prawie nikt. Wiem, bo zawsze wypytuję rodziców operowanych chłopców, także z dobrych klubów. W tym temacie każdy działa na własną rękę, o ile jest wystarczająco świadomy, bo większość nie jest. Prawie codziennie treningi piłkarskie, do tego na sztucznych boiskach, do tego jeszcze super przyczepne korki zamiast turfów. Z tego robią się oczywiście przeciążenia, a że dzieci szybko rosną, mięśnie nie nadążają i pojawia się deficyt siły, zrywają więzadła jeden po drugim.
Zniszczony świat kobiet. “Padają jak muchy”
Mężczyźni mają jednak to szczęście, że wiedza o ACL-ach po ich stronie dyscypliny jest dzisiaj bardzo rozwinięta. Inna sprawa, że wiedzę zdobytą przez naukowców się lekceważy, jednocześnie nanosząc na piłkarzy coraz większe obciążenia, ale co do zasady: już sama historia badań pozwala lepiej zrozumieć problem i szybciej znaleźć rozwiązanie. Sęk w tym, że w zupełnie innych realiach muszą obracać się piłkarki, które w ostatnich latach zaczęły dopiero nawiązywać profesjonalizmem do kolegów z boiska. Rozwój, jak wiadomo, wiąże się z błędami, które trzeba popełnić. A jako że ludzie zarządzający piłką kobiecą próbują zwiększyć jej atrakcyjność poprzez podniesienie poziomu sportowego, naturalne jest albo chodzenie po omacku, albo błędne, choć kuszące założenie, że pewne rzeczy z męskiego futbolu można przenieść 1 do 1. W tym procesie chyba nikt się jednak nie spodziewał, że próba zrobienia kroku naprzód, m.in. w wyniku naniesienia większych wymagań na żeńskie organizmy, przyniesie tak opłakane skutki. Zaraz kończymy 2023 rok, czyli do tej pory najstraszniejszy okres w dziejach piłki kobiecej.
Na Mistrzostwa Świata w Australii i Nowej Zelandii nie pojechało aż 30 zawodniczek z powodu zerwanego ACL-a. W tym topowe gwiazdy: Leah Williamson i Beth Mead z reprezentacji Anglii, Catarina Macario z USA czy Vivianne Miedema z Holandii. Angielscy dziennikarze wznieśli alarm i słusznie zauważyli, że gdyby takie zjawisko dotyczyło męskiego futbolu, paliłoby się w każdym biurze organizacji FIFA i UEFA.
– Dostrzegamy, że u kobiet i dziewcząt występuje zwiększony odsetek urazów więzadła krzyżowego. Istnieje teoria o wpływie płci, która wymaga zbadania. Jeszcze jej w pełni nie rozumiemy – powiedziała doktor Kate Jackson, znana specjalistka medycyny sportowej w Anglii. Właśnie tam wyliczono, że kobiety są kilkukrotnie bardziej narażone na urazy ACL-a w porównaniu do mężczyzn, a także mają o 25% mniejsze prawdopodobieństwo powrotu do pełni zdrowia. Z czego to wynika?
Fran Kirby, piłkarka Chelsea i reprezentantka Anglii, twierdzi, że problemem jest brak odpowiednich narzędzi, które kobiety powinny dostawać na drodze fizycznego rozwoju: – Chłopcy w bardzo młodym wieku ćwiczą z ciężarami i uczą się podstawowej mechaniki biegania. Kiedy trenowałam w Reading, dziewczyny grające amatorsko nawet nie miały dostępu do siłowni. Moim zdaniem najważniejsza jest edukacja i wprowadzanie odpowiednich treningów – jak prawidłowo biegać, jak zmieniać kierunek i jak budować siłę w swoich mięśniach.
Angielscy badacze wysuwają podobne wnioski. Kobiet pod względem siłowym nie przygotowuje się tak samo jak mężczyzn, a jednocześnie próbuje wnosić na wyższy pułap intensywności. Prawdopodobnie pomija się kluczową fazę, co później niszczy kariery wielu zawodniczkom. Doktor Katrine Okholm Kryger z Londynu zsumowała potencjalnie najważniejsze problemy, które składają się na plagę kontuzji ACL-a: źle dopasowane buty piłkarskie (według Europejskiego Stowarzyszenia Klubów ponad 80% piłkarek cierpi na dyskomfort), mniejszy dostęp do boisk najwyższej jakości, mniejszy dostęp lub niewystarczające wykorzystanie siłowni w celu zapobiegania kontuzjom oraz mniejsze zaangażowanie w treningi prewencyjne. Kwestia hormonów i wpływ miesiączki na ciało też może zaburzać podatność na kontuzje, ale nie dowiedziono, że to istotny czynnik przy zerwanych ACL-ach.
“W ostatnich dwóch latach liczba zerwanych więzadeł krzyżowych na 1000 godzin gry zwiększyła się z 0,6 do 2,2″ – przyznała ze smutkiem doktor Kryger na łamach Sky Sports.
“Płeć to wciąż problem w futbolu. Mamy ograniczone środki, co przekłada się na mniej doświadczone sztaby medyczne” – zauważyła Eva Carneiro, w przeszłości lekarz męskiego zespołu Chelsea.
‘To, co dzieje się w kobiecym futbolu, jest szokujące i niedopuszczalne. Padamy jak muchy” – dodała Christen Press, reprezentantka USA, która po zerwaniu ACL-a musiała przejść aż trzy operacje.
Przyszłość nie maluje się w różowych barwach
Różnice między męskim a kobiecym futbolem są naturalne, natomiast w temacie kontuzji ACL-a znajdziemy kilka wspólnych punktów, które je łączą, takich jak prewencja i jakość boisk. Ale to nie wszystko, bo pewne przemyślenia z kobiecego uniwersum można bezpośrednio przełożyć na problemy piłkarzy. Tak jak w przypadku 2020 roku, gdy przez wybuch pandemii koronawirusa piłka nożna w wielu miejscach na świecie została zamrożona na kilka miesięcy:
– Pamiętam, jak sztab zgodził się na wdrożenie systemu zapobiegania kontuzjom “FIFA 11+” i na indywidualne badania siły mięśni w celu określenia potencjalnych zagrożeń. Przetestowano wszystkich, a te dziewczyny, u których stwierdzono deficyty, miały dodane do planu dodatkowe ćwiczenia, żeby zaangażować słabsze grupy mięśni. Po kilku miesiącach testy były ponowione. Od momentu wdrożenia programu nie zaobserwowaliśmy żadnych nowych uszkodzeń ACL – powiedziała Doktor Katrine Okholm Kryger na początku 2021 roku, odnosząc się do kwietniowych testów na jednym z półamatorskich zespołów kobiet w Anglii.
Być może pamiętacie, ile było obaw o powrót piłkarzy do gry po bardzo długiej przerwie spowodowanej pandemią. Zapowiadano, że masowo będą się sypać i ogółem domowa izolacja przyniesie różne negatywne skutki. O ile jakaś część tez sprzed trzech lat zapewne sprawdziła się w praktyce, o tyle z dodatkiem dzisiejszej perspektywy można by wyciągać nieco inne wnioski. Na czele z takim, że deficyt treningów piłkarskich pozwolił znacznie powiększyć liczbę treningów siłowych kluczowych przy ochronie więzadeł krzyżowych, ale nie tylko. Z jednej strony początki pandemii były trudnym przeżyciem psychicznym dla wielu zawodników, a z drugiej wymusiły na nich w ograniczonych warunkach skupienie na czymś, czego w normalnych okolicznościach brakuje. Patrząc na obecne trendy, trudno sobie wyobrazić, że ludzie odpowiedzialni za terminarze lig i turniejów pod wpływem zadyszki całej dyscypliny byliby w stanie powiedzieć “stop” i chociaż w jakimś stopniu pozwolić piłkarzom nawiązać do tamtego okresu. Według Jacka Jaroszewskiego, lekarza reprezentacji Polski, to w istocie nieprawdopodobne: – Nie będzie mniejszej liczby meczów. Moim zdaniem tego nie zmienimy.
To co w takim razie można zmienić, żeby było lepiej?
Na miejscu trenerów bardziej postawiłbym na trening siłowy w okresie przygotowawczym, choć z drugiej strony oni nie są do tego tak chętni. To zamula piłkarzy, przez co początek sezonu zazwyczaj jest gorszy. Ale trzeba to w jakimś momencie zrobić. Podobnie na przestrzeni sezonu: stworzyć regularny cykl treningów siłowych i stabilizacyjnych, bo stabilizacja nerwowa też jest bardzo ważna. Na bieżąco dbać również o pracę z fizjoterapeutą, żeby pracować z obciążeniami i przykurczami, które szybko się utrwalają, o czym nawet nie wiemy. No i najlepsza możliwa regeneracja między meczami: sen, odnowy biologiczne, suplementacja. Więcej raczej nie da się zrobić.
Jeśli nie da się więcej, kluby muszą uczynić wszystko, żeby dostępny czas i środki przeznaczyć na lepszą ochronę piłkarzy. Masowy wzrost urazów mięśniowych w ostatnich latach to jedno, ale koszmar związany z zerwaniem ACL-a – drugie, jeszcze mocniej uświadamiające, że futbol zmierza w niewłaściwym kierunku.
Źródła: aoj.amegroups.org, bjsm.bmj.com, football4football.com, skysports.com, eurosport.com, ESPN.com, thenationalnews.com, aljazeera.com, Mechanisms of ACL injuries in men’s football (PDF)
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Zmarginalizowany Skóraś. Nędzny start reprezentanta Polski w lidze belgijskiej
- Koczerhin – dyskretny lider Rakowa, który wyrwał się z „Klubu Kokosa” w Zorii
- „Czasem masz wrażenie, że grasz tylko dla szejka”. Jak wygląda życie siatkarza w Emiratach?
Fot. Newspix