Odkąd przed jedenastoma laty zadebiutował w Ekstraklasie, najdłużej zniknął z niej na trochę ponad rok. Żaden trener z karuzeli nie miał w tym czasie tak krótkich przerw od pracy w najwyższej polskiej lidze. Zamienienie Kazimierza Moskala na Piotra Stokowca na pewno nie doda ŁKS-owi popularności, choć szans na utrzymanie chyba tak. Dla doświadczonego trenera to też będzie jednak pierwsza od lat walka o zawodowe być albo nie być na tym poziomie.
Terminu „trener z karuzeli” używa się często, ale kryteria wejścia do tego grona nie są precyzyjnie określone. Chodzi oczywiście o dyżurne nazwiska, sprawiające wrażenie, że są w lidze od zawsze, wszędzie już były i dokładnie wiadomo, czego można po nich się spodziewać. Czyli kompletne przeciwieństwo panującej od kilku lat mody na trenerów świeżych, nowych, niezgranych i nieznanych, którzy dopiero rozpoczynają pracę na tym poziomie.
Ponad połowa trenerskiej stawki w polskiej lidze prowadzi właśnie swój pierwszy ekstraklasowy klub. Jacek Magiera, Aleksandar Vuković i Kosta Runjaić drugi. Kamil Kiereś trzeci, ale on w ciągu dwunastu lat od debiutu uzbierał raptem 120 meczów w elicie. Raczej trudno go uznać za dyżurnego kandydata przy każdej zmianie trenerskiej w najwyższej lidze. Pierwszą pracę dostał w GKS-ie Bełchatów, którego jest wychowankiem. Drugą musiał sobie sam wywalczyć, wprowadzając Górnik Łęczna z II ligi do Ekstraklasy. Dopiero w Mielcu został zatrudniony zwyczajnie jako jeden z wielu kandydatów. Wciąż jednak w Ekstraklasie poprowadził zespoły w mniejszej liczbie meczów niż w niższych ligach.
DZIEWIĘCIU TRENERÓW Z KARUZELI
Wydaje się, że dość uczciwe byłoby umowne postawienie granic karuzeli trenerskiej na poziomie przynajmniej czterech ekstraklasowych klubów i 150 poprowadzonych meczów. W ten sposób w XXI wieku wyłania się dziewiętnastu trenerów z karuzeli, z tym że blisko połowa już raczej definitywnie zakończyła kariery (Orest Lenczyk, Franciszek Smuda, Bogusław Kaczmarek, Mirosław Jabłoński, Jan Żurek, Dariusz Wdowczyk czy Stefan Majewski). Kilku innych nie zakończyło trenerskiej aktywności, ale prawdopodobnie bezpowrotnie wypadło z grona dyżurnych kandydatów przy każdej zmianie (Mariusz Rumak, Ryszard Wieczorek). Niejasny jest status Adama Nawałki, teoretycznie wciąż mającego mocne nazwisko, ale w praktyce już 65-letniego i nieaktywnego od czterech i pół roku. Wychodzi więc, że prawdziwych trenerów z karuzeli jest w Polsce dziewięciu: Waldemar Fornalik, Jan Urban, Czesław Michniewicz, Leszek Ojrzyński, Marcin Brosz, Jacek Zieliński, Piotr Stokowiec, Maciej Skorża i Michał Probierz. Lekko luzując kryteria, można jeszcze ewentualnie doliczyć do tego grona Kazimierza Moskala (cztery ekstraklasowe kluby, ale tylko 134 mecze) czy Macieja Bartoszka (cztery kluby, 107 meczów).
Jakkolwiek spojrzeć, grono nie jest jednak szerokie. Zwłaszcza że trenerzy z karuzeli czasem świadomie starają się z niej wysiąść, próbując zrobić karierę zagraniczną, albo nabrać dystansu do ligowej młócki poprzez pracę w federacji. Z finałowej dziewiątki Michniewicz i Probierz prowadzili najpierw kadrę U-21, a później seniorską reprezentację, której selekcjonerem był też Fornalik, a Marcin Brosz pracował z drużyną narodową U-19. Skorża pracował za granicą zarówno z reprezentacją, jak i klubem, a Michniewicz i Urban tylko z klubami. To wszystko sprawia, że przypadki Stokowca, Zielińskiego i Ojrzyńskiego należy uznać za wyjątkowe. Bo oni nie tylko od dawna pracują w Ekstraklasie, nie tylko byli w wielu miejscach, ale też rzadziej niż inni z niej znikali. Zieliński po 2007 roku, gdy zatrudniła go Odra Wodzisław, przepracował w innej lidze niż Ekstraklasa (czyli w I lidze) tylko dziewięć meczów. Ojrzyński zmienił poziom rozgrywkowy tylko na szesnaście spotkań z Koroną, a Stokowiec na jeden sezon z Zagłębiem. Jako że miało to miejsce już osiem lat temu, należy go uznać za trenera, który ekstremalnie mocno wrósł w Ekstraklasę.
NAJKRÓTSZA NAJDŁUŻSZA PRZERWA
Zwłaszcza że okienka nieobecności, pomiędzy kolejnymi posadami, też miał wyjątkowo krótkie. Najdłuższy okres bez Stokowca w Ekstraklasie to 413 dni, od spadku do awansu z Zagłębiem. Później przeskok między posadami zajmował mu zawsze mniej niż rok. Najdłużej czekał po ostatnim zwolnieniu z Lubina. Zanim podjął pracę w ŁKS-ie, minęło ponad jedenaście miesięcy. To jednak i tak lepiej niż w przypadku pozostałych kolegów z karuzeli. Zieliński pomiędzy Arką a Cracovią miał dwa lata przerwy. Fornalik, ze względu na pracę w kadrze, zniknął z ligi na ponad dwa lata. Michniewicza nie ma już dwa lata, Probierza prawie dwa, Skorży półtora roku, Brosza dwa i pół. Urban pomiędzy Śląskiem Wrocław a Górnikiem miał ponad trzy lata przerwy. Najbliżej Stokowca jest jego kolega ze studiów Ojrzyński, którego najdłuższa nieobecność pomiędzy zwolnieniem ze Stali Mielec a powrotem do Ekstraklasy po awansie z Koroną Kielce trwała 463 dni. To wszystko prowadzi do wniosku, że Stokowca można określić jako najbardziej „karuzelowego” trenera z karuzeli. Od debiutanckiego sezonu 2012/13 uczestniczył w jedenastu na dwanaście w tym czasie rozegranych sezonów Ekstraklasy. Już od ponad jedenastu lat jest zawsze w centrum wydarzeń najwyższej polskiej ligi.
Jak w przypadku piłkarzy, u których odpowiednikiem „trenera z karuzeli” jest „solidny ligowiec”, czasem zbyt łatwo dyskredytuje się zdobywane przez lata doświadczenia i umiejętność radzenia sobie w różnych środowiskach. Spośród kilkudziesięciu trenerów, którzy przewijają się przez Ekstraklasę w każdym sezonie, na palcach obu rąk można policzyć takich, na których zawsze jest moda. I zwykle to nie jest przypadek. Rynek piłkarski nie jest doskonały w weryfikowaniu trenerów, ale długofalowo jednak zwykle utrzymują się na nim ci, którzy pracują najlepiej. Spośród trenerów, z którymi rywalizował w debiutanckim sezonie, Stokowiec spotka dziś w lidze tylko trzech – Zielińskiego, Urbana i Kieresia. Sama lista nazwisk z sezonu 2012/13 pokazuje, że minęła epoka. Wówczas w Ekstraklasie pracowali m.in. Stanislav Levy, Orest Lenczyk, Tomasz Kulawik, Bogusław Kaczmarek, Tomasz Hajto, Robert Kasperczyk, Marcin Sasal czy Dariusz Kubicki. Do ponad 300 poprowadzonych meczów w lidze przez wciąż ledwie 51-letniego Stokowca należy więc mieć szacunek.
PR-OWE RYZYKO BENIAMINKA
Jednocześnie jednak zatrudnienie go jest ze strony ŁKS-u podwójnie ryzykowne PR-owo. Po pierwsze, już samo zwolnienie Kazimierza Moskala zdaniem wielu można odczytywać jako niewdzięczność klubu wobec trenera, który osiągnął nieplanowany sukces. Po drugie, rynek wygląda obecnie tak, że zatrudnienie Stokowca niemal w każdym miejscu spotkałoby się z umiarkowanie chłodnym przyjęciem. To trener mający spory negatywny elektorat, podsycany w dużej mierze przez otwarcie krytykujących go byłych piłkarzy. Wizerunkowo nie pomogło mu na pewno to, jaka atmosfera towarzyszyła jego ostatnim tygodniom w Zagłębiu Lubin. W miejscach, w których był, raczej nie kojarzył się z efektowną, przyjemną do oglądania piłką. Bazował na popełnianiu jak najmniejszej liczby błędów i wykorzystywaniu pomyłek przeciwnika, często niespecjalnie je prowokując.
Patrząc na pięć jego dotychczasowych trenerskich epizodów, trzy można uznać za udane, a dwa za niepowodzenia. Zdecydowanie pozytywny był jego czas w upadającej Polonii Warszawa, który pozwolił mu się wybić w zawodzie. Pierwszy pobyt w Zagłębiu, rozpoczęty nieuniknionym spadkiem, ale później związany z pewnym awansem i podium w roli beniaminka, potwierdził jego markę. Podobnie jak czas spędzony w Gdańsku, gdzie zaczął od walki o utrzymanie, by przejść do walki o mistrzostwo i wsadzić do gabloty dwa trofea. Były też jednak bezbarwne miesiące spędzone w Białymstoku i rok trudnej walki o utrzymanie w Lubinie, gdy za drugim razem nie był w stanie na stałe wprowadzić zespołu na dobre tory. Trzy jednoznacznie pozytywne posady i dwa przeciętne, ale niezwieńczone żadną katastrofą, można by uznać za umiarkowanie dobry wynik. Gorzej jest jednak, gdy rozbije się całą pracę Stokowca na poszczególne sezony.
TRENER STANÓW ŚREDNICH
Tak, nowy trener ŁKS-u dwa razy w karierze kończył ligę na podium z klubami, które były w tych rejonach tabeli nieoczywiste, ale tylko w przypadku Zagłębia był to niekwestionowany sukces. Podium z Lechią miało już smak zmarnowanej szansy, skoro przez większość ówczesnego sezonu gdańszczanie pruli po mistrzostwo, o które mieli się bić z Legią, ale kompletnie nie dali rady na finiszu, z czego skorzystał Piast Gliwice. Tak, trzecie miejsce z Lechią to dobry wynik, lecz jednocześnie w tamtych okolicznościach, wcale nie budził wielkiego entuzjazmu. Szóste miejsce ze schyłkową Polonią to sukces bez żadnego „ale”. Minęło już jednak od tamtego czasu bardzo wiele czasu. Dwa z trzech najlepszych sezonów Stokowca w Ekstraklasie przypadły na jego pierwsze trzy lata w Ekstraklasie.
Pozostałe zajmowane przez niego miejsca kręcą się głównie w okolicach środka tabeli – dwa razy siódme, raz ósme, dziewiąte, dziesiąte, dwa trzynaste i raz piętnaste. Mediana wszystkich sezonów Stokowca daje jego drużynom ósme miejsce. Kiedyś o Dieterze Heckingu, byłym trenerze Wolfsburga czy Borussii Moenchengladbach, mówiło się w Niemczech, że każdą drużynę Bundesligi byłby w stanie doprowadzić do siódmego miejsca, co było zarówno komplementem, jak i lekką szpilką. Wydaje się, że do Stokowca można by uknuć podobny bon mot.
BRAK WPŁYWOWYCH AMBASADORÓW
Jego problem to brak na mapie polskiej ligi jednego miejsca, w którym mówiłoby się o nim jednoznacznie pozytywnie i wspominało jako bohatera, jak Probierz ma z Białymstokiem, Zieliński z Cracovią, a Fornalik z Chorzowem czy Gliwicami. Jego problem też to brak wpływowego wysokiej klasy piłkarza, który o współpracy z nim wypowiadałby się na tyle pozytywnie, by zrównoważyć wszystkie negatywne opinie. Debiutował u niego Krzysztof Piątek, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że za odkrywców jego talentu uchodzą bardziej Zieliński czy Probierz, którzy oszlifowali go w Cracovii i przygotowali do zagranicznego transferu.
Choć Stokowiec wszędzie, gdzie był, wprowadzał wielu młodych, żaden nie zrobił jeszcze na tyle spektakularnej kariery, by jego przypadek działał na wyobraźnię. Wprowadzenie do Ekstraklasy Jakuba Kałuzińskiego, Jarosława Jacha, Jarosława Kubickiego, Tomasza Makowskiego czy Kacpra Urbańskiego, to trochę za mało, by posłużyć w dyskusji o trenerskich kompetencjach Stokowca jako mocny argument. Wciąż najsilniejsze skojarzenie ze Stokowcem to rozwój Pawła Wszołka i Łukasza Teodorczyka w jego Polonii sprzed jedenastu lat.
Z trofeami też jest problem, bo z dziewiątki tworzącej umowną karuzelę trenerską, piątka była już kiedyś mistrzami Polski i to niekoniecznie prowadząc Legię czy Lecha. Zresztą, to, że nie dano mu do poprowadzenia żadnej z najsilniejszych polskich drużyn, też daje do myślenia. Probierz też nie był mistrzem, ale jednak dostał reprezentację. Stokowiec wypada pod względem gabloty lepiej od Brosza i Ojrzyńskiego, lecz na tle pozostałych trenerów już nie tak dobrze. Nie przemawia też za nim żadna spektakularna kampania pucharowa. Miała szansę taką być ta, którą prowadził z Zagłębiem, eliminując Partizan Belgrad, ale SonderjyskE, na którym przygoda się zakończyła, to zbyt mało działający na wyobraźnię klub, by w świecie przebił się przekaz o Stokowcu jako trenerze, który potrafił powojować w Europie.
Powstaje więc obraz trenera, który zwykle jest w lidze, ale nie kojarzy się ani ze spektakularnymi sukcesami, ani z niezapomnianymi widowiskami europejskimi, nie ma łatki speca od szlifowania talentów, ani trenera, którego futbol dobrze się ogląda. Za to ma takiego, który od czasu do czasu obrywa od któregoś z byłych zawodników. On sam zgrabnie z tego wybrnął cytatem z zupą pomidorową i w wielu przypadkach konfliktów personalnych to jemu można przyznać rację jako strażnikowi odpowiednich standardów. Ale mimo to, na rynku zaczęła mu towarzyszyć pewna podejrzliwość, która kazała wątpić, czy w ogóle dostanie teraz pracę w Ekstraklasie. I która kazała mu obniżyć pułap, na którym pracuje. Po raz pierwszy od jedenastu lat znów będzie pracował w klubie, w którym sukcesem będzie przetrwanie w jakikolwiek sposób wśród najlepszych.
UTRZYMANIE WSZELKIMI SPOSOBAMI
To jednak dla Stokowca ciekawa szansa, by odświeżyć wspomnienie o jego umiejętnościach. Obejmuje zespół w powszechnym przekonaniu należący do najsłabszych kadrowo w lidze. Drużynę, która nie dawała ostatnio żadnych widoków na utrzymanie i która zmierza prostą drogą do spadku. Do tego wchodzi do zespołu, który lubił i szanował poprzedniego trenera. Jednocześnie jednak wchodzi do drużyny, która wciąż ma do rozegrania 23 kolejki, czyli zdecydowaną większość sezonu i która do bezpiecznego miejsca traci ledwie trzy punkty. To nie przypadek pierwszego Zagłębia, gdy nie dało się już nic uratować, czy nawet Lechii, gdzie pracę rozpoczynał już dawno po przespanej przez klub zimie. Tu wciąż ma czas i wszelkie warunki, by udowodnić, że dysponuje na tyle dobrym warsztatem, że nawet tak słabo wyglądający zespół jest w stanie doprowadzić do utrzymania.
Kiedy Stokowiec prawie dwa lata temu obejmował Zagłębie po Dariuszu Żurawiu, wychyliłem się przez okno, pisząc na Twitterze, że lubinian można przestać traktować jako kandydata do spadku. Prognoza ostatecznie się obroniła, ale w sposób znacznie bardziej nerwowy, niż się spodziewałem. Miałem jednak silne przekonanie, że są w lidze trenerzy, którzy gwarantują pewne minimum przyzwoitości i, pracując w danym miejscu przez kilka miesięcy, na pewno nie spadną z ligi. Stokowca zdecydowanie zaliczyłbym do tego grona. ŁKS wygląda na tyle słabo, a na horyzoncie nie widać oczywistego kandydata, którego można by wciągnąć pod powierzchnię, że tym razem na taką odwagę się nie zdecyduję. Mam jednak poczucie, że, podejmując niepopularną decyzję o zastąpieniu Moskala Stokowcem, beniaminek jednak zwiększył swoje szanse na utrzymanie.
W kadrze ŁKS-u brakuje piłkarzy, o których można by z pełnym przekonaniem powiedzieć, że przynależą do Ekstraklasy i jeśli nie w Łodzi, graliby w niej gdzie indziej. Stokowiec wciąż jeszcze zalicza się natomiast do grona trenerów jednoznacznie ekstraklasowych. Dla niego jednak objęcie ŁKS-u to też gra o wielką stawkę. Ewentualny spadek potwierdzi, że jego kariera od kilku lat znajduje się na równi pochyłej. Utrzymanie w lidze będzie oznaczać utrzymanie się na karuzeli. Był już w ostatnich latach w Polsce przypadek trenera, który startował z wysokiego pułapu, a potem, nie chcąc wypaść z Ekstraklasy, musiał się chwytać każdej szansy. Stokowiec jest dziś w takim momencie jak Czesław Michniewicz, gdy (w debiutanckim sezonie Stokowca w lidze) przyjmował propozycję ze skazanego na spadek Podbeskidzia Bielsko-Biała. Utrzymał je w lidze, a jego kariera znów ruszyła w górę. W tym sensie kibice ŁKS-u mogą być spokojni: ich nowy trener na pewno nie podejdzie do zadania ze zblazowaniem rutyniarza, który znalazł sobie kolejną posadkę. Mimo jego bogatego doświadczenia, dla niego to też będzie pierwsza od lat walka o zawodowe być albo nie być na tym poziomie.
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- Dominguez, Amaral, Destan, Mladenović i reszta. Odeszli z Ekstraklasy i jak sobie radzą?
- Kacper Kostorz: Liczę na dłuższy pobyt w Holandii, ale już w Eredivisie
- Moskal i ŁKS. Czy warto zwolnić trenera, który na to nie zasługuje?
- Podstawski: – Gdybym wiedział, co mnie czeka, zostałbym w Ekstraklasie
Fot. FotoPyk