13 października, 8 dni do meczu Śląska Wrocław z Legią Warszawa. W okolicach południa podchodzę do kasy przy ulicy Oporowskiej z zamiarem kupna biletu, ale słyszę coś, czego w tym miejscu – zdaje się – nie wypowiadano od wieków: „Przykro nam, wyprzedane”. Do Wrocławia nie przyjeżdżała światowa gwiazda muzyki. Nie wpadał z Miami na sparing Leo Messi, nie organizowano tutaj finału Ligi Mistrzów. A więc powiedzieć, że byłem zdziwiony, to powiedzieć zdecydowanie za mało.
Widok wypełnionego po brzegi wrocławskiego 40-tysięcznika, na którym regularnie rozgrywane są mecze piłki nożnej, to rzadkość od momentu jego wybudowania. Dodając fakt zapaści sportowej WKS-u w ostatnich latach, trudno było sobie wyobrazić, że akurat w tym sezonie padnie taki rekord frekwencji na trybunach. Ale stało się.
Wywiesić tabliczkę „sold out” na tak duży stadion w meczu ligowym w 12. kolejce sezonu? To duży sukces całego klubu. Od działu marketingowego, przez piłkarzy, po dyrektora sportowego oraz trenerów. I nie przesadzam. Pochwały są absolutnie zasadne. Przecież jeszcze pół roku temu Śląsk zastanawiał się, czy w ogóle będzie dalej występował w rozgrywkach Ekstraklasy, ale od wakacji zajmuje miejsce na podium i broni najwyższego stopnia przed topowymi zespołami. Ta metamorfoza WKS-u jest doprawdy niesamowita, a wraz z dzisiejszym świętem na stadionie nabrała rumieńców. Nic tak bowiem nie podkreśla dobrego klimatu wokół konkretnego klubu jak to, co wydarzyło się we Wrocławiu.
W mieście wróciła moda na Śląsk
Gdy przybyłem na stadion, najpierw przeszedłem się po kilku sektorach i połapałem kibiców w różnym wieku, pytając na przykład: „Jak podoba wam się Śląsk? Często przychodzicie na mecze?”. Wśród odpowiedzi dominowały dwie opinie [sparafrazowane]:
1. Jesteśmy po raz pierwszy, wcześniej Śląsk źle się kojarzył, słyszeliśmy, że nie warto przychodzić.
2. Przychodzimy raczej tylko na „większe mecze”, wtedy jest fajniejsza atmosfera, stadion bardziej żyje.
W ciekawych słowach do tego, co dzieje się ostatnio wokół Śląska, odniósł się starszy pan z sektora najbardziej zagorzałych kibiców. Oczywiście od stóp do głów ubrany w zielone barwy, powiedział: „Proszę to zamieścić w artykule. Kibicuję im od 50 lat, ale takich magików jak Magiera nie było wielu. Proszę to napisać. On odmienił ten zespół. Dziś nawet mój syn, który zupełnie nie interesuje się piłką, chciał tutaj ze mną przyjść”.
Inny kibic, przedstawiciel zdecydowanie młodszego pokolenia: „Wcześniej chodziło się na Śląsk z chłopakami, bo trzeba było, bo barwy, wiadomo. Ale teraz to przyjemność. Można napić się piwka, wspierać chłopaków i obejrzeć dobry mecz”.
Jedna z wielu par: „Nigdy nie byliśmy na żadnym meczu piłki nożnej. We Wrocławiu mieszkamy od kilku lat, ale nie zdarzyło się. Znajomi mówili, że szczególnie teraz warto spróbować”.
Najpewniej wielu ludzi albo odwiedziło dzisiaj stadion po raz pierwszy od dawna, albo zaliczyło na nim swój debiut. I szczerze mówiąc, akurat ta grupa lepszego momentu wybrać sobie nie mogła. Wśród prawie 40 tysięcy widzów nie powinno być żadnego, który żałowałby pójścia na Legię. Śląsk rozgromił ją 4:0, zagrał efektowny i efektywny futbol, a więc nie tylko pod względem frekwencji ten dzień przejdzie do historii. Wrocławianie nie strzelili tylu bramek legionistom od ponad 20 lat. To mówi samo za siebie.
39 583 kibiców na Legii – rekord, który powinien się powtórzyć
Jako dziennikarz chodzę na mecze Śląska od 2019 roku. W tym czasie naprawdę niewiele było spotkań, w których kibice mogli ponieść piłkarzy swoją obecnością. Rzecz jasna, derby z Zagłębiem Lubin czy przyjazdy Legii lub Lecha zawsze znacznie zwiększały frekwencję, ale czegoś takiego jak dziś po prostu nie pamiętam.
Atmosfera była genialna. To był tego typu wieczór, przez który dzieciaki zakochują się w futbolu. Starsi bywalcy w gronie wrocławskich dziennikarzy stwierdzili wręcz, że tak magicznych chwil na tym stadionie nie było nigdy. Sam Jacek Magiera na konferencji pomeczowej powiedział wprost: – To chyba najwspanialszy wieczór w historii tego stadionu dla kibiców Śląska.
Mówiąc to, trener Śląska raczej nie miał zamiaru nikomu się przypodobać, zresztą prawdopodobnie nie jest daleko od prawdy. A to może być dopiero początek, bo w obecnych okolicznościach odlotem nie byłoby założenie, że jeszcze w tym sezonie, a może nawet w tym roku, wrocławski stadion ponownie uda się zapełnić pod korek. Jak usłyszeliśmy, w klubie na to liczą. Do Wrocławia przed świętami przyjedzie choćby Raków, co spokojnie już teraz zapowiada się jako spotkanie z najwyższej półki, na które powinno przyjść przynajmniej 30 tysięcy ludzi.
Pewne jest jedno: im dłużej WKS będzie utrzymywać się na topie, tym bardziej cały Wrocław będzie cieszył się futbolem i tłumnie przybywał na mecze. Tego brakowało szczególnie w poprzednich dwóch sezonach, ale patrząc na czyste liczby, obecne realia są zupełnie inne. Dość powiedzieć, że po sześciu meczach u siebie Śląsk ma średnią 22 418 widzów. Wcześniej najwyższą było 17 110 z mistrzowskiego sezonu 2011/2012. Właśnie wtedy, konkretnie w 2011 roku, udało się wypełnić stadion w starciach z Lechią Gdańsk i Wisłą Kraków. Od tamtej pory nie udało się tego dokonać. Oczywiście aż do dzisiaj.
Baw się jak Erik Exposito
Warto było przyjść dziś na stadion Śląska, to już wiecie. Ale warstwa sportowa warstwą sportową – swoje zrobiły również wydarzenia, które oko telewizyjnej kamery nie mogło uchwycić. Zaczynając od imponujących opraw kibiców gospodarzy, a kończąc na Eriku Exposito, który kilkanaście minut po ostatnim gwizdku sędziego wparował na młyn, zaczął bić w bębny i śpiewać razem z fanami. Sami przyznacie: niecodzienne zjawisko jak na polskie standardy.
Kolejnym fajnym punktem „programu” (bardziej dla dziennikarzy) była konferencja prasowa trenerów, którzy stworzyli dzisiaj kilka zapadających w pamięć cytatów. Najpierw Kosta Runjaić: – Po dobrych 16 miesiącach zaczęliśmy grać gównianie. Tłumacz trenera Legii zaśmiał się pod nosem, a za nim cała sala, bo dosłownie angielskiego „shitty” nie przetłumaczył. – Czy pan zwariował? – w pewnym momencie zapytał Runjaić jednego z dziennikarzy, gdy ten spytał go o zmianę mikrocyklu po kolejnej porażce.
Potem na salę wszedł Jacek Magiera. Trener Śląska nie odmówił sobie wyciągnięcia małej anegdoty, która będzie mogła kojarzyć się tylko z tym meczem: – W klubie mieliśmy obiad. Stałem dzisiaj w kolejce po rosół, Patryk Janasik był przede mną. Powiedział „trenerze, śmiało”. Ja też powiedziałem „śmiało”, ale w szatni przed meczem z Legią. Odprawa była krótka. Nikogo nie trzeba było dodatkowo mobilizować.
Tak samo nikogo we Wrocławiu chyba nie będzie już trzeba mobilizować do pójścia na stadion. Jeśli dalej tak pójdzie, ten sezon będzie rekordowy dla piłkarskiej części społeczeństwa w tym regionie Polski. Mecz z Legią może być ostatecznym przełomem.
WIĘCEJ O ŚLĄSKU WROCŁAW:
Fot. własne