Reklama

Ameyaw: Rasizm nigdy nie był problemem, normalnie dorastałem

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

24 listopada 2023, 12:48 • 12 min czytania 9 komentarzy

Michael Ameyaw jest jednym z największych wygranych ubiegłorocznej zmiany trenera w Piaście Gliwice. U Aleksandara Vukovicia znaczy dużo więcej niż u Waldemara Fornalika, a ostatnio idą też za tym ofensywne konkrety. Był to więc odpowiedni moment, żeby szerzej porozmawiać z 23-letnim zawodnikiem. Czego mu brakowało u Fornalika? Co najbardziej poprawił w swojej grze? Z czym oswoił go Widzew? Dlaczego pobyt w Bytovii był przełomowy? Czemu nie trafił do akademii w Anglii lub Holandii? Jakie znaczenie w jego życiu mają ghańskie korzenie? Czy doświadczył rasizmu w Polsce? No i co z tymi remisami w Piaście? Zapraszamy.

Ameyaw: Rasizm nigdy nie był problemem, normalnie dorastałem

Za wypowiedzenie słowa „remis” w szatni Piasta można mieć kłopoty?

Nie, do każdego meczu podchodzimy oddzielnie i nie skupiamy się na tym, co było. Dużo remisujemy, ale roztrząsanie tego nie miałoby sensu, nie licząc oczywiście rzeczowej analizy każdego spotkania.

Nie macie już w momencie prowadzenia przeświadczenia, że i tak wydarzy się coś, co zabierze wam tę przewagę?

Ja tak nie mam. Jeżeli prowadzisz i dominuje u ciebie obawa, że zaraz możesz to stracić, pewnie właśnie tak się stanie. Na boisku nie analizuję do przodu i do tyłu. Skupiam się na konkretnej akcji, żeby jak najlepiej się w niej zachować i jak najlepiej ją rozegrać. Jestem pewny, że u moich kolegów z zespołu jest tak samo.

Reklama

Utrata trzybramkowej przewagi z ŁKS-em sprowadza się do czerwonej kartki Katranisa i karnego, którego sprokurował?

Chyba każdy postronny obserwator widział, że do doliczonego czasu pierwszej połowy wyraźnie dominowaliśmy i kontrolowaliśmy przebieg wydarzeń. Czerwona kartka zupełnie zmieniła obraz meczu, choć i tak uważam, że mogliśmy znacznie lepiej zarządzać wynikiem. Schodząc na przerwę, wciąż prowadziliśmy dwoma bramkami.

Statystyki pokazują, że wy jako system funkcjonujecie dobrze: macie drugi najwyższy expected goals dla goli strzelonych i najniższy dla goli straconych. Brakuje kropki nad „i” na boisku, czyli przede wszystkim zdobytych bramek.

Pokazuje to też przebieg tych zremisowanych meczów. W większości z nich przeważaliśmy i byliśmy bliżsi wygranej niż rywal. Tylko 2-3 razy zdarzyło się, że to my mogliśmy być zadowoleni z jednego punktu. Brakowało skuteczności lub trochę szczęścia.

Trzymacie się tego, że walczycie o europejskie puchary? Na starcie sezonu dość jasno padały takie deklaracje z waszego obozu.

Na dziś ten cel mocno się oddalił, ale wiadomo, jak to jest w piłce: złapiesz dobrą serię i w ciągu kilku tygodni wiele może się zmienić. Sami w Piaście coś o tym wiemy. Grunt, żeby zacząć wreszcie wygrywać. Jak już się uda, to jeszcze wszystko będzie możliwe. Patrząc na nasz potencjał i jakość samej gry, uważam, że jesteśmy w stanie to osiągnąć. Każdy nasz mecz w tej rundzie z drużynami top4 był bardzo wyrównany, na styku. Z Rakowem wygraliśmy, z Legią i Pogonią remisowaliśmy i tylko z Lechem pechowo przegraliśmy. To pokazuje, że jakością nie odstajemy od najlepszych w Ekstraklasie.

Reklama

Okrzepłeś w tej lidze? Zawsze zarzucano ci mało ofensywnych konkretów, a ostatnio wyraźnie coś tu drgnęło.

W aspekcie indywidualnym ta runda na pewno jest niezła w moim wykonaniu. Każdy mecz zaczynałem w pierwszym składzie, a liczbowo też zacząłem iść do przodu. Licząc Puchar Polski, w ostatnich czterech spotkaniach strzeliłem trzy gole i miałem jedną asystę. Cieszę się, bo na tym też bardzo mocno się skupiam. Dla skrzydłowego te statystyki są istotne, nie ma co ukrywać, a uważam, że od początku sezonu grałem dobrze, tylko na początku nie było tego widać w najważniejszych liczbach. Trochę mi to w głowie siedziało.

Nieraz z boiska czułem, że było fajnie, dobrze się czułem, nawet trener chwalił za wypełnianie założeń i rzeczy czysto piłkarskie, natomiast ofensywny zawodnik chyba nigdy nie jest w pełni zadowolony z meczu, jeśli kończy bez konkretu z przodu. Oglądałem swoje mecze nawet po kilka razy i zastanawiałem się, co mogę robić lepiej. Cieszę się, że od pewnego czasu widać efekty.

Jesteś w najlepszej formie w życiu?

Jeśli mówimy o dotychczasowym okresie, to tak, ale na pewno nie jest to mój sufit. Mam ciągłość gry na najwyższym poziomie w Polsce i czuję zaufanie od trenera.

Początki w Ekstraklasie miałeś dość trudne. U Waldemara Fornalika najmocniej swoją obecność zaznaczyłeś w jego ostatnim meczu, gdy zagrałeś z Radomiakiem w wyjściowej jedenastce i strzeliłeś gola.

Wtedy po raz pierwszy u trenera Fornalika wystąpiłem w podstawowym składzie na mojej nominalnej pozycji. W pierwszym sezonie tydzień po tygodniu grałem od początku z Wisłą Kraków i Górnikiem Łęczna, ale byłem ustawiany jako wahadłowy, co było dla mnie nowością. Przychodząc do Ekstraklasy, od razu czułem się na nią gotowy. Wiele jednak zależy od tego, czy będziesz pasował danemu trenerowi do jego koncepcji i czy otrzymasz od niego zaufanie, zbudujesz z nim relację. W moim przypadku jest to bardzo ważne.

Tego brakowało u Waldemara Fornalika?

Nie tyle zupełnie brakowało, co jak na moje potrzeby było tego za mało. Jestem bardzo otwartym człowiekiem, lubię mieć jasno nakreślone zadania i oczekiwania. Potrzebuję partnerskiej relacji między mną a trenerem, pracownikiem a szefem. Taką mam z trenerem Vukoviciem. Lubię pożartować w szatni z chłopakami, mamy rodzinną atmosferę w szatni i dobrze to na mnie wpływa. Trener Fornalik w większym stopniu trzyma się na dystans i ja to rozumiem. Każdy jest inny, każdy ma własny sposób pracy, a na pewno niejednemu zawodnikowi taki styl z kolei bardziej odpowiada.

W pierwszym roku byłeś jeszcze młodzieżowcem, co zwiększało twoje szanse, ale częściej grali Arkadiusz Pyrka i Ariel Mosór.

Nie mogę powiedzieć, że siedziałem w zamrażarce czy coś takiego. Nie budowano drużyny na mnie, ale i tak w debiutanckim sezonie rozegrałem ponad połowę meczów ligowych, choć przeważnie z ławki. Łącznie u trenera Fornalika wystąpiłem 33 razy, w jakiś sposób również u niego zaistniałem. Na pewno jednak teraz moje notowania są znacznie wyższe. Dostaję serię meczów i wiem, że po jednym czy drugim słabszym występie mogę otrzymać kolejną szansę, a nie pójść w odstawkę. Nie mogę jednak spoczywać na laurach, tylko cały czas walczyć o swoje i się rozwijać.

Zawodnikom z większymi potrzebami relacyjnymi jest trudniej w zawodowym futbolu?

Możliwe, ale każdy jest inny. Nie ma na świecie dwóch dokładnie takich samych osób, z dokładnie tymi samymi cechami charakteru. Każdy musi sam siebie poznać i wiedzieć, czego potrzebuje. Wydaje mi się, że trenerzy młodszego pokolenia do kompetencji miękkich przywiązują większą wagę i praca trenerska idzie w tę stronę.

Ekstraklasa czymś cię zaskoczyła? Podejrzewam, że szoku w otoczce nie doświadczyłeś po pobycie w Widzewie.

Raczej od początku byłem nastawiony na to, co jest, czyli właśnie na zdecydowanie większą otoczkę medialną i zainteresowanie kibiców niż w I lidze. Aczkolwiek, tak jak mówiłeś, po Widzewie byłem z tym otrzaskany, bo tam zawsze są pełne trybuny i dużo dziennikarzy, bez względu na aktualny poziom rozgrywkowy klubu. Różnica polega na tym, że w Ekstraklasie praktycznie każdy mecz – domowy czy wyjazdowy – generuje określone zainteresowanie i znacznie więcej się o nim rozmawia w mediach.

Jak ty się w tym odnajdujesz?

Dobrze. Lubię, kiedy mówi się o mnie i mojej drużynie, oczywiście w sportowym kontekście. Ogólnie żyję piłką, nie tylko w klubie, nie tylko od 10 do 15 czy przy okazji meczu. Potrafię jeden swój występ obejrzeć 3-4 razy, żeby dokładnie go przeanalizować z różnych stron, zobaczyć, gdzie mogłem się lepiej ustawić i zachować. Piłka fascynuje mnie też sama w sobie. Nie znaczy to, że oglądam wszystko z Premier League czy La Liga, ale jeśli jest okazja, zawsze chętnie coś obejrzę, zwłaszcza pod kątem zawodników na mojej pozycji.

To gdy analizujesz własną grę, z czego na przestrzeni ostatnich lat jesteś najbardziej zadowolony, w czym najmocniej się rozwinąłeś?

Wydaje mi się, że odkąd pracuję w Piaście z nowym sztabem szkoleniowym, największy progres poczyniłem w grze bez piłki. Kiedyś zawsze chciałem dostać podanie do nogi i wejść w drybling, nie myśląc o tym, co mogę zrobić wcześniej bez piłki. Mam już świadomość, że czasami samym ruchem za plecy w odpowiednim czasie mogę zgubić przeciwnika i zyskać tyle samo, ile zyskałbym po okiwaniu go w pojedynku.

Wzrosło u mnie szeroko pojęte rozumienie gry. Nasze treningi są nagrywane dronem. Trener-analityk Kacper Marzec często brał mnie na konsultacje, żeby pokazać pewne zachowania. Z boiska nie wszystko widzisz, z góry widać to znacznie lepiej.

Zanim trafiłeś do Widzewa, przebywałeś na testach w Crystal Palace, Feyenoordzie i Twente Enschede. Co sprawiło, że do żadnego z tych klubów nie trafiłeś?

Gdy miałem 14-15 lat, marzyłem o wyjeździe za granicę i rozwijaniu się w dużej akademii. Moja droga ułożyła się jednak inaczej i mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się wyjechać, ale już jako ukształtowany senior. A jak to wyglądało z tymi klubami? Po prostu się nie udało. W Holandii stwierdzili, że na moją pozycję mają ośmiu juniorskich reprezentantów kraju, więc musiałbym być od nich lepszy, żeby dostać poważniejszą szansę. Gdybym nawet był na równi, postawiliby na swoich.

Zbytnio tego nie przeżywałem, nie płakałem po kątach. Nie ma tego złego, co by na dobre wyszło, bo mógłbym tam przepaść i potem wracać do Polski bez żadnego doświadczenia w dorosłej piłce, co oznaczałoby przebijanie się od początku gdzieś niżej. A tak kilka miesięcy później przeszedłem z Polonii Warszawa do Widzewa i zacząłem seniorskie granie. Z perspektywy czasu – wyszło dobrze.

Obserwując te akademie robiłeś wielkie oczy, to był inny świat?

Największą różnicą były warunki pracy. Chłopaki mieli tam 2-3 treningi dziennie, co w Polsce jeszcze należało do rzadkości. My trenowaliśmy raz dziennie i normalnie chodziliśmy na lekcje. W Holandii wszystko było na miejscu, pod nosem: szkoła, stołówka, siłownia, boiska. Robiło to wielkie wrażenie.

Latem 2018 Widzew pozyskał cię z Polonii Warszawa i zacząłeś seniorskie granie w II lidze. Przez półtora roku w Łodzi nie doczekałeś się gola, a po drodze zmarnowałeś nawet rzut karny ze Skrą Częstochowa.

Musiałem się wdrożyć i oswoić z nową rzeczywistością. Nie było tak, że momentalnie wszedłem i eksplodowałem talentem, mój rozwój był bardziej harmonijny. Z miesiąca na miesiąc robiłem postępy i wiosną wywalczyłem już sobie miejsce w składzie u Radosława Mroczkowskiego. Swoją drogą, zremisowaliśmy wtedy 10 meczów z rzędu…

Z samą otoczką wokół klubu też musiałeś się oswoić?

Ona akurat od początku mnie nakręcała. Jeśli ktoś kocha piłkę, takie rzeczy będą go wyłącznie pozytywnie bodźcować. Stres stresem, ale nie ma nic lepszego niż pełne trybuny, które są za tobą. Od dzieciaka marzyło się o meczach z taką atmosferą.

Za to mecze wyjazdowe nieraz musiały być lekko szokujące pod tym względem.

Tak bywało. Tym się charakteryzuje II liga: są w niej kluby ze stadionami na Ekstraklasę, a niektóre mają infrastrukturę na poziomie III ligi. Na takich wyjazdach nie pozostawało ci nic innego, jak odciąć się od rzeczy na zewnątrz i skupić wyłącznie na boisku.

Jeden z twoich byłych trenerów stwierdził w „Przeglądzie Sportowym”, że okazałeś się piłkarzem późno dojrzewającym. Miał rację?

Tak. Nawet w juniorach chłopaki szybciej dojrzewali, a ja potrzebowałem więcej czasu. Od dawna widzę po sobie, że nie jestem zawodnikiem od zrywów i niesamowitych błysków, tylko mozolnie idę swoją drogą. Zawsze charakteryzowało mnie to, że nigdy nie odpuszczam i nawet tam, gdzie niektórzy mogliby dać już sobie spokój, ja uparcie walczę do momentu, aż osiągnę swój cel.

Historii w młodzieżówkach także nie posiadasz.

Kiedyś dostałem tylko jeden telefon z pytaniem o moją sytuację paszportową i tyle.

Półroczne wypożyczenie do Bytovii ugruntowało cię jako seniora?

Zdecydowanie. Poznałem świat od drugiej strony. Widzew to Widzew, nawet w IV lidze będą pełne trybuny. Do tego mieszkasz w dużym, fajnym mieście i wszystko masz na wyciągnięcie ręki. A jak wyjedziesz w inny rejon Polski, do mniejszego klubu, rzeczywistość nie jest już taka prosta. W Bytovii całkowicie skupiłem się na piłce. W klubie mieliśmy jeden trening dziennie, a ja potrafiłem trenować trzy razy dziennie. Dostałem klucze od kierownika, przyjeżdżałem rano przed zajęciami, ćwiczyłem, a po zasadniczym treningu jeszcze coś robiłem. Nalewało się wody do kubła śmietnikowego, wrzucało lód i można było się regenerować. Takie warunki hartują. Uważam, że z tamtego okresu wycisnąłem maksa i bardzo się rozwinąłem.

Trener Adrian Stawski nie patrzył krzywo na tyle zajęć między treningami?

Sądzę, że nie o wszystkich wiedział. Nieraz w klubie byłem sam. O trenerze Stawskim mogę mówić wyłącznie dobrze, mimo że pracowaliśmy tylko kilka miesięcy. Super do mnie podszedł.

W Bytovii doczekałeś się pierwszych dwóch ligowych goli.

Pierwszego nigdy nie zapomnę, zwłaszcza że bramkarza Błękitnych Stargard pokonałem głową, a to nie jest moja specjalność.

Zawodnicy o historii podobnej do twojej często w Polsce są pytani o rasizm, zwłaszcza w mediach mainstreamowych, ale w materiałach z tobą to słowo nigdy nawet nie padło. Rozumiem, że nie masz tu przykrych doświadczeń?

Raczej nie, na co dzień w szkole czy na podwórku ten temat nigdy nie był problemem. Wiadomo, że na stadionach rywali różnie bywało, czasem któryś z chuliganów coś krzyknął, ale na ulicy czy w sklepie nie wydarzyło się nic, co mocniej zapadłoby mi w pamięć. Normalnie dorastałem. Podejrzewam, że gdybyś zapytał o to mojego taty, pewnie miałby więcej do powiedzenia, bo kilkadziesiąt lat temu sytuacja mogła wyglądać gorzej.

Twój tata przybył do Polski w latach 90. i początkowo próbował grać w piłkę.

Zaliczył epizod w Petrochemii Płock, ale szybko obrał inną drogę. Później studiował i myślę, że mógł mieć wtedy sporo nieprzyjemnych przejść, ale za dużo o tym nie opowiadał.

Jak twoi rodzice się poznali?

Właśnie na studiach, w Łodzi. Tata studiował ekonomię, a mama biologię. Dziś tata pracuje jako nauczyciel angielskiego.

Twój ojciec jest Ghańczykiem. Byłeś kiedyś w Ghanie?

Raz, ale jako dziecko, niewiele z tego wyjazdu pamiętam. Rodzice starają się być w Ghanie dość regularnie, wysyłają mi zdjęcia, wiem na bieżąco, co tam się dzieje. Przeważnie wylatują w lipcu lub sierpniu, my już wtedy gramy ligę, więc nie mam jak im towarzyszyć. Kiedyś będę chciał wreszcie polecieć, zwłaszcza że teraz już obaj bracia taty znów są w Ghanie. Wcześniej jeden z nich mieszkał w Londynie.

Znajomi mówią ci, że masz jakąś niepolską cechę charakteru?

Na pewno mam w sobie dużo luzu i nie jestem pierwszy do narzekania, ale jesteś taki, jak ludzie, którymi się otaczasz. Całe życie jestem w Polsce, jestem z krwi i kości Polakiem, więc siłą rzeczy mentalnie mam znacznie więcej typowo polskich cech.

Gdyby kiedyś odezwała się ghańska federacja, miałbyś dylemat?

Polska zawsze będzie miała pierwszeństwo, ale gdybym dostał taką propozycję, z pewnością bym się nad nią zastanowił. Inna sprawa, że gdyby chciała mnie Ghana, to prawdopodobnie byłbym też na radarze selekcjonera biało-czerwonych.

Czułeś presję ze strony taty, żeby iść piłkarskim szlakiem?

Nigdy. Zawsze mnie wspierał, pozytywnie nakręcał, ale presję narzucałem sobie sam. Piłka to jedyna rzecz, którą chciałem robić. W moim przypadku pytanie, co by było, gdyby nie futbol, nie ma sensu, bo nigdy nie brałem pod uwagę innej drogi.

Gdzie sięgasz marzeniami?

Jak każdy, chciałbym kiedyś zagrać w reprezentacji Polski. W czerwcu Damian Kądzior zabrał mnie na Stadion Narodowy, na którym nigdy nie byłem, mimo że dorastałem w Warszawie. Graliśmy towarzysko z Niemcami. Atmosfera była super.

Poważnie?

Poważnie. Wszystko mi się podobało: stadion, otoczka meczu i tak dalej. Chciałbym tam kiedyś zagrać jako kadrowicz, marzę też o Lidze Mistrzów i dostaniu się do mojej ulubionej Premier League.

rozmawiał Przemysław Michalak

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Michał Trela
0
Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Ekstraklasa

Komentarze

9 komentarzy

Loading...