Reklama

Moskal i ŁKS. Czy warto zwolnić trenera, który na to nie zasługuje?

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

14 października 2023, 13:05 • 13 min czytania 16 komentarzy

Sezon 2019/20: Kazimierz Moskal po przejęciu pierwszoligowego ŁKS-u i zrobieniu awansu ponad stan nie dokańcza sezonu w Ekstraklasie. Sezon 2023/24: Kazimierz Moskal po przejęciu pierwszoligowego ŁKS-u i zrobieniu awansu ponad stan nie dokańcza sezonu w Ekstraklasie. Znowu zastanawiamy się, czy kolejny trener padł ofiarą swojego sukcesu.

Moskal i ŁKS. Czy warto zwolnić trenera, który na to nie zasługuje?

Kazimierz Moskal w ŁKS-ie

Mamy właściciela klubu, który kiedyś uchodził za rozsądnego, a ostatnio powiela szereg schematów charakterystycznych dla polskiej myśli działaczowskiej. Mamy dyrektora sportowego, który trafia z co piątym transferem i nie pomaga ani w pierwszej lidze, ani w Ekstraklasie. Mamy też trenera, który zrobił awans, gdy już nikt na niego nie liczył, z niegotową drużyną, ze słabą kadrą, zwyczajnie ponad stan. I to on przypłacił głową za słaby start. To on został wskazany palcem jako winny i rzucony na pożarcie.

Awans ponad stan

Wróćmy do 2019 roku. ŁKS jest jeszcze oazą cierpliwości i spokoju. Władze klubu powtarzają, że wolą zlecieć z Moskalem niż gasić pożar z kimś innym. Potem przychodzi spadek. Po spadku konkretna sodówka. Uderza ona do głów kierujących klubem, którzy zaczynają życie na kredycie.

Świadomie wydają więcej niż mają. Świadomie przepłacają piłkarzy, którzy mają dać natychmiastowy awans. Awans z kolei ma zbilansować podjęte ryzyko. Taki myk. Trochę stresu i wracamy do punktu wyjścia w Ekstraklasie. Zawodnicy z nazwiskami podpisują kontrakty na ekstraklasowych warunkach. Rygaard ma pobierać 20 tysięcy euro miesięcznie przez 3,5 roku. Ricardinho nieco mniej: około 65 tysięcy złotych na miesiąc. W pierwszej lidze to fortuna. Ale ŁKS w pierwszej lidze tylko jedną nogą. Zaraz znowu Canal+ i wielka transza. 

Pierwszy sezon? Fiasko. Drugi sezon? Fiasko. Nie udaje się awansować. Klubowe finanse stają się ruiną. Nie ma płynności. Najlepiej zarabiający piłkarze, właśnie Rygaard czy Ricardinho, rozwiązują umowy z winy klubu. ŁKS doprowadza do sytuacji, w której traci zawodników i jeszcze musi im płacić. FIFA wydaje zakaz transferowy. Trenerzy są raptownie zwalniani. Rozsądny i otwarty dotąd prezes Tomasz Salski zaczyna być kojarzony z kłamstewkami i obietnicami bez pokrycia. Poukładany klub z idealistycznym pomysłem na siebie nagle zamienia się w jeden wielki bałagan. 

Reklama

Reprezentacja Polski w FUKSIARZU. Sprawdź ofertę naszego partnera! 

To właśnie wtedy do ŁKS-u wraca Moskal. Na trzeci sezon w pierwszej lidze. Klub przestaje już żyć ponad stan. Gdyby dalej funkcjonował w ten sposób, zmiotłoby go z powierzchni ziemi. Trener słyszy, że może spokojnie budować zespół i za rok zaatakować czołówkę. Dobrze, by trochę odchudził kadrę. Najbliższy sezon ma być przejściowy i przygotowujący. Awans? Nikt nie stawia takiego celu. Spróbujemy za rok, jeśli się odkujemy. Moskal wspomina w wywiadzie Weszło, że jeszcze na początku pracy czuje w klubie niepotrzebne ciśnienie na Ekstraklasę, które szybko mija, gdy przegrywa na inaugurację ligi z GKS-em Katowice. Jakkolwiek to brzmi, ta porażka robi łódzkiemu zespołowi dużo dobrego. Wszyscy drastycznie obniżają swoje oczekiwania. Pojawia się komfort pracy.

Dzieje się też w pionie sportowym. Krzysztofa Przytułę zastępuje przed sezonem Janusz Dziedzic. Jego transfery, jak już wspomnieliśmy, nie podsycają ciśnienia i oczekiwań. Po porażce z GKS-em następuje momentalne odbicie. I potem już leci.

Jest awans.

Z pierwszego miejsca.

Z kadrą, która miała być za słaba na czołówkę pierwszej ligi. Wbrew logice i możliwościom. Ponad stan, zupełnie jak w 2019 roku. Gdyby Moskal po prostu punktował zgodnie z potencjałem drużyny, albo może nawet ciut lepiej, to skończyłby w środku tabeli, może w barażach. A on wygrał ligę. Osiągnął o wiele więcej niż powinien. ŁKS przez dwa sezony topił pieniądze, by jak najszybciej wrócić do elity. Wystarczyło zatrudnić Moskala. A teraz to on jest rzucony na pożarcie.

Reklama

Ludzkie spojrzenie: ofiara sukcesu

Jeśli spojrzymy na pożegnanie Moskala ze strony ludzkiej, możemy wyciągnąć tylko jeden wniosek: nie zasłużył. Bardzo nie zasłużył. Został potraktowany w oburzający sposób. Toczyliśmy tę dyskusję już nieraz. Doskonale znamy te argumenty.

„Bo co on ma niby ugrać z taką kadrą? Ma piłkarzy na osiemnaste miejsce, to zajmuje osiemnaste miejsce”.
„Gdyby zeszły sezon zakończył na siódmym miejscu, to wciąż miałby niezagrożoną posadkę”.
„Zasłużonemu trenerowi z czystej przyzwoitości wypada dać szansę na wyjście z kryzysu”.
„Trener, który w maju jest noszony na rękach, nie może już w październiku się nie nadawać”.

Oceńmy transfery Janusza Dziedzica. Awans był wynikiem ponad stan, co oznacza, że wywalczyła go drużyna, która nie jest do końca gotowa do gry na wyższym poziomie. Wzmocnienie jej to warunek konieczny, by myśleć o piętnastym miejscu w lidze.

Letnie ruchy…

Michał Mokrzycki – błyszczał w pierwszej lidze, wykupiony latem, po awansie co najwyżej poprawny, ale trudno też się czepiać.
Jakub Letniowski – mizeria, jeszcze bez dobrego meczu.
Engjell Hoti – przygwiazdorzył z Pogonią, przydzbanił z Jagiellonią, niewiele wnosi.
Adrien Louveau – nie jest parodystą, ale też nie podnosi poziomu.
Marcin Flis – OK.
Kay Tejan – coś w sobie ma, jeszcze odpali.
Dani Ramirez – po przejściach, nie błyszczy.
Adrian Małachowski – ciężko stwierdzić.
Levent Gülen – furory raczej nie zrobi.
Piotr Głowacki – póki co przeciętny.
Anton Fase – póki co rola drugoplanowa.

Na plus: Tejan, choć trochę na siłę, bo to typ napastnika, który kiwnie dwóch a potem straci głowę z nadmiaru opcji. Ramirez, bo głupotą byłoby nie dać mu szansy. No i Flis. Za wiosnę dodatkowo Mokrzycki. Reszta jest przezroczysta lub wciąż niegotowa. W zeszłym sezonie Dziedzic miał jeszcze gorszą serię. Wypalił tylko wspomniany Mokrzycki. Poza tym albo skład węgla i papy (Balongo, Spremo, Biel, Kort, Ochronczuk), albo średniacy (Glapka, Śliwa, Tutyskinas). Realia budżetowe ŁKS-u są trudne, ale nie tłumaczą aż tak niskiej skuteczności. Choćbyśmy przesiedzieli dzień i noc, trzech gorszych personalnie zespołów w tej lidze nie znajdziemy. 

To nie wina Moskala.

Jak zwykle można uciec do przesady i absurdu. Nie od dziś wiadomo, że najlepiej pracować średnio, a mądry trener to ten, który się nie wychyla. Najlepiej, gdy unika złych momentów, bo one mogą go pogrążyć, ale też nie pozwala sobie na zbyt dobre, bo one również zwiastują kłopoty. Mądrze jest sabotować. Wygrywasz zbyt łatwo, wpuszczaj rezerwy. Masz dużo punktów, poluzuj piłkarzom. Inaczej zawiesisz poprzeczkę oczekiwań na poziomie, do którego później nie doskoczysz.

Od Moskala, który dopiero co zrobił wynik ponad stan w pierwszej lidze, oczekiwało się, by robił wynik ponad stan ponownie. Mógł zakończyć zeszły sezon na siódmym miejscu i mieć spokój. Działacze zgodnie uznaliby, że przebudowa idzie w dobrym kierunku. Przypominaliby sobie o cierpliwości i głowili się, jak posklejać budżet bez pieniędzy z Canal+. ŁKS atakowałby teraz czołówkę. Byłby właśnie na trzecim albo szóstym miejscu.

Moskal miałby pracę jeszcze na długie miesiące.

Ale wygłupił się zbyt dobrym wynikiem.

Zwolnienie Moskala: podejście pragmatyka

Bezduszny pragmatyk, myślący o sposobach na uratowanie ligi dla ŁKS-u, czytając wszystko powyższe spytałby: ale co z tego?

Gdy Leszek Ojrzyński awansował z Koroną do Ekstraklasy, w Kielcach byli przekonani, że będzie pracował przez długie lata. Nie dokończył nawet rundy. Też nie zasłużył na zwolnienie. Dał awans. Był sobą, Leszkiem Ojrzyńskim, czyli robił to, co robi od lat. Też miał w Kielcach historyczne zasługi, też wrócił do klubu po latach. Też mówiliśmy: żadna sensacja, że klub posiadający osiemnastą kadrę w lidze zajmuje osiemnaste miejsce.

Albo Piotr Tworek. Przejął malutki klubik z grzybem na ścianie, co nie jest stanem faktycznym, a nie hiperbolą. Awansował z nim do Ekstraklasy. Poprowadził do piątego miejsca. Napisał najpiękniejszą historię sezonu w polskiej piłce. Przyszedł kryzys. Wpadł w spiralę złych wyników. I co, tak już? Po paru meczach? Trudno się było nie oburzać i powstrzymywać od niecenzuralnych wiązanek w stronę działaczy Warty, gdy żegnały tak zasłużoną postać.

W Poznaniu nie chcieli czekać kolejnych dziesięciu kolejek, aż opinia publiczna uzna, że Tworek dostał już wystarczająco dużą liczbę szans, by można było go zwolnić bez powszechnego oburzenia. Oczywiście, że Tworek nie zasługiwał. Adam Majewski pewnie też nie zasługiwał na pożegnanie ze Stalą Mielec. A jednak ta nie miała skrupułów. Uznała, że to zwiększy jej szanse na utrzymanie się w lidze.

Stal nie żałuje. Kiereś uratował Ekstraklasę.
Warta nie żałuje. Szulczek to objawienie i dalej robi wyniki ponad stan.
Korona nie żałuje. Kuzera został rewelacją wiosny.

To często wybór pomiędzy zwolnieniem kogoś, kto nie zasłużył i bezradnym patrzeniem, jak spada się do pierwszej ligi, tłumacząc sobie jednocześnie, że nic więcej nie dało się zrobić. – U mnie nie gra się za zasługi – lubią mawiać trenerzy. Największym argumentem za pozostawieniem Moskala w ŁKS-ie było dziś to, że kilka miesięcy temu wywalczył awans. To jak granie w Lidze Mistrzów Nikoliciem (dla którego to nagroda za lepszą grę w lidze), a nie Prijoviciem (który bardziej pasuje do tych rozgrywek). To jak postawienie po awansie na tych, którzy wywalczyli promocję, bo przecież tak wypada. Ich sukces. Nie można im go zabierać.

Masz nie próbować zawracać z autostrady do spadku tylko dlatego, że wspólnie awansowaliście?

No nie wiem.

Niektórzy twierdzą, że Moskal nie wyciągnął wniosków i znowu grał to samo, co w sezonie 19/20. Zdecydowanie nie. Nie wiem czy w XXI wieku w polskiej lidze mieliśmy bardziej naiwny zespół niż tamten ŁKS. Słabszy? Z pewnością. Ale bardziej naiwny? Nie przypominam sobie. Piotr Stokowiec, nowy trener ŁKS-u, powiedział kiedyś: – Często odnoszę wrażenie, że polscy trenerzy są wsadzani do Fiata Punto i zmuszani do wygrania Rajdu Dakar.

Właśnie taki był tamten ŁKS. Z tą różnicą, że Moskala nikt nie zmuszał do wygrania Rajdu Dakar. On samemu ustalił sobie taki cel. Tamta drużyna nieustannie chciała rozgrywać od tyłu. Popełniała horrendalną liczbę strat w środku. Nieźle wyglądała w ataku, ale babole z tyłu wszystko niweczyły. W klubie ślepo wierzyli, że za żadne skarby świata nie powinno się zbaczać z obranej drogi. Gdy Moskal odszedł i liga wisiała na włosku, ŁKS sięgnął po Stawowego, czyli Moskala na sterydach. 

Mołdawia sprawi niespodziankę na Narodowym? Wysokie kursy FUKSIARZA! 

Dzisiejszy ŁKS to zupełnie nie ta liga. Nie przegrywa meczów przez zbyt ambitne podejście do rozgrywania piłki. Jest po prostu nieudolny i nie ma pomysłu. Zawodnicy prezentują niską jakość. Zespół z 19/20 miał po jedenastu kolejkach identyczną liczbę punktów, ale dwa razy więcej trafień (dwanaście do sześciu). Dziś w tych sześciu golach tylko trzy są z gry. Liderzy zawodzą. Ramirez jest przytłumiony. Pirulo znów cierpi na syndrom Ekstraklasy. Tejan przeplata świetne zagrania skrajnie nieudanymi. Poza młodym Bobkiem prawdopodobnie nic nie funkcjonuje tak, jak powinno. Ławka nie wysyła impulsów. Bilans bramek poraża. 6:22. Do tego sugestie Moskala na konferencjach prasowych, że zbliża się jego koniec, które sugerowało wywieszanie białej flagi…

Moskal wygrał dwa mecze. Oba dzięki bramkom w doliczonym czasie gry. Ani razu nie zbudował sobie spokojnej przewagi, z którą mógłby dotrwać do końcowego gwizdka. Był na prowadzeniu przez ledwie 77 minut. Z Rakowem powinien wygrać, lecz był nieskuteczny. Spotkanie z Jagą to irracjonalne szaleństwo. Derby były przyzwoite. W pozostałych spotkaniach ŁKS to drużyna bez jakichkolwiek atutów. Legia, Ruch, Puszcza, Warta, Cracovia, Radomiak. Co mecz, to dramat. Nie przeciwstawił się „Pasom”, które dostały od Pogoni 1:5. Radomiak rozjechał ich po pięciu meczach bez zwycięstwa w lidze i kompromitacji z trzecioligowcem w Pucharze. Nie wiem, czy Moskal wyciągnął wnioski. Wiemy, że to, co widzimy jesienią, to nieudolność, a nie zbyt naiwny pomysł, co mogliśmy mówić o ekipie z 19/20.

Mimo wszystko lepiej grać zbyt naiwnie niż zbyt nieudolnie.

Trener, który nie potrafi walczyć o utrzymanie?

Wychodzi na to, że ŁKS zaproponuje Kazimierzowi Moskalowi pracę w okolicach 2027 roku, gdy znów nie będzie wiedzieć, jak wrócić do elity. Wyobraźmy sobie ten moment. Moskal utrzymuje passę i awansuje z pierwszej ligi do Ekstraklasy już w pierwszym sezonie. A w Ekstraklasie, wiadomo. Kolejna gigantyczna klęska na horyzoncie. To byłoby jego piąte podejście do drużyny, która walczy tylko o utrzymanie. Dwa razy spadł (ŁKS, Sandecja). Raz prawie spadł (Zagłębie). Skończył przedostatni, ale akurat trafiło na sezon, gdy z ligi leciała tylko jedna drużyna. I raz zostawił drużynę na ostatnim miejscu w tabeli (ŁKS).

Mówimy, że Moskal nie zasłużył na zwolnienie po jedenastu kolejkach…

A gdyby iść krok dalej i rozstać się od razu po awansie?

Nie mówimy o awansie psim swędem, jak ten Marcina Kaczmarka z Widzewem, po którym RTS wymienił szkoleniowca. Ale o takim pełnoprawnym. W dobrym stylu, bez nerwówki, bez konfliktów. Okraszonym odważną i ofensywną piłką. W teorii wszystko jak z podręcznika do gry w piłkę, więc po co się żegnać? Skoro masz sukces, to wyciskaj go jak cytrynę.

Żyjemy w czasach specjalistów. Nawet sztaby trenerskie dzielimy na fachowców od motoryki, techniki, stałych fragmentów, strzałów, obron, nawet rzutów z autu. Jednocześnie zakładamy, że każdy pierwszy szkoleniowiec sprawdzi się we wszystkich warunkach. Dziwimy się, że Moskal, który rozjeżdża pierwszą ligę, nie ma pomysłu jak skutecznie walczyć o utrzymanie. Sami już nie wiemy, czy to dobry trener, czy niedobry. W maju był noszony na rękach. W październiku kopnięty w tyłek.

Może to po prostu trener, który specjalizuje się w prowadzeniu czołowych zespołów w lidze (jakiejkolwiek), w których z powodzeniem może wprowadzić swój ofensywny styl. Może jego metody kompletnie się nie sprawdzają, gdy ma grać z nożem na gardle. Może to kwestia stylu gry. Może doboru piłkarzy. Może charakteru. Może radzenia sobie z ciśnieniem. Nieistotne. Nie odnajduje się w tych realiach.

Walka o awans i walka o utrzymanie to przecież jak dwie różne dyscypliny sportu. Kiedy walczysz o awans, dysponujesz zazwyczaj jedną z najbardziej jakościowych kadr w stawce. Napędzasz się zwycięstwami i więcej ugrasz na ofensywnej piłce. Po awansie nagle okazuje się, że wszyscy wokół ciebie są szybsi, intensywniejsi i dokładniejsi. Przypominasz sobie, jak podnosić się po porażkach, a ofensywna piłka przynosi ci więcej kłopotów niż korzyści. Rzeczy, które sprawdzały się na zapleczu, mogą okazać się bezużyteczne w nowej rzeczywistości.

Moim zdaniem Kazimierzowi Moskalowi żyłoby się o wiele lepiej, gdyby pogodził się z tym, że nie potrafi walczyć o utrzymanie, ale jest niezłym trenerem, gdy może walczyć o czołowe lokaty. Prawdopodobnie jego kariera mogłaby toczyć się szybciej i efektywniej, gdyby skupił się tylko na tych projektach, do których ma predyspozycje. Po ŁKS-ie widać to jak na dłoni.

Pierwsza liga w ŁKS-ie: wielki sukces i wielki sukces. Dwa sezony, dwa awanse.

Ekstraklasa w ŁKS-ie: wielka klęska i klęska. Dwa sezony, spadek i nadchodzący spadek.

Ale to nie tylko łódzki klub. Prześledźmy cały życiorys Moskala. Najpierw dobre kluby. Pogoń: górna połówka, zrezygnował przez chorobę, w Szczecinie byli zadowoleni z jego pracy. Bruk-Bet: trzecie miejsce, o włos od awansu, wtedy najlepszy wynik w historii przebijającego się do elity klubu. Wisła Kraków: nieźle, z momentami, to począteczki. GKS Katowice: średnio, ale to projekt, który rządzi się swoimi prawami.

Teraz słabe zespoły. Sandecja Nowy Sącz: degradacja. Zagłębie Sosnowiec: skończył pierwszą ligę na siedemnastym miejscu, utrzymał się tylko dlatego, że z osiemnastozespołowej ligi wyjątkowo leciał jeden zespół.

Z dobrych kadr wyciska więcej niż inni i nie schodzi poniżej minimum przyzwoitości. Tym słabym nie oferuje kompletnie niczego. Ten rozdźwięk aż kłuje po oczach. A mimo to Moskal wciąż próbuje.

Nie potrafię walczyć o utrzymanie i wolę poczekać na ofertę pierwszoligowca z aspiracjami, by znów zapewnić komuś awans – czy dla kariery Moskala nie byłoby lepiej, gdyby po kolejnym ewentualnym awansie powiedział coś takiego? Praca znalazłaby się w mig. Odchodziłby w chwale. Po sezonie wiele klubów szuka szkoleniowca, bo cholernie trudno jest awansować z zaplecza do Ekstraklasy. Dalej pracowałby w warunkach, w których najlepiej się odnajduje. Gdybym był pierwszoligowcem z potencjałem, Bruk-Betem czy Wisłą Kraków, bez wahania dzwoniłbym do Moskala. Z czasem wyrobiłby sobie nazwisko na tyle, że znów poprowadziłby dobry klub w Ekstraklasie, jakieś Zagłębie czy Cracovię, w którym mógłby z powodzeniem wprowadzić swój styl. Tymczasem odchodzi na osiemnastym miejscu i znów musi odbudowywać reputację.

Czasem mniej znaczy więcej, a sztuka odpuszczania to niedoceniana umiejętność.

Jeśli ŁKS spadnie (czego nie życzymy), to niech dzwoni do Moskala, a nie żyje na kredyt. Lepiej na tym wyjdzie. Z kolei Moskal, gdy już awansuje, niech pomyśli, czy nie lepiej odejść w glorii i chwale. Bo zawsze głupio zwalniać tych, którzy nie zasługują.

CZYTAJ WIĘCEJ O ŁKS: 

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Komentarze

16 komentarzy

Loading...