Odtrącani i niechciani. Wzgardzani i wyrzucani z jedenastki jak przeterminowany jogurt z lodówki. Przepis o młodzieżowcu sprawia, że drużyny z Ekstraklasy i pierwszej ligi często ściągają do siebie zawodników na sztukę, byle zgadzała się metryka i byle zachować jakiś sensowny balans w szerokiej kadrze. I byle nie płacić kary. Młodzieżowcy zatrudniani na kilogramy mają być mięsem armatnim do walki w ciasnym korytarzu ze zwalistym osiłkiem — jeden padnie, przybiegnie kolejny, któryś w końcu tego osiłka zamęczy i przejdzie dalej. Przemiał młodych piłkarzy jest spory i choć coraz więcej polskich nazwisk przebija się też do lepszych lig europejskich, to znaczna większość przepada bez wieści.
To żadna tajemnica. Zakontraktowani trochę na siłę młodzieżowcy, po przekroczeniu tego magicznego dwudziestego drugiego roku życia, mogą być niemal pewni, że ktoś ich zaraz wymieni na lepszy, nowszy model. Nie, wcale nie lepszy sportowo, co to, to nie — chłop ma dwadzieścia jeden lat i gra w pierwszym składzie na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce, bo jego trochę starszy kolega jest po prostu trochę starszy. Niby nadal młody, ale nie tak młody jak powinien.
Wobec tego niektórzy zawodnicy, niegotowi jeszcze na poziom Ekstraklasy, w owej Ekstraklasie zagrali albo grają, a proceder wypychania ze składów „zbyt starych młodych” trwa. Młodzieżowcy często rzucani są na wodę zbyt głęboką i odbijają się od realiów tego poziomu rozgrywkowego. Jak wybuch supernowej, rozpalają się wielkim blaskiem i gwałtownie gasną. W ostatnich latach trafiło się kilka takich, pozostając w świecie astronomii, spadających gwiazd, a i wiele wskazuje na to, że wkrótce poznamy kolejne. W ogólnym zestawieniu widać, że nadreprezentacja młodzieżowców w dwóch najwyższych ligach jest całkiem wyraźna, szczególnie wobec średniego wieku graczy na obu tych poziomach rozgrywkowych.
Trudno uwierzyć, że mamy, co widać szczególnie na przykładzie pierwszej ligi, zdecydowanie lepszych dwudziestolatków niż graczy o rok, dwa czy trzy lata starszych. Tajemnicą pozostaje też to, gdzie do cholery ukryją się za kilka lat polscy dwudziestokilkulatkowie, którzy przecież, z uwagi na działanie przepisów premiujących młodzieżowców, mogli i nawet mieli z tej premii skorzystać. Gdzie kryją się ich kilka lat starsi koledzy?
Eksmłodzieżowcy wyklęci
Statystyki rozegranych spotkań i minut wskazują jasno — jest pewna grupa graczy, którzy świeżo po utracie statusu młodzieżowca, w następnym sezonie grają mniej (tu dobrymi przykładami są choćby Rosołek, Długosz czy Terpiłowski) albo wcale (przypadki ekstremalne Ogorzałego, Zauchy, Szczutowskiego czy walczącego o siebie w Głogowie Tabisia). Po kolei, Maciej Rosołek rok temu zagrał we wszystkich spotkaniach Ekstraklasy. W bieżącym sezonie, do dziś, wyszedł tylko pięć razy w pierwszym składzie, a w ostatnich trzech meczach uzbierał całe cztery minuty na boisku. Wiktor Długosz w Rakowie jako młodzieżowiec zagrał prawie siedemset minut, skończył 22 lata i rozegrał już tylko czterysta pięćdziesiąt minut, żeby w wieku lat 23 grać totalne ogony w Ruchu. U Ernesta Terpiłowskiego też nie jest kolorowo. Z podstawowego gracza Widzewa skrzydłowy stał się zmiennikiem. Na razie pomagają mu trochę kontuzje innych kolegów, ale urazy mają to do siebie, że przemijają i czas nie gra na korzyść byłego zawodnika Termaliki.
Rozprawmy się jeszcze z przykładami niemal całkowitego zjazdu do bazy. Kamil Ogorzały w wieku młodzieżowca załapał się na prawie trzysta minut w Ekstraklasie. Sezon później grał już w rezerwach Cracovii, a teraz z kiepskim skutkiem wraca do kadry pierwszego zespołu. Bliźniaczo podobny jest przypadek jego kolegi z drużyny — Patryka Zauchy. Kilka występów w wieku młodzieżowca, gra w rezerwach i okrągłe dziesięć minut na boiskach Ekstraklasy w tym sezonie. No i na dokładkę wspominany Kacper Tabiś, po osiemnastu występach w pierwszej drużynie Jagiellonii zesłany na rok do rezerw. Teraz jakoś odnalazł się w Chrobrym, ale mogło być chyba trochę lepiej.
Z próby uogólnienia, wyciągnięcia jakichś danych liczbowych z sytuacji naszych młodzieżowych można jednak zrezygnować. Przypadki Bartosza Slisza, Bartłomieja Wdowika, Maika Nawrockiego, czyli naszych młodych zawodników sukcesu, sprawiają, że wyznaczanie jakiegokolwiek trendu może być bezsensowne. Warto się jednak czasem rozejrzeć, dostrzec na przykład Marcela Zyllę, Kamila Kruka, Adriana Szczutowskiego. Skala nie jest tak wielka, jak mogłoby się wydawać, ale problem występuje i być może blokuje nam rozwój kilku młodych, solidnych ligowców z pola, bo o bramkarzach nie ma nawet co wspominać.
Janczyk: Przepis o młodzieżowcu szkodzi bramkarzom. Promuje przeciętność
Żeby było jasne — przepis o młodzieżowcu nie jest całkowicie zły. Założenie zmuszające drużyny do promowania młodych zawodników jest wręcz godne pochwały. Każdy z polskich sympatyków futbolu chce, by tacy piłkarze przenosili góry i jak najszybciej podbijali świat. Ten system może nawet już zaczął działać, skoro po naszych piłkarzy sięgają zagraniczne kluby z drugiego czy trzeciego szeregu. Jak jednak ma się czuć polski dwudziestokilkulatek, kiedy zdecydowanie słabszy, ale za to rok albo dwa lata młodszy kolega ogranicza jego rozwój, co mecz wyciągając z rękawa kartę statusu młodzieżowca? Nie przez przypadek nabijamy się w kraju z wiecznie młodego Pawła Brożka czy dawania swego czasu przestrzeni do rozwoju obiecującemu Piotrkowi Zielińskiemu. U nas realia, szczególnie ligowe, są takie, że piłkarze osiągają swój najwyższy poziom nieco później niż na zachodzie i nie zmienimy tego nawet w kilka sezonów. Kierunek, jeśli oczywiście uznajemy takie zmiany za konieczne, zdaje się odpowiedni, ale efekty będzie pewnie widać przy długotrwałej pracy, także przy długotrwałym utrzymaniu jednej formuły zapisów nakładających na kluby nakaz gry młodzieżowcem. Oczywiście kosztem zawiedzionych ligowców, którzy po prostu nie mieli nigdy zostać wielkimi gwiazdami.
Przepis do lata czy jednak na lata?
Już w pierwszej połowie grudnia odbędzie się spotkanie przedstawicieli klubów Ekstraklasy w Jachrance, gdzie mogą się ważyć losy przepisu o młodzieżowcu w aktualnym jego kształcie i zarazem losy niechcianych, niekochanych eksmłodzieżowców. Właściwie od samego wprowadzenia wymogów dotyczących minut młodych piłkarzy na boisku, co roku przerabiamy to samo. Zawsze komuś się coś w ligowym prawie nie podoba. Przed trwającym sezonem niektóre drużyny mogły wprost wyrażać swoje niezadowolenie z obowiązujących przepisów. Z różnych powodów:
a) nie stać ich na młodzieżowców na poziomie Ekstraklasy (bo ci się cenią)
b) z czasem zaczyna brakować dobrych młodzieżowców na rynku, niedosyconym jakościowymi zawodnikami do 22. roku życia, co wynika z nadal będącego w fazie rozwoju szkolenia
c) młodzieżowców mają, ale na pozycjach, na których teoretycznie powinni grać starsi, lepsi zawodnicy (a nie mogą, wobec widma kilkumilionowej kary)
d) wszystkie powyższe, bo i takie przypadki się w Ekstraklasie zdarzają
O możliwych zmianach przepisów promujących młodzieżowców szerzej pisał Maciej Wąsowski
Efektem takiego stanu rzeczy są występy niektórych podlotków na nie swoich pozycjach lub przedziwne statystyki meczowe młodych zawodników (okazuje się, że można grać kilkadziesiąt minut, nie być bramkarzem i dotknąć piłkę sześć czy siedem razy) profilaktycznie odcinanych od gry przez bardziej doświadczonych kolegów z boiska. Oprócz powstrzymywania rozwoju piłkarzy po dwudziestym drugim roku życia aktualne przepisy dają dziesiątkom nastolatków złudne przeświadczenie, że już na samym początku kariery złapali Pana Boga za nogi. Ekstraklasa brzmi dumnie i doskonale wygląda w piłkarskim CV nowicjusza, ale nie jest gwarantem udanej kariery. Wymogi dotyczące młodzieżowców i planowanie kadry pod ich spełnienie nieco osłabiły instytucję wypożyczenia mniej lub bardziej obiecującego młodziana do niższej ligi. Ogrywanie utalentowanych chłopaków w miejscach, gdzie nie są piątym kołem u wozu, wcale nie musi być takie złe. Wiadomo, najlepsze do rozwoju jest wymagające środowisko, jednak nie zawsze ten rozwój musi się odbywać za sprawą jednego gigantycznego skoku. Nasi młodzieżowcy nie muszą się potykać w zdecydowanie za dużych siedmiomilowych butach, żeby pokonać siedem mil w drodze do Ekstraklasy.
Gonimy zachód kosztem solidnych ligowców
Przepisy promujące młodych piłkarzy mają zarówno swoje blaski, o których głośno za sprawą zagranicznych transferów naszych ligowców, jak i cienie, które wskazać jest na pewno nieco trudniej. Czy jest jakiś system, który mógłby wymusić na polskich klubach grę młodzieżowcami bez jednoczesnych problemów z ich znalezieniem, opłaceniem czy wkomponowaniem w drużynę? W kraju, gdzie zawodników około dwudziestego roku życia faktycznie zasługujących na grę w pierwszym składzie swojej drużyny w Ekstraklasie jest… sześciu, może siedmiu – pewnie nie. Aktualne prawo ligowe jest zatem tylko łatką naklejoną na szkoleniową dziurę z minionych dekad i jak każde rozwiązanie zastępcze nie może być całkowicie sprawne.
Dziura jest widoczna w porównaniu z futbolowymi gigantami, do których bardzo chcielibyśmy równać — pokolenie za pokoleniem na najwyższy poziom wznoszą Anglicy, Francuzi, Niemcy czy, tu chyba trzeba szukać inspiracji w kwestii metod wyciskania ze swojego potencjału maksimum, Holendrzy. Rzecz w tym, że naszymi rywalami wcale nie muszą być i wcale nie są czołowe drużyny świata. Wielu się teraz zastanawia, co zrobiliśmy źle, że nasza reprezentacja przegrywa z Mołdawią czy drży przed Albanią i sąsiadami zza południowej granicy — może już dziesięć czy nawet dwadzieścia lat temu przespaliśmy naszą szansę i jak, z zachowaniem wszelkich proporcji, Belgowie będziemy mieli problem ze znalezieniem następców dla całkiem niezłego pokolenia piłkarzy. Nie grozi nam może znana ze skoków narciarskich całkowita pustka po kilku wybitnych reprezentantach (prawdę powiedziawszy nie grożą nam też sukcesy na miarę tych Stocha i spółki), ale mocowanie mostu pomiędzy futbolem młodzieżowym a seniorskim trytytką w postaci przepisu o młodzieżowcu, jest tylko rozwiązaniem zastępczym.
Zastępczym, ale na ten moment chyba potrzebnym. Przecież rośnie nam grono kształconych po zachodniemu specjalistów, teoretyków i praktyków futbolu, ekspertów od szkolenia. Rośnie świadomość potrzeb, które musimy realizować, by być w czołówce i z prawie czterdziestomilionowego narodu wyprodukować jeszcze ze dwudziestu Lewandowskich czy Zielińskich. A co z tego, że oprócz tego rośnie też grupka odtrąconych przez ligowy futbol piłkarzy, którzy jeszcze kilka lat temu hasaliby po Ekstraklasie od klubu do klubu i grali tam naprawdę nieźle w piłkę? Utrata tych kilku niechcianych, byłych młodzieżowców, to poświęcenie, na które polski futbol jest gotów. Nawet jeśli kompletnie o tym nie wie.
WIĘCEJ O MŁODZIEŻOWCACH:
- Osieroceni przez przepis. Co dalej z rocznikiem 2001 w Ekstraklasie?
- Młodzieżowcy sezonu 22/23. Kto okazał się najlepszym bąbelkiem?
- TOP 10 – najlepsi młodzieżowcy 1. ligi 2020/2021
Fot. Newspix