Naprzeklinał się Waldemar Fornalik. Realizator transmisji wychwytywał piękną łacinę 60-letniego szkoleniowca, ilekroć tylko piłkarze Zagłębia nabroili coś na boisku. A, trzeba przyznać, Radomiak w żadnym razie nie wygrałby tego meczu, gdyby Miedziowi aż tak często nie kopali się po czołach.
Edi Semedo jest szybki. Może nawet bardzo szybki. Daleko mu jednak do wielkich wirtuozów futbolu. A jednak na tle Mikkela Kirkeskova wyglądał jak jakiś Theo Hernandez czy inny Rafael Leao. Przy pierwszym golu, strzelonym po trzydziestu sekundach gry, przerzucił sobie nad Duńczykiem piłkę, minął w biegu niegramotnego Aleksa Ławniczaka i mocnym strzałem pokonał Sokratisa Dioudisa.
Tragiczny Kirkeskov
Zaś przy swoim drugim trafieniu, tym na wagę zwycięstwa, Kirkeskova upokorzył totalnie: wypuścił futbolówkę, pognał skrzydełkiem, zostawił bocznego defensora gospodarzy kilka metrów za plecami i znów pewnie wpakował piłkę do bramki Zagłębia. Na razie na ekstraklasowych boiskach Semedo przekonująco wyglądał dwa razy – na początku miesiąca z beznadziejnym ŁKS-em i teraz z Miedziowymi. Tryb „turbo” przydałoby mu się więc odpalać nieco częściej niż tylko okazjonalnie.
Dużo mniej zaskakujący był kolejny udany występ Pedro Henrique. Po początkach pełnych poprzeczek, aktualnie liczbowo przedstawia się zgrabnie: osiem goli w trzynastu meczach. Tym razem zadanie miał o tyle ułatwione, że z pomocą przyjść postanowili mu – a jakże inaczej – zawodnicy Zagłębia. Mateusz Wdowiak dograł mu pyszniutką piłeczkę. Podciętą, na klatkę piersiową i obrzeże pola karnego. Tam Henrique zakręcił niezdecydowanym Marko Poletanoviciem i zaraz Dioudis schylał się w siatce. W sumie rozwalające, że po wszystkich trzech golach dla Radomiaka najbardziej teatralnie rękami machali najwięksi winni – Kirkeskov i Poletanović.
W sam raz na środek tabeli
Inna sprawa, że Fornalik wściekać mógł się też, ponieważ diabelnie wręcz nieskuteczna była ofensywa Zagłębia. Na bramkę Bąkowskiego oddano jakieś trzydzieści strzałów. Większość niecelnych, część zablokowanych, ale mimo wszystko to dużo, bardzo dużo. Gubić mógł się Mike Cestor, cóż jednak z tego, skoro stuprocentowe sytuacje marnowali choćby Juan Munoz czy Kacper Chodyna.
Jednocześnie obrona odstawiała takie cyrki, że w międzyczasie kolejne gole dla Radomiaka mogli i powinni zdobyć Frank Castaneda, Rafał Wolski, Dawid Abramowicz czy Henrique. O tyle dobrze dla Zagłębia, że świetnie dysponowany był Damian Dąbrowski. Raz po raz próbował z dystansu, w końcu mu wpadło, akcję bramową zresztą sam zapoczątkował, później dołożył do tego asystę drugiego stopnia z rzutu rożnego przy trafieniu Wdowiaka na 2:2.
W tamtym momencie wydawało się, że spełni się w miarę typowy scenariusz z kadencji Constantina Galcy – Radomiak dużo obieca, a następnie wszystko roztrwoni. Stało się inaczej, bo Semedo – podkreślamy – jest szybki, a Kirkeskov odstawiał hołd ku pamięci Aleksandara Panticia i Iana Solera. Trudno jednak wyobrazić sobie, żeby tak grający zespół rumuńskiego szkoleniowca włączył się w tym sezonie do walki o najwyższe cele. Wydaje się, że środek tabeli to dla niego właściwe miejsce. Podobnie zresztą jak dla przegranych gospodarzy.
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- Udana inauguracja Ruchu na Stadionie Śląskim – na boisku i na trybunach [REPORTAŻ
- Magiera: – Nauczyłem się mieć gdzieś to, co ktoś sobie pomyśli
- Samiec-Talar: Każdy ma swoją drogę. Kiedyś byłem głupi, ale dojrzałem
Fot. Newspix