Bieżący tydzień przyniósł Jagiellonii dwa trudne egzaminy – wyjazd do Poznania i wyjazd do Szczecina. Pierwszy należy uznać za zdany, skoro ekipa Siemieńca dostawała 0:3 w łeb, a i tak się podniosła i wyrwała z ciężkiego terenu (zresztą każdy teren trenerzy w Polsce uznają za ciężki) punkt. No a w Szczecinie zaczęło się dla gości inaczej, lepiej, bo od prowadzenia, lecz już tutaj finisz był mniej wesoły – Jaga wyjeżdża bez niczego.
I trzeba powiedzieć: zasłużenie. Nie da się ukryć, że Jagiellonia najgroźniejsza była wówczas, gdy własnego bramkarza próbowali zaskakiwać sami Portowcy – Kurzawie w drugiej części to się nie udało i ostatecznie zaliczył dobrą interwencję, ale Malcowi przed przerwą już tak. Pojechał na wślizgu, wsadził przy słupku obok bezradnego Cojocaru, szufla dołożona jak Klose na mundialach. Z tym że jednak nie o to chodziło.
Ale poza tym? Jaga była bezzębna, dość powiedzieć, że w drugiej połowie nie oddała ani jednego celnego strzału, a przecież już chwilkę po zmianie połów przegrywała, więc siłą rzeczy musiała gonić wynik. Jasne, widzieliśmy minuty, kiedy Pogoń miała problem z opuszczeniem własnej połowy, niemniej konkrety w postaci spoconego Cojocaru za tym nie szły. Na końcu spróbował Nene, ale też w bramkę nie trafił. Zatem – nie potrzeba było nowego golkipera, by Pogoń ten remis mogła dowieźć, stanąłby w klatce wyciągnięty z rezerw Stipica i wyszłoby na to samo.
Proste, ale prawdziwe: nie ma celnych strzałów, nie ma goli. Rywal może pomóc raz, ale dwa? Bez przesady.
Ktoś mógłby być zdziwiony, dlaczego w obliczu dystansu do rywala Siemieniec nie robi zmian – pierwsza w 84. minucie – ale w gruncie rzeczy nie miał kim straszyć. Wpuścił Kupisza (w tym sezonie bez gola i asysty), Nasticia, Olszewskiego i Lewickiego, których nie kojarzymy przecież z huraganem w ofensywie. Na ławce pozostali Vinicius, Rybak, Stojinović i Wojdakowski. No, wyraźnie widać, że bez Pululu i Imaza pole manewru trenera szybko się kończy – Marczuk się nie rozdwoi, żeby grać w pierwszym składzie i jeszcze wejść na zmianę, która da taki impuls jak w Poznaniu.
Co do Pogoni – nie podłamała jej bramka Jagi, doskonale zdawała sobie sprawę, że przyjezdni są do walnięcia. No i faktycznie, najpierw wyrównał Koulouris po podaniu Grosickiego, potem sam Grosicki dał Portowcom prowadzenie, a mógł i powinien postawić jeszcze kropkę nad „i”, tyle że patelnię od Fornalczyka wysłał do jakiejś niemieckiej kuchni, tak niecelny był to strzał.
Zostańmy jednak przy karnym – był wyjątkowo głupi. Sacek zagrał ręką tak wyraźnie i tak bez sensu, że Lasyk gwizdnął w sekundę, a właściwie natychmiastowy gol Grosickiego został anulowany. Reprezentant Polski musiał poprawiać skuteczną jedenastkę, ale zostając przy Sacku – no lekki dramacik. Rozumiemy, że czasem można mieć głupi odruch, po prostu popełnić błąd, ale szczerze łatwiej byłoby to wybaczyć zawodnikowi, który co tydzień dowozi jakiś poziom.
A Czech jest jak trzy ziemniaki bez soli i niczego obok – zjesz, ale festiwal wrażeń to nie jest. Niby po zmianie pozycji wygląda lepiej, ale to „lepiej” wynika też z tego, że w środku był jeszcze mizerniejszy. Coś nam mówi, że zimą Jagiellonia rozejrzy się tutaj za wzmocnieniem, bo dysproporcja między lewą a prawą obroną jest bardzo duża.
Większa nawet niż między Jagą ze środka tygodnia a Jagą z weekendu. Ale różnicę było widać i w efekcie rewelacja rozgrywek nie wzięła nawet oczka.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
Fot. Newspix