W młodości cierpiała na depresję, która popchnęła ją nawet do próby samobójczej. W dojściu do zdrowia pomogło regularne uczęszczanie na terapię, ale prawdziwym przełomem okazały się sporty walki, w których odnalazła szczęście. I zaszła w nich naprawdę daleko, zostając – obok Joanny Jędrzejczyk – najbardziej rozpoznawalną polską zawodniczką w świecie MMA.
Dziś Karolina Kowalkiewicz zajmuje się prowadzeniem fundacji charytatywnej, która pomaga wychowankom domów dziecka, ale też dzieciakom z mniejszych ośrodków odnaleźć pasję w sporcie. Nadal jednak najbardziej znana jest ze swoich występów w UFC. W obszernej rozmowie z Weszło, jedyna Polka obecnie występująca w amerykańskiej organizacji opowiada, dlaczego nie znosi słowa „porażka”, co takiego wyjątkowego jest w American Top Team, i jak zmieniły się jej przygotowania od momentu dołączenia do tej słynnej szkoły MMA. Nie zabrakło też tematu radzenia sobie z hejtem, zmieniających się relacji z Joanną Jędrzejczyk, czy też tego, w jaki sposób zdołała się podnieść i od serii pięciu przegranych przejść do passy czterech kolejnych zwycięstw. – Im mocniej mnie kopali, tym bardziej starałam się udowodnić, że potrafię wstać – mówi nam Kowalkiewicz.
SZYMON SZCZEPANIK: Ustalmy twoje personalia. Nie jesteś już Karoliną Kowalkiewicz, choć pod takim nazwiskiem wychodzisz do klatki i znają cię kibice.
KAROLINA KOWALKIEWICZ: Zgadza się. Po ślubie przyjęłam nazwisko męża i od 10 października 2022 roku jestem Karoliną Zaborowską.
Smutna data dla męskiej części fanów MMA w Polsce – i nie tylko!
Jeżeli ktoś jest prawdziwym fanem, to powinien cieszyć się moim szczęściem. (śmiech)
Wielu sportowców w momentach triumfu i porażki mówi: nie jesteś tak dobry, jak wtedy, kiedy jesteś na szczycie, ani tak słaby, jak kiedy jesteś na dnie.
Pierwszy raz słyszę tę sentencję i musiałabym się głębiej zastanowić nad ich znaczeniem. Ale z reguły tak właśnie jest.
Pytam o nią, bo zastanawiam się, jak podniosłaś się po takiej serii porażek. Jessica Andrade, Michelle Gomez, Alexa Grasso, Xiaonan Yan, Jessica Penne. W końcu można było je liczyć w latach, bo nie wygrywałaś przez ponad cztery. To musiało cię zżerać od środka.
Zacznę od tego, że w sporcie nienawidzę słowa porażka. Nigdy nie mówię, że poniosłam porażkę, tylko po prostu przegrałam walkę. Porażką byłoby, gdybym nie mogła robić tego, co kocham i realizować swoich pasji. Poniosłabym porażkę, gdybym się poddała i nie robiła dalej tego, co każdego dnia sprawia mi radość. A ja po prostu przegrałam parę walk i tyle.
Zatem jedna przegrana. Po niej druga. W końcu piąta. W międzyczasie okropna kontuzja oczodołu – ciężka dla ciebie i twoich bliskich. Czy w pewnym momencie nie zapaliła ci się czerwona lampka, że MMA już nie jest dla ciebie? Albo jest, ale już nie w UFC.
Nie. Oczywiście, dostawałam propozycje z innych organizacji, ale równocześnie cały czas miałam ważny kontrakt z UFC, które mnie nie zwolniło. Ja w momencie kiedy podpisałam pierwszy kontrakt z UFC, wiedziałam, że przejdę na emeryturę walcząc właśnie dla tej organizacji. Że albo będę występowała w niej, albo w ogóle.
Zawsze wierzyłaś, że odbijesz się od dna?
Gdybym w to nie wierzyła, to nie dokonałabym tego, co zrobiłam.
Ale w jednym z wywiadów mówiłaś, że założyłaś sobie koniec występów w MMA, gdy będziesz mieć 37 lat. Dziś jesteś starsza…
Na początku tak zakładałam. Zawodowo debiutowałam, kiedy miałam 27 lat. Wtedy mówiłam sobie, że moja kariera będzie trwała 10 lat. Po ich upływie stwierdziłam, że chcę powalczyć jeszcze trochę. Może nie kolejne 10, ale jeszcze chwilę.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Co konkretnie się zmieniło, że stwierdziłaś, że to jeszcze nie moment na zejście ze sceny?
Wszyscy wokół mówili mi, że nie dam rady. A ja często lubię robić na przekór. Jeżeli słyszałam teksty typu „Po co ci to? Odpuść sobie”, to jeszcze bardziej chciałam pokazać ludziom, że nie mają racji. Im mocniej mnie kopali, tym bardziej starałam się udowodnić, że potrafię wstać.
Miałaś serię przegranych, teraz notujesz serię zwycięstw. Czy twoje podejście do sportu przez ten czas w jakiś sposób się zmieniło?
Tak i nie. Nieważne czym się zajmujemy i czy jest to nasza pasja, czy praca, w życiu przychodzi moment wypalenia. Na początku jest fascynacja, uwielbiamy coś robić, uczymy się nowych rzeczy, lecz później występuje znużenie i monotonia. Tak było też w moim przypadku. Jednak w momencie, kiedy zmieniłam otoczenie i wyjechałam na Florydę, znowu poczułam świeżość. Zaczęłam się od nowa uczyć tego sportu i ponownie go pokochałam.
Jakie to uczucie być najlepszą Polką w MMA?
Nie wiem, zapytaj Asi Jędrzejczyk!
Właśnie ze względu na nią pytam, bo zawsze byłaś tą wiecznie drugą – za Jędrzejczyk. A tu jesteś pierwsza. Czego potwierdzenie stoi za mną – statuetka Heraklesa za zawodniczkę 2022 roku. I chyba wiem, komu w tym roku przypadnie ta nagroda.
Tak, jednak zawsze tak będzie, że będę numerem dwa. Aśka Jędrzejczyk jest na pierwszym miejscu i absolutnie mi to nie przeszkadza. Mogę być druga. Wprawdzie teraz jestem jedyną aktywną Polką w UFC, ale wierzę, że za niedługo pojawi się tam więcej naszych dziewczyn, bo mamy naprawdę fajne zawodniczki.
Na początku swojej drogi myślałaś, że zajdziesz do miejsca, w którym obecnie się znajdujesz?
Nawet o tym nie marzyłam, bo kiedy zaczynałam walczyć zawodowo, to w UFC nie było kobiet. Potem pojawiła się Ronda Rousey, ale walczyła w wyższej kategorii wagowej. W momencie, kiedy powstała dywizja do 52,2 kilograma, ja byłam mistrzynią KSW. Wtedy gdzieś tam myślałam o szansie w tej organizacji, lecz byłam związana kontraktem z rodzimą federacją. Ale z czasem ta szansa się pojawiła.
Nie męczyły cię porównania do Jędrzejczyk, kiedy już przeszłaś do UFC albo zakorzeniłaś się w KSW?
One były częste, ale mi specjalnie nie przeszkadzały.
Trudno się było przełamać i do niej zadzwonić w 2020 roku? Przecież wy długo nie miałyście najlepszych relacji.
Zaczynając od początku, to było tak, że Aśka była moją wielką idolką, kiedy zaczynałam trenować. Śledziłam jej karierę w muay thai, a wtedy nie było tak jak teraz, że transmisje walk masz nawet na YouTube. Musiałam szukać jej wyników na zagranicznych portalach. Zawsze ją bardzo szanowałam i podziwiałam. Kiedy zaczęłyśmy walczyć w MMA, miałyśmy okazję stoczyć amatorską walkę, którą Asia też wygrała. Między nami była sympatia… do momentu face-to-face w Madison Square Garden przed naszą walką. A na to wydarzenie jechałyśmy nawet razem, jednym busem! I na tym evencie coś przeskoczyło. To nie było nic udawanego, po prostu się spięłyśmy przed walką, emocje w nas buzowały.
Jechałyście jednym busem, ale wracałyście już osobno.
Chyba tak. Już dokładnie tego nie pamiętam, ale raczej wracałyśmy osobnymi busami. (śmiech)
Później otoczenie dookoła napędzało niechęć między nami. Widać było, że po walce się uściskałyśmy, pomiędzy rundami przybijałyśmy sobie piątki, ale wszyscy wokół nakręcili niezdrową atmosferę. Na przykład ktoś ze mną przeprowadzał wywiad i pytał, czy słyszałam, co Aśka powiedziała na mój temat. I Asia słyszała to samo, że ja niefajnie się o niej wypowiadam. Pewnie gdybyśmy wcześniej się zdzwoniły i o tym pogadały, to dawno byśmy sobie wszystko wyjaśniły. Bo to nawet nie był konflikt, tylko taka niechęć podyktowana sportową rywalizacją.
Później odniosłam kontuzję i przegrałam walkę. W dodatku wybuchła pandemia, nie miałam z kim trenować. Wiedziałam, że muszę zadzwonić do Aśki, poprosić ją o pomoc i nawet przez chwilę się nie zawahałam. Byłam w stu procentach pewna, że ona mi tej pomocy nie odmówi.
Skoro już zadzwoniłaś do Joanny i ona udzieliła ci kilku wskazówek, to powiedz proszę, co takiego jest w American Top Team, że zawodnicy lgną do tego zespołu?
Każdego przyciąga tam coś innego. Ogólnie jest tam bardzo wysoki poziom sportowy, na który składa się ogromna liczba zawodników i trenerów. Zawodnicy cały czas napływają, a szkoleniowcy posiadają ogromne doświadczenie. Na przykład mój trener Marcos Parrumpa był pierwszym zatrudnionym przez ATT – to miało miejsce ponad 20 lat temu. Marcos był między innymi głównym trenerem Mike’a Browna, przygotowywał zawodników do walk jeszcze w federacji Pride. To człowiek z ogromnym doświadczeniem, ale na Florydzie takich ludzi jest wielu. Do tego sparingpartnerzy, których również jest cała masa. W ATT jest chyba więcej zawodowych fighterek w mojej wadze, niż w całej Polsce.
Mamy dwa ważne elementy – wyższy poziom sparingpartnerów i szkolenia. A czy same treningi jakoś się różnią?
Sam model treningu wygląda prawie identycznie jak w Polsce. Treningi dwa razy dziennie, dwa-trzy razy w tygodniu sparingi, dwa razy trening siłowy. Jeżeli jednego dnia robię mocny trening, to wieczorem mam lżejszy – i odwrotnie.
Ale jest jedna różnica – teraz na Florydzie mamy 28 stopni Celsjusza.
Tak, a w moim przypadku pogoda i ciepły klimat mi służą. Floryda jest bardzo dobra dla mojego organizmu. Po ostatniej walce przyjechałam do Polski i od razu jestem chora. Tam praktycznie nie choruję. A jeżeli bierze mnie jakaś infekcja czy przeziębienie, to trwa maksymalnie dwa-trzy dni.
Karolina Kowalkiewicz nie jest jesieniarą.
Sama w sobie bardzo lubię jesień, ale mój organizm już niekoniecznie. Więc jeśli jesieniara, to w formie: wieczór przy kominku i książce.
Można powiedzieć, że masz już w zasadzie dwa domy. Jak dużo czasu w ciągu roku spędzasz na Florydzie?
W tym roku w większości byłam na Florydzie. Łącznie z aktualnym pobytem, to ogólnie w Polsce byłam półtorej miesiąca. Poprzedni rok rozłożył się mniej więcej w stosunku pół na pół, ale w tym Floryda przeważyła.
Zastanawiam się, czy może żałujesz, że nie pojechałaś tam wcześniej? W końcu masz tego efekty.
Wszyscy mi mówią, że mogłam wyjechać wcześniej, ale to nie takie proste. Ja tutaj miałam naprawdę fajne, poukładane życie, na co musiałam sobie ciężko zapracować. Wcześniej nie miałyśmy też najlepszych relacji z Asią, więc to było logiczne, że nie mogłam pojechać do American Top Team, gdzie ona trenowała. I dopóki nie naprawiłyśmy własnych stosunków, to nie było opcji na mój wyjazd do tego gymu.
A ogólnie, do Stanów Zjednoczonych? Przecież nie tylko ATT świetnie rozwija zawodników.
Nigdy nie chciałam trenować w Stanach Zjednoczonych i wyjechać za Ocean na stałe. Owszem, bardzo lubiłam jeździć do USA, ale na chwilę. Nawet w momencie kiedy wyjeżdżałam na fight camp i byłam w ATT przez kilka tygodni, to mówiłam sobie, że nie zamieszkam tam na stałe, tylko będę przylatywać na obozy. Jak widać, trochę się w tym względzie pozmieniało. Okazało się, że bardzo dobrze czuję się w tamtym miejscu.
Poza pogodą, kluczem do sukcesu są odpowiedni ludzie? Już nie pytam pod względem czysto treningowym, ale zgrania charakterów.
Kiedy poznałam się z trenerem Parrumpą, już wcześniej wiedziałam, że chcę z nim pracować. To było bardzo fajne z jego strony, że się na to zgodził. Byłam po pięciu przegranych, on wytrenował wielu mistrzów. Ale kiedy zapytałam, czy podejmie się wyzwania pracy ze mną, odpowiedział „Zróbmy to, wierzę w ciebie! Sprawimy, że powróci dawna Karolina, która była w stanie pokonać Rose Namajunas. Miałaś 5 przegranych? Teraz będziesz miała 5 zwycięstw”.
Już prawie wywiązał się z zadania.
Jeszcze jedna walka została! Przez pierwsze dwa tygodnie w ATT trenowałam z różnymi trenerami, żebyśmy się dograli i zobaczyli, z którymi z nich najlepiej się czuje. I tak naprawdę najlepszą relację złapałam z tymi, z którymi robiłam pierwsze treningi. Czyli z Parrumpą, trenerem Andersonem Francą od stójki i Evertonem Oliveirą od przygotowania fizycznego.
Zadziwiające jest to, że po takiej „czerwonej” serii się nie załamałaś. Że nie miałaś myśli, że zaraz może cię zabraknąć w UFC.
Ja nie twierdzę, że cały czas byłam radosna, bo miałam gorsze momenty, było mi przykro, bardzo dużo płakałam. Bałam się i nie wiedziałam, jak to dalej będzie, choć UFC zapewniało, że mnie nie zwolni. Że odejdę wtedy, kiedy będę chciała. Dostałam jeszcze jedną szansę i wiedziałam, że muszę ją wykorzystać w stu procentach.
I ona poskutkowała serią czterech zwycięstw – w tym ostatnim z Dianą Belbitą. Znów jesteś w top 15 zawodniczek rankingu wagi słomkowej. Masz ochotę na więcej? A może gdzieś pojawiają się myśli o walce o pas?
O tej ostatniej nie myślę. Przed ostatnią walką rozmawiałam ze swoim trenerem, który powiedział, że nie będę mistrzynią. Moim zdaniem też do tego nie dojdzie. Mam to już za sobą. Nie jestem najmłodszą zawodniczką, przeszłam też parę urazów, moje ciało nie regeneruje się tak szybko. Może gdybym trafiła do ATT trzy lata temu, to mogłabym myśleć o zaatakowaniu pasa. Jednak mój organizm też ma swoje ograniczenia. Ale wiem też, że mogę jeszcze podskoczyć w tym rankingu, dać kilka fajnych walk i zarobić dobre pieniądze.
Z twoich słów bije ogromna samoświadomość swoich zalet, ale też progu możliwości. Być może Dana White też widzi cię w roli zawodniczki, która mierzy się z ciekawymi nazwiskami z dalszych miejsc organizacji. I wybija im z głowy miejsce w czołowej piętnastce rankingu.
Być może tak jest, choć nie chcę być w UFC tylko testerką dla młodych, prosperujących zawodniczek. Ja za Oceanem już wyrobiłam sobie pozycję w UFC. W top 15 poza mną jest jeszcze kilka zawodniczek, które od lat są w organizacji i mają swoją renomę. Może fajnie byłoby zestawić nazwiska starej gwardii?
Czyli chcesz tylko cieszyć się show?
Dokładnie.
Porozmawiajmy trochę o twojej wadze. Występujesz w kategorii słomkowej, czyli 52,2 kilograma. Jaka jest twoja naturalna waga na co dzień, bez przygotowań do walki?
Wcześniej było to około 58-59 kilogramów, ale w momencie kiedy trafiłam do ATT, mój trener stwierdził, że jestem za lekka i muszę przytyć. I tak zrobiłam. Wprawdzie nie przybrałam dużo, ale teraz moja naturalna waga to 60-62 kilogramy.
Czyli do walki zrzucasz 8-10 kilogramów. Ale wytłumacz proszę dlaczego trener mówił, że jesteś za lekka? Przecież i tak byłaś ponad swoją kategorią wagową.
W sportach walki zawodnicy na co dzień ważą dużo więcej, niż w dniu oficjalnego ważenia. Sposób zrzucania wagi później przekłada się na dyspozycję w oktagonie. Wcześniej robiłam limit wagowy w zasadzie tylko dietą. Przez długi okres byłam na deficycie kalorycznym i tak zrzucałam kilogramy. W ostatnim momencie, czyli dzień przed ważeniem, zaczynałam się odwadniać, co też jest częstą praktyką wśród zawodników. W ten sposób gubiłam około kilograma i tak wnosiłam na wagę 52 kilogramy. Wychodząc do oktagonu po ponownym nawodnieniu, ważyłam około 54-55 kilo.
Teraz zmieniliśmy sposób robienia wagi. W ATT robimy to tak, że przez cały obóz przygotowawczy trzymam wysoką wagę i zaczynam ją zbijać w momencie, kiedy kończę mocne obciążenia. W ten sposób w krótkim czasie zrzucam bardzo dużo kilogramów oraz bardzo się odwadniam. Po ważeniu mam około 24 godziny na dojście do siebie, więc organizm jest w stanie się zregenerować. Skutek jest taki, że w momencie kiedy wchodzę do oktagonu, ważę więcej niż dawniej. To około 59 kilogramów. Te kilka kilogramów ma znaczenie, bo jestem dużo silniejsza.
Domyślam się też, że nie będąc na wiecznym deficycie, nie jesteś też ciągle osłabiona, bo ciało nie odczuwa niedoboru składników.
Tak. Wcześniej bardzo często łapały mnie różne kontuzje i dużo chorowałam. W tym momencie nie ma poważnych kontuzji. Jestem lepiej dożywiona, silniejsza i lepiej zregenerowana.
Dieta wegetariańska w czymś ci pomaga czy stosujesz ją tylko z powodów ideologicznych?
Pomaga, ponieważ około 5-6 lat temu zdiagnozowano u mnie niedoczynność tarczycy i Hashimoto. Dieta wegetariańska, czy też wegańska, przy chorobach tarczycy jest bardzo wskazana. Ale mam też powody związane ze swoim światopoglądem. Mięsa nie jem mniej więcej od trzynastego roku życia, kiedy obejrzałam program o warunkach panujących w rzeźniach. Wywarł na mnie tak traumatyczne wrażenie, że przestałam z dnia na dzień. Więc tak naprawdę przez większość życia obchodzę się bez produktów mięsnych.
Pojawia się słynne pytanie mięsożerców, jak uzupełniasz białko? Jako zawodniczka MMA pewnie masz zapotrzebowanie na ten składnik.
Obecnie ten aspekt nie stanowi żadnego problemu. Istnieją produkty roślinne, dzięki którym z łatwością można uzupełnić białko.
Kończąc temat wagi – oglądałem ważenie z twojej ostatniej walki z Dianą Belbitą. Najpierw weszłaś na wagę w bieliźnie, ale po chwili na scenie pojawiła się kurtyna, zakrywająca twoje ciało.
Wiedziałam, że być może będę musiała zważyć się nago. Strój w którym wyszłam na początku, ważył około 200-300 gramów. Na końcówce robienia wagi, ona już nie zawsze chce schodzić, a ostatnie godziny odwadniania są bardzo obciążające dla organizmu. Stwierdziłam, że zamiast się męczyć i walczyć o każdy gram, mogę zważyć się nago i tak osiągnę wymagany limit.
Rozmawiamy w Łodzi, dokładnie w fundacji, którą prowadzisz z mężem Łukaszem oraz z Maciejem Nowocieniem. Czym tu się zajmujecie?
W dużym skrócie Fundacja K2 powstała po to, by pomagać dzieciakom w uprawianiu sportu, znalezieniu pasji. Bo mi sport dosłownie uratował życie. Wiem, że wiele dzieciaków i młodych ludzi nie ma możliwości, by go uprawiać. Przyczyny są różne. Czasami chodzi o finanse, innym razem o brak możliwości, by rodzice zawieźli pociechę na trening, gdyż mieszkają w małych miejscowościach czy długo pracują. Nasza fundacja powstała po to, by pomóc dzieciakom odnaleźć pasję w sporcie, a przez nią zbudować sobie fajne życie.
Ile osób pracuje w fundacji i ilu dzieciaków macie pod swoją opieką?
Na stałe fundację tworzy kilka osób. Trzy główne to ja, Łukasz i Maciej. Mamy jeszcze grafika, kamerzystę i prawnika, a do tego masę wolontariuszy i osoby, które z nami współpracują. Co do dzieciaków, na stałe mamy stu podopiecznych, wspieramy Rodzinny Dom Dziecka w Bydgoszczy. Znamy się z tymi dziećmi już od lat. Interesowaliśmy się ich losem jeszcze zanim powstała fundacja, więc obserwujemy ich rozwój od małych kajtków do nastolatków. Fajnie widzieć, jak na przykład dziewczyny szczęśliwie dorastają, zaczynają się malować i zmieniają w młodych-dorosłych. Wspieramy także młodych żużlowców i akademię młodych sportowców, więc liczba naszych podopiecznych cały czas rośnie.
Na czym polega wasza aktywność?
Organizujemy różne eventy, seminaria i treningi. W tym momencie większość pracy wykonują Łukasz i Maciej, ponieważ ja na razie skupiam się na swojej karierze sportowej. Oczywiście wiem, co się tutaj dzieje, ale nie zawsze za wszystkim nadążam, bo tego jest bardzo dużo. Zajęcia sportowe dla dzieciaków organizujemy głównie w mniejszych miejscowościach – obecnie takie wydarzenie odbywa się co miesiąc. Ale nie skupiamy się tylko na jednym aspekcie, chcemy nieść pomoc na wiele sposobów. Dla mnie osobiście udział w takim projekcie jest zwycięstwem równie wielkim, co wygrana w oktagonie.
Żużel i Bydgoszcz jako miejsca działalności fundacji też są nieprzypadkowe. Twój mąż pochodzi z tego miasta i jest fanem czarnego sportu.
Tak, choć o tym, że jest fanem żużla, dowiedziałam się przypadkiem. Kiedyś pojechaliśmy na żużel na Spartę Wrocław.
Myślałem, że wziął cię na Polonię.
Tam mam zakaz wstępu. Bydgoszcz to jest jego męska strefa, na którą idzie wyłącznie z kumplami. Taka jego oaza. (śmiech)
Domyślam się, że twoja historia miała wpływ na to, by poza zawodową karierą, zająć się fundacją charytatywną. Jak już wspomniałaś, sport uratował ci życie.
W młodości chorowałam na depresję. Miałam bardzo dużo problemów: nie mogłam się odnaleźć w szkole i wśród rówieśników. Mama po raz pierwszy zaprowadziła mnie do psychologa, kiedy miałam 6 lat. Byłam bardzo wycofanym dzieckiem, zamkniętym w sobie i nadwrażliwym. Kiedy byłam nastolatką, nie radziłam sobie ze sobą i własnymi emocjami. Okaleczałam się. Doszło do momentu w którym próbowałam odebrać sobie życie.
Oczywiście chodziłam na terapię, do psychologa, psychiatry, brałam też leki. To mi pomagało, ale wszystko zmieniło się dopiero w momencie, kiedy zaczęłam trenować. Stałam się wtedy szczęśliwa – tak po prostu. Zrezygnowałam z leków, terapii i ponownie chciało mi się żyć.
Udało ci się całkowicie wyjść z depresji, czy z tyłu głowy masz to, że ona może powrócić?
Wydaje mi się, że ją pokonałam i jestem w stu procentach zdrowa. Jasne, przychodzą czasem gorsze momenty, kiedy czasami nic mi się nie chce. Ale to normalne, chyba każdy ma tak w życiu.
Powiedziałaś też o najbardziej traumatycznym momencie – swojej próbie samobójczej. Często można spotkać się z opinią, że próba samobójcza to nie tylko czyn mogący mieć tragiczne skutki. To także wołanie o pomoc.
Wśród moich bliskich miały miejsce dwa samobójstwa – obie te osoby bardzo nie chciały żyć. Ich nie dało się już uratować. Gdybym naprawdę chciała się zabić, to nikt by mnie nie uratował. Wiele prób samobójczych to jest wołanie o pomoc. Ludzie mają nadzieję, że ktoś ich znajdzie i wyciągnie z trudnej sytuacji życiowej.
To trudne tematy, ale o nich trzeba mówić. Jakiś czas temu moja przyjaciółka opowiadała mi, że jej nastoletnia sąsiadka miała którąś z kolei próbę samobójczą. Była sama w domu, wzięła krzesło i wyszła do lasu, by nikt jej nie znalazł. Na szczęście jej sąsiad szedł z dzieckiem na spacer i zobaczył ją, idącą z tym krzesłem do lasu. Udało mu się ściągnąć dziewczynę z drzewa. Już z pętlą na szyi, ale jeszcze żywą.
Jest to trudny temat, ale nie można tego zamiatać pod dywan, bo bardzo dużo ludzi – nie tylko młodych – ma problemy psychiczne. Jest moment, kiedy tym osobom jeszcze jesteśmy w stanie pomóc. Ale kiedy ta granica zostanie przekroczona, to bardzo ciężko im udzielić pomocy.
Zakładam że po walkach – szczególnie tych przegranych – otrzymywałaś sporo niemiłych wiadomości i komentarzy. Czy mimo wszystko, musiałaś się nauczyć odpowiednio na to reagować, czy może po tym, co już zdążyłaś przejść w życiu, takie teksty w ogóle cię nie ruszały?
Odpowiedzi na oba pytania są twierdzące. Tego trzeba się nauczyć, jednak w przypadku moim – ale też pewnie wielu innych osób – jest tak, że doświadczenia życiowe uczyniły nas twardszymi. Nie przejmujemy się tym, co myślą o nas inni.
Teraz depresja czy choroby psychiczne to temat powszechny. Ludzie nie wstydzą się o tym mówić. Kiedy wcześniej ktoś chodził do psychologa, to miał przypiętą łatkę wariata – ja tego doświadczyłam. Mój były chłopak z liceum, kiedy powiedziałam mu, że uczęszczam na terapię, odpowiedział mi, żebym się tym nie chwaliła. Nie chciał żeby ludzie gadali, że spotyka się z wariatką.
Całe życie musiałam się zmagać z okropnymi komentarzami. Jednak można i trzeba się nauczyć odpowiednio je przyjmować. I to nie dotyczy tylko osób popularnych. Dziewczyna, o której ci opowiadałam, próbowała popełnić samobójstwo z powodu hejtu, który spotykał ją w szkole. Hejt istniał od zawsze, tylko kiedyś nazywał się po prostu gnębieniem słabszego. Tylko wtedy dzieciaki wracały ze szkoły i nie było internetu oraz mediów społecznościowych. Mogły się odciąć od tych opinii. Teraz muszą się z nimi mierzyć cały czas, bo kiedy wyjdą ze szkoły, to patrzą w telefon i czytają niefajne komentarze na swój temat.
***
Jeśli czujesz, że potrzebujesz pomocy, odczuwasz lęk i smutek, masz myśli samobójcze — nie czekaj, zadzwoń pod jeden z numerów pomocowych dostępnych bezpłatnie i czynnych całą dobę, siedem dni w tygodniu:
800 70 22 22 – Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym
800 12 12 12 – Wsparcie psychologiczne w sytuacji kryzysowej – infolinia dla dzieci, młodzieży i opiekunów
116 111 – Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży
112 – W razie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia
***
A przechodząc do ciebie, jako sportowca wystawionego na presję – czy pracujesz z psychologiem sportowym?
Kiedyś krótko pracowałam. Ale ja od dziecka dużo chodziłam do psychologa i na różne terapie. W momencie, kiedy zaczęłam walczyć w MMA, trener poprosił mnie, bym poszła do psychologa sportowego. Udałam się na wizytę do bardzo fajnej pani psycholog, którą do dziś polecam, jeżeli ktoś się mnie o to pyta. Ale ona powiedziała mi „Karolina, ty tak fajnie pracujesz sama ze sobą, że ja tu w ogóle nie jestem potrzebna”. Jednak powtórzę – to efekt wielu lat mojej pracy z innymi psychologami, dzięki której poznałam siebie i nauczyłam się odpowiedniego podejścia mentalnego.
Rodzice i mąż wciąż nie oglądają twoich walk?
Mama ogląda, tata nie. Z kolei mąż już nie ogląda…
Już – bo wcześniej był twoim trenerem. Jak to jest, że nastąpił u niego taki przeskok?
W momencie, kiedy z Łukaszem bardziej się do siebie zbliżyliśmy i pojawiło się pomiędzy nami uczucie, było mu coraz trudniej, moje walki kosztowały go bardzo dużo emocji. Nie był tylko moim trenerem, ale i mężczyzną. A przecież zadaniem mężczyzny jest chronić ukochaną.
A tu nagle ogląda, jak jego druga połówka czasami obrywa.
Tak. To już nie przenosiło się wyłącznie na walki, ale także na sparingi. Trenując w Polsce, większość czasu sparowałam z mężczyznami. Bardzo ciężko mu się to oglądało. W pewnym momencie powiedział, że bardzo mnie kocha, ale nie jest w stanie dalej mnie trenować.
Twój pęknięty oczodół z Yan Xiaonan to musiała być dla niego traumatyczna chwila.
To była ostatnia walka [w lutym 2020 roku – dop. red.], kiedy wyszedł ze mną do narożnika.
Wyświetl ten post na Instagramie
Miałem okazję chwilę porozmawiać z Łukaszem. Powiedział, że podczas twojej ostatniej walki w Las Vegas, on akurat poszedł się przejść.
Akurat poleciał wtedy do Nowego Jorku do naszych wspólnych znajomych. Ale nawet we wcześniejszych walkach, kiedy znajomi przyjeżdżali do nas by obejrzeć galę, on na czas mojego pojedynku szedł sobie na spacer, albo zamykał się w pokoju i oglądał film o Alpach na YouTube. (śmiech)
Relaksujący materiał, dobry sposób.
Ale ostatnio się przełamał. Od walki z Chinką w ogóle nie oglądał moich starć. Natomiast z Dianą Belbitą, kiedy wszyscy powiedzieli mu, że wygrałam, nic mi się nie stało i była dobra walka, po kilku dniach obejrzał jej powtórkę.
Zakończmy wątkiem, który poruszam pół żartem, pół serio. Wiesz, które z twoich tegorocznych zdjęć na Instagramie do walki z Balbitą cieszyło się największą popularnością?
Nie mam pojęcia.
To, do którego dodałaś opis „Podobno na zdjęciach robionych „od dołu” wszystko wydaje się większe…”. Ponad 26 tysięcy lajków!
Owszem, było takie. (śmiech)
Zmierzam do tego, że dzień po opublikowaniu fotki w bikini, wrzuciłaś następną z treningu pisząc, że z wiadomych względów nie dostanie ona tyle polubień. Więc mam dla ciebie dobrą wiadomość – otóż teraz twoją najbardziej lubianą fotografią z 2023 roku jest ta po walce z Rumunką, kiedy płaczesz ze szczęścia w oktagonie. Czyli ciężka praca jednak została bardziej doceniona.
Wyświetl ten post na Instagramie
To na pewno jest bardzo miłe. Ale smutna prawda o świecie social mediów jest taka, że cycki się sprzedają. Wrzucam zdjęcie z basenu w kostiumie kąpielowym i ono zdobywa bardzo dużo polubień. Później wstawiam fotkę z treningu, który jest najważniejszym aspektem mojego życia – zdjęcie, które ma dla mnie znaczenie, pokazuje moją ciężką pracę. Lecz ono nie wzbudza takiego zainteresowania, jak to z basenu.
Takie fotografie z basenu w tobie samej pokazują jedną rzecz. Dowód na twoją przemianę pod kątem pewności siebie. Lata pracy nad mentalnością.
Zdecydowanie. Jak wiadomo, na ważenie trzeba wyjść w bieliźnie. Pamiętam, że przed swoim zawodowym debiutem wstydziłam się rozebrać aż do tego stopnia. Na szczęście, moja rywalka była z wyższej kategorii wagowej, więc na ważenie mogłam wyjść w ubraniu, bo i tak miałam do niej spory zapas wagi. Podobnie było, kiedy na pojedynku miałam mieć top sportowy z odkrytym brzuchem. To mnie bardzo krępowało. Ale z czasem się przełamałam.
Mieliśmy się spotkać dzień wcześniej, ale akurat byłaś w Warszawie po paszport. To znaczy, że UFC już powoli ponownie cię woła do oktagonu?
Jeszcze nie. W tym przypadku musiałam odebrać paszport, bo do USA mam wystawioną wizę pracowniczą. Moja skończyła się akurat na początku września i UFC automatycznie mi ją przedłużyło. Ale w Stanach Zjednoczonych nie mogli mi jej wkleić do paszportu, stąd musiałam to zrobić dopiero w Polsce. Jeżeli zaś chodzi o orientacyjną datę mojej kolejnej walki, planuję powrót na kwiecień następnego roku. Oczywiście, jak na razie nie znam swojej następnej rywalki.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o MMA: