Reklama

Invicibles po turecku. Fenerbahce w drodze po tytuł za wszelką cenę

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

04 listopada 2023, 17:26 • 17 min czytania 8 komentarzy

Wygrali dziewiętnaście z dziewiętnastu dotychczasowych spotkań. Rozjechali każdego rywala na krajowym podwórku i poprawili to równie obfitymi żniwami w Europie. Fenerbahce po dekadzie bez mistrzostwa Turcji wściekło się na dobre. Odpięło wrotki. Zainwestowało gigantyczne pieniądze. Wszystko w pogoni za sukcesem, który nad Bosforem oznacza znacznie więcej niż kolejny puchar w gablocie. Dlaczego drużyna Sebastiana Szymańskiego jest niepokonana i co stoi za jej sukcesem?

Invicibles po turecku. Fenerbahce w drodze po tytuł za wszelką cenę

Na liście najbogatszych ludzi w Turcji osoby związane z familią i Holdingiem Koc zajmują czwarte, piąte i szóste miejsce. Sędziwi, ponad dziewięćdziesięcioletni seniorzy rodu reprezentują dobrobyt całej rodziny, która działa w tak wielu biznesach, że nie sposób je zliczyć bez pogubienia się w rachubie.

Wśród miliarderów sportretowanych przez „Forbes” nie ma Aliego Koca. Ali jest jednak pierwszy w kolejce do tronu. Ma 56 lat, Harvard w CV i cierpi na najpopularniejszą w Turcji chorobę — miłość do futbolu.

Przewlekła zaraza doprowadziła go do miejsca, w którym chciałby znaleźć się każdy, kto kiedykolwiek zapałał uczuciem do kanarkowej koszulki Fenerbahce. Na fotel prezydenta klubu, najważniejszej osoby w całej organizacji. Jako wieloletni kibic Koc wiedział jednak, że zdobycie tronu to najłatwiejsze z wyzwań, z którymi miał się zmierzyć.

Na progu jego pięcioletniej kadencji Ali Koc walczy nie tylko o jej przedłużenie. Stawką jest jego dobre imię, które w obliczu mistrzowskiej posuchy Fenerbahce jest poważnie nadszarpnięte. W takiej sytuacji Koc nie mógł zrobić nic innego, niż zaprzęgnięcie rodzinnych firm na koszulki Fenerbahce w roli sponsorów i wydanie wszystkiego, co tylko znalazł w kieszeniach na budowę drużyny, która porwie jedną trzecią kraju, bo na tyle szacuje się fanbazę jednego z trzech stambulskich gigantów.

Reklama

Witamy w Turcji. Tu mistrzostwa wygrywa się na lotnisku.

Bal u Recepa. Jak Erdogan steruje tureckim futbolem

Fenerbahce 2023/2024 – jak zbudowano zespół, który ma odzyskać mistrzostwo Turcji

Chwytliwe hasło o tytułach zdobywanych w hali przylotów wymyślił, albo przynajmniej rozpropagował, Ismail Sayan. Dziennikarz, który od lat zajmuje się tureckim futbolem i patrzy na niego z ekonomicznego punktu widzenia. Robota to niełatwa, porównywalna do obserwowania pacjenta po zawałach zapijającego fast foody colą. Ileż to już razy tureccy działacze wyższego szczebla przestrzegali, że tamtejsze kluby pędzą w stronę przepaści? Jak często słyszeliśmy, że ich długi są tak wielkie, że bal na Titaniku powoli dobiega końca?

Impreza trwa jednak w najlepsze i trwać będzie, bo w Turcji futbol jest zbyt popularny, żeby zaryzykować zderzenie któregoś z gigantów z rzeczywistością. Zamiast tego oglądamy niekończącą się licytację.

— Stambulskie trio jest szczególnie zadłużone, ale państwo spogląda na to inaczej. Na długi drużyn, które reprezentują Turcję w europejskich pucharach, które są wyznacznikiem siły tutejszej piłki, przymyka się oko — wyjaśnia nam Krzysztof Gerlak, ekspert od tureckiej piłki i wieloletni fan Fenerbahce.

Latem tureckim szaleństwem transferowym zainteresował się „The Athletic”. Angielski portal wykorzystał swoje kanały, żeby u źródeł sprawdzić, jak doszło do tego, że nad Bosforem rozrzucają miliony. Jeden z agentów działających na tamtejszym rynku odpowiedział prosto i szczerze: nie wiem. Proces transferowy świetnie zobrazował jednak były dyrektor sportowy klubu z Super Lig.

Reklama

— W poprzednim sezonie Galatasaray wydało masę pieniędzy, wygrało mistrzostwo i kontynuuje ofensywę transferową. Tym samym zmusili resztę, w tym Fenerbahce, żeby zrobić to samo i zachować konkurencyjność. Oni myślą tylko o tym, co będzie jutro, nie za trzy czy pięć lat.

Tureccy giganci swoje budżety płacowe ogłaszają w giełdowych komunikatach. Kiedy zbierze się wszystkie dane do kupy okaże się, że Galatasaray, które w obliczu koronawirusowego kryzysu zredukowało wydatki na wynagrodzenia z 54 milionów euro do 27 milionów w europejskiej walucie, w zasadzie wróciło do stanu sprzed pandemii. Obecnie Galata wydaje na pensje 50 milionów euro, z czego 28 milionów dotyczy samych tylko nowych nabytków.

Fenerbahce nie jest daleko w tyle — ich budżet płacowy to 42 miliony euro. Ali Koc publicznie przerzuca się kwotami, jakie stambulskie kluby wydają na nowe gwiazdy. Przekomarzanki i bitwa o zawodników to ich nowy sport. Besiktas, Fenerbahce i Galatasaray rywalizują o podpisy tych samych ludzi, co dodatkowo nakręca fanów. Fenerbahce wyrwało Besiktasowi Dusana Tadicia, Galatasaray wydarło Fenerbahce Wilfreda Zahę, za co sąsiedzi odpłacili się podebraniem Freda.

Kiedy się nie uda, mamy igrzyska. Koc bez skrupułów grzmiał w mediach:

Zaha dostał od Galatasaray 4,5 miliona euro? Te liczby są w stu procentach nieprawdziwe, przecież to niemożliwe, skoro sami oferowaliśmy mu dwukrotnie więcej.

Wiemy więc, z jakim rozmachem działa Ali Koc. W czterech postcovidowych sezonach nikt w Turcji nie wyłożył na transfery tyle, ile teraz zainwestowało Fenerbahce. W ostatniej dekadzie tylko dwukrotnie ten, który najwięcej wydał, wygrywał ligę. Minione lata przyniosły krach na rynku praw telewizyjnych: z kontraktu, który dawał tureckim klubom 500 milionów euro rocznie, zostały wspomnienia. Obecny szacuje się na 370 milionów euro, co przy krótkim okresie obowiązywania umowy zwiększa ryzyko.

Tureckie kluby są jednak jak hazardziści, którzy wierzą, że ruletka tym razem pozwoli się odkuć. Super Lig w ubiegłym sezonie miała jedno, jedyne miejsce w eliminacjach Ligi Mistrzów, więc każdy wydawał, ile mógł, żeby zapracować na potencjalne 30 milionów w budżecie od UEFA. W tym sezonie stawkę podbija fakt, że mistrz od razu wyląduje w fazie play-off, a nie drugiej rundzie kwalifikacji.

Fenerbahce przystąpiło do wyścigu podwójnie, a nawet potrójnie zmotywowane, bo tytuł zdobyty na stulecie republiki tureckiej ma wyjątkowe znaczenie — pozwoli się chełpić i szczycić fanom zwycięskiej drużyny przez następne pół wieku.

Przy tym wszystkim trzeba jednak oddać Aliemu Kocowi jedno. W odróżnieniu od pozostałych gigantów potrafi robić pieniądze.

Ali Koc i Fenerbahce. Pogoń za sukcesem, który zamieni nienawiść w miłość

— Popularne stało się to, co w Turcji nigdy popularne nie było: że mocny klub jest w stanie nie tylko wydawać, ale też sprzedawać — ocenia podejście Koca do zarządzania klubem Filip Cieśliński, ekspert od tureckiej piłki.

Fenerbahce owszem, wydało najwięcej, ale jednocześnie jest na niewielkim, ledwo milionowym minusie w kontekście tego, co latem zarobiło. W ostatnich czterech sezonach klub zyskał blisko 120 milionów euro na sprzedaży zawodników, podczas gdy Galatasaray i Besiktas wspólnie dobiły ledwie do 50 milionów.

Nazwanie Aliego Koca pionierem wśród Turków z powodu tego, że jako jeden z nielicznych w jakimś stopniu wdrażał w życie długofalowe wizje budowy klubów, to zbyt wiele. Faktem jest jednak to, że Fenerbahce pracowało nad identyfikacją talentów i miało więcej serca oraz cierpliwości na kursie do promowania talentów niż Galatasaray, które nawet zatrudniło słynnego Luisa Camposa, ale tylko na parę chwil.

Owszem, Fenerbahce ma obecnie skład, którego średnia wieku przewyższa średnią całej tureckiej ligi. Jasne, brylują tam 37-letni Edin Dżeko oraz 34-letni Dusan Tadić. Niemniej w ostatnich latach to oni skosili 20 milionów euro na 18-letnim Ardzie Gulerze i 16 milionów euro na 19-letnim Eljifie Elmasie; to ich skauting wyszperał w Chinach Kima Min-jae, którego sprzedano za 18 milionów euro, a na Cyprze Attilę Szalaia, za którego skasowano 12 milionów euro.

Można więc powiedzieć, że Ali Koc przynajmniej w jakimś stopniu zadbał o finansowanie swojego skoku na mistrzowski tytuł. Lata posuchy rozsierdziły fanów, ale ci w końcu dostali własną wersję Galacticos. Po drodze były jednak perypetie, które kładły się cieniem na kadencji rzutkiego biznesmena.

Prezesowanie Fenerbahce na razie przynosi Aliemu Kocowi same problemy. Drużyna nie jest w stanie niczego wygrać, pląta się w różne aferki. Kiedy przegrali mistrzostwo z Besiktasem, a Koc był nastawiony na fetę, wymyślił nawet świętowanie tytułu sprzed dziesięciu lat, który najpierw Fenerbahce zabrano, a później oddano. Piłkarze obecnej kadry stali więc z pucharem za mistrzostwo w sezonie 2010/2011 i fetowali mistrzostwo. Totalny absurd, który pokazuje, że głód wygrania tytułu przez Koca wykracza poza spełnienie sportowych marzeń. W przyszłości będzie on najbogatszym Turkiem, więc nie może pozwolić sobie na bycie znienawidzonym, a na stadionie popularniejszą pieśnią od klubowego hymnu było już “zarząd do dymisji”. Nie może też sobie pozwolić na to, żeby być skompromitowanym, żeby nie wystartować w zbliżających się następnych wyborach na prezydenta Fenerbahce, albo co gorsza: wystartować ze świadomością, że może przegrać — wyjaśnia Filip Cieśliński.

Kaan Bayazit, turecki dziennikarz, z którym rozmawiamy o tegorocznym fenomenie Fenerbahce, wciąż jednak ma wątpliwości wynikające z tego, jak trwała jest budowa takiej ekipy w tureckich warunkach. Galopująca inflacja sprawia, że choć klub sprzedaje i zarabia, to jednocześnie ponosi coraz większe koszty. “The Athletic” informując o finansach stambulskich gigantów, zaznaczał, że w rzeczywistości tamtejsze kluby wydają jeszcze więcej, niż deklarują.

Przykładowo 4,2 miliona euro rocznej pensji dla Edina Dżeko to tylko półprawda. Nie uwzględniono ani kwoty za podpis, ani bonusów, ani nawet podatków.

Fenerbahce na rynku transferowym zupełnie oszalało. Poszli na całość, budując tak mocny zespół, co jest zastanawiające, gdy weźmiemy pod uwagę stan klubowych finansów czy też tureckiej gospodarki. Ale kiedy twoim prezydentem jest miliarder, a UEFA nie przykłada większej uwagi do tego, co dzieje się w Turcji, takie rzeczy są możliwe. Nie będę jednak zdziwiony, jeśli ostatecznie skończy się to sankcjami za łamanie zasad finansowej stabilności — stwierdza Bayazit.

Mario Branco. Były skaut Wisły Kraków i Zagłębia Lubin zrobił z Fenerbahce zespół gwiazd

Teraz jednak można żyć chwilą i wypinać pierś po medale. A jest komu to robić. Zarząd, sztab i pracownicy klubu. Grono łącznie czterdziestu sześciu osób, które na co dzień dbają o to, żeby Fenerbahce było jak dobrze naoliwiona maszyna, składa się niemal wyłącznie z Turków. Jest ich czterdziestu pięciu. W Stambule pracuje tylko jeden obcokrajowiec – 47-letni letni Portugalczyk Mario Branco, dyrektor sportowy. Jedna z kluczowych postaci w procesie budowania tak silnej drużyny.

Kaan Bayazit pomysł na Fenerbahce definiuje jako kontrę do tego, co dotychczas działo się nad Bosforem. Idea ze znanym i drogim trenerem, Jorge Jesusem, który dysponował przeciętną kadrą, zawiodła, więc zamiast tego ściągnięto szkoleniowca taniego, a więcej pieniędzy zainwestowano w zawodników.

Ali Koc bardzo chciał mieć trenera znającego środowisko Fenerbahce, więc brał pod uwagę młodego Emre Belozoglu, początkującego Volkana Demirela i trenerów ze średniej półki, jak Ismail Kartal, na którego padło. Już trzeci raz prowadzi on Fenerbahce, ale dostaje tę pracę tylko dlatego, że w przeszłości grał w klubie. Jego największym sukcesem jest awans z Ankaragucu do Super Lig. Za każdym razem, gdy siadał na ławce Fenerbahce, udowadniał, że do niczego się nie nadaje — recenzuje to wszystko Filip Cieśliński.

Krzysztof Gerlak wspomina nam, że kadencja Jesusa pęczniała od plotek o tym, że ma on swoich faworytów, na których stawia bez względu na wszystko. Cieśliński wspomina o tym, gdy wymienia plusy zatrudnienia Kartala.

Wszyscy łapali się za głowę, mówili o kolejnym sezonie spisanym na straty. Razem z trenerem do klubu trafił jednak Branco, który wspólnie z Kocem skorzystał z tego, że Kartal nie stawia wymogów co do piłkarzy. Jorge Jesus wskazał na dziesięciu zawodników i po prostu ich sobie ściągnął, teraz Branco i Koc wybrali wzmocnienia, korzystając z najlepszych okazji na rynku. Czy to taktyka, czy szczęście — nie wiem, ale z transferami trafili bardzo dobrze. Rozsądnie mapowali zawodników, byli konkretni. Transfery, jakość indywidualna i trener bez rozdmuchanego ego rozbujały ten zespół.

Zostańmy chwilę przy samym Branco, którego historia jest urzekająca z polskiego punktu widzenia. Mario był pierwszym zagranicznym skautem w historii Ekstraklasy. W Wiśle Kraków zatrudnił go Grzegorz Mielcarski, dyrektor sportowy klubu, który powierzył mu dość specyficzne zadanie.

Zobowiązaliśmy go, by przysyłał do klubu po każdej kolejce pierwszej i drugiej ligi, zarówno hiszpańskiej, jak i portugalskiej, zestawienia najlepszych jedenastek.

Branco tworzył jedenastki kolejki przez jakiś czas, zanim w gabinetach Wisły zaczęły się gierki nastawione na usunięcie Mielcarskiego. Jako pierwszego ścięto właśnie Portugalczyka, który w Polsce zabawił jeszcze przez półtora roku. Tym razem w roli szefa skautingu Zagłębia Lubin.

Mario Branco i ekipa z Zagłębia Lubin

Dzięki niemu na Dolny Śląsk trafił Rui Miguel, autor siedmiu goli i trzech asyst w ponad trzydziestu spotkaniach w barwach Miedziowych. Mario Branco otworzył też Zagłębiu drzwi do Benfiki Lizbona, z której ściągnięto Sretena Sretenovicia i młodzieżowego reprezentanta Portugalii Tiago Gomesa. W Lubinie Branco także padł jednak ofiarą gier wewnętrznych. Jerzy Koziński, prezes Zagłębia, w kuriozalny sposób rozliczał jego i jego przełożonego, Jakuba Jarosza.

Nie mogę odmówić panom Branco i Jaroszowi, że przeprowadzili trzy udane transfery w ciągu niespełna czterech lat (październik 2006-grudzień 2009). Sprowadzenie Rui Miguela, Sretena Sretenovicia, czy ściągnięcie z Lecha Ilijana Micanskiego było strzałem w dziesiątkę. Ale już transfery Michała Golińskiego, Piotra Włodarczyka, Andre Nunesa, Tiago Gomesa, czy Davida Caiado albo Joela Piresa były pomyłką – mówił Koziński, a oskarżeniom towarzyszyła wyliczanka milionów wydanych na młodzież z Polski.

Na oficjalnej stronie klubu widniało więc zestawienie, z którego wynikało, że Zagłębie Lubin straciło przez duet Jarosz – Branco minimum trzy i pół miliona złotych. Wszystko zaczęło się od pozwu od Jarosza, który domagał się wypłaty zaległości. Prezes Miedziowych przejrzał teczki i nie brał jeńców.

Trzeba było też znormalizować strategię pracy i finansowania stanowiska dyrektora sportowego (płacenie za czarter dla Branco, płacenie niemałych pieniędzy za każde sprawdzenie kontraktu warszawskiej kancelarii adwokackiej). Ziarnko do ziarnka, jak mawia powiedzenie. Tu Fernando Morales, tu Jewhen Kopył, tam młodzieżowy zaciąg z Szamotuł. Nic za bezcen. Za wszystko zobowiązani jesteśmy teraz płacić grube tysiące złotych.

Jarosz nazwał to wszystko paszkwilem, media miały chwytliwy nagłówek. Zagłębie kupiło nieudaczników i płaci im do dziś.

Inny prezes Zagłębia Lubin, Robert Pietryszyn, wspominał Mario Branco znacznie lepiej. Mówił, że to profesjonalista, który był doskonale przygotowany do swojej funkcji. Ostatecznie po Portugalczyku zostały w Polsce nieprzychylne tytuły w prasie, ale też transfery Hugo Cajudy, agenta Paulo Sousy. Americo Branco, brat eksskauta, swego czasu działał z Cajudą na rynku transferowym i to właśnie w ten sposób menedżer byłego selekcjonera zaczął robić ruchy do Polski.

Kariera Mario Branco potoczyła się ciut lepiej niż losy Zagłębia Lubin. Do Fenerbahce nie trafił jako anonim, który kiedyś próbował rozkręcić dwa kluby z Ekstraklasy. W CV miał już także Steauę Bukareszt, Hajduk Split, PAOK Saloniki czy Famalicao. Mocarne okienko drużyny pędzącej po mistrzostwo Turcji wystawi mu świetną cenzurkę przed kolejnym awansem i wejściem na jeszcze wyższy poziom.

A tytuły w prasie? Tym razem nikt nie zarzuca Branco ściągania nieudaczników. Media tureckie mają go za półboga. I będą miały, dopóki Fenerbahce nie zacznie tonąć.

Fenerbahce w pogoni za rekordem świata. Najlepszy turecki zespół w historii

Obecnie nie zapowiada się, żeby ten okręt poszedł na dno. Fenerbahce to jedyny zespół, który wygrywa mecz za meczem. Passa ekipy ze Stambułu trwa tak w lidze, jak w pucharach – choć wiadomo, że skoro mówimy o Lidze Konferencji, to tłuc każdego jest ciut łatwiej. Niemniej jednak Fenerbahce już teraz jest najlepszym tureckim klubem w historii pod względem kolejnych zwycięstw, a lada moment banda Kartala zamachnie się na rekord świata.

Najdłuższe serie zwycięstw w światowej piłce (dane za “Foot The Ball”):

  1. The New Saints (Walia, 2016/2017) – 27
  2. Ajax Amsterdam (Holandia, 1971/1972) – 26
  3. Ajax Amsterdam (Holandia, 1994/1995) – 25
  4. Coritiba (Brazylia, 2011) – 24
  5. Bayern Monachium (Niemcy, 2019/2020) – 23
  6. Manchester City (Anglia, 2020/2021), FENERBAHCE (TURCJA, 2023) – 21

Krzysztof Gerlak mówi nam, że czuje się jak w Matriksie; że takiego startu nie wyobrażał sobie nikt. Filip Cieśliński u podstaw tej serii upatruje korzystnego terminarza, choć sukcesu trenera i zespołu umniejszać nie chce. Bo, jak zauważa Gerlak, nawet ekipa z Robinem van Persiem i Nanim, uchodząca za najlepsze Fenerbahce ostatnich lat, w podobnych okolicznościach punkty gubiła.

Kaan Bayazit dorzuca do tej dyskusji swoje trzy grosze.

Jeśli spojrzymy na sumę wydatków i jakość pozyskanych zawodników, nie powinno to dziwić, ale w takich seriach kluczowa jest też nuta szczęścia. W jednym ze spotkań rywalom należał się rzut karny, co zignorował VAR. Fenerbahce wygrało 1:0. Innym razem wygrali 2:1, gdy ręką w polu karnym zagrał Dusan Tadić. Mogli więc zgubić punkty, ale nie zrobiły tego i pewność siebie zespołu rosła. W futbolu niesamowicie wiele zależy od głowy, a Fenerbahce dzięki kolejnym zwycięstwom jest niepokonane także pod względem mentalnym. Pozostaje więc pytanie: jak daleko ich to zaprowadzi? Myślę, że tutaj z odpowiedzią przychodzą takie osoby jak Edin Dżeko i Dusan Tadić. To w zasadzie grający trenerzy, którzy mogą przeprowadzić zespół przez każdy kryzys.

Szkoda jednak marnować czas na dywagacje o potencjalnych dołkach, gdy Fenerbahce zabawia nas futbolem w najlepszym wydaniu. Według “WyScout” w tureckiej Super Lig mają najwyższy wskaźnik przewidywanych punktów i przewidywanych bramek, przy jednocześnie najniższej statystyce przewidywanych bramek dla rywala. Są liderem zarówno pod względem jakości pojedynczych strzałów (xG/shot), jak i jakości pojedynczych prób ich przeciwników. Pod względem kontaktów z piłką w polu karnym rywala również są na pierwszym miejscu, tak samo jest z liczbą podań i szybkością rozgrywania piłki (passing rate, liczba podań na minutę posiadania piłki).

Krzysztof Gerlak ubiera liczby w słowa i charakteryzuje nam styl gry drużyny Ismaila Kartala.

Grają formacją 1-4-2-3-1, stosują typowy gegenpressing. Bieganie i pressing na całym boisku. Jest jedna typowa “szóstka”, Ismail Yuksek, który wyrósł na czołowego defensywnego pomocnika w Turcji, oraz dwaj kluczowi pomocnicy w typie “box to box” – Sebastian Szymański i Fred. Obaj bronią i atakują, choć Szymański broni trochę mniej z racji tego, że jest ustawiony w roli “dziesiątki”. Dzeko jest targetmenem, ale potrafi się cofnąć i rozegrać. Fenerbahce ma nietypowych skrzydłowych, często schodzących do środka. Wtedy ich rolę na skrzydle uzupełniają boczni obrońcy, trochę jak w Bayerze Leverkusen.

Ismail Kartal, trener Fenerbahce

Nasz rozmówca jest pewny co do jednego.

Nigdy nie widziałem tak dobrze funkcjonującej drużyny. Wygrywaliśmy mecze, jakoś szło, ale nie było takiej powtarzalności z meczu na mecz, działania jak organizm. Ismail Kartal jest motywatorem, ale też ojcem, szczególnie dla tureckich zawodników. Irfan Kahveci był na wylocie z klubu za Jorge Jesusa, a teraz jest czołowym piłkarzem zespołu w formie życia. Kartal wzniósł tureckich piłkarzy na poziom europejskich gwiazd.

Krótko mówiąc: Fenerbahce serwuje nam piłkarską doskonałość, ociera się o ideał. Nas najbardziej w tym wszystkim cieszy, że w centrum rewelacji sezonu jest Polak. Sebastian Szymański jest dla drużyny ze Stambułu tak istotny, że Gerlak twierdzi, iż sprzedaż pomocnika w połowie sezonu byłaby odebrana z ogromnym niepokojem, wręcz podkopałaby nastroje wokół drużyny.

Szymański dotychczas wypracował już siedemnaście goli (dziewięć bramek, siedem asysty, dwie asysty drugiego stopnia) dla Fenerbahce – tylko trzy mniej niż lider zestawienia, Edin Dżeko. Na swojej pozycji nie ma sobie równych. W Super Lig nie ma ofensywnego pomocnika, który częściej trafiałby do siatki (0,67 goli/90 minut), który oddawałby więcej strzałów (3,15/90 minut). Jednocześnie Szymański jest trzecim najlepszym asystentem (0,34/90 minut; xA 0,27/90 minut), szóstym graczem jeśli chodzi o kluczowe podania (0,67/90 minut) i niezwykle pożytecznym gościem w destrukcji (udane akcje obronne – 6,97/90 minut, 6. miejsce; wygrane pojedynki w defensywie – 72,55%, 2.; przejęcia – 3,91, 5.).

Tymoteusz Puchacz szaleństwo towarzyszące tytułowi zdobytemu na tureckiej ziemi poznał jako marginalna postać Trabzonsporu. Sebastian Szymański jest na dobrej drodze, żeby powtórzyć ten wyczyn w roli absolutnego lidera.

Jest tylko jeden szkopuł. Nawet tak fenomenalne Fenerbahce nie może zakładać, że sukces ma w kieszeni, bo gdzieś z tyłu czai się równie potężne Galatasaray.

Fenerbahce kontra Galatasaray. Ktoś wyda miliony i przegra

Galatasaray w pogoni za sukcesem postanowiło pójść drogą na skróty. Skoro najlepszą ligą świata jest Premier League, trzeba zrobić z zespołu namiastkę angielskiej kopanej. W obronie mamy więc Davinsona Sancheza z Tottenhamu, którego ciut wyżej wspierają Tanguy Ndombele, także Tottenham, i Lucas Torreira z Arsenalu. Na skrzydle biega Wilfried Zaha, eks Crystal Palace, kierownicę trzyma Hakim Ziyech, niegdyś w Chelsea. Wreszcie monstrum, Mauro Icardi, który w ubiegłym sezonie zbliżył się do średniej jednego gola na mecz (0,93 bramek/90 minut).

Na Fenerbahce patrzy się dużo lepiej, ale jakość kadry Galatasaray sprawia, że to drużyna, z którą trudno będzie rywalizować. Wierzę, że to sezon, w którym derby w przedostatniej kolejce zadecyduje o mistrzostwie i jest to scenariusz bardzo prawdopodobny, bo te zespoły nie będą gubiły zbyt wielu punktów — analizuje Filip Cieśliński i dodaje:

W mojej przygodzie z turecką piłką nie zdarzyła się jeszcze rywalizacja Fenerbahce z Galatasaray na takim poziomie, przy takim potencjale.

A ktoś przecież przegrać musi, ktoś zostanie z gargantuicznym rachunkiem podbitym pieczątką „zero tituli”. Ciężko sobie nawet wyobrazić, że można wydać czterdzieści, czy pięćdziesiąt milionów euro na same pensje i nie zakończyć ligi z tytułem mistrzowskim. Jeszcze ciężej pomyśleć, że chwilę po takim zawodzie można się obudzić za burtą Ligi Mistrzów, co tylko podbije koszt i znaczenie porażki.

Ali Koc, prezydent Fenerbahce

“The Athletic” już porównuje tureckie wydatki z bilansem portugalskiej wielkiej trójki. Tamtejszy lider, Benfica, płaci 37 milionów euro. FC Porto jest w tyle z dziesięciomilionową stratą, Sporting wydaje na pensje 24 miliony w europejskiej walucie, więc obydwa kluby są pod tym względem mniej rozrzutne niż najbiedniejszy ze stambulskich gigantów, Besiktas (skromne 31 milionów euro na pasku wypłat).

Wszystko to przytłacza, gdy zorientujemy się, że w Europie to Portugalczycy znaczą więcej. W rankingu Elo turecką Super Lig wyprzedza jedenaście innych lig, w tym duńska ekstraklasa, Championship, LaLiga2 czy liga belgijska. Oczywiście takie Galatasaray potrafiło już pokonać Manchester United, co zresztą mocno podbiło oczekiwania wobec drużyny Okana Buruka.

Nastawienie jest już takie, że po przegranej z Bayernem narzekano na decyzje trenera, bo kibice realnie liczyli na zwycięstwo. Trwa ekscytacja — tłumaczy Filip Cieśliński.

Sukcesów międzynarodowych nie zaznano jednak od dawna, a dopiero ostatni sezon zakończył okres posuchy. Turcja powoli się odbija, ale przecież nie tak dawno była w TOP 10 rankingu UEFA, żeby chwilę później zlecieć o dziesięć pozycji. Przydałoby się choć trochę stabilizacji, ale stabilizacja to hasło nieobecne w tureckim słowniczku pojęć piłkarskich.

Jak to w Turcji — monumenty buduje się tak samo szybko, jak one potem upadają. Chwilowo jest wielki zachwyt, Fenerbahce jest najlepszą drużyną świata, idziemy po zwycięstwo w Lidze Mistrzów, chociaż nie gramy w Lidze Mistrzów. Turecki kibic przeskakuje między totalną, bezwarunkową miłością do “zarząd do dymisji” – śmieje się Filip Cieśliński.

Legendę nad Bosforem budują tylko wspomnienia. Niech więc Sebastian Szymański i jego tureccy The Invicibles żyją chwilą, dopóki los się do nich uśmiecha.

WIĘCEJ O TURECKIEJ PIŁCE:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
0
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
3
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]
Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
3
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Piłka nożna

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
0
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
3
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Komentarze

8 komentarzy

Loading...