Awizowano ich jako zespół, który antyfutbol wzniesie na niewidziane wcześniej w Ekstraklasie poziomy. Biorąc pod uwagę ten pułap oczekiwań, małopolski beniaminek wcale nie okazał się aż taki straszny i jego mecze często nieźle się ogląda. Ale — w pewnych aspektach — zaskakująco odważny sposób gry okazuje się zbyt ambitny. Przynajmniej jeśli chciałoby się zdobywać więcej punktów niż pochwał.
Oprócz romantycznej historii, która stała za sensacyjnym awansem Puszczy Niepołomice do Ekstraklasy, istniała też jego ciemniejsza strona. Pojawienie się w krajowej elicie zespołu, który w I lidze wyrobił sobie opinię wyrafinowanego mordercy futbolu. Im więcej powstawało analiz pokazujących zupełnie absurdalne liczby bramek zdobywanych po stałych fragmentach gry lub w ich bezpośrednim następstwie, im więcej mówiono o plastrach uprzykrzających życie najlepszym zawodnikom rywali, napastnikach wygrywających górne pojedynki i stoperach będących czołowymi strzelcami zespołu, tym bardziej spodziewano się zobaczyć zespół, który wzniesie antyfutbol na niewidziane wcześniej w Polsce poziomy.
Biorąc pod uwagę ten pułap oczekiwań, Puszcza wcale nie okazała się taka zła. Jej mecze ogląda się znacznie lepiej niż choćby Warty Poznań, punktuje źle, ale wciąż najlepiej z beniaminków, zwykle unika wpadania pod koła rywali i w większości meczów potrafi przynajmniej się postawić. Jeśli nie zmieni się to w kolejnych miesiącach, jej pobyt w lidze pozostawi w niezaangażowanych emocjonalnie obserwatorach Ekstraklasy umiarkowanie pozytywne, albo przynajmniej neutralne wrażenie. Nic więc dziwnego, że Puszcza jako jedyny z beniaminków nie zmieniła w tym sezonie trenera. Czyli wszystko idzie całkiem nieźle?
Nie, bo w tego rodzaju rozważaniach często zapomina się, że na końcu mowa jednak o sportowcach. Ludziach, którzy wszelkie nawet niezłośliwe i całkiem racjonalne prognozy wywieszają sobie w szatniach i na lodówkach jako motywację, by udowodnić całemu światu, że się mylił. Wystarczy posłuchać Tomasza Tułacza po kolejnych porażkach. On nie brzmi jak człowiek, który szuka wymówek, tanich wytłumaczeń. Nie pomstuje na jakość kadry, niski budżet, brak doświadczenia zawodników. Za każdym razem wydaje się autentycznie zirytowany albo przynajmniej rozczarowany tym, że znowu się nie udało.
PÓŁPRAWDA O ANTYFUTBOLU
Wszyscy zgodnie orzekli, że Puszcza awansowała, by przeżyć jedną niezapomnianą przygodę w Ekstraklasie. Ale piłkarze i trener Puszczy awansowali, by pokazać, że są w stanie utrzymać się wśród najlepszych. Wciąż widać, że, mimo niepowodzeń, udaje się utrzymać w zawodnikach motywację do walki o każdy punkt. To dlatego dziś właśnie Puszcza wygląda na największą nadzieję, że któryś z beniaminków jednak zdoła uniknąć spadku. Warto więc potraktować Puszczę nie jak Kopciuszka, którego notorycznie chwali się za porażki i niezłe wrażenie, lecz jak drużynę sportową. I spróbować spojrzeć na jej największe problemy oraz nadzieje przed dalszą częścią sezonu.
Powszechna opinia o antyfutbolu Puszczy od zawsze była tylko półprawdą i w Ekstraklasie to się potwierdza. Puszcza niewątpliwie gra „antyfutbol” rozumiany jako antytezę futbolu holendersko-barcelońskiego, zgodnego z ideałami Johana Cruyffa, Pepa Guardioli itp. Nie utrzymuje się przy piłce, nie rozgrywa od bramkarza. Słynny bon-mot mówił, że gdyby Bóg chciał, żeby w piłkę grało się w powietrzu, zasadziłby trawę na niebie. Puszcza widzi trawę na niebie. I do rangi sztuki wynosi stałe fragmenty gry, które wykonuje z pietyzmem nawet z połowy boiska. Ci, którzy lubują się w wielopodaniowych kombinacjach, rzeczywiście zobaczą w Puszczy diabła wcielonego. I praktycznie zawsze, przynajmniej odkąd za tę drużynę odpowiada Tomasz Tułacz, tak było. Ale jeśli antyfutbol rozumieć jako mecze, w których nic się nie dzieje, nie ma ataków, nie ma ryzyka, pressingu, goli, strzałów, spięć w polu karnym, jałowe kopanie od prawa od lewa i z powrotem, ten jest Puszczą miło zaskoczony. W meczach Puszczy dzieje się sporo, a beniaminek nie czeka okopany we własnym polu karnym na rozwój wydarzeń. Być może nawet w tym właśnie problem.
NAJGORSI OD CZASÓW ZAGŁĘBIA SOSNOWIEC
Jak na zespół kojarzony z nieatrakcyjną, bardzo defensywną grą, może zaskakiwać, że Puszcza największy problem ma z obroną. Straciła już 30 goli, co daje średnią 2,14 na spotkanie. W ostatnich dziesięciu sezonach zdarzył się tylko jeden zespół, który na koniec rozgrywek miał gorszą przeciętną traconych bramek. To Zagłębie Sosnowiec z sezonu 2019/19, które traciło 2,16 gola na mecz. Gdyby wynik Puszczy rozciągnąć na 34 kolejki, okazałoby się, że w maju będzie miała na liczniku 73 stracone gole. Nie ma najmniejszych szans, by przy takich rezultatach utrzymać się w lidze.
Nawet z ofensywą na przyzwoitym poziomie. Z szesnastoma strzelonymi golami Puszcza jest na dobrym dziewiątym miejscu w lidze. W ostatnich dziesięciu sezonach zespół, który stracił najwięcej goli, zawsze spadał jednak z Ekstraklasy. Najgorsza średnia traconych goli, z którą komukolwiek udało się w tym okresie utrzymać, wyniosła 1,73 (Zagłębie Lubin w sezonie 2021/22). By dobić do tego wyniku, niepołomiczanie musieliby zmniejszyć liczbę traconych goli o 20 procent.
To nie jest dla Puszczy całkowite novum, bo w czasach Tułacza rzadko był to zespół ponadprzeciętnie broniący. Jedynie w jego pierwszym II-ligowym sezonie gracze z Małopolski zeszli ze średnią traconych goli poniżej jednego na mecz, mając wówczas najlepszą defensywę w stawce. W rozgrywkach I-ligowych zawsze średnia goli rywali na spotkanie wynosiła powyżej jednego. Najniższa była w poprzednim sezonie – 1,05 – ale i tak to Ruch miał najlepszą obronę w lidze. Puszcza może nie traciła we wcześniejszych latach dużo – ani razu nie przekroczyła 1,5 gola na spotkanie – ale uszczelnianie defensywy nie było wcale nie wiadomo jakim konikiem jej trenera.
We współczesnym futbolu wiadomo już jednak, że gole, zwłaszcza na przestrzeni 14 kolejek, czyli niespełna połowy sezonu, nie mówią pełni prawdy. Statystyka goli oczekiwanych pokazuje, że Puszcza wprawdzie broni źle, ale nie aż tak. Według wyliczeń StatsBomba powinna była dotąd stracić około 18 goli (zamiast 30). Do lepszych sytuacji dopuszczają przeciwników obrońcy Stali Mielec, która straciła o dziewięć goli mniej niż Puszcza. Wchodząc jeszcze bardziej w szczegóły, dojdzie się do wniosku, że Puszcza nie dopuszcza rywali do aż tak wielu strzałów, a jeśli już dopuszcza, to z dość znacznej odległości (średnio ponad 17 metrów). Czyli po prostu ma pecha?
BRAMKARZE, KTÓRZY NIE POMAGAJĄ
Może częściowo tak. Straciła w tym sezonie aż sześć bramek po strzałach zza pola karnego. Łączny wynik goli oczekiwanych z tych uderzeń wyniósł 0,23. Inaczej mówiąc: było 23% prawdopodobieństwa, że z tych sześciu strzałów padnie choć jeden gol. Padło sześć. Natomiast nie zawsze można to wytłumaczyć tylko pechem. Spora liczba traconych bramek nie zawsze jest winą bramkarzy, ale czasem jednak tak. Tułacz wystawił w tym sezonie trzech. Kewin Komar zaczynał sezon w bramce, jednak po jego kontuzji musiał z Rakowem zagrać Krzysztof Wróblewski, który awaryjnie zastąpił też Oliwiera Zycha w ostatnim meczu z Pogonią. Cała trójka to młodzieżowcy, co jest kontynuacją wieloletniej tradycji w klubie.
Ale o ile taka polityka ułatwia spełnianie wymogów przepisu, akurat w tym sezonie nie zapewnia drużynie ani spokoju, ani nie stanowi sportowej wartości dodanej. Według zestawienia goli, przed którymi udało się danemu bramkarzowi uchronić zespół, tylko Wróblewski z bramkarzy Puszczy jest na minimalnym plusie (ale grał w ledwie dwóch meczach). Zych i Komar puścili według StatsBomb o ponad dwa gole za dużo. Łącznie bramkarze beniaminka są według wyliczeń tej platformy winni straty ponad czterech trafień. Inaczej mówiąc, raz na trzy mecze Puszcza traci gola, który nie padłby, gdyby między słupkami stał przynajmniej średni bramkarz.
Różnicę między bramkami traconymi przez Puszczę i Stal w podobnych sytuacjach częściowo można wytłumaczyć różnicą między Zychem/Komarem/Wróblewskim a Mateuszem Kochalskim. Spośród regularnie broniących bramkarzy tylko Rafał Leszczyński ze Śląska Wrocław dał zespołowi więcej niż golkiper Stali.
STAŁE FRAGMENTY GRY JAKO BROŃ OBOSIECZNA
O ile jednak lepszy bramkarz niewątpliwie by pomógł, o tyle winą za hurtowo tracone gole należałoby jednak bardziej obarczyć sposób gry, który, co zaskakujące, wydaje się dla beniaminka o tak ograniczonych możliwościach wręcz zbyt ambitny. Odwaga jest tam jednak rozumiana nie jako rozgrywanie od tyłu pod presją przeciwnika, a wychodzenie do pressingu i agresywne doskakiwanie do rywala. Bronią obosieczną okazują się tu często ofensywne stałe fragmenty gry Puszczy. Niepołomiczanom udało się przenieść ich dobre wykonywanie także poziom wyżej, ale ma to swoją cenę.
By Puszcza była w stanie w pełni wykorzystać zagrania ze stojącej piłki i wytworzyć po nich odpowiedni kocioł pod bramką rywala, musi przesunąć w okolice szesnastki przeciwników sporą liczbę zawodników, na czele ze stoperami (nie przez przypadek Łukasz Sołowiej jest najlepszym strzelcem zespołu). Odsłania tym samym własną połowę, zostawiając za plecami połacie przestrzeni. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Puszcza strzeli po stałym fragmencie gry gola. Ale jeśli coś nie wyjdzie, jest bardzo mocno narażona na kontratak. A że wysyła stoperów pod bramkę rywala nawet przy rzutach wolnych z okolic połowy boiska, okazji do kontr przeciwnicy mają w praktycznie każdym meczu sporo. Puszcza regularnie traci więc w tym sezonie bramki po szybkich akcjach rywali, gdy sama nie jest jeszcze zorganizowana w defensywie.
Kiedy udaje się wrócić do ustawienia bazowego, obronę Puszczy wcale nie tak łatwo sforsować. Pod względem bronienia stałych fragmentów gry niepołomiczanie też są całkiem silni – przeciwko nim rywale oddali po rzutach rożnych najmniej strzałów w całej lidze, a z 273 rzutów wolnych pośrednich przeciwko nim żaden nie zamienił się w gola. Jeśli beniaminka nie uda się skontrować ani strzelić mu gola po stałym fragmencie gry, może nie być łatwo o przełamanie jego defensywy. Proste indywidualne pomyłki, jak Sołowieja w ostatnim meczu z Pogonią, wcale nie zdarzają się aż tak często. Defensywni gracze Puszczy unikają ryzyka z piłką przy nodze i starają się grać odpowiedzialnie w newralgicznych strefach.
Sposób na zduszenie problemu kontrataków w zalążku to zakładanie pressingu już na połowie rywala. Puszcza rzadko robi to, gdy rywal buduje atak pozycyjny, ale często, gdy jest tuż po stracie piłki. Pod względem pressingu na połowie przeciwnika Puszcza zajmuje 4. miejsce w lidze. Jest dziewiąta, jeśli chodzi o odbiory po kontrpressingu. A wskaźnik PPDA (podania, które przeciwnik może swobodnie wymienić, zanim nastąpi próba odbioru) lokuje niepołomiczan na 10. pozycji, na pułapie podobnym do Pogoni. Gdyby Puszcza faktycznie okopywała się na własnej połowie, jak się po niej spodziewano, być może byłaby jeszcze bardziej niewygodna, choć jej mecze na pewno gorzej by się oglądało.
Wskaźnik PPDA, którym mierzy się skłonność zespołów do gry pressingiem. Zwraca uwagę obecność wszystkich trzech beniaminków w środku stawki.
WYCIEŃCZAJĄCY SPOSÓB GRY
Z grą pressingiem wiąże się nie tylko odkrywanie przestrzeni do kontrataku przeciwnika, ale też bardzo wysoki wydatek energetyczny. Od jakiegoś czasu wiadomo, że najbardziej pożądany fizycznie gatunek piłkarzy to tacy, którzy są w stanie nie tylko biegać dużo, nie tylko szybko, lecz także robić to raz za razem, bez potrzeb dłuższego odpoczynku na wyrównanie oddechu. Za połączenie walorów szybkościowych i wydolnościowych słono się płaci. Nic więc dziwnego, że w liczbie sprintów wykonywanych w trakcie spotkania, czołówkę tworzą Raków, Pogoń i Legia, czyli kluby, które mają zamiar bić się o mistrzostwo Polski. Przedziela je jednak… Puszcza. Pod względem pokonywanego dystansu niepołomiczanie też są w czołowej trójce, również w towarzystwie Rakowa. To zespół, który naprawdę mocno pracuje fizycznie, by dać sobie szansę na utrzymanie.
Różnica między Puszczą a zespołami z czołówki polega jednak na tym, że u tych bijących się o mistrzostwo, mimo sporej liczby sprintów, gracze czasem odpoczywają jednak z piłką przy nodze. Puszcza tymczasem ma najniższe średnie posiadanie piłki w lidze (37%). Według CIES Football Observatory jest dziesiątym wśród najbardziej bezpośrednio grających zespołów świata w tym sezonie. Tylko w czterech zespołach globu piłka, będąca w ich posiadaniu, pokonuje mniej kilometrów niż w przypadku Puszczy. Niepołomiczanie nie mają w trakcie meczów ani momentu wytchnienia. Zajmują trzecie miejsce w lidze pod kątem liczby sprintów z piłką przy nodze i drugie pod względem wyjść na pozycję. Długo biegają za piłką, a gdy już ją odzyskają, starają się błyskawicznie pchać akcję do przodu najkrótszą możliwą drogą.
Można to w jakimś stopniu powiązać ze zmorą, jaką jest dla Puszczy tracenie goli w końcówkach. Już pięć razy rywale strzelali przeciwko niej w doliczonym czasie gry. W ostatnich kwadransach spotkań to najgorsza drużyna ligi – 3 strzelone gole, 12 straconych. Dość znamiennie układa się tabela Ekstraklasy z uwzględnieniem tylko konkretnych kwadransów (za transfermarkt.de):
- 1 – 15 minuta: Puszcza na 9. miejscu w lidze;
- 16 – 30: 6.
- 31 – 45: 14.
- 46 – 60: 18.
- 61 – 75: 8.
- 76 – 90: 18.
Tendencja jest wyraźnie zauważalna. Dopóki wyjściowej jedenastki nie opuszczają siły witalne, Puszcza jest zespołem na poziomie Ekstraklasy. Gdy gracze mają w nogach blisko godzinę intensywnego biegania, ich umiejętność wkładania kija w szprychy rywali wyraźnie spada. Sytuacja drastycznie poprawia się w kwadransie, w którym najczęściej pojawia się na boisku nawet do pięciu rezerwowych. Ale w ostatnich 15 minutach problem uderza znowu ze zdwojoną siłą. Gdyby mecze kończyły się po 45. minutach, Puszcza byłaby jedenastym zespołem w lidze. Lecz gdyby liczyć wyłącznie to, co dzieje się po przerwach, nie byłoby w Ekstraklasie drużyny gorszej od niepołomiczan.
PROWADZENIE, KTÓRE NIC NIE ZNACZY
Puszcza ma zespół wybiegany i pracujący, jednak tempa gry nie udaje jej się wytrzymać przez pełne 90 minut. A to natychmiast jest wykorzystywane przez rywali, bo drużyna nie ma trybu oszczędzania energii. Nie potrafi porozgrywać piłki, by rywal trochę za nią pobiegał, albo żeby czas uciekał. Ma tylko dwa tryby: cała naprzód albo ratuj się kto może. Jej mecze przypominają grę w dwa ognie. A to wymaga końskiego zdrowia. Piłkarzy, którzy jak Roman Jakuba są w stanie pokonywać ponad 11 kilometrów na mecz i wykonywać po kilkanaście sprintów, Puszcza musiałaby mieć kilkunastu. To pewnie pozwalałoby przy tym stylu utrzymywać intensywność działań przez cały mecz. Ale to kosztowałoby kilka budżetów płacowych Puszczy.
Beniaminek trochę nie ma więc dobrego wyjścia. Nie jest w stanie wytrzymać wysokiego tempa, które sam narzuca, ale nie bardzo może też zwolnić i ucywilizować grę, bo wtedy pewnie jeszcze mocniej byłyby widoczne braki techniczne. Puszcza może je próbować niwelować tylko zabieganiem rywali. Kilka razy się udało, kilka innych było blisko, ale nie była w stanie dowozić prowadzenia. W przypadku żadnego innego zespołu w lidze korzystny wynik w trakcie meczu nie oznacza tak niewiele w kontekście ostatecznych rozstrzygnięć. Gracze Tomasza Tułacza prowadzili osiem razy, ale tylko dwukrotnie zdołali w takiej sytuacji wygrać. To także ma związek z nieumiejętnością spokojniejszego rozegrania meczu, bez gry cios za cios.
Kluczem wydaje się, mimo wszystko, uszczelnienie obrony nawet kosztem zmniejszenia potencjału ofensywnego przez gorsze wykonywanie stałych fragmentów gry. W żadnym z dotychczasowych meczów Puszcza nie miała wg StatsBomb wyższego wyniku w golach oczekiwanych niż przeciwnik (najbliżej była z Cracovią: 0,97 do 1,01). Ale okres, w którym zdołała obniżyć jakość sytuacji rywali, był jej najlepszym w sezonie. W pięciu meczach z najniższym xg dla rywali zdobyła cztery punkty. W pięciu meczach z najwyższym własnym xg – raptem jeden. Im bardziej mecz jest nudny i zamknięty, tym większa jest szansa Puszczy na punkty. Im bardziej pozwala, by zamieniał się w szaloną wymianę ciosów, tym gorzej dla niej. Przynajmniej jeśli zależy jej, by wreszcie zacząć zbierać więcej punktów niż pochwał.
MICHAŁ TRELA, Canal+ Sport
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Wraca Bednarek, wyleciał Milik. Co kombinuje Michał Probierz?
- Liga Konferencji ma polski smak
- Mecz, po którym pozytywem jest brak pogromu
Fot. Newspix.pl