Reklama

Sto lat to za mało? Genoa ciągle czeka na sprawiedliwość

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

24 sierpnia 2023, 15:27 • 8 min czytania 14 komentarzy

GIUSTIZIA PER LO SCUDETTO 24/25 – taki transparent wisiał na stadionie w Genui w sobotę podczas meczu Genoi z Fiorentiną. Sprawiedliwość za scudetto 24/25. Zaraz minie sto lat, ale kibice Il Grifone nie zamierzają darować i z pokolenia na pokolenie przekazują historię o tym, jak ich ukochana drużyna została okradziona z mistrzostwa przez tych podłych faszystów. Nieważne, że dawno temu. Dla nich nie ma mowy o żadnym przedawnieniu.

Sto lat to za mało? Genoa ciągle czeka na sprawiedliwość

Genoa na przełomie XIX i XX wieku była pierwsza we wszystkim.

Rozegrała pierwszy w historii Włoch mecz piłki nożnej – 6 stycznia 1898 roku przeciwko Football Club Torinese. Sędziował wielebny Richard Douglas, sprzedano 177 biletów, gwizdek dla arbitra zakupiono za dwa liry i 50 centów, a dozorca boiska zarabiał równego lira za dzień pracy. W Genui gospodarze ponieśli porażkę 0:1, a niedługo później zdecydowano o organizacji krajowego turnieju.

Zdobyła pierwsze mistrzostwo, po jednym dniu rywalizacji, zorganizowanej pięć miesięcy później – w maju. Grano na obrzeżach Turynu, któremu jeszcze daleko było do przemysłowej potęgi. Na boisko zespoły dojechały tramwajami, triumfator dostał puchar ufundowany przez księcia Abruzzi, a zawodnicy dostali złote medale. Il Grifone pokonali Ginnastica di Torino 2:1 i Internazionale Torino 3:1 po dogrywce.

Reklama

Jako pierwsza wybudowała stadion – na peryferiach miasta w Marassi w 1911 roku. Mieścił 25 tysięcy widzów, na terenie obiektu postawiono szatnię i pokój sędziego, co w tamtym czasie było przejawem nowoczesności.

Jako pierwsza zatrudniła zagranicznego trenera – Anglika Williama Garbutta w 1912 roku. Przywiózł na Półwysep Apeniński zajęcia z pachołkami, ćwiczenia skupiające się na poprawie motoryki i… gorący prysznic po meczu.

Wreszcie niewiele jej brakowało, by jako pierwsza zdobyła dziesięć mistrzostw, za co dużo później FIGC zaczął pozwalać na umieszczenie na koszulkach gwiazdki nad herbem, ale zamiast tego jako pierwsza została oszukana przez rosnących w siłę faszystów.

Genoa i sprawa scudetto 24/25

Leandro Arpinati był kolejarzem, anarchistą, biedakiem z górskiej mieściny w dolinie rzeki Bidente, człowiekiem z ludu, przyjacielem Benito Mussoliniego i kimś, kto zatrzymał komunistów w Bolonii. Od dzieciństwa kochał bójki i kiedy tylko w pobliżu zaczynała się naparzanka, ruszał do samego epicentrum. Jakoś się nie bał i ten brak strachu pomógł, bo stolica regionu Emilia-Romania leżała w samiutkim centrum „czerwonego” rejonu, otoczona rolniczymi terenami opanowanymi przez bolszewizm.

A było się czego bać, w tamtym trudnym czasie po I wojnie światowej słowa były tylko uzupełnieniem dla zaciśniętych pięści, trzonków pałek, ostrzy noży i kul wystrzeliwanych z pistoletów. Ale że Arpinati strachu nie znał, jako przywódca faszystowskiej bojówki wielokrotnie zalewał się krwią, z czego dwa razy od postrzału. Został bohaterem i dokonał świeckiego cudu.

Reklama

„Czerwień” zmienił w „czerń”.

Na początku lat 20. Bolonia przestała być komunistyczna i stała się faszystowska. A skoro tak, musiała świecić przykładem. Wszędzie. Także na boiskach.

W takich okolicznościach rozgrywano sezon 1924/25, w którym Genoa broniła tytułu. Nie istniała jedna liga, obowiązywał podział terytorialny – triumfator Lega Nord, na którą składały się dwie grupy północne, mierzył się w finale z najlepszą ekipą Lega Sud, w której rywalizowano w pięciu grupach, przy czym to była tak naprawdę formalność. Każdy doskonale wiedział, że kto będzie najlepszy na północy, zostanie mistrzem. Południe miało takie same szanse, jak gnuśna opozycja w zderzeniu z fasadową witalnością Mussoliniego.

W grupie A Lega Nord najlepsza okazała się Genoa, która finiszowała punkt przed Modeną.

W grupie B pierwsza została Bologna, która o dwa punkty (tyle przyznawano za zwycięstwo) wyprzedziła Pro Vercelli i Juventus.

Pierwsze spotkanie finałowe w Bolonii wygrali goście 2:1. Drugie w Genui również lepsi byli przyjezdni 2:1. 3:3 w dwumeczu – zgodnie z ówczesnymi regułami zarządzono trzecią potyczkę, już na neutralnym terenie.

I się zaczęło.

Jeśli nie uznasz gola, nie zejdziesz z boiska

Basta! Tak być nie może! Przecież był gol! Wszyscy widzieli! To znaczy wszyscy… sympatyzujący z drużyną z Bolonii.

Trzeci mecz rozgrywano w Mediolanie, na trybuny zjechało się mniej więcej 20 tysięcy kibiców, w tym – rzecz jasna – sam Arpinati. Atmosfera napięta, pałki widoczne w dłoniach ubranych w czarne koszule fanów Rossoblu, awantura wisi w powietrzu. Do przerwy 2:0 dla Genoi, co nie pomogło w uspokojeniu sytuacji.

Druga połowa, Giuseppe Muzzioli uderzył, Giovanni De Pra wykazał się refleksem i jakimś cudem zdołał wybić. Tylko rzut rożny. Sędzia Giovanni Mauro decyzję podjął, ale czarna część tłumu nie miała zamiaru tak tego zostawić. Wybiegli na murawę, przerwali zawody, otoczyli arbitra. W tym miejscu wersje wydarzeń się różnią – według jednej Arpinati miał zostać na swoim miejscu i pozwolić, by jego ludzie załatwili sprawę. Zgodnie z drugą oczywiście nie mógł nie skorzystać z okazji do zadymy i również dobiegł do Mauro. Jedno się zgadza – sędzia usłyszał, że nie zejdzie z boiska dopóki, dopóty gola nie uzna.

Finito!

Nie ma gadania.

Dlatego jakoś po kwadransie bramkę uznał, choć podobno zapowiedział piłkarzom Genoi, że nie ma się czym martwić, później trafienie zostanie anulowane. Tyle że przed końcem Bologna wyrównała na 2:2 i miała nastąpić dogrywka, na co z kolei zbuntowali się zawodnicy ze stolicy regionu Liguria. Pewnie nie ufali Mauro i prawdopodobnie słusznie, bo inwazję tifosich na boisko ledwie odnotował w protokole, a gdyby ją odpowiednio opisał, mecz zostałby rozstrzygnięty na korzyść Il Grifone. Tak stanowiły przepisy.

I jedni, i drudzy się odwoływali. Genoa – w związku z atakiem widzów i uznaniem gola, którego nie było. Bologna – za sprawą odmowy przeciwników uczestniczenia w dogrywce.

W tych okoliczności zdecydowano, że ten mecz należy unieważnić i trzeba zagrać jeszcze raz, już czwarty, tym razem w Turynie, miesiąc później.

Słychać strzały

Strzały! Strzelają!

Dzisiaj nie wiadomo, ile razy strzelano z pociągu do Bolonii. Albo dwukrotnie, albo czterokrotnie, albo nawet ponad 20 razy. Na pewno przynajmniej dwóch kibiców Genoi zostało rannych. Bezapelacyjnie na żądania władz doprowadzono na posterunek kogoś, kto rzekomo strzelał.

Po remisie 1:1 i jedni, i drudzy zamierzali wrócić do domów koleją z dworca Porta Nuova. I znowu – zgodnie z tym, co pisał John Foot w „Calcio. Historia włoskiego futbolu”, do awantury wystarczyło zwykłe spotkanie skłóconych fanów. Ale według wersji Herbiego Sykesa z „Juve. Historia potęgi” zaczęło się od sprzeczki dyrektorów obu klubów.

Mimo wszystko nawet w obytej z przemocą Italii tego było już za wiele, tylko co dalej? Przecież ktoś mistrzostwo musi zdobyć! I władze FIGC wymyśliły – spotkanie bez udziału kibiców, zorganizowane w tajemnicy. Nie wiadomo gdzie i nie wiadomo kiedy. O!

Tajemnica była tak wielka, że nawet… w Genoi nie wiedzieli, że przyjdzie im rozegrać kolejny mecz i zawodnicy po prostu rozjechali się na urlopy.

Mistrzostwa uważaliśmy za zakończone po czwartym spotkaniu. Wszystkie inne kluby powiedziały nam, że uznały nas za mistrzów Włoch. Ale 8 sierpnia zadzwonił do nas rząd federalny Genui i powiedział, że następnego dnia będziemy musieli wyjechać w nieznanym kierunku. Wszyscy odpoczywaliśmy, podczas gdy w Bolonii normalnie trenowali, bo doskonale wiedzieli, że mecz się odbędzie i dodatkowo znali boisko, na którym zostanie rozegrany. A nas, biednych tragarzy z portu w Genui, aktualnych mistrzów kraju, potraktowano jak paczkę pocztową. Obok murawy stało kilku karabinierów i mnóstwo czarnych koszul… To czysta prawda, jestem człowiekiem słowa – wspominał już po II wojnie światowej bramkarz De Pra.

Miejsce ostatniej potyczki – Mediolan, klepisko gdzieś na obrzeżach stolicy Lombardii. Czas – 7.30 rano. Dziennikarzom kazano wręcz okłamywać czytelników i słuchaczy, że spotkanie będzie rozegrane w Turynie, by ponownie nie doszło do jakiejś strzelaniny.

Sprowadzeni z wakacji mistrzowie Italii przegrali 0:2, Bologna awansowała do krajowego finału, w którym pewnie wygrała z Albą Roma 6:0 w dwumeczu.

Arpinati znowu dopiął swego i niedługo później został burmistrzem miasta, a potem prezesem włoskiej federacji piłkarskiej.

Marzenie o sprawiedliwości

Powiedziałbym, że czas zagoił rany dopiero w ostatnim 20-leciu. Wcześniej zamiast Bologna zwykło się mawiać „złodzieje” – pisał w latach 90. Giuliano Montaldo, genueński reżyser filmowy.

Ale rany zagoiły się tylko w tym sensie, że może nie zawsze bolończyków nazywa się złodziejami, bo nikt z czerwono-niebieskiej części Genui nie darował tamtego scudetto, do dzisiaj nazywanego „mistrzostwem pistoletów”. Przecież właśnie na początku ostatniej dekady XX wieku minister sportu i turystyki Franco Carraro otrzymał interpelację związaną z tamtym mistrzostwem i nawet obiecał, że coś z tego będzie, tyle że w międzyczasie upadł rząd i politycy mieli ważniejsze sprawy na głowie niż calcio.

Później co jakiś czas przedstawiciele szeroko rozumianego środowiska Genoi podejmują próby walki o tytuł. Ot, choćby w 2018 roku proponowano FIGC, by uznało, że w 1925 roku było dwóch czempionów, ex aequo Bologna z Genoą, co dałoby Il Grifone wymarzoną gwiazdkę.

To delikatny projekt, jest wiele zmiennych, o których nie wiemy. Decyzja była bardzo przemyślana i wyszła od prezesa klubu. Myślę, że musimy wykazać się odwagą i przekonaniem, to bardzo silna inicjatywa pod względem przekonywania i możemy wiele zyskać na takim podejściu – łudził się Tonino Bettanini, dyrektor komunikacji Genoi, bo naturalnie nic z tego nie wyszło.

Być może w Ligurii nie wracaliby tak chętnie do przeszłości, gdyby teraźniejszość była lepsza, a ta od dawien dawna nijak nie przystaje do dziejów „Grande Genoa” z początku XX wieku. Po 1925 roku już nigdy Rossoblu nie zdobyli scudetto, licznik stanął na dziewięciu, a po II wojnie światowej sporo czasu spędzili w Serie B i C. Zresztą dopiero co awansowali do ligowej elity i jako beniaminek podejmowali Fiorentinę, która sprała ich 4:1. Dlatego niezmiennie domagają się sprawiedliwości, ale ta wciąż widnieje tylko na transparencie regularnie wywieszanym na Marassi…

GIUSTIZIA PER LO SCUDETTO 24/25.

WIĘCEJ O WŁOSKIM FUTBOLU:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Thiago Silva nie zamierza kończyć kariery. Rozważa powrót do byłego klubu

Arek Dobruchowski
0
Thiago Silva nie zamierza kończyć kariery. Rozważa powrót do byłego klubu
1 liga

Padnie rekord frekwencji w I lidze! Bilety na derby Trójmiasta wyprzedane!

Arek Dobruchowski
5
Padnie rekord frekwencji w I lidze! Bilety na derby Trójmiasta wyprzedane!

Piłka nożna

Anglia

Thiago Silva nie zamierza kończyć kariery. Rozważa powrót do byłego klubu

Arek Dobruchowski
0
Thiago Silva nie zamierza kończyć kariery. Rozważa powrót do byłego klubu
1 liga

Padnie rekord frekwencji w I lidze! Bilety na derby Trójmiasta wyprzedane!

Arek Dobruchowski
5
Padnie rekord frekwencji w I lidze! Bilety na derby Trójmiasta wyprzedane!

Komentarze

14 komentarzy

Loading...