Dwa lata temu pojawienie się Jacka Zielińskiego wprowadziło do klubu entuzjazm, którego brakowało u schyłku ery Michała Probierza. Miesiące miodowe dawno już jednak minęły. Pasy po miesiącach stopniowego i niespektakularnego osłabiania się zabrnęły do sytuacji, w której nie były od poprzedniego pobytu Zielińskiego w Cracovii. Sytuacji, w której trzeba się martwić o utrzymanie w lidze.
Mało który trener w Ekstraklasie ma okazję świętować drugą rocznicę zatrudnienia w danym klubie. Jeszcze rzadziej zdarza się, by ktoś mógł przeżywać takie święto dwa razy w tym samym miejscu. Ale w przypadku Jacka Zielińskiego już wiadomo, że pierwsze rocznice pracy w Cracovii przebiegają znacznie radośniej niż drugie. W kwietniu 2016, po 12 miesiącach jego działań, Pasy zajmowały sensacyjnie miejsce na podium. Rok później były już na 12. miejscu, by w ostatecznej tabeli obsunąć się jeszcze o dwie pozycje, tuż nad strefę spadkową. W listopadzie 2022 rok po jego powrocie do Cracovii, zespół zajmował siódme miejsce. Rok później jest piętnasty, tuż nad strefą spadkową. W żadnym innym klubie na szczeblu Ekstraklasy nigdy nie dano mu tyle czasu na pracę, ile dwa razy w Cracovii. I znów powtarza się schemat, w którym drugi rok jest znacznie gorszy niż pierwszy.
Spadek poziomu w obu przypadkach jest zbyt drastyczny, by mówić o przypadku. Za pierwszym razem rozpoczynający rok ukończył ze średnią punktów 1,75, by w drugim zjechać do 1,17. Teraz w pierwszych dwunastu miesiącach punktował na poziomie 1,5 na mecz, by w drugim zejść do 1,13. Obecną niską pozycję Cracovii można by tłumaczyć chwilowym dołkiem, spłaszczeniem tabeli i jednym rozegranym meczem mniej (wprawdzie z Legią Warszawa, ale jednak). Ale w tabeli za cały ostatni rok Cracovia jest lepsza od tylko dwóch zespołów, które spędziły cały ten czas w Ekstraklasie – Stali Mielec i Widzewa Łódź.
Możliwości kadrowe krakowian na pewno nie są tak duże, jak przed sezonem chciał je widzieć Janusz Filipiak. Ale raczej nie są też tak małe, by na przestrzeni roku punktować gorzej choćby od Warty Poznań czy Korony Kielce. Gdyby Cracovia nie miała w tej chwili większych problemów, trener pewnie nie mógłby spać spokojnie, wiedząc, że w przerwę na kadrę wchodzi z jedną wygraną (co nie bez znaczenia, z ŁKS-em) na jedenaście ostatnich spotkań.
Fantazje kontra rzeczywistość. Jak naprawdę wyglądają realia Cracovii?
Drugi rok Jacka Zielińskiego w Cracovii. Analiza
Pracę z ekipą Pasów Zieliński rozpoczął od pokonania Rakowa Częstochowa. Zespół od razu zagrał wówczas trójką z tyłu, co miało pozostać jego bazowym ustawieniem na niemal dwa lata. Warto spojrzeć na skład z tamtego meczu, by uświadomić sobie kierunek, w jakim zmierzał ten zespół od tamtego czasu. W bramce stał Karol Niemczycki, w szczytowych momentach czołowy bramkarz ligi, który z własnego wyboru nie przedłużył kontraktu z Cracovią. W obronie można znaleźć Mateja Rodina, ówczesnego lidera defensywy, sprzedanego później do Ostendy i Kamila Pestkę, który gdy nie miał problemów zdrowotnych, ocierał się o reprezentację Polski. W pomocy Sergiu Hanca i Pelle Van Amersfoort wybijający się nie tylko w skali drużyny, ale też w skali ligi. W kolejnym wygranym domowym meczu przeciwko Legii zagrał też Mathias Hebo Rasmussen, najważniejsza postać drugiej linii. Z podstawowego składu sprzed dwóch lat wypadła połowa graczy. Ta lepsza połowa.
Dla prawie żadnego nie sprowadzono następcy, o którym po dwóch latach można by powiedzieć, że wypełnił lukę. W większości przypadków decydowano się zresztą na rozwiązania wewnętrzne. Za ofensywnych pomocników Hankę i Van Amersfoorta zaczęli grać młodzieżowcy Michał Rakoczy i Jakub Myszor. Utalentowani, momentami świetni. Siłą rzeczy jednak mniej powtarzalni, a bardziej chimeryczni. Zresztą Myszor miniony rok stracił przez kontuzje, a później opornie idące negocjacje kontraktowe. Za Pestkę ściągnięto z powrotem Pawła Jaroszyńskiego, ale na razie trzeba to uznać za zmianę na minus, zwłaszcza że obaj dość często mają kłopoty zdrowotne. Za Niemczyckiego nie ściągnięto nikogo, bo postawiono na Sebastiana Madejskiego z rezerw. Następców doczekali się kontuzjowani Rasmussen i David Jablonsky, bo pozyskano za nich Janiego Atanasova oraz Arttu Hoskonena, ale żaden z nich na razie nie przekonuje na tyle, by uznać, że wypełnili luki. Z tego grona jedynie Virgila Ghitę można uznać za transfer bez straty, a pewnie nawet ze sportowym zyskiem w porównaniu do Rodina. To argumenty, którymi śmiało mógłby fechtować się Zieliński w swojej obronie.
Jest też jednak druga strona medalu, każąca stwierdzić, że kadrowo wcale nie jest aż tak źle. Bo z kolei duet z przodu Patryk Makuch – Benjamin Kaellman, mimo wszystko, wygląda lepiej niż zastany przez Zielińskiego Marcos Alvarez z Filipem Piszczkiem, Rivaldinho oraz Filipem Balajem na dokładkę. Bo Takuto Oshima to lepszy środkowy pomocnik niż Florian Loshaj. Bo w szatni początkowo nie miał takiej postaci, jaką przynajmniej teoretycznie ma teraz w Kamilu Gliku. Drużyna jest więc raczej kadrowo słabsza niż wyjściowo, a przede wszystkim węższa, ale pewnie nie na tyle, by tylko tym uzasadnić stopniowe pogarszanie się wyników.
Defensywa podobna, jak przed rokiem
Pod względem stylu gry to rok do roku wciąż podobny zespół. Najlepsze momenty drugiej Cracovii Zielińskiego przypadały na mecze, w których można było oddać rywalom inicjatywę i zaskakiwać ich szybkimi wypadami z kontry. Pasy bazowały na szczelnej defensywie, która w tym sezonie rozszczelniła się na moment na dwa mecze z Pogonią i Jagiellonią, kosztujące ją dziewięć goli, czyli niemal połowę wszystkich strat. Nie licząc jednak tych dwóch spotkań, w dwunastu kolejkach krakowianie stracili dziesięć goli, a Madejski cztery razy zachowywał czyste konto, co jest czołowym wynikiem w lidze. Choć prosty rzut oka na tabelę rok do roku wskazywałby, że najbardziej Cracovia opuściła się w obronie – osiem goli straconych więcej niż na tym samym etapie poprzedniego sezonu – w rzeczywistości to efekt tych dwóch wyjątkowo fatalnych meczów, a nie szersze zjawisko. Pasy bronią mniej więcej tak samo solidnie, jak broniły poprzedniej jesieni.
Wskazuje na to zresztą wykres statystyk defensywnych z platformy StatsBomb, na którym zaznaczono wskaźniki Cracovii z poprzedniego sezonu (czerwony) w porównaniu do tych z czternastu kolejek obecnych rozgrywek (niebieski). Jeśli chodzi o jakość strzałów, do których dochodzą rywale, wynik jest niemal identyczny. Krakowianie dopuszczają wręcz do mniejszej liczby strzałów ogółem oraz po kontrach. Średnia celność podań rywali jest właściwie taka sama, spadło natomiast zagrożenie po stałych fragmentach gry przeciwników. Obrona Pasów gra trochę wyżej i trochę bardziej aktywnie, ale pod względem pressingu drużyna jest bardzo porównywalna. Widać, że to statystyki dla podobnego kadrowo zespołu prowadzonego przez tego samego trenera.
Słaby atak jeszcze się pogorszył
Znacznie wyraźniejsze są różnice na wykresie ofensywnym. Wprawdzie dorobek bramkowy jest bardzo podobny jak rok temu o tej porze – wtedy 15 goli, dziś 13, ale w zdecydowanej większości wskaźniki są gorsze. Jakość sytuacji obniżyła się z 1,11 na mecz do 1,04. Średni strzał Cracovii ma 7, a nie 8% szans na wylądowanie w sieci. Wzrosła wprawdzie sama liczba strzałów, ale oddawanych z gorszych pozycji. Zmalała liczba uderzeń po kontrach oraz zagrożenie po stałych fragmentach gry. Tu także widać minimalnie odważniejszą grę bez piłki odzwierciedloną w większej liczbie strzałów oddawanych po wysokim pressingu (w ciągu pięciu sekund od przejęcia piłki na połowie przeciwnika), ale zmniejszyła się liczba czystych sytuacji. Cracovia już rok temu miała problem ze zdobywaniem bramek, a w tym roku ma jeszcze większy.
Jeśli spojrzeć na tegoroczne wykresy dla całej ligi, okaże się, że Cracovia jest wśród trzech najsłabszych drużyn nie tylko pod względem strzelonych goli, ale też średniego zagrożenia po pojedynczym strzale. Jest natomiast druga pod względem liczby wykonywanych dośrodkowań i w ścisłej czołówce, jeśli chodzi o strzały z dystansu. To jak opis drużyny bijącej głową w mur, czego kwintesencją był niedawny mecz ze Śląskiem, kończony z przewagą dwóch zawodników. Niby Cracovia oddała 26 strzałów, ale naprawdę klarownej sytuacji w drugiej połowie, grając 11 na 9, nie była sobie w stanie wykreować. Na grafice widać niepokojącą powtarzalność, jeśli chodzi o bilans goli oczekiwanych. W ostatnich tygodniach wyglądają ona równie słabo, jeśli nie gorzej, jak wyglądała wiosną. Jedyną górkę na wykresie stanowi początek obecnego sezonu, kiedy Cracovia zdobyła siedem punktów w pierwszych trzech kolejkach i wydawało się, że może wcale nie czekają jej tak trudne rozgrywki, jak wieszczyli niektórzy. W kolejnych jedenastu kolejkach była jednak w stanie dorzucić do dorobku tylko osiem punktów.
Pudłujący napastnicy
Bazując na golach oczekiwanych, można uznać, że Cracovia to typowy średniak. W połowie meczów miała lepsze sytuacje od rywala, w połowie gorsze. Tyle że z siedmiu meczów, w których miała lepsze, wygrała tylko jeden (z ŁKS-em) i zdobyła siedem punktów na 21 możliwych. Nie dość, że Pasy mają problem z kreowaniem, to jeszcze są straszliwie nieskuteczne. Jeśli prześledzić piętnaście strzałów z prawdopodobieństwem bramki wyższym niż 20%, czyli takie, które można uznać już za całkiem dogodne sytuacje bramkowe, strzeliła z nich tylko trzy gole, z czego jednego przy stanie 0:5 z Pogonią. Sam Benjamin Kaellman ma na koncie pięć pudeł z tak dogodnych okazji. Jeśli chodzi o dochodzenie do dogodnych sytuacji, Fin jest w tym sezonie piątym napastnikiem ligi, minimalnie za Erikiem Exposito. Tyle że gracz Śląska wycisnął z tego siedem goli (bez rzutów karnych), podczas gdy napastnik Cracovii dwa. Makuch dochodzi do podobnych okazji jak Tomas Pekhart, ale ma na koncie trzy razy mniej goli. Zresztą, jeśli zawęzić filtr tylko do sytuacji, w których prawdopodobieństwo gola wynosi powyżej 50%, czyli takich, że trudniej nie strzelić, niż strzelić, wyjdzie, że na cztery takie okazje Pasy wykorzystały jedną. Przy tak płaskiej tabeli, w której piętnaste miejsce od ósmego oddzielają cztery punkty, marnowanie dwóch rzutów karnych na dwa strzelane i pudłowanie w wielu innych dogodnych sytuacjach, musi kosztować wiele.
Gdyby na podstawie goli oczekiwanych rozrysować tabelę szczęścia i pecha, Pasów należałoby szukać wśród zespołów, z którymi los obchodzi się najbardziej surowo. To może być zarówno dobra, jak i zła informacja w kontekście przyszłości Cracovii. Jeśli uznać, że zawodnicy Jacka Zielińskiego są w rzeczywistości lepsi niż wyniki, które ostatnio osiągają, trzeba by prorokować, że zła faza w końcu musi minąć i do Pasów zacznie się też uśmiechać szczęście – tego typu ekstrema mają tendencję, by w dłuższej perspektywie się wypłaszczać. Jest też jednak możliwość, że napastnicy Cracovii pudłują w dogodnych sytuacjach, bo zwyczajnie inaczej nie potrafią, a nieumiejętność właściwego wykończenia wielu akcji to kwestia ich wyszkolenia, a nie pecha.
Bezpieczniej, gdyby w Krakowie uznali, że jednak to drugie i w zimie nastawili się na naprawdę konkretne transfery, które pozwoliłyby trenerowi choćby dać odpocząć ewidentnie zablokowanym napastnikom, gdy nic im nie wychodzi. Cracovia systematycznie pozwalała na to, by odchodzili z niej co ciekawsi piłkarze i doprowadziła do sytuacji, w której po latach spokoju, po raz pierwszy od poprzedniej drugiej rocznicy pracy Jacka Zielińskiego w klubie musi się martwić o ligowy byt. W obliczu wymuszonych przemian na klubowych szczytach i niepewnej sytuacji właścicielskiej równoczesne zamieszanie się w walkę o utrzymanie to najgorsze, co mogłoby się w tej chwili wydarzyć.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Najważniejsze dni reprezentacyjnej kariery Lewandowskiego
- Probierz rozważał powołanie obrońców z Zagłębia i Korony
- Kibice chcieli go oddać za paczkę krówek. Adler da Silva ratuje pierwszą ligę dla Stali Rzeszów
MICHAŁ TRELA
fot. Newspix