Tak jak Tomasz Wieszczycki, jeden z komentatorów tego spotkania, walczył o żywotność swoich strun głosowych w pierwszej połowie, tak też Piast walczył wtedy o strzelenie gola. To komplement, żadna szyderka, co w przypadku ofensywnych poczynań ekipy trenera Vukovicia nigdy nie może być przecież oczywiste. Widać było jednak, że w tym lekkim szaleństwie, czyli w atakowaniu Jagiellonii z każdej strony, jest jakaś metoda.
Łatwo było założyć, że Piast się cofnie, będzie czekał na kontry i pokusi się o remis, ale nic bardziej mylnego. Jeśli już ktoś był groźny w szybkim ataku i to raczej wymuszonym, to właśnie “Jaga”, która do momentu wprowadzenia zmian przez trenera Siemieńca nie potrafiła narzucić swojego stylu gry.
Dość powiedzieć, że w pierwszej połowie gospodarze mieli tylko jedną świetną okazję Hansena. Były piłkarz Widzewa stworzył sobie sytuację niemal sam na sam z bramkarzem, ale prawdopodobnie pod wpływem presji goniącego go obrońcy zepsuł lob nad Karolem Szymańskim, który niespodziewanie zluzował Frantiska Placha między słupkami.
Jagiellonia Białystok 0:0 Piast Gliwice. Miało być inaczej, a wyszło jak zawsze
Piast naprawdę mógł zaskakiwać. Nie miał problemu ze sklepaniem ładnej akcji w polu karnym Jagiellonii, wytwarzał też sobie trochę miejsca przed polem karnym. Groźnie uderzał w słupek Holubek, ofiarnie obrońcy wicelidera blokowali też strzał Chrapka. Ba, gdyby Ameyaw był chociaż Gabrielem Kirejczykiem, miałby trafienie na 1:0 po mocnej wrzutce Kądziora. Ale zamiast wbić na pustą, wyglądał tak, jakby głowy do zdobywania bramek nigdy nie używał. Dziwne o tyle, że kilkadziesiąt minut później w trudniejszej sytuacji strzelił gola z minimalnego spalonego jak rasowy snajper.
No właśnie, “wicelidera”. Skoro już użyliśmy tego słowa, trzeba uczciwie powiedzieć, że poszczególni piłkarze jednej z najlepszych ekip tego sezonu po prostu zawodzili. Romanczuk miał kilka momentów, kiedy wręcz przeszkadzał swojej drużynie, Wdowik chyba jeszcze nie obudził się po debiucie w reprezentacji Polski, a Lewicki czy Naranjo jakby do końca nie wiedzieli, czym jest drybling i zdobywanie przestrzeni na połowie rywala. Słowem: jeśli ktoś ostrzył sobie ząbki na dobry występ białostoczan, musiał czuć rozczarowanie…
Do 73. minuty.
Właśnie wtedy Pululu ograł Ariela Mosóra z takim skutkiem, że ten wyleciał z boiska. Kapitalnie to sobie wymyślił napastnik Jagiellonii, trzeba mu to oddać. Zgubił obrońcę Piasta tak naprawdę jednym dotknięciem piłki i właściwie wymusił wyblok, który musiał skończyć się czerwoną kartką i rzutem wolnym z 17. metra. Gdyby Wdowik był lepiej dysponowany, ekipa trenera Siemieńca zapewne cieszyłaby się z bramki. W każdym razie: decyzja o wprowadzeniu na boisko Pululu oraz Marczuka dała gospodarzom wiele. Trudno powiedzieć, czy byłoby tak od 1. minuty, ale jeśli od tego spotkania miałby zależeć układ wyjściowej jedenastki na następną kolejkę, ta dwójka znacznie poprawiła swoją pozycję wyjściową.
Ostatnie dobre 20 minut w wykonaniu Jagiellonii nie dało jej nawet bramki, ale gdy grasz z Piastem, do innego wyniku niż podział punktów potrzebujesz cudu. Tak już jest. Taka jest prawda futbolu. Tym samym Aleksandar Vuković zalicza już swój dwunasty remis w tym sezonie Ekstraklasy i szósty z rzędu. A jeśli stawiacie domy na remisy gliwiczan od samego początku, powinniście mieć już kolekcję godną cholernie bogatego dewelopera. 75% spotkań Piasta to właśnie remisy.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Plach: Vuković przekonał mnie, że z Piastem jeszcze wiele mogę osiągnąć [WYWIAD]
- Hansen: Frustrowałem się w Widzewie. Wiedziałem, że dobre dni przyjdą [WYWIAD]
- Radomiak zmieni trenera. Zespół wkrótce przejmie Maciej Kędziorek
Fot. Newspix