Reklama

Benedyczak: Hejt po pudle z GKS-em to punkt zwrotny. Narodziny nowego mnie

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

30 października 2023, 10:00 • 14 min czytania 6 komentarzy

Dlaczego już po pierwszym roku regularnego grania w Ekstraklasie wyjechał do Włoch? Jak wpłynął na niego hejt po pudle z GKS-em Katowice? Jak przywitał się z nim Gianluigi Buffon? Ile oferowało za transfer Cagliari? Dlaczego gra na lewym skrzydle? Piłkarz Parmy, lidera Serie B, Adrian Benedyczak. Zapraszamy na przekrojowy wywiad.

Benedyczak: Hejt po pudle z GKS-em to punkt zwrotny. Narodziny nowego mnie

Wróćmy do czerwca 2021. Rozpoczynasz przygotowania do nowego sezonu w Pogoni Szczecin, a kończysz w Parmie. Jak to się stało, że nagle, w sumie z dnia na dzień, chwilę przed startem Ekstraklasy trafiłeś do Włoch?

Najpierw pojawiła się oferta z Niemiec – z Freiburga, ale bardziej pod drugi zespół, występujący w trzeciej lidze, niż pierwszy, grający w 1. Bundeslidze. Miałem być wprowadzany w rezerwach, tam się ogrywać i z czasem trafić do pierwszej drużyny. Ale w międzyczasie przyszła oferta z Parmy.

W ogóle dlaczego tak naprawdę już po pierwszym sezonie, w którym w miarę regularnie występowałeś w Ekstraklasie, chciałeś wyjechać za granicę?

W tamtym momencie nie widziałem dużych perspektyw na to, że w Pogoni będę strzelał gole. Po pierwsze, preferowaliśmy defensywny styl, w którym napastnicy mieli sytuacji jak na lekarstwo. Grałem sporo na „dziewiątce”, a w sumie zdołałem oddać osiem celnych uderzeń, z czego padły trzy bramki. Po drugie, nie było w drużynie skrzydłowych, którzy gwarantowaliby „obsługę” napastnikowi…

Reklama

…bo dopiero po twoim transferze do zespołu dołączył Kamil Grosicki.

Prawie dwa miesiące później. W trakcie pierwszego sezonu w Parmie mówiłem pół żartem, pół serio, że gdybym wiedział, że Kamil będzie w Pogoni, to bym nigdzie nie odchodził. Gra ze skrzydłowym, który serwuje takie „ciasteczka” napastnikom, to sama przyjemność.

Ale takiego skrzydłowego w momencie propozycji z Włoch nie było.

Nie było, za to oferta z Parmy była bardzo konkretna. Raz, że to wielki klub z historią, mimo że aktualnie w Serie B. Dwa, wiedziałem, że celem będzie awans. Trzy, byłem przekonany, że się w tym miejscu rozwinę.

W Pogoni nie próbowano cię zatrzymać?

Ze mną nikt z władz klubu się bezpośrednio nie kontaktował, negocjacje odbywały się przez agentów. Z trenerem Kostą Runjaicem rozmawialiśmy na temat transferu raz – na obozie przed sparingiem z Zagłębiem Lubin. Zapytał, czy chce odejść. Odpowiedziałem, że tak, chciałbym odejść.

Reklama

I co on na to?

Nie próbował mnie przekonać. Nie było argumentów w stylu, że to ważny rok dla mnie, żebym został jeszcze i wówczas po kolejnym dobrym sezonie będę mógł odejść do jeszcze lepszego klubu. Po prostu zaakceptował to.

To cię utwierdziło w przekonaniu, że warto ruszyć w świat?

Nie, bo nie sądzę, by trener mógł samemu zadecydować, że nie, „Benek” ma zostać. Tak mi się wydaje, że nie miał decydującego głosu.

A czym przekonała cię Parma?

Poza tym, że tak dużemu klubowi trudno odmówić, podobał mi się ich plan na mnie. Wtedy trenerem był Enzo Maresca, dawniej asystent Pepa Guardioli, który chciał grać fajny, ofensywny futbol, nastawiony na posiadanie piłki i strzelanie goli, nie przeszkadzanie i obronę. Miałem być drugim, trzecim napastnikiem w hierarchii. Takim młodym, który wchodzi do szatni z głodem rozwoju i rywalizacji, by naciskać tych przed nim w kolejce do składu.

Nie mamiono cię miejscem w podstawowej jedenastce.

Nie, od początku wiedziałem, że będę musiał swoje wywalczyć.

I start zaliczyłeś ciężki.

Na samiutki początek wystąpiłem w podstawowym składzie w Coppa Italia z Lecce, ale potem jak siadłem na ławce, to siedziałem przez siedem kolejek, a dodatkowo raz w ogóle nie byłem w kadrze meczowej. Tylko co mogłem zrobić? Dalej pracować i wierzyć, że szansa przyjdzie. Dużo dały mi wyjazdy na reprezentację U-21, złapałem na kadrze minuty i trochę pewności siebie.

W międzyczasie jako rezerwowy strzeliłeś gola z Ternaną.

Ta bramka podbudowała mnie mentalnie, choć liczyłem, że dostanę kolejne szanse, a dwa następne spotkania przesiedziałem w rezerwie, w trzecim wszedłem na minutę.

Trudno było to wytrzymać?

I tak, i nie. Tak, bo pierwszy sezon za granicą. Nowe miejsce, nowa drużyna, nowa kultura, nowy język… No wszystko nowe, a tu na start siedzę w rezerwie ponad dwa miesiące. Nie, bo po sytuacji po GKS-ie Katowice w Pucharze Polski to w sumie mało co może mnie złamać.

We wrześniu 2018 nie trafiłeś na pustą bramkę w pierwszej rundzie, a Pogoń później odpadła po karnych. Miałeś tylko 17 lat, ale po głowie dostałeś brutalnie jak weteran.

Najbardziej bolało mnie, że ludzie wypisywali obraźliwe teksty do wszystkich z mojego otoczenia. Do moich rodziców czy mojej dziewczyny. Bolało mnie i nie umiałem zrozumieć, po co? Czym zawinili moi najbliżsi? Co złego zrobili? Do dzisiaj tego nie pojmuję, ale to był punkt zwrotny. Narodziny nowego mnie. Tydzień później rozpocząłem współpracę z trenerem mentalnym Antonim Mieleckim i właśnie tego potrzebowałem.

Jeszcze jako zawodnik Pogoni mówiłeś mi, że zaraz po porażce z GKS-em byłeś bliski załamania. Zastanawiałeś się, co dalej. Czy to wszystko ma w ogóle sens.

A dzięki trenerowi mentalnemu zrozumiałem, że nie mogę zaprzątać sobie głowy tym, czego i tak nie jestem w stanie kontrolować. Inni mogą gadać, a ty powinieneś robić swoje i tyle. Dzisiaj nie umiem sobie wyobrazić hejtu, który by mnie złamał. Jestem młody, w następnym miesiącu skończę 23 lata, ciagle chcę się uczyć i rozwijać. To się liczy. Dlatego aż tak trudno nie było w trakcie początku w Parmie, mimo że nie grałem w wyjściowym składzie.

Aż w końcu zacząłeś grać. Co się stało?

Początkowo graliśmy z jednym napastnikiem i z czterosobową obroną, a trener Maresca chciał, żeby prawy defensor w trakcie posiadania zmieniał się w defensywnego pomocnika, jak np. Joao Cancelo w Manchesterze City. Tylko pojawił się kłopot – nie mieliśmy takiego obrońcy, który by się wywiązywał z tego zadania. Próbowano nawet ustawiać na boku defensywy środkowego pomocnika, ale to też nie działało. Ponadto w Serie B za wiele zespołów to nie chce kreować i odważnie atakować, tylko ustawia się głęboko i czeka na błąd, by ruszyć z kontrą, woli się skupić na defensywie, co utrudniało nam granie. Wyniki się nie zgadzały, trzeba było coś zmienić. Trener zmienił ustawienie na 3-5-2 i wskoczyłem do jedenastki.

Dwa pierwsze mecze w nowej taktyce i dwa gole Benedyczaka.

Szczególnie po drugim trafieniu – z woleja z dystansu z Vicenzą, kiedy graliśmy w osłabieniu po czerwonej kartce – zapracowałem na zaufanie trenera i grałem wszystko.

Tylko ostatecznie wyniki się nie poprawiły i Mareskę zastąpił Beppe Iachini.

Zdecydowanie najbardziej „włoski” szkoleniowiec w takim rozumieniu stereotypowym, czyli pod względem nacisku kładzionego na taktykę.

Bardziej niż Maresca i obecny trener – Fabio Pecchia?

Absolutnie. U Mareski było ciężko, ale wszystko robiliśmy z piłką. Np. trzy „dziadki” ustawione na całym boisku, ćwiczysz w parach i jeśli tracisz futbolówkę, zasuwasz na drugi koniec murawy sprintem. Było tak intensywnie, że na początku niełatwo przyszło mi przystosowanie, tym bardziej że temperatury nie pomagały. Okropnie gorąco. W Coppa Italia z Lecce po dwóch sprintach czułem się zajechany. Lało się z człowieka, jakby w saunie siedział. Na szczęście z dnia na dzień organizm reagował coraz lepiej i na obciążenia, i na stopnie na termometrze.

Iachini objął nas pod koniec listopada i zaczął w odwrotnej aurze niż Maresca. Już było naprawdę zimno. I na starcie zajęcia wyglądały tak, że staliśmy na boisku, a trener biegał z piłką i opowiadał, gdzie kto ma być ustawiony i do kogo podać. My staliśmy, patrzyliśmy i marzliśmy. I przez jakiś czas tak codzienne, po dwie, dwie i pół godziny. Wówczas zrozumiałem, o czym mówili koledzy. Że calcio to taktyka, taktyka, taktyka.

Natomiast Pecchia naturalnie kładzie nacisk na taktykę, ale w inny sposób. Ćwiczenia bardziej przypominają te z Pogoni. Interwały, duża gra po jedenastu, na utrzymanie, „dziadki”.

Pierwszy sezon we Włoszech to 31 meczów, z czego dziewiętnaście w podstawowym składzie. Sześć goli i asysta. Spokojnie można to nazwać dobrym początkiem.

Też tak uważam. Jako drużyna zawiedliśmy, dwunaste miejsce to grubo poniżej naszych ambicji i właściciela klubu, ale obroniłem się, mimo że prowadziło zespół dwóch szkoleniowców i zmienialiśmy systemy gry.

Ale w drugi nie wszedłeś z przytupem. Jesień 22/23 to ledwie trzy występy w wyjściowej jedenastce. Regres zamiast progresu.

Wynikało to z dwóch powodów. Po pierwsze, uraz kolana. Męczyłem się z tzw. „kolanem skoczka”, co uniemożliwiało mi treningi na dużej intensywności. Np. była gierka wewnętrzna, a ja po 30 minutach już czułem ból i koniec. Nie mogłem ćwiczyć interwałów, w siłowni należało unikać zajęć na nogi. A kiedy trenuje się na 80-85%, trudno pokazać tę iskrę. Że ma się to coś. A po drugie, trener Pecchia zmienił mi pozycję – na lewe skrzydło i niełatwo przyszło mi się dostosować.

Nowe obowiązki.

Większość życia grałem jako „dziewiątka”, a to zupełnie inna praca. Zawsze chętnie ciężko pracowałem w fazie obrony, lubię pressować, naciskać rywali, więc nie musiałem się tego uczyć. Ale już trzeba było się nauczyć nowych zachowań choćby po stracie. Jako napastnik w takiej sytuacji doskakujesz pięć, dziesięć metrów, a potem spokojnie cofasz i odbudowujesz strukturę ustawienia. Jako skrzydłowy musi zasuwać sprintem 60 metrów, żeby nie było dziury. Nogi musiały się do tego przyzwyczaić, nie ukrywam.

A głowa? Jak szybko wypracowałeś automatyzmy jako boczny pomocnik?

Musiałem załapać, dlaczego tu mam być teraz, a tam później i trochę to trwało. Dlatego jesienią byłem rezerwowym. Zwyczajnie kolega był lepszy na tej pozycji ode mnie.

Jak nadrabiałeś te braki? Miałeś indywidualne analizy czy grupowe zajęcia wystarczyły?

Zawsze pytałem asystentów, co mogę zrobić lepiej w konkretnych okolicznościach. Poza tym po wielu zajęciach trener Pecchia poświęcał mi pięć, dziesięć minut i objaśniał sytuacje meczowe. To wystarczyło. Wreszcie dzięki zabiegom ustąpił ból kolana i mogłem dać z siebie 100%. Swoją drogą przełom zbiegł się z narodzinami mojego synka — Antosia. Kiedy przyszedł na świat, zacząłem strzelać gole.

Właśnie. Rodzina. Do Włoch wyjechałeś z narzeczoną, a obecnie żoną. To pomogło? Twój tata opowiadał, że przeprowadzka do Italii była równie trudna jak kiedyś z Kamienia Pomorskiego do Szczecina, a przecież za pierwszym podejściem wytrzymałeś w internacie tydzień.

To prawda. Nie wiem, czy bez Oli bym sobie poradził. Dzięki niej miałem się do kogo odezwać, z kim wyjść na spacer czy do restauracji. W zasadzie gdybym nie miał jej wsparcia, pewnie bym się nie zdecydował na wyjazd. Samemu byłoby cholernie trudno bez znajomości włoskiego. Choć naukę zacząłem po transferze, był dla mnie kompletnie nowy, wcześniej nie miałem z nim żadnej styczności. Podstawowe piłkarskie zwroty załapałem już w drodze, później klub zorganizował mi lekcje online, trzy w tygodniu, ale potrzebny był czas.

To w jaki sposób funkcjonowałeś w zespole?

W drużynie było mniej więcej pół na pół. Jedna grupa porozumiewała się po włosku, druga – po angielsku, a jeszcze część po hiszpańsku. Dużo narodowości, żadnych grupek, a i trener Maresca komunikował się w tych trzech językach, przy czym włoskiego używał na tyle prostego, że bez większych kłopotów dało się zrozumieć, o co chodzi. Lekkie problemy zaczęły się z przyjściem trenera Iachiniego…

Dlaczego?

Bo mówił zupełnie innym, bardziej regionalnym włoskim. Niektórych słów nie słyszałem nigdy wcześniej. Miesiąc, może półtora trzeba było się dostosowywać.

Po ponad dwóch latach już nie masz kłopotów z komunikacją po włosku?

Dogaduję się, nawet zdarzyło mi się udzielić pomeczowych wywiadów, choć nie przepadam za tym. Ale nawet po polsku nie lubię tego, jakoś nie czuję się komfortowo w wywiadach. Staram się żyć tu i teraz, skupiać na pracy, raczej omijam media. Może to dobrze, może nie, ale tak mi lepiej.

Co ważniejsze – w tym roku dobrze już z kolanem i to przekłada się na boisko.

Kluczowy moment to styczniowa potyczka z Interem w Coppa Italia. Co prawda ponieśliśmy porażkę, ale według trenera spisałem się dobrze, mało brakowało do bramki zdobytej wolejem, miejsca w składzie już nie oddałem.

A dlaczego w ogóle zostałeś przesunięty na lewe skrzydło?

Trenerowi podoba się moja praca w defensywie i gaz w ofensywie. Mam swobodę wcinania się za linię obrony rywali oraz umiejętność zamykania akcji jako drugi napastnik.

No właśnie – grasz na lewym skrzydle, ale nie jak typowy skrzydłowy, który szuka dryblingu, zejścia do linii i dośrodkowania.

Umiem wygrać jeden na jeden, ale nie podejmuję nie wiadomo ilu prób takich pojedynków, bo i przy moim wzroście trudno o to. Na świecie jest pewnie kilku skrzydłowych, którzy dużo dryblują przy takich parametrach fizycznych i to już „ballerzy”, jak Cody Gakpo czy Rafa Leao. Ode mnie trener oczekuje zamykania akcji i bym w odpowiednim momencie wchodził w przestrzeń, którą swoim ruchem w stronę naszej pomocy tworzy mi „dziewiątka”. Kilka goli w ten sposób strzeliliśmy, choćby z Benevento w ubiegłym sezonie.

Opłacił się upór taty, który dawno temu w Kamieniu Pomorskim kazał ci do upadłego ćwiczyć lewą nogę, tą słabszą.

Na łące przy naszym domu stał mur, czasem malowaliśmy na nim różne słowa i celowaliśmy w konkretne litery. Tata za każdym razem kazał mi kopać lewą i bardzo tego nie lubiłem. Oj, gnębiliśmy ją wyjątkowo. Oczywiście dzisiaj wiem, że słusznie. Dzięki niemu nie służy mi tylko do wchodzenia do tramwaju i mogę biegać po lewym skrzydle.

Niewiele brakowało, żebyś tą lewą nogą wszedł do Serie A, ale koniec końców odpadliście w barażach z Cagliari.

Według mnie zadecydował pierwszy mecz. Prowadziliśmy 2:0, w przerwie zszedł Gigi Buffon i coś się posypało. Może jeszcze nie byliśmy na tyle doświadczeni? Zamiast utrzymać korzystny wynik, my jak na młode wilki przystało rzuciliśmy się po trzeciego gola, a zamiast tego po naszym błędzie straciliśmy na 1:2. Potem pechowy karny i już poszło.

Właśnie – Gigi, a nie pan Gigi?

Nie, nie. Nie chciał, żeby ktoś do niego mówił na „pan”. Zapowiadał, że nie jest gwiazdą i przychodzi pomagać. Kiedy mnie zobaczył pierwszy raz, powiedział: „Ciao, Polacco! Wojtek Szczęsny!”. Zachowywał się jak taki starszy wujek, który ci we wszystkim pomoże, wesprze, podpowie. Szczególnie pomagał młodym w obronie. Fajny, normalny człowiek.

A na pierwszej reprezentacji spotkałeś normalnych ludzi czy gwiazdy?

Normalnych ludzi. Kadra seniorów to spełnienie marzeń. Jednego dnia oglądasz Roberta Lewandowskiego, Piotrka Zielińskiego czy Wojtka Szczęsnego w telewizji, a drugiego jesteś z nimi na śniadaniu i za chwilę ruszacie razem na trening. Nie zadebiutowałem, ale sama obecność na zgrupowaniu dała mi potężnego kopa. Wiem, że jestem w stanie zadebiutować.

W ogóle zostałeś powołany jako napastnik czy skrzydłowy?

Trudno powiedzieć. Mieliśmy dwa normalne treningi i w ćwiczeniach czy mniejszych gierkach byłem jako skrzydłowy, a w grze jedenastu na jedenastu jako jedna z dwóch „dziewiątek”.

Trzeba ci oddać, że jako skrzydłowy imponujesz skutecznością.

Jestem zadowolony ze swoich liczb w 2023 roku – strzeliłem piętnaście goli w 31 meczach, z czego cztery z karnych. Jak na skrzydłowego, wydaje mi się to bardzo dobry wynik.

A dlaczego zacząłeś wykonywać jedenastki?

W poprzednim sezonie wszystkie karne wykonywał Franco Vazquez, który latem odszedł do Cremonese, a nie mieliśmy wyznaczonego drugiego strzelca. Dlatego przed rozgrywkami podszedłem do jednego z asystentów i powiedziałem, że chciałbym wykonywać jedenastki. Nadchodził mecz z Bari w Coppa Italia, pierwszy w sezonie, w piątek mieliśmy ostatni trening. Asystent bierze mnie na bok i mówi: „Pokaż mi te karne”. Wykorzystałem cztery na cztery i zaproponowałem, że może jeszcze sprawdzić, jak robiłem to w młodzieżówce, z Węgrami czy z Łotwą. Stwierdził, że pogada z pierwszym trenerem i zobaczymy. Nazajutrz patrzę na rozpiskę stałych fragmentów i jestem wpisany jako strzelec jedenastek.

Opłaciło się przedstawić swoja kandydaturę.

Nie ukrywam – ucieszyłem się z decyzji trenera. Jestem tutaj trzeci sezon, zaliczam siebie do doświadczonych piłkarzy tej drużyny i czuję się na siłach wykonywać karne.

Choć ta kariera w Italii zaczęła się słabo, wszystko idzie dobrze.

Jak najbardziej. Cieszę się, że krok po kroku posuwam się do przodu. Nie mam wątpliwości, że decyzja o transferze do Parmy była słuszna. Mam teraz nadzieję, że za trzecim podejściem awansujemy do Serie A.

A ile było prawdy w informacjach o zainteresowaniu tobą klubów z włoskiej ekstraklasy?

Przed tym sezonem była konkretna propozycja z Cagliari – cztery miliony euro plus bonusy, ale nie było opcji na transfer. Już po play-offach miałem spotkanie z szefami Parmy i jasno mi zakomunikowali, że jestem ważnym zawodnikiem i nawet nie chcą za mnie żadnych ofert, bo i żadnych nie rozpatrzą. Nie jestem na sprzedaż. Po powrocie z wakacji powtórzyli moim menedżerom, że nie ma sensu przedstawiać jakichkolwiek propozycji, bo o ile nie trafi się jakaś kosmiczna, taka wręcz nie do odrzucenia, nie siądą do rozmów.

Ale Cagliari i tak próbowało.

Jako jedyny klub. Wiem, że wstępne zainteresowanie moją osobą było duże, ale tylko Cagliari starało się przejść do konkretów.

Jak zachowywałeś się w tej sytuacji?

Normalnie. Nie naciskałem, nie chciałem w żaden sposób czegoś wymuszać. Znam kilku piłkarzy, którzy się w takich sytuacjach obrażali, ale to nie mój styl. Taki nie jestem. Dla mnie to byłby brak szacunku dla Parmy. Kieruję się innym wartościami. Chętnie zostałem i mam nadzieję, że powiedzenie „do trzech razy sztuka” znajdzie potwierdzenie w rzeczywistości. A tak naprawdę poważniej o zmianie myślałem na początku drugiego sezonu, kiedy nie widziałem perspektyw grania jako lewoskrzydłowy. Myślałem o wypożyczeniu, były opcje z Serie B, sporo z 2. Bundesligi, na pewno Hamburger SV, z pierwszej niemieckiej chciało mnie Schalke 04, ale Parma nie zamierzała o tym słyszeć. Zostałem i nie żałuję. Zdaje mi się, że więcej zyskałem niż gdybym się gdzieś ruszał.

WIĘCEJ O WŁOSKIM FUTBOLU:

foto. Newspix/FotoPyk

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Raport kadrowiczów na pięćdziesiąt dni przed meczem Polaków na Euro [ANALIZA]

Piotr Rzepecki
1
Raport kadrowiczów na pięćdziesiąt dni przed meczem Polaków na Euro [ANALIZA]

Piłka nożna

EURO 2024

Raport kadrowiczów na pięćdziesiąt dni przed meczem Polaków na Euro [ANALIZA]

Piotr Rzepecki
1
Raport kadrowiczów na pięćdziesiąt dni przed meczem Polaków na Euro [ANALIZA]

Komentarze

6 komentarzy

Loading...