Reklama

Pięć tysięcy mieszkańców i marzenie o Lidze Mistrzów. KI Klaksvik – fenomen z Wysp Owczych [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

25 października 2023, 14:22 • 26 min czytania 4 komentarze

Na pucharowe wyjazdy biorą laptopy, żeby pracować zdalnie. Po historycznym sukcesie pytano ich, jak zapatrują się na tegoroczne wyniki uboju owiec. Bohaterami Wysp Owczych zostali weterani, którym niestraszne były poświęcenia i poszukiwacze przygód z Serbii czy Skandynawii, którzy uwierzyli, że warto porwać się z motyką na słońce. KI Klaksvik jednoczy społeczność. KI Klaksvik doczekało się własnego sanktuarium. KI Klaksvik zupełnie nie przejmuje się tym, że jest jednym z najsłabszych debiutantów w historii europejskich pucharów. Ważne, że jest też najbardziej wyjątkowym.

Pięć tysięcy mieszkańców i marzenie o Lidze Mistrzów. KI Klaksvik – fenomen z Wysp Owczych [REPORTAŻ]

Szary, listopadowy dzień w 2014 roku. To wtedy Tummas Lervig, wieloletni prezydent KI Klaksvik, wystawił się na śmieszność. Prezentując dwunastego trenera w ciągu dziesięciu lat, nie ograniczył się tylko do peanów na jego temat. Ni stąd, ni zowąd rzucił:

Zatrudniliśmy Mikkjala, bo mamy ambicje. Będziemy pierwszym farerskim klubem w historii, który zagra w europejskich pucharach.

Marzyć wolno każdemu, natomiast żeby zrozumieć, jak kuriozalną wizję roztoczył Lervig przed niewielką grupką zainteresowanych, trzeba zerknąć na siłę farerskiej ligi jako takiej. W momencie, gdy szef Klaksvikar Itrottarfelag popisał się wyjątkowym optymizmem, lista sukcesów klubów z Wysp Owczych na europejskim szlaku w XXI wieku wyglądała tak:

  • wyeliminowanie islandzkiego IBV w 1. rundzie eliminacji Pucharu UEFA (B36)
  • ogranie maltańskiej Birkirkary w 1. rundzie eliminacji Ligi Mistrzów (B36)
  • zwycięski dwumecz z andorskim FC Lusitanos w 1. rundzie eliminacji Ligi Mistrzów (EB/Streymur)
  • sukces przeciwko gibraltarskiemu Lincoln Red Imps w 1. rundzie eliminacji Ligi Mistrzów (HB)

Nic ponad absolutne minimum. Farerska liga była zdominowana przez stołeczne kluby, które sięgnęły po jedenaście z czternastu tytułów od 2001 roku. KI dopiero co wstawał z kolan po pierwszym w historii spadku z ekstraklasy. Spadku z hukiem, powiązanym z finansowymi kłopotami.

Reklama

Dążenie ku dobremu. Nadzieje i problemy futbolu na Wyspach Owczych [REPORTAŻ]

Z Lerviga podśmiewano się, gdy premierowy sezon Thomassena zakończył się piątą pozycją, poza pucharową strefą. Uśmiechy nieco zrzedły, gdy zespół z Klaksvik najpierw przegrał tytuł o punkt, a potem przez gorszy bilans bramkowy.

Pięć lat po tym, jak usłyszeliśmy, że KI, dawny mistrz, niegdysiejszy najbardziej utytułowany zespół w kraju, znów celuje w wielkość, na wyspę Bordoy po dwóch dekadach przerwy wrócił mistrzowski puchar. Europa wciąż była jednak mglistym, odległym marzeniem.

Marzeniem, nie celem, choć klub traktował awans do fazy grupowej jako cel. Zawodnikom ciężko było jednak w to uwierzyć — przyznaje nam wprost Arni Frederiksberg, którego kilka lat temu KI skusiło szansą na pierwsze mistrzostwo kraju.

Frederiksberg widział, jak przez lata wszystkie farerskie kluby odbijały się od ściany swoich pragnień. Nie był jedynym człowiekiem małej wiary w Klaksvik. Deni Pavlović, Serb z ciut dłuższym stażem w drużynie, też traktował odważne plany z przymrużeniem oka.

Parę lat temu nie spodziewałem się, że zagramy z Lille i wywalczymy punkt, choć skrycie wierzyłem, że kiedyś sprawimy niespodziankę — oświadcza nam bez wahania podstawowy pomocnik KI.

Reklama

Dziś Frederiksberg i Pavlović mogą się nawzajem uszczypnąć dla pewności, że nie śnią. Tummas Lervig nie musi, Tummas Lerving tryumfuje; może odszukać szyderców i osobiście zaprosić ich na pucharową potyczkę swojej drużyny. Na Wyspach Owczych, w kraju wielkości średniego polskiego miasta, nie będzie to trudne.

Atuty stadionu KI Klaksvik? Jak piłkarze grają słabo, to przynajmniej widoki są ładne

Reportaż z KI Klaksvik. Poznajcie piłkarski fenomen z Wysp Owczych

W Klaksvik żyje pięć tysięcy ludzi. Wystarczająco, żeby kluczowe miasto wysp północnych uchodziło za farerską metropolię, drugą największą aglomerację Wysp Owczych. Nie tak długo przed pamiętnym spadkiem KI do drugiej ligi na mecze na Bordoy trzeba było pływać promem, bo mimo że Klaksvik zawsze było istotnym dla kraju portem, pozostawało odcięte od lądowej drogi na główną wyspę, do stołecznego Torshavn.

Być może dlatego tutejsi lubią mówić o sobie „ludzie z północy”. Tak, jakbyśmy słuchali rozmowy człowieka z Dakoty Północnej i mieszkańca Florydy.

Nie wiemy, czy w Klaksvik rzeczywiście czuć inność. Leje tu tak samo, jak wszędzie. Wieje tu tak samo, jak wszędzie. Lokalsi mają swoją dumę, ale i swoje problemy. Starsze pokolenia pokornie akceptowały, że prom Dugvan — czyli Gołąb — zabiera na pokład nie więcej niż czterystu pasażerów i dokładnie czterdzieści pięć samochodów. Młodsze oczekiwało zmian, więc żeby zapobiec masowym wyprowadzkom, w 2006 roku dwa największe miasta w końcu połączył podwodny tunel – to znaczy nie do końca, bo jednak prowadził z Klaksvik do Torshavn okrężną drogą, ale przynajmniej dało się ją pokonać na dwóch czy czterech kółkach.

W końcu wyjazd na dyskotekę był kwestią półgodzinnej podróży samochodem, a nie trzydniowej wyprawy, bo w weekendy prom kursował rzadziej.

Życie w Klaksvik toczy się wokół portu i przetwórni ryb. Atmosfera jest bardziej swojska, ludzie się nie stroją. Normalną rzeczą jest to, że chodzą do sklepów w gumiakach i ciuchach roboczych. W Torshavn atmosfera jest bliższa Kopenhadze, stolica jest czasami nazywana małą Kopenhagą. Ludzie ubierają się bardziej miejsko, chodzą do restauracji — opowiada nam Kuba Witek, autor książki i filmów o Wyspach Owczych, który podczas swoich pobytów na Farojach stacjonował właśnie w Klaksvik.

Wieloryby, nepotyzm, futbol i krajobrazy. Wszystkie twarze Wysp Owczych

Kuba zabijał tu czas wędkując, co zresztą nie dziwi. Jak przyznał nam Arni Frederiksberg, na Wyspach Owczych wszystko kręci się albo wokół ryb, albo wokół owiec. Gdy umawialiśmy się na wywiady w KI, usłyszeliśmy, że jeden z zawodników będzie niedostępny, bo trafiliśmy akurat na czas uboju, więc kilka dni wolnego w przerwie na kadrę wykorzysta na uszczuplenie swojego stadka gdzieś na tutejszych „halach”.

Zabawne, bo po historycznym remisie z Lille pierwszym pytaniem, jakie usłyszałem, było to o przypuszczalną wagę owiec z tegorocznego uboju — szczerzy się Arni, najlepszy strzelec KI w tegorocznych eliminacjach.

Swojskość, po prostu. Małomiasteczkowy klimat w Klaksvik jest uroczy, ale też zgubny. Z trudem odnaleźliśmy tu otwartą kawiarnię, obiadu zjeść się już nie udało. Co prawda niewielka budka oferująca tutejsze fish & chips stała otworem, ale okazało się, że przez kilkanaście minut nie pojawił się w niej nikt, poza nami. To znaczy: ani kucharza, ani kelnera, ani nawet przypadkowego przychodnia. Szybko przypomniały nam się słowa Pavlovicia:

Jeśli jesteście gotowi na trochę chłodniejsze dni i bardziej zdyscyplinowane, spokojne życie w miejscu, w którym nie ma nawet gdzie poimprezować, zapraszamy na Wyspy Owcze.

Miejscowym trudno ukryć zakłopotanie, gdy pytamy, co właściwie można w Klaksvik robić. Są dwa, trzy lokale z piwem, z których największą popularnością cieszy się Roykstovan. Testowanie złocistego trunku musi być tu wyjątkowo przyjemne, bo poza największym portem na Wyspach Owczych „Klax” kojarzy się przede wszystkim z Foroya Bjor, najstarszym farerskim browarem. Jego oferta jest wyjątkowo bogata: dwadzieścia jeden rodzajów piwa i pięć różnych cydrów.

Paleta niemal tak barwna, jak krajobraz wokół miasta. Być może prawdą jest, że na Wyspach Owczych nie da się zrobić brzydkiego zdjęcia; że dech w piersiach zapiera tu co zakręt, co wioskę, co przydrożny kościółek. Klaksvik jest jednak położone wyjątkowo pięknie, nawet jeśli zachwyt zmąci nam czasem świadomość, że składające się na ten raj na ziemi góry były powodem lawin i kataklizmów, które na przestrzeni wieków zabrały wiele istnień.

Klaksvik to miasto, które zbudowano wokół portu na północy kraju. Największego na całych Wyspach Owczych. Wiąże się to z tym, że zimą panowały tu najlepsze warunki do przechowywania kutrów. Znajduje się w sercu gór północnych, jest nimi otoczone dookoła. Widoki są piękne i zmieniają się w zależności od pogody. Poranna mgła, sztorm, wiatr, burza: w każdym przypadku wygląda to ekstra. Torshavn, położone na płaskim półwyspie, nie ma takiego klimatu — Witek serwuje nam dawkę faktów, spostrzeżeń i porównań wynikających z jego dwuletniego pobytu na Wyspach Owczych.

Malownicze góry czy przemysł rybny to jednak nie wszystko. W 2023 roku rytm życia w mieście nadaje Klaksvikar Itrottarfelag. Największa duma wysp północnych.

Pięć tysięcy mieszkańców i wielka duma. KI Klaksvik to klub loklanej społeczności

Skoro dowiedliśmy już, że w Klaksvik można się porządnie wynudzić, to nie musimy udowadniać, że KI to najlepsza recepta na ponure popołudnia. Mieszkańcy miasta zagłosowali na to sami, za urny wyborcze tydzień w tydzień służą klubowe kasy, które regularnie przyciągają jedną piątą populacji miasta.

Na Wyspach Owczych od boisk piłkarskich i stadionów popularniejsze są tylko kościoły. W zdominowanym przez baptystów Klaksvik znajdziemy dwie imponujące świątynie, ale za trzecią śmiało można uznać mały, niebieski domek na jednym z podwórek. Tormund i jego znajomi swoją miłość do KI postanowili przekuć w wyjątkowe miejsce, minisanktuarium poświęcone ukochanej drużynie. W budce o powierzchni kilku metrów kwadratowych znajdziemy… cóż, łatwiej będzie powiedzieć: wszystko.

Jesteśmy w miejscu, które nazywa się „Kaplica KI” – Tormund szybko utwierdza nas w przekonaniu, że sakralne nawiązania nie były przesadą. – Kibice KI przez pięć lat kolekcjonowali pamiątki, które tu widzicie. Zebranie tego wszystkiego pochłonęło trochę czasu, tak samo jak przygotowanie wystroju, ale dziś to ikoniczne miejsce w całym Klaksvik. Wkrótce dodamy tu pamiątki związane z obecnym sezonem i przygodą w Lidze Konferencji.

Telewizor nadaje bez przerwy, widzimy akurat fragmenty meczu z Ferencvarosem. Klimat tworzą nie tylko plakaty, szaliki oraz proporczyki, ale też świeczki i gitary. Wszystko w niebiesko-białych barwach Klaksvikar Itrottarfelag. Jest nawet niewielka lada z barem i zestawem piw — oczywiście z Foroya Bjor — do wyboru. ”Kaplica” jest jednak tak mała, że ciężko nam sobie wyobrazić, jak zbierają się w niej „wierni”. Tormund tłumaczy, że takie zebrania wyglądają ciut inaczej niż w Polsce czy Anglii.

Większość kibiców przed meczami długo zostaje w domach, a na mecz wychodzi dziesięć, piętnaście minut przed startem. Zwykle zaglądam tu po meczach, czasami oglądamy tutaj spotkania wyjazdowe.

Nic dziwnego, w końcu Farerzy mają swoje tempo życia. Bilet na każdy mecz ligowy na Wyspach Owczych kosztuje 100 duńskich koron. Nieco więcej niż puszka piwa. W przerwie spotkań na murawę tłumnie wypadają dzieci. Podział na strefy dostępu nie obowiązuje, dlatego pracownicy klubu opowiadają nam, że najciężej było wytłumaczyć kibicom, że UEFA ma trochę inne wymagania i na mecze trzeba wyjść znacznie wcześniej, a i wejście na płytę główną nie będzie możliwe.

Problem z tym mają nawet — a może zwłaszcza? – stewardzi, przyzwyczajeni do wszechobecnej swobody. Nieraz zapomną się i nie zatrzymają w porę szarżujących dzieciaków. Albo przepuszczą kogoś bez czerwonej plakietki, bo przecież to daleki kuzyn, nic złego nie zrobi. Więzi zbudowane wokół klubu są równie silne, jak te rodzinne. Przykładowo panie, które pomagają wyprać i przygotować sprzęt dla zawodników, pracują w klubie od trzydziestu lat. Za darmo, bo KI to ich wspólne dobro.

Runi Heinesen, dyrektor farerskiego klubu, wspomina czas problemów finansowych, gdy kibice znacząco pomogli KI.

Na domowe spotkania w Klaksvik przychodzi zwykle 800-1200 osób, a gdy przyjeżdża słabszy zespół – 600. Mniej więcej 150-200 osób kupuje karnety na cały sezon, część wejściówek rozdajemy sponsorom, a dzieci oglądają mecze za darmo. Otworzyliśmy sklep w Klaksvik, dwa inne sklepy współpracują z nami, sprzedając nasze gadżety. Nie do końca wiem, ile koszulek sprzedajemy, ale na meczach pucharowych w Torshavn mniej więcej połowa z trzytysięcznej widowni nosiła nasze koszulki, więc powiedzmy, że co roku sprzedajemy ok. 1000 koszulek meczowych. Mamy ogromne wsparcie naszych stałych kibiców. Dziesięć, piętnaście lat temu ich wkład w budżet był znaczący.

Tormund, kibic z “Kaplicy”, bez problemu łączy sukcesy drużyny piłkarskiej z dobrostanem lokalnej społeczności.

Jeśli KI dobrze się powodzi, oznacza to, że i w mieście jest dobrze. Jeśli KI wiedzie się źle, tak samo jest w mieście. Wszystko łączy się w całość, jesteśmy jednością. Prawie wszystkie firmy w mieście wspierają KI, a miasto przekazało spore pieniądze na poprawę infrastruktury wokół stadionu i samego obiektu. Dzięki temu w Klaksvik będziemy mogli oglądać europejskie puchary.

W klubowym budynku wisi wielki wydruk z wizualizacją nowego stadionu. Będzie więcej boisk dla młodych, będzie druga nowoczesna trybuna. Na ten moment przebudowana została tylko jedna, co dla Klaksvikar Itrottarfelag i tak było skokiem cywilizacyjnym. KI nie płaci za wynajem i użytkowanie obiektu oraz boisk.

Znaleźliśmy dużego sponsora, firmę JFK z przemysłu rybnego, która wspiera nas do teraz. Dzięki temu co roku ściągaliśmy lepszych piłkarzy. Gmina ufundowała nam nowe szatnie i nową trybunę. Gospodarka na Wyspach Owczych ma się dobrze, przeżywamy okres prosperity. Wiele zależy od przemysłu rybnego. Jeśli w Klaksvik nie ma z tym problemu, pozostałe sektory gospodarki i pozostałe firmy także radzą sobie dobrze. Ostatni rok był pod tym względem świetny. Mamy pięciu, sześciu złotych sponsorów klubu — oni płacą najwięcej. Poza tym mamy srebrnych i brązowych sponsorów — tłumaczy nam Runi Heinesen.

Plan rozbudowy i rozwoju obiektów KI Klaksvik

Runi i jego koledzy, z którymi od lat rządzi klubem, nie pobierają wynagrodzenia za swoją pracę. Kolejni wolontariusze. Na pewno nie ostatni, bo w opowieści o KI pojawia się także grono osób, które pomagają w organizacji meczów pucharowych. UEFA na niektóre rzeczy przymyka oko, rozumiejąc lokalną specyfikę, ale jednak pewne wymogi muszą być spełnione.

Zorganizowanie meczu z takim zespołem jak Lille to duże wyzwanie. Mamy dwóch dodatkowych ludzi, którzy pomagają nam dorywczo. Jedna z osób zajmuje się kontaktem z UEFA, druga pomaga przy organizacji pracy mediów. Wsparcie okazuje nam także federacja piłkarska Wysp Owczych. Pucharowe spotkania rozgrywamy w Torshavn, gdzie zabieramy sześćdziesięciu wolontariuszy z Klaksvik, którzy pomagają nam jako ochrona meczu. Od sześciu lat zbieramy doświadczenie w Europie i coraz lepiej nam to wychodzi. UEFA jest zadowolona z tego, jak to wygląda. Delegat z Islandii, który przyleciał na nasz mecz, miał tylko parę drobnych uwag — tłumaczy Runi.

Kto więc właściwie pracuje w klubie na stałe? Struktura zatrudnienia w KI jest banalnie prosta.

Mamy pięciu trenerów zatrudnionych na pełen etat. Z uwagi na grę w Europie na etat do grudnia zatrudniliśmy także kierownika zespołu — wyjaśnia Heinesen.

KI Klaksvik w Europie. Sensacja czy efekt ciężkiej pracy?

Gra w europejskich pucharach jest dla Klaksvikar Itrottarfelag zaszczytem, ale nie ma co czarować: przede wszystkim jest też trampoliną do rozwoju. Pierwszy start w eliminacjach przyniósł KI 240 tysięcy euro. Mało? Niekoniecznie.

Dziesięć lat temu nasz budżet wynosił 200 tysięcy euro na sezon — przyznaje Runi Heinesen.

Na przestrzeni lat Farerzy zarabiali coraz więcej i więcej. Awans do fazy grupowej to już blisko trzy miliony euro więcej w kasie klubu. Heinesen opowiada nam o finansowych realiach mistrza Wysp Owczych.

Teraz nasz budżet będzie wynosił ponad 2 miliony euro. Większość pieniędzy pochodzi od UEFA; 20-25 procent to wkład sponsorów. Musimy pokryć koszty podróży po Europie, a w przypadku Wysp Owczych nie są to małe pieniądze. Koszty wahają się od 100 tysięcy do 250 tysięcy euro za mecz. Przykładowo wyprawa do Mołdawii była dla nas bardzo kosztowna. Trzydzieści osób plus sprzęt… Czasami musimy wynajmować czartery, żeby jak najszybciej wrócić na Wyspy Owcze i przygotować się do meczu ligowego, bo mamy bardzo napięty terminarz. W trakcie koronawirusa lataliśmy tylko czarterami, to był ciężki czas, dużo nas to kosztowało.

Klaksvikar Itrottarfelag ma bardzo rozsądny plan rozwoju. Najpierw zainwestowano w sztab szkoleniowy, który pozwolił wejść drużynie na wyższy poziom. Deni Pavlović w poszukiwaniu fundamentów sukcesu cofa się do kadencji Mikkjala Thomassena, który chwilę temu wywalczył awans do norweskiej ekstraklasy z Fredrikstad. Nie tylko na Wyspach Owczych udaje mu się budować coś większego.

Wszyscy mówią o niespodziance, ale od lat ciężko pracowaliśmy na to, żeby teraz zbierać tego owoce. Mikkjal Thomassen pomógł klubowi, pomógł nam. Jako piłkarz nauczyłem się tutaj etyki pracy i ciężkiej pracy, której nie miałem w Serbii. Trener trzymał nas krótko, mocno trenowaliśmy. Dyscyplina, dobre zachowanie i wzajemny szacunek były dla niego najważniejsze. Powtarzał nam, że każdego dnia zaczynamy od zera, z czystą kartką. Gdy coś przeskrobałeś, trzeba było przebiec kilka kółek wokół boiska! To fantastyczna osoba, nie był jedynie twardzielem, rozmawialiśmy z nim o problemach, o sobie. Nauczyłem się tutaj wszystkiego, co wiąże się z profesjonalizmem.

Rzadko zdarza się, żeby trener-Farer odnosił takie sukcesy. Thomassen obejmował drużynę jako 39-latek. Były policjant miał ogromne ambicje, które udało mu się spełnić. Zespół przekazał Norwegowi Magne Hosethowi. Runi Heinesen zdradził nam, jak wyglądały kulisy wyboru nowego szkoleniowca.

Rozmawialiśmy z pięcioma, sześcioma trenerami. Postawiliśmy na Magne po wideokonferencji. Rozmawialiśmy o funkcjonowaniu klubu, on przekazał nam swoją filozofię. Polubiliśmy go, sprawdziliśmy go poprzez naszą sieć kontaktów i po drugiej rozmowie zdecydował się przylecieć do nas, podpisać kontrakt. Chcemy być zespołem, który cieszy kibiców. Zespołem, który chce grać piłką i stosuje wysoki pressing. Tego samego chciał Magne. W porównaniu z poprzednikiem zawodnicy mają teraz więcej swobody i wolnej ręki na boisku. Myślę, że są zadowoleni.

Arni Frederiksberg

Zmieniło się nazwisko, ale nie podejście. Arni Frederiksberg wyjaśnia nam, że bycie na szczycie nie sprawia, że piłkarze KI osiedli na laurach.

Wiemy, że w lidze wygrywamy niemal każde spotkanie i mamy przewagę, ale mamy też świadomość, że to może się bardzo szybko zmienić. Pracujemy ciężej niż inni, mamy zespół, który ma większe doświadczenie, który skupia zawodników przyzwyczajonych do bycia na szczycie. Dlatego jesteśmy najlepsi. Wiem, że niektórzy twierdzą, że kupujemy najlepszych i wygrywamy ligę, ale to nie wystarcza. W KI Klaksvik jest inna mentalność. Treningi są coraz lepsze, poza boiskiem żyjemy bardziej profesjonalnie. Nie jest już tak, że trenujesz od 18 do 20, a przez resztę czasu robisz, co chcesz. W ciągu 13 lat, od kiedy zacząłem grać w farerskiej ekstraklasie, tutejsza liga mocno się zmieniła. Przeszliśmy od czterech treningów w tygodniu i braku pracy nad siłą, przygotowaniem fizycznym, do ewolucji.

Kluczem do rozwoju farerskiej piłki jest zmiana podejścia do okresu przygotowawczego między sezonami. Wspominał nam o tym także Łukasz Cieślewicz, który w przeszłości wygrywał ligę z B36 Torshavn. Co więcej, Polak także współpracował z Mikkjalem Thomassenem, który zapoczątkował rewolucję skracając do minimum labę dla zawodników po zakończeniu rozgrywek.

Zwykle zaczynamy treningi w listopadzie, grudniu. W styczniu wchodzimy w trening na boisku. Dla mnie największą zmianą było to, że w listopadzie siadamy z trenerem i planujemy nasze przygotowanie fizyczne. Jak je poprawić, co zmienić. Przez pierwsze trzy miesiące pracujemy nad tym, żeby w styczniu i lutym skupić się na pracy zespołowej. Dużo czasu poświęcamy na strukturę organizacji w defensywie, bo wiemy, że jeśli nie stracimy bramki, nasze szanse wzrosną. W ostatnich trzech sezonach nasza kadra praktycznie się nie zmienia. Stabilność sprawiła, że znamy się coraz lepiej i razem się rozwijamy — opisuje przygotowania do sezonu Arni Frederiksberg.

KI Klaksvik buduje akademię za pieniądze UEFA. Puchary szansą na rozwój

Kolejnym krokiem dla Klaksvikar Itrottarfelag było zebranie plonów stopniowej profesjonalizacji. Pieniądze, które KI zarabiał z UEFA, nie były przepalane. Klub nigdy nie przeprowadził gotówkowego transferu, a kadrę budował w specyficzny sposób. Dobrze znana jest już historia Jonathana Johanssona, szwedzkiego bramkarza, który wskoczył do klatki prosto z wakacji. Deniego Pavlovicia na Wyspy Owcze przyciągnął kumpel, Semir Hadzibulić.

Poza tym w spotkaniach Ligi Konferencji oglądaliśmy Odmara Faero, reprezentanta kraju ściągniętego z powrotem do ojczyzny z Danii. Tą samą drogą podążyli Heini Vatnsdal, Hallur Hansson i Mads Mikkelsen ostatnio głównie zmiennicy. Miejsce Vatnsdala w składzie zajęła legenda Molde FK, Vegard Forren, ściągnięty przez związanych z MFK norweskich trenerów KI. Do zagranicznej kolonii zaliczymy dwóch doświadczonych Duńczyków: Patricka da Silvę (90 meczów w duńskiej ekstraklasie) i Claesa Kronberga, a także Norwego Lukę Kassiego.

Runi Heinesen tłumaczy nam, jak farerski mistrz działa na rynku transferowym.

Transferami zajmuję się ja i trener. Trener zajmuje się wyszukiwaniem zawodników, ja załatwiam sprawy kontraktów. Pomagają nam też agenci piłkarscy, którzy wyszukują dla nas piłkarzy. Nasz trener jest Norwegiem, więc dobrze zna tamten rynek, ma dobre kontakty, wielu znajomych. Będziemy szukać Norwegów i Duńczyków. Używamy naszej sieci, żeby weryfikować zawodników, korzystamy także z platformy „WyScout”, żeby lepiej ich obserwować. Mamy bardzo dobrych zespół – mocnych obcokrajowców, reprezentantów kraju. Rozglądamy się za wzmocnieniami, stać nas na to, ale żeby kupić zawodnika z innego farerskiego klubu, musi to być ktoś naprawę dobry. Zimą opuści nas kilku zagranicznych piłkarzy, w ich miejsce w styczniu pojawią się nowi.

Deni Pavlović

To jednak nie wszystko, bo kadrę drużyny dopełniają tubylcy: wiekowy wychowanek Pall Klettskard, czołowe postaci wyciągnięte od ligowych rywali: Rene Joensen i Arni Frederiksberg oraz najważniejsza grupa: nowe pokolenie talentów z akademii. Mikkjal Thomassen odkrył prawego obrońcę Joannesa Danielsena i kapitana drużyny Jakuba Andreasena. Razem z tym ostatnim do zespołu wciągnięto Joannesa Bjartalida, który powędrował za swoim trenerem do Fredrikstad. Magne Hoseth w Lidze Konferencji postawił na 21-letniego Borge Petersena i najlepszego strzelca rezerw KI – 18-letniego Johana Josephsena.

Wspominamy o tym dlatego, że zdaniem działaczy Klaksvikar Itrottarfelag akademia to najważniejsza gałąź klubu. To tam inwestowane są pieniądze, które w ramach premii wypłaca europejska federacja.

To istotne dla społeczności, starsi mieszkańcy Klaksvik chcą widzieć młodzież w naszym zespole. Z projektem akademii wystartowaliśmy na dobre trzy lata temu. Mamy szefa szkolenia, pod którym są wszystkie młodzieżowe zespoły, a także zespół kobiet. Teraz, gdy mamy większy budżet, zamierzamy zatrudnić lepszych trenerów w akademii, bo chcemy, żeby w pierwszym zespole grali nasi wychowankowie. Obecnie pięciu młodych zawodników z akademii trenuje z „jedynką”. Jeśli co roku jeden lub dwóch będzie zasilało tę grupę, będzie fantastycznie.

Na różnych poziomach rozgrywkowych na Wyspach Owczych znajdziemy trzy ekipy spod szyldu KI. W Klaksvik poza pierwszym zespołem funkcjonują także rezerwy (druga liga), ale też „trójka” (trzecia liga). Zaplecze pierwszej drużyny to miejsce, w którym młodzież łapie doświadczenie.

W naszym zespole rezerw jest dwóch doświadczonych piłkarzy, reszta to młodzież w wieku 17-20 lat. W akademii, gdzie ćwiczą dzieci od szóstego roku życia, mamy 300 chłopców i dziewczynek. Wydaje mi się, że odsetek osób, które grają w piłkę nożną jest w naszym kraju największy na świecie. To pięć procent całej populacji, więc futbol to najważniejszy sport na Wyspach Owczych — chwali się Runi Heinesen.

Żeby jednak nie ograniczać się do samych pozytywów, trzeba wspomnieć o tym, że nawet jeśli Johan Josephsen kiedyś zastąpi Palla Klettskarda, to obecnie trzon drużyny stanowią piłkarze po trzydziestce, co w oczywisty sposób ogranicza możliwości KI Klaksvik. Średnia wieku drużyny to według “WyScout” 29,3 lata, co czyni Farerów trzecim najstarszym klubem w fazie grupowej po Slovanie Bratysława i Astanie.

Spodziewam się, że niektórzy zawodnicy KI Klaksvik dostaną oferty z innych krajów po naszych meczach w Europie – twierdzi Arni Frederiksberg. Tylko kto na tym skorzysta? Sam zainteresowany przyznaje, że ułożył sobie życie w kraju. Jest dyrektorem firmy sprowadzającej żywność z Danii, więc nie widzi mu się wyjazd na rok, dwa do zagranicznej piłki. Jego czas na przygody już minął, a realnym celem dla europejskich klubów pozostaje głównie 25-letni Jakup Andreasen.

Nawet piłkarze nie wierzyli w sukces. Kulisy awansu KI Klaksvik do fazy grupowej Ligi Konferencji

Zawodnicy KI Klaksvik wskazują jednak, że doświadczenie było jednym z kluczowych elementów w kontekście sukcesu w europejskiej kampanii.

Jako zespół rozegraliśmy mnóstwo meczów w eliminacjach europejskich pucharów na przestrzeni lat. Były wyniki dobre, były też złe. Wiedzieliśmy jednak, że jeśli rywale nie są w stu procentach przygotowani, jesteśmy w stanie wygrać. Tego lata stawaliśmy się lepsi z każdym meczem, co też sprawia, że inne kluby nie lekceważą nas tak, jak wcześniej. Jesteśmy silni mentalnie, mamy duże doświadczenie i wiemy, jak osiągać wyniki. Wierzymy w siebie nawzajem — mówi nam Arne Frederiksberg.

Mistrz Wysp Owczych miał bonus w postaci startu w eliminacjach Ligi Mistrzów, co oznacza spadochron do kwalifikacji na dwóch niższych szczeblach. Żeby jednak maksymalnie wykorzystać miękkie lądowanie, wypada jak najdalej zajść w Champions League. A to nie jest takie proste, gdy o rozstawieniu można tylko pomarzyć. Deni Pavlović rozgląda się po sali i gestykuluje, odwzorowując, jak razem z kolegami oglądali losowania europejskich rozgrywek.

Zawsze myślimy: ech, mogliśmy wylosować kogoś łatwiejszego. W ubiegłym roku wpadliśmy na Bodo/Glimt i mówiliśmy sobie to samo. Musimy zdobyć kilka punktów, żeby powalczyć o rozstawienie w następnych latach. To nasz cel, żeby następnym razem nie obawiać się losowania, bo nigdy nie mieliśmy w nim szczęścia. Ale piłka nożna jest nieprzewidywalna. Dobra analiza rywala, trochę farta na boisku i możesz wygrać z każdym. Myślę, że zasłużenie wygrywaliśmy dwumecze w europejskich pucharach. Musisz w siebie wierzyć, wtedy wszystko jest możliwe. Tego się nauczyłem.

Szatnia drużyny rezerw KI Klaksvik

KI robił furorę od samego początku. Przez 316 minut nie dał sobie strzelić gola, mimo że wskaźnik xG rywali przekroczył granicę 3,00. Później był otwarty mecz z Hacken (3:3) i awans po rzutach karnych. Wreszcie Farerów zdominowało Molde, ale i Norwegów udało się przeczołgać do dogrywki. Dopiero czterdziesty czwarty strzał MFK w dwumeczu przyniósł im bramkę dającą awans. Arni, człowiek, który w eliminacjach Ligi Mistrzów karcił każdego z trzech rywali, zupełnie szczerze przyznaje, że po pierwszym spotkaniu i remisie z Ferencvarosem… w zasadzie nikt nie wierzył w taki scenariusz.

W szatni były żarty, chęć przeżycia czegoś fajnego na wyjeździe, bo gdzieś w głębi duszy czujesz, że przegrasz, nawet jeśli masz nadzieję, że będzie inaczej. Po pierwszej połowie na Węgrzech, gdy wygrywaliśmy 3:0, nikt z nas nie wierzył, co się dzieje — śmieje się lider zespołu, który jednak dodaje, że sukces nie jest kwestią korzystnego układu gwiazd. – Rzut karny to zawsze trochę szczęścia, tak padła pierwsza bramka. Druga to kontratak, nad którym pracowaliśmy. Organizacja gry w defensywie, kontrataki i stałe fragmenty gry – to nasze główne założenia w europejskich pucharach. Nasza postawa w obronie była coraz lepsza, dwie pozostałe kwestie to nasza mocna broń. Zrealizowaliśmy po prostu plan, który wypalił nawet lepiej, niż się spodziewaliśmy.

Złośliwi twierdzą, że Klaksvikar Itrottarfelag tak odjechał reszcie stawki, że mistrzostwo gwarantuje sobie zwykle po pierwszej rundzie rozgrywek. Jeszcze do niedawna KI mógł pochwalić się rekordową serię 45 kolejnych ligowych spotkań bez porażki. Łączenie ligi z pucharami dało im się jednak we znaki. Trzy dni po pierwszym boju z Molde mistrz przegrał jedyny mecz w sezonie. Pomiędzy rewanżem i meczem z Sheriffem punkty KI urwał 07 Vestur. Hierarchii w lidze to nie zmienia, ale ciekawiło nas to, jak zawodnicy radzą sobie z tym, że w kilkadziesiąt godzin trzeba przestawić się na rywalizację na zupełnie innym poziomie piłkarskim i mentalnym.

Gdy patrzysz na mecze ligowe i pucharowe, są one jak odbicie lustrzane. Kiedy w lidze mamy piłkę, kontrolujemy grę. W Europie wygląda to kompletnie odwrotnie – stoimy cofnięci głęboko pod własnym polem karnym, wybijamy piłki, staramy się kontrolować mecz bez piłki przy nodze. Pierwsze spotkania ligowe po meczach w Europie nie były dla nas łatwe, jeśli chodzi o przestawienie się z jednego stylu na drugi. Teraz, gdy regularnie gramy na obu frontach, przyzwyczajamy się do tego. Naszą motywacją jest to, że liga pozwala nam na grę w Lidze Mistrzów. Jeśli wbijesz sobie do głowy, że potrzebujesz zwycięstw w lidze, żeby grać w pucharach, gra się łatwiej niż w Europie, gdzie jesteśmy po doświadczenie, zabawę i wspomnienia — tłumaczy Arni Frederiksberg, który dodaje, że przed meczami w pucharach Magne Hoseth musi ich raczej hamować i uspokajać niż motywować.

Kobiecy zespół KI Klaksvik to równie wielka potęga farerskiej piłki

Tak było zwłaszcza gdy na Wyspy Owcze przyleciało Lille. Z perspektywy KI – potęga i wymarzony rywal w pierwszym domowym spotkaniu fazy grupowej. Jak tworzyć, to historię, więc remis z Francuzami był szczególnym osiągnięciem. Co prawda gospodarze w tym meczu nie istnieli (dwa strzały z dystansu i zaledwie dwa kontakty z piłką w polu karnym przy 23 Lille), ale bronili się twardo i skutecznie. Lille stać było jedynie na strzały z ostrego kąta i jedną, groźną sytuację.

Być może bardziej sprawiedliwe byłoby, gdyby Farerzy wrócili z punktami z Bratysławy (KI wykręciło wyższe xG niż Slovan, który wygrał mecz), co zresztą byłoby równie ciekawą historią, bo parę lat wstecz Słowacy odpadli z rywalizacji z KI z powodu epidemii koronawirusa w swoim zespole, ale jednak nie umywałoby się to sukcesu na własnej ziemi, na oczach ponad 2000 kibiców, którzy zebrali się w Torshavn.

Tę historię przebić może tylko niespodzianka sprawiona we Francji. Dla Klaksvikar Itrottarfelag będzie to o tyle duże wyzwanie, że liga na Wyspach Owczych zatrzymuje się 29 października, więc przez półtora miesiąca mistrza kraju czekają już jedynie pucharowe potyczki. Na Farojach szukają jednak pozytywów nawet w tak trudnym terminarzu.

Całe szczęście, że ostatni mecz gramy na wyjeździe. Rozegranie spotkania na Wyspach Owczych w grudniu byłoby wyzwaniem! – uśmiecha się Heinesen.

Klaksvikar Itrottarfelag się nie zatrzyma. Farerzy marzą o Lidze Mistrzów

W ostatnich tygodniach roku pogoda na archipelagu nie pozwoli już na powtórkę z fety towarzyszącej awansowi KI Klaksvik do europejskich pucharów. Arni Frederiksberg dokładnie pamięta każdy moment z powrotu dzielnych Farerów do kraju.

Na lotnisku wozy strażackie przywitały nas bramą wodną, ludzie zebrali się już tam i witali nas po powrocie do kraju. Kiedy dotarliśmy do miasta, tuż po wyjeździe z tunelu wystrzeliły fajerwerki. Na ulicach stało mnóstwo ludzi, zwłaszcza gdy pamiętamy, że to pięciotysięczne miasto, a jakieś trzy tysiące osób wyszło nam pogratulować.

Dla piłkarzy z Klaksvik była to miła odmiana po tym, co towarzyszy im w spotkaniach ligowych. Kultura kibicowania na Farojach wyklucza możliwość jakichkolwiek awantur, sprzeczek i problemów z fanami. Jeden z polskich piłkarzy, który przed laty grał w tutejszej ekstraklasie, wspominał, że gdy jego zespół leciał z ligi, zastanawiał się, kiedy ludziom puszczą nerwy i zamiast słów otuchy po kolejnym spotkaniu, usłyszą parę inwektyw. Nie usłyszeli. Nie zmienia to jednak faktu, że KI, jak każdy hegemon, nie wzbudza sympatii w innych zakątkach wyspy.

Czy raczej: nie wzbudzał, bo awans do fazy grupowej sporo w tej kwestii zmienił.

Przez ostatnie trzy miesiące czuliśmy się tak, jakby KI stał się reprezentacją Wysp Owczych. Wspierali nas wszyscy Farerzy, z całego świata spływały wiadomości, listy, gratulacje. Byliśmy klubem znienawidzonym za to, że wygrywał wszystko, a teraz staliśmy się „naszym KI”, który reprezentuje Wyspy Owcze w Europie — przyznaje Frederiksberg.

Nie zmienia się jednak tryb życia lokalnych piłkarzy. Gra w grupie Ligi Konferencji cieszy, ale też wymaga dodatkowych dni wolnych w pracy. To nie mit, że zawodnicy muszą wykorzystywać urlopy, żeby latać na wyjazdy, choć Deni Pavlović zauważa pewne zmiany w porównaniu ze swoim pierwszym sezonem na Wyspach Owczych.

Zawodnicy, którzy pracują, po prostu do tego przywykli, robią to od zawsze. Obcokrajowcy muszą przywyknąć do tutejszych realiów. W Serbii podobało mi się to, że ćwiczyliśmy rano i miałem resztę dnia dla siebie, ale musiałem szybko przestawić się na inne myślenie. Nie wszyscy moi koledzy pracują fizycznie. Nie ma u nas ludzi, którzy trudnią się ciężką pracą. Większość piastuje wysokie stanowiska w różnych firmach, więc nie jest to dla nich tak męczące, żeby łączenie pracy z piłką było problemem. W 2018 roku było trochę inaczej, kilku moich kolegów z szatni wykonywało cięższe zawody. To też pokazuje, jak KI Klaksvik się rozwija, czemu osiągamy sukcesy. Myślę, że inne kluby z Wysp Owczych powinny wziąć z nas przykład, żeby podążyć podobną drogą.

Niedawno Polskę obiegła anegdota o tym, że Arni Frederiksberg nie przyleciał z kadrą na mecz do Warszawy, bo musiał zostać w pracy. 31-latek obala ten mit, tłumacząc, że z reprezentacji narodowej zrezygnował lata temu, bo wolał poświęcić ten czas na rozwój kariery zawodowej. Jest wyjątkiem, bo niewielu Farerów zdobywa się na taki ruch. Gra dla pucharowicza jest jednak wymagająca, więc dyrektor firmy Kjolbro Heisola sypie anegdotami o swoim podwójnym życiu.

Przed Lille byłem na zebraniu od dziewiątej do dwunastej, wieczorem rozegrałem mecz. W moim przypadku wygląda to tak, że zawsze jestem w pracy, więc na wyjazdy biorę komputer, żeby mieć do niej dostęp. To część naszego życia, niezależnie od tego, czy akurat idzie nam dobrze w Europie. Jeśli jedyne, czym się zajmujesz, to gra w piłkę, nie odłożysz pieniędzy, które pozwolą ci na życie po zakończeniu kariery. Trzeba myśleć o przyszłości, o swojej rodzinie, dzieciach.

Taryfą ulgową dla niektórych piłkarzy jest to, że są zatrudnieni w firmach sponsorujących klub, więc mogą liczyć na pewne ulgi. Ponadto niektórzy chodzą do szkół przygotowujących do zawodów, więc w czasie wyjazdów po Europie nie są karani za nieobecności. Czy kiedykolwiek się to zmieni? Być może wtedy, gdy KI Klaksvik zrealizuje kolejny ambitny cel, który sobie stawia.

W kolejnych latach chcemy powalczyć o awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów albo Ligi Europy. Wiemy, że żeby to zrobić, musimy zainwestować w jeszcze lepszych zawodników i zamierzamy to zrobić — zapowiada nam Runi Heinesen.

Na razie jednak Farerzy korzystają z chwili chwały. Odwiedzają ich media z całego świata. Deni Pavlović w przeszłości grał w serbskiej młodzieżówce, kopał w rodzimej ekstraklasie. Największy rozgłos w kraju zyskuje jednak właśnie teraz.

Pod koniec października odwiedzą mnie dziennikarze z Serbii, chcą zrobić o nas materiał. Wielu kolegów z przeszłości dzwoni do mnie, pyta o nasze wyniki i to, co robimy. To dla mnie i dla klubu powód do dumy. Jesteśmy szczęśliwi, musimy korzystać z naszych pięciu minut — przyznaje podekscytowany pomocnik KI.

Jedno jest pewne: nawet jeśli Klaksvikar Itrottarfelag kiedykolwiek podąży śladem innej „polarnej” rewelacji, Bodo/Glimt, zawsze pozostanie rodzinnym, lokalnym klubem, w którym można podyskutować o taktyce z trenerem przy porannej małej czarnej.

Nasze drzwi są zawsze otwarte dla każdego. W piątki o godz. 9 w klubie odbywają się spotkania, można wpaść na kawę, porozmawiać z piłkarzami, trenerem. Zapraszamy wszystkich, wpadają do nas byli zawodnicy, szkoleniowcy z minionych lat — mówi Heinesen.

A także kibice przeciwnych drużyn. Po spotkaniu z Lille do siedziby klubu zaproszono kibiców z Francji, którzy zachwycili się tym nietypowym przyjęciem i zadeklarowali, że kawa, ciasto i uśmiechy przekonały ich do dodania drugiego ulubionego klubu do swojego portfolio. Od teraz trzymają kciuki także za mistrza Wysp Owczych.

KI Klaksvik. Zespół, który zdobędzie więcej serc niż punktów w grupie. Żadna to jednak obraza, niech Farerzy potraktują to jak wyzwanie. Są w końcu specjalistami od przełamywania barier; wzorową metaforą kropli, która drąży skałę.

WIĘCEJ O PIŁCE NOŻNEJ NA WYSPACH OWCZYCH:

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Konferencji

Komentarze

4 komentarze

Loading...