Gdy Jimmer Fredette grał w uniwersyteckich rozgrywkach, hajpował go sam Barack Obama, a Kevin Durant tweetował, że to najlepszy strzelec na świecie. Na uczelni zyskał taką renomę, że jeden z wykładowców wolał, by nie przychodził na zajęcia, bo swoją obecnością Fredette miał… rozpraszać innych studentów. Później Jimmer brutalnie odbił się jednak od NBA. I zaczął szukać swojej drogi. Grał w Chinach, próbował sił w Eurolidze, a ostatecznie stał się gwiazdą Team USA w koszykówce 3×3. Teraz wziął na celownik olimpijski medal. Czy ma szansę spełnić marzenie?
Jimmermania
Wieczór 26 stycznia 2011 roku. Właśnie skończył się mecz pomiędzy Uniwersytetem Brighama Younga, znanym jako BYU, a Uniwersytetem Stanowym San Diego.
– Nie możesz wyjść i iść do samochodu. Tam czekają tysiące ludzi – słyszy gwiazda gospodarzy, Jimmer Fredette.
– Co mam zrobić? Jak się wydostać? – pyta.
– Niech twoja dziewczyna weźmie auto. W podziemiach hali jest rampa załadunkowa. Tam cię zgarnie.
Było to tuż po niesamowitym 43-punktowym występie przed 23 tysiącami fanów. Jimmermania, ogólnonarodowy szał na punkcie gwiazdy BYU, osiągnęła wtedy apogeum. W Stanach Zjednoczonych rozgrywki uniwersyteckie cieszą się wielką popularnością. Fredette, biały, widowiskowy superstrzelec zaliczył w tym okresie kilka kolejnych niesamowitych meczów. Zaczęło się od 47 punktów przeciwko Utah i spektakularnego trafienia z połowy równo z syreną na koniec pierwszej części gry. Do przerwy miał wtedy na koncie aż 32 oczka. Potem były jeszcze 42 punkty w wyjazdowym spotkaniu z Colorado State.
Aż wreszcie nadeszła ta noc – prawdopodobnie największe sportowe wydarzenie, jakie kiedykolwiek miało miejsce w Marriott Center, domowej hali BYU. Na trybunach zgromadziło się dużo więcej kibiców, niż oficjalna pojemność obiektu, wynosząca 18 000 miejsc. Wśród zgromadzonych w hali osób, znalazło się też 24 skautów drużyn NBA. Jimmer zdobył grubo ponad połowę punktów swojej drużyny (43 z 71), trafił pięć rzutów z dystansu, a gdy w końcówce przeciwnicy zbliżyli się na sześć oczek, zamknął mecz siedmioma kolejnymi celnymi rzutami wolnymi. Gospodarze pokonali wyżej notowanego, niepokonanego jeszcze w tamtym sezonie rywala, którego liderem był Kawhi Leonard, późniejszy dwukrotny mistrz i MVP finałów NBA.
Po końcowym gwizdku kibice ruszyli na parkiet. Provo, założone przez mormonów stutysięczne miasto, eksplodowało entuzjazmem dla swojej gwiazdy. Jimmer opowiada, że w tamtym okresie starał się nie wychodzić z akademika. Nie mógł spokojnie przejść ulicą, by nie zaczepił go któryś z fanów, pytając o zdjęcie lub autograf. Podobno jeden z wykładowców poprosił nawet, by Fredette nie przychodził na zajęcia, ponieważ jego obecność była zbyt rozpraszająca dla innych studentów.
Popularność gracza BYU sięgała daleko poza granice uniwersyteckiego miasta. Został celebrytą w całych Stanach, trafił na okładkę „Sports Illustrated”. Właśnie wtedy prezydent Obama powiedział, że Jimmer jest najlepszym strzelcem w kraju, a Kevin Durant rozszerzył to stwierdzenie do całego świata.
Do sukcesów w NCAA Fredette dochodził jednak stopniowo. W pierwszym roku na uczelni był rezerwowym i nie wyróżnił się niczym szczególnym. W drugim awansował do pierwszej piątki drużyny i został jej najlepszym strzelcem. Po raz pierwszy zwrócił na siebie uwagę szerszej publiczności dopiero na trzecim roku, gdy rzucił 49 punktów w meczu przeciwko Uniwersytetowi Arizony. Jimmermania przypadła z kolei na czas, gdy był już na czwartym roku studiów.
Jego znakiem firmowym były deep three, rzuty odsunięte o jeszcze kilka metrów od linii trójek. To nimi rozbijał rywali. Na ostatnim roku poprawił jeszcze swój rekord punktów, gdy zdobył 52 oczka w meczu z New Mexico. Sezon skończył na pierwszym miejscu w klasyfikacji strzelców całej NCAA i zgarnął tytuł najlepszego gracza ligi akademickiej (Naismith College Player of the Year) w 2011 roku.
Jimmer nie tylko błyszczał w indywidualnych statystykach, ale też prowadził swoją drużynę do zwycięstw. W trakcie ostatnich dwóch lat na uczelni wprowadzał Cougars, jak nazywają się koszykarze z BYU, do marcowego turnieju finałowego ligi NCAA. W ostatnim sezonie awansowali nawet do grona Sweet Sixteen, szesnastu najlepszych ekip w kraju. Dla uczelni z Provo było to nie lada wydarzenie. Ostatni raz ich drużyna zaszła tak daleko, gdy jej gwiazdą był Danny Ainge, niegdyś utytułowany koszykarz NBA, a później generalny menadżer Boston Celtics. Fredette poprawiał zresztą jego uczelniane rekordy. Wyprzedził go w klasyfikacji strzelców BYU oraz ustanowił nowe rekordy punktów zdobytych w jednym meczu i całym sezonie, celnych rzutów za trzy oraz liczby występów z co najmniej 30 punktami.
Na uwagę zasługuje fakt, że Jimmer szczególnie dobrze radził sobie w meczach wyjazdowych, przy nieprzychylnie nastawionej publiczności. Z 24 spotkań w NCAA, w których zdobył co najmniej 30 punktów aż 19 było rozgrywanych na wyjeździe. Jak nauczył się tak dobrze radzić sobie z presją nieprzychylnych trybun? Możliwe, że odpowiedź kryje się w okresie jego dorastania.
Sen o NBA
Nie byłoby kariery koszykarskiej Jimmera, gdyby nie jego brat. Starszy o siedem lat TJ bardzo wziął sobie do serca rolę mentora i przewodnika młodszej latorośli rodu Fredette’ów. To TJ pierwszy grał w basket i zaraził tą pasją Jamesa, jak naprawdę nazywa się jego młodszy brat. Starszy z rodzeństwa wspominał, że już jako pięcioletnie dziecko Jimmer bardzo przeżywał każdą porażkę, nawet jeśli dotyczyło to tylko podwórkowej rozgrywki. Chciał za wszelką cenę zwyciężać, przy tym jednak nie uznawał żadnej drogi na skróty. Gdy pewnego razu podczas wspólnej gry starszy Fredette opuścił rękę wystawioną do zablokowania rzutu i chciał pozwolić bratu trafić, ten go ofuknął. Wiedział, że stawianie czoła dużym wyzwaniom to jedyna droga do stawania się lepszym.
TJ zauważył talent młodszego brata i proponował coraz to nowe sposoby do stymulowania jego rozwoju. Jedno z wymyślonych przez niego ćwiczeń, na które mówili żartobliwie The Gauntlet (słowo to odpowiada “ścieżce zdrowia” stosowanej przez ZOMO wobec aresztowanych opozycjonistów w PRL), polegało na kozłowaniu w ciemności przez całą długość kościelnej nawy (kto pozwolił im grać w kościele w kosza – nie wiadomo), podczas gdy brat z przyjaciółmi pojawiali się nagle przed nim i próbowali wytrącić go z równowagi. Chodziło o to, by Jimmer nie patrzył na piłkę podczas kozłowania, ale trzymał głowę zawsze uniesioną, niezależnie od tego, co się działo dookoła.
To starszy brat jako pierwszy rozbudził w młodszym marzenie o dostaniu się do NBA. Pewnego wieczora po treningu wyciągnął z portfela papier, na którym było napisane: “Ja, James T. Fredette, dnia 27 stycznia 2007 roku, podejmuję się w wykonać pracę i ponieść niezbędne poświęcenia, aby móc osiągnąć swój ostateczny cel, jakim jest gra w NBA.” Jimmer podpisał go tamtej nocy i do dziś wisi on na ścianie w jego pokoju w rodzinnym domu. Podążał za tym celem wytrwale. Na każdym poziomie szkolnych rozgrywek był wyróżniającym się graczem.
W tej historii jest jeszcze… epizod więzienny. Wujek sąsiada Fredette’ów pracował w pobliskim więzieniu i zapraszał mieszkańców do odwiedzania zakładu karnego, by pomóc osadzonym budować relacje ze światem zewnętrznym. TJ z kolegami organizowali za kratami mecze koszykówki. Starszy z braci opowiadał potem w domu, jak wymagająca była gra ze skazanymi. Jimmer marzył, by móc wziąć w nich udział, ale warunkiem było ukończenie osiemnastu lat. Doczekał się wreszcie i była to dla niego prawdziwa szkoła. Po takim doświadczeniu żaden trash talk czy wrogo nastawiona publiczność nie robiła już na nim wrażenia.
– Nigdzie nie znajdziesz bardziej deprymujacej atmosfery ani bardziej agresywnych gości, przeciwko którym przyjdzie ci grać – mówił TJ. – To naprawdę pomogło zwiększyć fizyczną i psychiczną wytrzymałość Jimmera na boisku. Teraz może grać wszędzie. – Słowa te miały znaleźć potwierdzenie w rzeczywistości. Na marginesie: karierę młodego koszykarza śledzili potem… więźniowie, przeciwko którym grywał. Gdy występował w lidze akademickiej we wszystkich celach oglądano transmisje z jego spotkań.
Droga do ligi NCAA nie była prosta. Co ciekawe w liceum Fredette świetnie radził sobie też w baseballu i futbolu amerykańskim. Jedna z uczelni dała mu nawet wybór dołączenia do drużyny futbolowej lub koszykarskiej. Jimmer postawił zdecydowanie na basket. Mimo doskonałych wyników w high school nie wszystkie uniwersytety były jednak przekonane, co do jego talentu. Uważano, że może być za wolny, by zrobić wielką karierę. Słowa te okazały się prorocze, ale w kontekście NBA.
Brutalne zderzenie
Sześć punktów na mecz w średnio 13.3 minuty na parkiecie, w tym 0.8 celnych rzutów za trzy na spotkanie. To statystyki z całej kariery Jimmera w NBA. Odzwierciedlają one przebieg jego przygody w najlepszej lidze świata.
Po niesamowitym sezonie w NCAA, Jimmer został wybrany z 10. numerem w drafcie 2011 roku przez Milwaukee Bucks i od razu wytransferowany do Sacramento Kings. Czy Sacramento wiedzieli, że okaże się za wolny, za słaby fizycznie i nie dość dobry w obronie czy rozgrywaniu piłki, by zawojować NBA? Na pewno dobrze sobie wszystko przeliczyli. Sprzedaż koszulek po dojściu do zespołu Jimmera wzrosła o 500%. Klub był wówczas wystawiony na sprzedaż, nie było więc warunków i pomysłu na rozwijanie nowego gracza. Po dwóch tygodniach od startu sezonu w Kings zmienił się trener. Sam start rozgrywek był opóźniony z powodu lockoutu, przerwy na czas negocjacji nowej umowy pomiędzy ligą, a związkiem zawodowym koszykarzy. Jimmer nie wziął więc udziału w standardowym obozie przygotowawczym i lidze letniej.
A i tak to w pierwszym sezonie notował najlepsze liczby w historii swoich występów w najlepszej lidze świata. Te nie były jednak dobre. Średnio 7.6 punktu (przy skuteczności rzutów poniżej 40%) w 18.6 minut na parkiecie. Później w dodatku sukcesywnie spadały.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Sacramento wykupili jego kontrakt w połowie rozgrywek 2013/2014, Jimmer został więc wolnym agentem. Ściągnęło go do siebie Chicago Bulls, gdzie grał ogony (wystąpił tylko w ośmiu spotkaniach). Później był jeszcze pełny sezon w New Orleans Pelicans, ale tam też był głębokim rezerwowym. W kolejnym sezonie wrócił na kilka spotkań do Nowego Orleanu, a później zaliczył jeszcze epizod w New York Knicks, którzy zatrudnili go na krótki dziesięciodniowy kontrakt po tym, jak dobrze zaprezentował się w rozgrywkach D-League.
To właśnie na zapleczu NBA odzyskał radość z gry i przypomniał o swoim strzeleckim talencie, grając dla Westchester Knicks, satelickiego zespołu nowojorczyków. Wystąpił nawet w meczu gwiazd tych rozgrywek i zanotował w nim 35 punktów. W NBA miał jednak co najwyżej swoje momenty. Choćby 2 lutego 2014 roku w meczu Kings – Knicks, który Królowie wygrali po dogrywce, zanotował 24 punkty trafiając sześć rzutów za trzy. Zabrakło jednak w jego karierze dłuższej serii dobrych występów.
Na pewno wymówką dla Jimmera nie mógł być wzrost. Owszem, był jednym z niższych zawodników (188 cm), ale razem z nim w drafcie do Sacramento trafił jeszcze niższy od niego, filigranowy Isaiah Thomas (175 cm), który ma na koncie dwa występy w Meczu Gwiazd NBA i wybór do All-NBA Team w 2017 roku, drużyny najlepszych zawodników sezonu. W pierwszym sezonie rywalizowali o minuty i to Thomas wyszedł z tego pojedynku zwycięsko. Fredette mierzy zresztą tyle, ile Stephen Curry. Obaj prezentują też podobny styl gry. Część komentatorów, opisując karierę Jimmera w NCAA, twierdziła, że grał jak Curry, zanim tak naprawdę pojawił się Curry.
– Prawdopodobnie trochę wyprzedziłem swoje czasy, jeśli o to chodzi – mówił Fredette w październiku tego roku. W tej samej wypowiedzi podkreślał, że w jego czasach ważne było rozróżnienie, kto gra na której pozycji i jakiego zawodnika będzie krył na boisku. Dziś z kolei zawodnicy w baskecie są multipozycyjni. – Teraz, jeśli potrafisz grać, to grasz, a jeśli potrafisz rzucać, jesteś wyjątkowo cenny.
W poszukiwaniu własnej drogi
– Czuję się dobrze. Już tam byłem, zrobiłem to – mówi dziś Fredette o grze w najlepszej lidze świata. W 2016 roku przeniósł się do Chin. Tamtejsze rozgrywki przyciągają zresztą wielu byłych zawodników NBA. W ostatnich latach chińskie zespoły ściągnęły do siebie między innymi takich zawodników jak Stephon Marbury, Tracy McGrady, Gilbert Arenas, Steve Francis, czy Metta World Peace.
– Zadzwonił do mnie jeden z trenerów z Szanghaju, Amerykanin Brian Goorjian – wspomina początek swojej chińskiej przygody Jimmer. – Powiedział: „Hej, przyjedź zagrać dla mnie. Chcemy cię. Tu jest świetnie. Ludzie traktują cię naprawdę dobrze, a my mamy dobrą organizację”. – Zachęta podziałała. Liga chińska rzeczywiście okazała się miejscem, gdzie dobrze się odnalazł.
– Znów mogłem być sobą. Chcieli, żebym trafiał piłką do kosza i rozgrywał. Szybko się przystosowałem. Ta gra bardzo, bardzo mi odpowiadała – mówi. Potwierdzeniem tych słów są niesamowite występy, w których zdobywał nawet 73 i 75 punktów. Co ciekawe nie jest to rekord ligi. Ten wynosi 82 punkty i został ustanowiony przez innego Amerykanina, Erricka McColluma.
Po trzech sezonach spędzonych w Chinach w barwach Shanghai Sharks, koszykarski los zawiódł Jimmera na jeden sezon do Europy. Na Starym Kontynencie Amerykanin w lidze greckiej w barwach Panathinaikosu Ateny, z którym grał też w Eurolidze, najważniejszych klubowych rozgrywkach w Europie. Notował w niej zresztą niezłe średnie: 12.9 punktu na mecz przy skuteczności z dystansu 41.7%, ale ze względu na pandemię klub nie miał środków, by opłacić drugi rok jego kontraktu. Wrócił więc do Chin, zdał sobie jednak sprawę, że tęskni za rodziną. Decyzja o powrocie do USA okazała się strzałem w dziesiątkę również dla jego kariery.
Fredette w meczu z Realem Madryt w barwach Panathinaikosu.
Jimmermania is back
– Zadzwonił do mnie Fran Fraschilla, który pomaga w USA Basketball i zapytał, czy nie chciałbym zagrać w 3×3. Wydawało im się to świetną zabawą, więc w zeszłym roku wziąłem udział w kilku turniejach. 3×3 jest teraz oczywiście dyscypliną olimpijską. Gdybym miał szansę pojechać na igrzyska olimpijskie, byłoby to spełnieniem moich marzeń – mówił Jimmer o swoim nowym wyzwaniu. Szybko okazało się, że ta odmiana koszykówki dobrze pasuje do jego stylu.
Pierwszy sukces? Zwycięstwo z Team USA w mistrzostwach panamerykańskich w 2022 roku. Fredette był bardzo dumny ze złotego medalu zdobytego dla swojego kraju. W tamtym turnieju nie był jeszcze najlepszym graczem swojej drużyny. Zmieniło się to podczas kolejnych zawodów, w których reprezentował Stany Zjednoczone – mistrzostw świata w koszykówce 3×3. Na turnieju w Wiedniu Amerykanie zajęli drugie miejsce ustępując Serbii, najbardziej utytułowanej drużynie w tej rywalizacji.
Finałowy mecz miał zresztą dramatyczny przebieg. Zespół USA prowadził już 19-15, Serbowie doprowadzili do remisu po 19, ale Jimmer rzucał zza łuku na zwycięstwo. Niestety, piłka wykręciła się z kosza, a reprezentacja z Bałkanów zaliczyła dwie udane akcje i zwyciężyła. Fredette został jednak wybrany do najlepszej trójki mistrzostw. Po przegranym finale deklarował, że marzy mu się olimpijski rewanż z Serbami i wygranie złotego medalu: – To złoto mnie napędza – mówił.
Zwycięstwo w Paryżu na pewno jest w jego zasięgu. Filmiki z niesamowitymi rzutami Fredette’a, tym razem na boisku do koszykówki 3×3, znów zaliczają mnóstwo wyświetleń w Internecie. Jimmer nie ograniczył się zresztą do występów w Team USA. Razem z kolegami z kadry jako drużyna Miami bierze udział w Challengerach i World Tourach, wysokich rangą turniejach 3×3 pod egidą FIBA (system rozgrywek jest tu podobny do tenisowego). W Lozannie w sierpniu zdążyli już wziąć rewanż na Serbach, pokonując ich w ćwierćfinale. W drugiej połowie roku wygrywali najbardziej prestiżowe World Toury w Cebu i Abu Zabi, a Fredette został w obu wybrany MVP, oraz stawali na podium właśnie w Lozannie, a także Amsterdamie.
W baskecie 3×3 Jimmer znów słynie z rzutów z dystansu i błyskawicznie pnie się w rankingu najlepszych zawodników. Obecnie jest czwarty na świecie.
Jimmer w barwach USA w trakcie MŚ w koszykówce 3×3.
Team USA jest już w gronie drużyn zakwalifikowanych na przyszłoroczne igrzyska. Wszystko wskazuje na to, że Jimmer będzie miał okazję w nich wystąpić i zaserwować nam kolejną porcję swojej koszykarskiej magii.
– Jeśli reprezentacja Stanów Zjednoczonych mężczyzn 3×3 zakwalifikuje się na igrzyska i zostaniesz wybrany do olimpijskiego składu, czy planujesz po tym nadal grać w koszykówkę? – zapytano Jimmera w jednym z wywiadów.
– Nie wiem. Będę miał 35 lat i będzie to około 13 lat, od kiedy gram zawodowo. W tej chwili jestem zadowolony z tego, gdzie jestem.
I pewnie to jest dla niego najważniejsze.
ŁUKASZ POZNAŃSKI
Fot. Newspix