Reklama

Równi i równiejsi w Premier League. Everton na dnie, giganci bezkarni

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

24 listopada 2023, 16:49 • 9 min czytania 6 komentarzy

W ubiegłym tygodniu całą społecznością piłkarską na Wyspach Brytyjskich wstrząsnęła informacja o odjęciu 10 punktów Evertonowi, który z tego powodu znalazł się w strefie spadkowej Premier League. O toczącym się postępowaniu wobec The Toffees wiadomo było już od marca, ale mało kto się spodziewał, że kara będzie aż tak dotkliwa. Z jednej strony opinia publiczna jest zadowolona, że działacze w końcu wzięli się do pracy i zamierzają egzekwować przepisy, ale z drugiej nasuwają się wątpliwości – czy to akurat ten klub powinien ponieść karę w pierwszej kolejności i czy sankcje są proporcjonalne do szkodliwości czynu. 

Równi i równiejsi w Premier League. Everton na dnie, giganci bezkarni

Jak do tego wszystkiego doszło?

Wina właściciela

Można mieć spore wątpliwości co do tego, czy kara nałożona na Everton jest adekwatna do popełnionych czynów, ale nikt nie powinien się zastanawiać nad tym, czy powinna w ogóle zostać ona nałożona. Niebieska część Liverpoolu od wielu lat znajduje się w cieniu tej czerwonej i żaden ze zmieniających się co chwilę właścicieli nie potrafił odmienić tego stanu rzeczy.

W 2016 roku pojawiła się nadzieja na to, że jednak dojdzie do pewnej rewolucji, ponieważ na Goodison Park pojawił się naprawdę poważny inwestor – Farhad Moshiri. Doskonale znany w środowisku piłkarskim brytyjsko-irański miliarder postanowił bowiem sprzedać swoje udziały w Arsenalu i zakupić 49,9% akcji Evertonu, a niedługo później dobił do 94%. Co do wypłacalności nowego właściciela nie było wątpliwości, więc Premier League już po dwóch tygodniach zatwierdziła przejęcie klubu przez człowieka, który obecnie dysponuje majątkiem w wysokości ok. 3 miliardów funtów.

Moshiri, jak każdy poprzedni właściciel, obrał sobie za punkt honoru to, żeby zrobić z Evertonu klub klasy europejskiej. Tym razem jednak w grę weszły naprawdę poważne inwestycje. Zaczęło się od zatrudnienia poważnego trenera – Ronalda Koemana, który jeszcze wówczas był postrzegany jako solidny fachowiec. Holender już w pierwszym okienku transferowym otrzymał 145 milionów funtów do wydania, co oczywiście uczynił. Niestety nie uczynił tego najważniejszego – nie odmienił oblicza Evertonu. Wytrzymał na stanowisku niewiele ponad rok i choć momentami wyglądało to całkiem nieźle, to ostatecznie pożegnał się z Goodison Park jako nieudacznik – przynajmniej w oczach kibiców.

Reklama

Pierwsza porażka trenerska nie zraziła jednak właściciela, który stawiał później na kolejne mocne nazwiska i dawał im poszaleć na rynku transferowym. Sam Allardyce, Marco Silva, Carlo Ancelotti, Rafa Benitez, Frank Lampard – dzięki Moshiriemu przez Liverpool naprawdę przewinęła się plejada trenerskich gwiazd, każdy miał pokaźną kwotę do rozdysponowania i każdy ostatecznie zawiódł w podobnym stopniu. O ile bywały lepsze momenty, jak choćby za czasów Ancelottiego, to koniec końców Everton zawsze zaliczał spektakularny upadek. W ostatnich sezonach ich egzystencja polega głównie na heroicznej walce o pozostanie na powierzchni, o pozostanie w Premier League.

Moshiri to typowy przykład właściciela, który nie do końca zdołał ogarnąć, jak zbudować piłkarską potęgę. Nie on pierwszy i nie ostatni. Różnica jest jednak taka, że on bardzo długo w siebie wierzył. Wziął się nawet za budowę nowego stadionu w Bramley-Moore Dock na północy Liverpoolu, która pochłonie ponad 760 milionów funtów, co tylko pogorszało sytuację finansową klubu, a Premier League nie chce wziąć tego pod uwagę jako okoliczność łagodzącą.

Dwaj poszkodowani

Pomimo sporych wydatków Moshiriemu udawało się jakoś na początku zachować balans pomiędzy wydatkami a przychodami, a nawet jeżeli tak nie było, to nikt tego nie zauważał lub nie chciał zauważać. Sytuacja zmieniła się w sezonie 2021/22, kiedy to Everton ledwo utrzymał się w lidze z zaledwie czteropunktową przewagą nad strefą spadkową. W marcu 2022 roku ujawniono, że strata finansowa Evertonu w latach 2018-2021 wyniosła 120,9 miliona funtów, co oznaczało przekroczenie ustalonej granicy 105 milionów. To spowodowało, że specjalne organy zaczęły przyglądać się uważniej temu, co dzieje się na Goodison Park, ale jeszcze wtedy nie było mowy o jakichś poważniejszych konsekwencjach. Niewykluczone, że sprawę udałoby się jakoś zamieść pod dywan albo skończyłoby się na karze finansowej.

Niestety dla Evertonu nie pozwoliły na to dwa inne kluby, które pożegnały się w ostatnim czasie z Premier League – Burnley i Leeds United. Przede wszystkim ci pierwsi przekalkulowali sobie, że gdyby Everton został ukarany odjęciem punktów w sezonie 21/22, czyli wtedy, kiedy wyszło na jaw złamanie przepisów, to oni utrzymaliby się w lidze. Pawie spadły sezon później, ale postanowiły dołączyć się do protestu na podobnej zasadzie. Skoro The Toffes nie zostali ukarani w sezonie 21/22, to powinni w tym kolejnym, a wtedy to właśnie Leeds utrzymałoby się w lidze.

Dziwić się takiej postawie raczej nie można, bo przecież pamiętajmy, że spadek z Premier League wiąże się ze stratą liczoną w setkach milionów funtów. Dlatego też ani Burnley, ani Leeds nie satysfakcjonuje i tak bardzo bolesna kara nałożona na Everton. Oba kluby zamierzają teraz domagać się odszkodowań od klubu z Liverpoolu. A to nie wszystko, bo przecież inni również mają kalkulatory i potrafią odjąć The Toffees 10 punktów w sezonach, w których one spadały do Championship. Tym samym do wspomnianej dwójki dołączyło jeszcze Southampton i Leicester City, czyli ci, którzy pożegnali się z najwyższą klasą rozgrywkową w poprzednim sezonie. Wszystkie cztery kluby ponoć kontaktowały się już nawet z potencjalnym nowym właścicielem Evertonu – firmą 777 Partners i oznajmiły, że zamierzają walczyć o należne im pieniądze. A to może poważnie pokrzyżować plany Moshiriego, który chciałby się już pozbyć udziałów w klubie.

Reklama

Pandemia, wojna, nieposzlakowana opinia

Everton oczywiście odpiera wszystkie zarzuty i nie zamierza przyjmować ze zrozumieniem kary nałożonej przez władze Premier League. Przede wszystkim klub nie zgadza się z tym, co wypracowała komisja finansowa. Ta oświadczyła, że Everton w okresie trzyletnim 2018-2021 wykazał stratę w wysokości nie 120,9 miliona funtów, jak początkowo przypuszczano, a 124,5 miliona. Oznaczało to więc, że granica została przekroczona o 19,5 miliona, co w zasadzie na nikim wrażenia nie robi.

Początkowo The Toffees nie przyznawali się w ogóle, że przekroczyli granicę 105 milionów, ale w końcu zmiękli. Na ostatnim przesłuchaniu przed decyzją komisji tłumaczyli jednak, że według nich strata wyniosła niespełna 115 milionów, czyli sporo mniej niż im się zarzuca. Władze klubu zamierzały wyjaśnić, skąd wzięła się strata, a obronę oparli na czterech, według nich, czynnikach łagodzących. W pierwszej kolejności była mowa o budowie stadionu i tym, że w międzyczasie banki zmieniały warunki kredytów, na co przedstawiciele Evertonu nie mieli żadnego wpływu. Kolejna sprawa, to oczywiście pandemia Covid-19, która znacznie zmniejszyła możliwości zarabiania pieniędzy przez klub. Jako przykład wskazano tutaj między innymi to, że zamiast sprzedać Richarlisona za 80 milionów funtów, sprzedano go za „zaledwie” 63 miliony. Tutaj nie należy jednak zapominać o tym, że władze Premier League wzięły okoliczności pandemiczne pod uwagę znacznie wcześniej, dając klubom więcej czasu właśnie na zniwelowanie strat finansowych.

Najciekawszy jest trzeci punkt obrony Evertonu, czyli niemożliwość wywiązania się z kontraktu kogoś nazywanego „Graczem X”, ponieważ nie chciano ujawniać jego tożsamości. „Gracz X” rzekomo nie mógł wykonywać swoich obowiązków, ponieważ został aresztowany, a klub nie zdecydował się walczyć o należne mu 10 milionów funtów odszkodowania z tego tytułu ze względu na dobro zawodnika.

Na koniec nie omieszkano oczywiście wspomnieć o nieposzlakowanej opinii i całkowicie „przejrzystej” współpracy z Premier League w ostatnich latach.

Moshiri i jego ludzie zwracali też uwagę na całą masę innych czynników, z których jeden był z pewnością kluczowy. Po wybuchu wojny w Ukrainie klub stracił bowiem kilku ważnych sponsorów, którymi były firmy powiązane z rosyjskim oligarchą Aliszerem Usmanowem, który od lat blisko współpracuje z Moshirim – obaj byli przecież w przeszłości udziałowcami Arsenalu. W przypadku Rosjanina chodziło głównie o zerwaną umowę dotyczącą praw do nazwy stadionu, którą wykupił za 200 milionów funtów. A raczej zrobiła to jego spółka USM Holdings.

Niekonsekwencja Premier League

Pomimo tych wszystkich bardziej lub mniej wartościowych argumentów klubu, komisja wytoczyła najcięższe działa, nakładając na Everton karę odjęcia aż 10 punktów. W erze Premier League jeszcze nigdy żaden klub nie został aż tak dotkliwie ukarany, choć przypadki odejmowania punktów już się zdarzały.

The Toffees znaleźli się przez to w sytuacji beznadziejnej. Zaczęli nowy sezon od spektakularnego falstartu, bo od czterech porażek z rzędu, a pierwsze zwycięstwo odnieśli dopiero w szóstej kolejce. Posada Seana Dyche’a wisiała już na włosku, ale w ostatnim czasie trenerowi udało się jakoś podźwignąć drużynę. I kiedy już na Goodison Park pojawił się promyczek nadziei, wydarzyło się to, co tylko mogło wydarzyć się najgorszego. Everton zleciał z 12. na 19. pozycję w tabeli. Wyprzedza tylko Burnley i to wyłącznie dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu. Burnley, które przecież zamierza wyciągnąć od nich jeszcze trochę kasy za to całe zamieszanie.

Nad niebieską częścią Liverpoolu zebrały się więc ciemne chmury. W teorii nikomu Evertonu nie powinno być żal, bo przepisy są przepisami i skoro ktoś je złamał, to powinien ponieść karę. Wątpliwości budzi jednak już nie sama kara czy jej wysokość, a to, że ukarani zostali właśnie The Toffees, którzy wydali o 10 czy tam 20 milionów funtów za dużo. A co z Manchesterem City, na którym ciąży nadal 115 zarzutów dotyczących nieprawidłowości finansowych? Co z Chelsea, która od momentu zmiany właściciela wydała już ponad miliard funtów na same transfery? Na te tematy Premier League, póki co, milczy.

Jest to trudne do zrozumienia. Sprawa City wyszła na jaw w lutym 2023 roku. Klub jest oskarżony o złamanie 115 regulacji finansowych na przestrzeni ostatnich 14 lat (od 2009 roku). Pojawiają się głosy, że sprawa jest na tyle poważna, że wymaga dokładniejszego zbadania oraz że pojawiają się coraz to nowe fakty. W przypadku Chelsea nie ma na ten moment mowy o jakichś karach, ale w mediach coraz częściej mówi się o walce z procederem, który Todd Boehly opanował do perfekcji, czyli kupowaniem zawodników niejako „na raty”, oszukując w ten sposób organy kontrolujące finanse klubów.

Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że Premier League brakuje konsekwencji, ale to być może w końcu się zmieni. A przynajmniej pozostaje mieć taką nadzieję. Sprawa Evertonu stała się na tyle głośna, że trudno będzie zamieść wszystkie inne pod dywan. Jeżeli władze ligi zareagowały tak stanowczo w tym przypadku, to będą musiały postąpić podobnie w każdym innym.

Przypomnijmy w końcu, że jest to coś zupełnie nowego, bo kary punktowe w erze Premier Leagu zdarzały się rzadko, a dokładnie zaledwie dwa razy. W obu przypadku dotyczyło to zupełnie innych spraw. W 1997 roku Middlesbrough zostało ukarane za zbyt późne odwołanie spotkania z Blackburn Rovers. Drużynę Bryana Robsona zaatakował wówczas wirus, który połączony z kontuzjami sprawił, że do dyspozycji trenera było tylko 12 zawodników pierwszej drużyny. Z kolei w 2010 roku ukarane zostało Portsmouth. Działo się to w czasie, kiedy klub znalazł się pod zarządem komisarycznym.

Sprawa Evertonu jest więc absolutnie wyjątkowa i bezprecedensowa. Zobaczymy, czy w przypadku innych klubów Premier League będzie równie zasadnicza i czy w dalszym ciągu będzie pilnowała wprowadzonych zasad Finansowego Fair Play. Trzymamy kciuki, żeby angielskim działaczom wychodziło to lepiej, niż tym z UEFA.

Czytaj więcej o angielskiej piłce: 

Fot. Newspix

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Dramat Pogoni Szczecin jak „Przypadek” Kieślowskiego. Kilka sekund i są nieudacznikami

Jakub Radomski
0
Dramat Pogoni Szczecin jak „Przypadek” Kieślowskiego. Kilka sekund i są nieudacznikami

Anglia

Piłka nożna

Dramat Pogoni Szczecin jak „Przypadek” Kieślowskiego. Kilka sekund i są nieudacznikami

Jakub Radomski
0
Dramat Pogoni Szczecin jak „Przypadek” Kieślowskiego. Kilka sekund i są nieudacznikami

Komentarze

6 komentarzy

Loading...