Lech Poznań miał korzystać z tego, że Legia Warszawa i Raków Częstochowa grają w europejskich pucharach. Zamiast maratonu meczów, przelotów i walki ze zmęczeniem miała być świeżość, determinacja i autostrada do mistrzostwa Polski. Tymczasem nawet gdy Legia i Raków notują potknięcie, odrabiają straty do Kolejorza.
Dwie minuty przed końcem spotkania po trybunach stadionu w Poznaniu poniósł się pomruk optymizmu. Jesper Karlstroem zapakował bramkę, która bez wstydu byłaby puszczana w Eurogolach na całym świecie. W normalnych okolicznościach cały obiekt wpadłby w ekstazę, ale że było to trafienie wyrównujące, kibice Lecha nie mogli być w pełni usatysfakcjonowani. Z Widzewem liczyli na więcej.
Szybko jednak okazało się, że lepiej byłoby cieszyć się tym wróbelkiem w garści, bo łodzianie zdążyli jeszcze ekipę Johna van den Broma przeciągnąć po podłodze.
Lech Poznań – Widzew Łódź. Wygrał zespół z lepszym planem
Wygrał zespół z lepszym planem, chciałoby się powiedzieć, nawet biorąc pod uwagę to, że druga połowa w wykonaniu Widzewa Łódź to w dużej mierze głęboka defensywa, co było odwrotnością odważnego pressingu z pierwszych 45 minut. Bronić też trzeba jednak umieć, a goście nie dopuszczali do zbyt wielu groźnych sytuacji. Henrich Ravas wyciągał się, żeby sparować uderzenia Kristoffera Velde i Mikaela Ishaka, ale były to strzały z dystansu. Najtrudniejszą próbą z szesnastki była ta po dośrodkowaniu z rzutu rożnego.
To wiele mówi o postawie Lecha Poznań, który grał niechlujnie i apatycznie. Luki w ustawieniu, ospałe powroty, ogólny brak inwencji twórczej. Widzew zaryglował środek, Kolejorz zupełnie odpuścił próbę zdobycia go i postanowił grać po obwodzie, jak w szczypiorniaku.
Podsumowaniem spotkania, a przynajmniej pierwszej połowy, w wykonaniu gospodarzy, była próba wyjścia z kontratakiem w prawym sektorze boiska. Niedokładnie podanie do przodu, niedokładne podanie do boku, niedokładne podanie do tyłu i w efekcie paniczne wybicie wślizgiem na rzut rożny, żeby nie spowodować kompletnego pożaru w polu karnym.
Jakże smutny obraz zespołu, gdy porównamy go z Widzewem Łódź Daniela Myśliwca.
Antoni Klimek błysnął w Poznaniu
Widzewem, który przyjechał do Poznania, żeby zrealizować swój ściśle ustalony plan. Jordi Sanchez koncertowo spartolił rzut karny, który sprokurował Elias Andersson swoim totalnie głupim faulem na Fabio Nunesie. Ale Jordi Sanchez miał też ogromny wpływ na to, że łodzianie ostatecznie objęli prowadzenie. To on wyszarpał piłkę na własnej połowie, od czego zaczęła się cała akcja. Dominik Kun posłał mu później długie podanie, a Hiszpan wstrzelił piłkę w pole karne. Tam bardzo mądrze zachował się Antoni Klimek, który nie podpalił się, odegrał do Kuna, a resztę zrobił już Fran Alvarez, który chwilę później precyzyjnie przymierzył z dystansu.
Klimek był zresztą totalnym szefem na tle — było nie było — jednej z najmocniejszych drużyn w lidze. Co rusz szarpał, walczył, kiwał. To on posyłał dośrodkowanie, które podbite przez rywala trafiło pod nogi Juana Ibizy. Stoper uciekł Filipowi Marchwińskiemu, ale zmarnował świetną szansę, trafiając w słupek. Młodzieżowiec nie poddał się i dalej szukał liczb. Wydawało się, że w końcówce włącza już tryb „butla z tlenem” i lada moment będzie trzeba go zmienić.
Chwilę później strzelił bramkę.
Lech przerwał dobrą serię
Bramkę, która zawstydza Lecha po całości. Henrich Ravas posłał długie podanie, Imad Rondić wygrał główkę z Mihą Blaziciem, obcinkę zaliczył Antonio Milić, a Klimek wbiegł między niego a Joela Pereirę i pokonał Bartosza Mrozka w sytuacji sam na sam. Klimek mógł pokonać go już wcześniej, w dodatku po błędzie samego Mrozka, który zwlekał z podaniem i trafił w nogi Ernesta Terpiłowskiego, ale wtedy jeszcze uprzedził go Blazić, który wybił piłkę sprzed linii.
W końcówce meczu takich akcji ratunkowych już brakowało. Po drugim golu Widzew przycisnął raz jeszcze, znów za sprawą Klimka. Tym razem jego zryw zaowocował przyblokowanym dośrodkowaniem, które ostatecznie i tak trafiło pod nogi Bartłomieja Pawłowskiego. Bum, mocny strzał, 3:1, nie ma czego zbierać.
Lech Poznań do niedawna był niepokonany. Sześć ligowych spotkań z punktami, choć też trzy remisy. Niby więc przegrał po raz pierwszy od dawna, ale ciężko się dziwić, że nastroje są takie, jakby potykał się nieustannie. Lokomotywa miała mknąć w kierunku mistrzostwa, a ma coraz więcej problemów.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Trela: „Kiereś won” jako symbol niepotrzebnie kreowanej dramaturgii
- Co dzieje się z Kevinem Komarem?
- Koczerhin – dyskretny lider Rakowa, który wyrwał się z „Klubu Kokosa” w Zorii
- Hansen: Frustrowałem się w Widzewie. Wiedziałem, że dobre dni przyjdą [WYWIAD]
fot. Newspix