Wyczyny Jude’a Bellinghama i Erlinga Haalanda tuż po ich transferach do Realu Madryt i Manchesteru City jeszcze umacniają renomę Borussii Dortmund jako miejsca, w którym kupuje się przyszłe gwiazdy futbolu. Ale w samym niemieckim klubie trochę mają już tego dość. Nie wycofują się ze znoszącego złote jajka skautingu talentów, lecz przestawiają proporcje. Wiąże się to z powstaniem drużyny mniej powabnej, za to bardziej stabilnej.
W najważniejszym meczu tego weekendu na świecie zmierzyły się Barcelona i Real Madryt, dwaj hiszpańscy i globalni giganci, naszpikowani gwiazdami futbolu. Jest jednak jeszcze inna perspektywa na to spotkanie. W oczach kibica Borussii Dortmund wszystkie gole w ostatnim El Clasico padły za sprawą byłych graczy tego klubu. Ilkay Guendogan strzelił dla Barcelony pierwszego gola, Jude Bellingham dwoma trafieniami potwierdził znakomite wejście do Realu. Przyćmiewając tym samym powrót Roberta Lewandowskiego, notabene następcy Pierre’a-Emericka Aubameyanga na Camp Nou. Prawdę mówiąc, kibice Borussii Dortmund są już trochę przyzwyczajeni, że ich znajomi biegają po największych arenach futbolu.
W ostatnim finale Ligi Mistrzów Erling Haaland i Manuel Akanji pokonali Henricha Mychitariana. Nową gwiazdą Paris Saint-Germain po odejściu Neymara i Leo Messiego został tego lata Ousmane Dembele, dołączając do Achrafa Hakimiego. Bayern Monachium wzmocnił się Raphaelem Guerreiro, którego ściągnął Thomas Tuchel. Liverpool niezmiennie prowadzi Juergen Klopp. W grupie śmierci Ligi Mistrzów Borussia grała już z Milanem Christiana Pulisica i Newcastle Alexandra Isaka. A z Manchesteru United cały czas dochodzą głosy o problemach Jadona Sancho. Z której strony kibic Dortmundu nie spojrzałby na światowy futbol, zobaczy tam kogoś, kto przed momentem biegał mu przed oczami na Signal-Iduna Park.
STRATA POKOLENIOWYCH TALENTÓW
To, jak radzą sobie Bellingham i Haaland po wejściu do nowych klubów z najwyższej półki, każe trochę łaskawiej spojrzeć na poczynania Borussii w ostatnich latach. Klub, który stracił dwa lata z rzędu piłkarzy aż takiego formatu, ma pełne prawo odczuwać pustkę i mieć wrażenie, że żadnej z gwiazd nie udało się adekwatnie zastąpić. Skoro mowa o pokoleniowych talentach, o dwóch z trzech zawodników, których chyba najczęściej wymienia się jako przyszłych zdobywców Złotej Piłki, trudno oczekiwać, że na ich miejsce w Dortmundzie błyskawicznie będą mieli kogoś równie dobrego. Oczywiście, można by też zapytać, jak to możliwe, że mając w składzie zarówno Haalanda, jak i Bellinghama (a do tego jeszcze Sancho czy Akanjiego), nie zdołała wyskoczyć powyżej drugiego miejsca, ale byłoby to o tyle krzywdzące, że właśnie na tym polega pozycja Dortmundu w europejskim łańcuchu pokarmowym: gwiazdy jutra wprawdzie ma u siebie już dziś, ale pełnię możliwości osiągną one jednak jutro. Czyli już po wyjeździe z Dortmundu.
Przez ostatnią dekadę Borussia wyrobiła sobie markę jednego z czołowych uniwersytetów światowego futbolu. Kto sprawdził się w Dortmundzie, dostawał znak jakości respektowany przez absolutnie największych w globalnej piłce. Skauting działał znakomicie, bo każdego z wymienionych na początku graczy Borussia ściągała jako piłkarzy ze znacznie niższego poziomu. Same nazwy ich poprzednich i następnych klubów dobrze świadczą o tym, jaką trampoliną stał się Dortmund. Lewandowski? Lech – Bayern Monachium – Barcelona. Akanji? Bazylea – Manchester City. Guerreiro? Lorient – Bayern. Guendogan? Norymberga – Manchester City – Barcelona. Haaland? Salzburg – Manchester City. Bellingham? Birmingham City – Real Madryt. Dembele? Rennes – Barcelona – PSG. W każdym przypadku w miejsce największego przeskoku trzeba wstawić „Dortmund”. I przeskok przestaje być tak duży. Wszystko zaczyna wyglądać na naturalną ścieżkę kariery.
PROBLEM EKSKLUZYWNEGO UNIWERSYTETU
Władze Borussii były oczywiście powszechnie chwalone za taką skuteczność w wyszukiwaniu i produkowaniu przyszłych gwiazd. Klub zarobił też w ten sposób setki milionów euro. W Westfalii z każdym rokiem zaczynali jednak dostrzegać drugą stronę medalu: rosnące uzależnienie od młodych gwiazdek bardzo utrudnia zbudowanie silnego i konkurencyjnego zespołu, który nie będzie uzależniony od chwiejnej formy wybitnych, ale bardzo młodych jednostek. Haaland był świetny już w Dortmundzie, ale często łapał kontuzje. A bazujący na nim zespół tracił bez niego umiejętność strzelania goli. Bellingham wchodził do klubu jako 17-latek. Wprowadził się świetnie, ale i tak czasem brakowało mu jeszcze stabilizacji formy. Kiedy zaś wszyscy młodzi przezwyciężyli już turbulencje i wchodzili na ścieżkę do chwały, ruszała wielomiesięczna machina spekulacji na temat ich przyszłego transferu, czasem, jak w przypadkach Aubameyanga czy Dembele, z wymuszaniem zgody na odejście wszelkimi sposobami. To źle wpływało na drużynę i potęgowało irytację fanów, mających coraz częściej wrażenie, że oglądają zawodników nawet nieukrywających, że grają na ich stadionie tylko przejazdem i już za momencik ich nie będzie.
Do przemyślenia transferowej strategii znoszącej złote jajka skłoniło też Borussię samo życie, czyli zmieniająca się piłkarska rzeczywistość. Zwracał na to uwagę dyrektor sportowy Sebatian Kehl, wskazując na transfer Mathysa Tela z Rennes do Bayernu. Mistrzowie Niemiec sięgnęli, jego zdaniem, po gracza z segmentu, na który wcześniej nie zaglądali. Coraz więcej klubów, także znacznie silniejszych finansowo, opiera swój model biznesowy na wczesnym diagnozowaniu talentów i sprzedawaniu ich z zyskiem. A że europejski futbol oplata sieć klubów partnerskich, mogących swobodnie przerzucać piłkarzy do własnych zespołów z kolejnych poziomów, wzrasta oferta dla młodych zawodników. Borussia ma do zagospodarowania około 30 miejsc w pierwszej drużynie. Red Bull czy City Football Group mogą umieszczać talenty, w zależności od potrzeb, od Liefering czy Salzburga po Lipsk, od Girony i Troyes, po Manchester City. Możliwości działania są nieporównywalnie większe.
Kehl stwierdza więc wprawdzie w licznych rozmowach, że nic się nie zmienia i Dortmund nadal będzie klubem, w którym młodzież jest mile widziana, ale odkąd przed rokiem samodzielnie przejął prowadzenie polityki sportowej tego klubu, od pracującego przez ćwierć wieku Michaela Zorca, da się dostrzec pewien zwrot. A przynajmniej przestawienie proporcji. W miejsce Sancho Borussia nie kupiła „nowego Sancho”, tylko Donyella Malena, reprezentanta Holandii, mającego już ponad sto meczów w barwach PSV Eindhoven. Bellinghama nie zastąpiła kolejnym nad wyraz dojrzałym dzieciakiem, który wejdzie w jego buty, tylko Marcelem Sabitzerem, mającym w CV Manchester United i Bayern Monachium. Następcą Guerreiro został Ramy Bensebaini, 28-latek wnoszący doświadczenie stu meczów w Ligue 1 i blisko stu w Bundeslidze. Gole zaś, po odejściu Haalanda, mają zdobywać ograni w różnych miejscach Haller czy Niclas Fuellkrug. Żadnego z tych zawodników, według wszelkiego prawdopodobieństwa, nie kupi w przyszłości Manchester City. Żaden raczej nigdy nie strzeli gola w El Clasico. Za to jest szansa, że za rok-dwa nie trzeba będzie szukać dla nich kolejnego zastępstwa.
NIEMIECKA KADRA PRZYSZŁOŚCI
Jeśli Borussia kupowała w ostatnim czasie młode talenty za duże pieniądze, skupiała się raczej na rynku niemieckim, chcąc trochę przywrócić proporcje i odpowiednią tożsamość w szatni. O powołanie na Euro 2024 rozgrywane przed własną publicznością powalczą więc na pewno Karim Adeyemi, Felix Nmecha czy Nico Schlotterbeck, a może także wychowanek Youssoufa Moukoko, których można uznawać za przyszłość niemieckiego futbolu. Żaden z nich nie ma jednak aktualnie statusu, który sprawiałby, że ich mecze uważnie śledzą giganci światowego futbolu. Jeśli rozwiną się na tyle, by być czołowymi postaciami Borussii, i tak będzie to można uznać za sukces. Odzyskanie zainwestowanych w nich pieniędzy nie było tu główną intencją. Nikt nie traktował ich jak akcji, które mają szybko urosnąć w najbliższym czasie.
Międzynarodowe talenty w kadrze Borussii to dziś raczej pozostałości poprzednich czasów. Giovanni Reyna zapowiadał się na kolejnego błyskotliwego młokosa, który wkrótce wyjedzie, ale że spowolniły go urazy, wciąż gra w Dortmundzie. Jamie Bynoe-Gittens już przed rokiem na początku sezonu wyglądał na dobrego kandydata do powtórzenia historii Sancho. Angielski skrzydłowy niewątpliwie może, jeśli przebije się na dobre do składu, przynieść jeszcze Borussii spore pieniądze. Za 17-letniego Belga Juliena Duranville’a wicemistrzowie Niemiec zapłacili w zimie Anderlechtowi ponad osiem milionów euro. To jednak bardziej pojedyncze strzały niż ukierunkowanie pozycji na rynku transferowym pod pozyskiwanie młodych. Tyczy się to też zresztą trenera. Przewinęli się w ostatnich latach przez Dortmund tacy, których uznawano za przyszłe gwiazdy branży. Flagowymi przykładami byli naturalnie Klopp i Tuchel, ale i za Marco Rosego, po jego sukcesach w Salzburgu i Borussii Moenchengladbach trzeba było płacić spore pieniądze. Edin Terzić raczej nie zapowiada się na przyszłego trenera któregoś z europejskich gwiazdozbiorów. Na razie wystarczy, by był idealnym trenerem dla BVB.
To wszystko sprawia, że z perspektywy neutralnego obserwatora z innego kraju, skład i futbol Borussii mają dziś mniej powabu niż niegdyś. Ale mają przynieść Dortmundowi więcej sukcesów. Stabilizacji. Skupienia na futbolu. Gry poważnej i odpowiedzialnej, a nie lekkomyślnej i falującej. Mecze Dortmundu rzadko dziś wgniatają w fotel, za to w całym 2023 roku BVB przegrała na razie jeden mecz w Bundeslidze (pół roku temu z Bayernem). W obecnym sezonie, biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki, dała się na razie pokonać tylko Paryżowi, w dwóch kolejnych meczach – z Milanem i Newcastle – nie tracąc gola. Jest w tej ekipie więcej stabilności defensywnej, więcej siły fizycznej, więcej pracy niż talentu. Ale też więcej nadziei na zbudowanie stabilnego kręgosłupa.
LEPIEJ KUPOWAĆ DOŚWIADCZONYCH
Borussii przez lata zarzucano, że o ile potrafi znakomicie kupować talenty przyszłości, ma problem z obudowaniem ich dobrymi, doświadczonymi graczami. W Dortmundzie raczej nie zawodzili nastolatkowie, za których płacono dużo, a gotowe produkty, jak Nico Schulz, Thomas Meunier, Andre Schuerrle, Andrij Jarmołenko, czy Axel Witsel. Kehl chyba najbardziej wziął sobie do serca ten aspekt. Jego transfery w pierwszych oknach urzędowania – Julian Ryerson z Unionu Berlin, Salih Oezcan z Kolonii, Niklas Suele, czy wspomniani Fuellkrug, Sabitzer i Bensebaini – jasno wskazują kierunek. To ma być znowu klub, z którym będzie się utożsamiał lud pracujący Zagłębia Ruhry, a nie globalny konsument futbolu.
Nie wiadomo, czy w ten sposób uda się doprowadzić do zdobycia pierwszego od jedenastu lat mistrzostwa, ale być może w tak stworzonym otoczeniu, w którym oczekiwania całego wielkiego klubu nie będą wrzucane na wciąż młode barki, tylko rozłożone równomiernie na stabilny i doświadczony kręgosłup, paradoksalnie jeszcze łatwiej będzie rozkwitać kolejnym młodym talentom, które przecież nie przestaną z dnia na dzień pojawiać się w Borussii, choć być może już nie w takim nagromadzeniu. Dlatego Bellingham i Guendogan mogą nie być ostatnimi bohaterami El Clasico Made in Dortmund.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Vukoviciowi stuknął rok w Piaście. Jest dobrze, tylko te remisy…
- Ruch na Stadionie Śląskim – za ile i dlaczego? Kulisy powrotu do Chorzowa
- Magiera: – Nauczyłem się mieć gdzieś to, co ktoś sobie pomyśli
- Samiec-Talar: Każdy ma swoją drogę. Kiedyś byłem głupi, ale dojrzałem
fot. NewsPix.pl