Jego zawodowy rekord wynosi 26 zwycięstw i 2 porażki. Drugą – i jak na razie ostatnią – poniósł z rąk Isłama Machaczewa. Dziś podczas gali UFC 294 Alexander Volkanovski będzie próbował zrewanżować się Rosjaninowi z Dagestanu za przegraną z początku tego roku. Chociaż wziął tę walkę za pięć dwunasta i nie będzie faworytem, to skazywanie go w tym pojedynku na pożarcie jest sporym błędem. W końcu nie bez kozery Australijczyk jest nazywany potworem MMA, a wcześniej nosił pseudonim Hulk. Dziś woli być jednak nazywany Aleksandrem Wielkim. I wzorem słynnego władcy, on też pragnie dokonywać historycznych rzeczy. Takich jak zostanie piątym w historii zawodnikiem, który będzie królem dwóch kategorii wagowych jednocześnie.
NIEDOSZŁY RUGBYSTA
Alexander Volkanovski pochodzi z dość licznych jak na Australię mniejszości, bowiem jego matka jest Greczynką. Z kolei ojciec urodził się na terenie obecnej Macedonii, choć za jego czasów kraj ten wchodził w skład Jugosławii. To właśnie przez pochodzenie taty przyszły lider rankingu UFC bez podziału na kategorie wagowe zmienił pseudonim z Hulka na Wielkiego. Skojarzenie ze starożytnym Aleksandrem Wielkim, który także wywodził się z Macedonii, nie jest tu przypadkowe.
Jednak nie od razu Volkanovski stał się królem UFC. Ba, minęło sporo czasu zanim w ogóle zdecydował się uprawiać MMA. Choć miał do tego spore predyspozycje i solidne fundamenty, bowiem jako nastolatek był zapaśnikiem.
– Ciężko trenowałem i stałem się całkiem dobry. W rezultacie zostałem dwukrotnym mistrzem kraju. Przegrałem tylko dwie walki, a jedna z nich była przeciwko mojemu starszemu bratu – wspominał Volkanovski w artykule dla AthletesVoice.
W tym samym tekście Australijczyk wytłumaczył, dlaczego ostatecznie zdecydował się porzucić zapasy. O wszystkim zdecydował… trykot zapaśniczy. Bądź co bądź, ubranie charakterystyczne i obcisłe: – Rajstopy zniechęciły mnie do sportu. Spojrzałem na strój i pomyślałem: „Nie wiem, czy to dla mnie”.
Tym sposobem potomek Greczynki przeszedł od sportu bardzo mocno zakorzenionego w kulturze matki, do dyscypliny wybitnie kojarzącej się z jego krajem urodzenia – rugby. Tak po prawdzie, Alexander jarał się wieloma sportami, bo w jego młodości przewinęły się też piłka nożna czy wioślarstwo. Lecz to właśnie uganianie się za jajowatą piłką było jego największą pasją. Trudno się temu dziwić, skoro wszyscy koledzy grali w rugby.
– Gdzie on się pchał do tego sportu? Przecież w UFC występuje w wadze piórkowej! – powiecie. I po części będziecie mieli rację. Alex był dobry, na tle innych zawodników wyróżniał się szybkością. Nie był też znowu taki drobny, bo w czasie gry w rugby ważył aż 97 kilogramów! Niemniej jednak, naturalne warunki fizyczne szybko uświadomiły mu, że w rugby może zabłysnąć co najwyżej na poziomie regionalnym.
Wyświetl ten post na Instagramie
TRENOWAŁ MMA BY UTRZYMAĆ FORMĘ
– Liga rugby nauczyła mnie, że czasami trzeba być brutalem. Jeśli boisz się, że zostaniesz uderzony, nie biegnij za piłką. Taką mentalność trzeba mieć także w sztukach walki – mówił Volkanovski.
Pomimo miłości do narodowej dyscypliny Kangurów, Alexander powoli zdawał się być pogodzony z faktem, że nie zawojuje boisk do rugby. Do pewnego stopnia mógł nabrać masy, ale zaledwie 168 centymetrów wzrostu pozbawiało go nadziei na przebicie się do krajowej czołówki rugby. Zresztą rugby na poziomie, na którym grał, było bardziej jego pasją, niż sposobem na życie. Obok sportu miał normalną pracę – wylewał beton w rodzinnej firmie, należącej do jego ojca.
MMA w tym wszystkim pojawiło się nieco z braku laku. Przyszły mistrz zaczął pojawiać się na sali treningowej Freestyle Fighting Gym tylko po to, by utrzymać formę w przerwie od sezonu rugby. Nawet pierwsze sparingi zaliczył nieco z przypadku. Jego znajomy przygotowywał się do pojedynku i potrzebował do treningów gościa, który potraktuje sprawę poważnie. Kogoś takiego jak Volkanovski.
Ale po kilku miesiącach ćwiczeń ówczesny trener Alexandra, Joe Lopez, wciąż nie chciał skonfrontować go z zawodnikami z innych szkół walki. Zatem Australijczyk, namawiany przez kolegów, wykonał taki sparing… kiedy Lopez akurat na chwilę opuścił salę w poszukiwaniu innego sparingpartnera. Jak się okazało, żółtodziób w teście wypadł naprawdę dobrze, kilka razy poddając przeciwnika.
– Kiedy Joe wrócił, nie mógł w to uwierzyć. Był pod wrażeniem i zapytał mnie, czy jestem zainteresowany treningiem do prawdziwej walki. Właśnie tego chciałem – wspomina Volkanovski.
Co ciekawe, Joe Lopez który do dziś go trenuje, w rozmowie z Submission Radio wspominał całe zajście nieco inaczej.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
– To była otwarta sesja sparingowa, na którą Volkanovski przyszedł. Pamiętam, że wtedy miałem zawodnika wagi ciężkiej, który już stoczył kilka walk. Jego przeciwnikiem miał być młody zawodnik z tej samej kategorii wagowej. Pochodził z okolicy i o ile pamiętam, posiadał rekord 5-0. Pamiętam, jak zakładałem rękawice zawodnikowi, który był moim pierwszym wyborem. Tymczasem Alex był już w rękawiczkach, a trener drugiego gościa wrzucił go do klatki… Próbowałem zatrzymać ten sparing, ale już się rozpoczął. Chciałem, żeby najpierw spróbowali się chłopaki z doświadczeniem, zanim wystawię Alexa. Bo to był jego pierwszy sparing. W następnej chwili Volkanovski poddał tego gościa.
HULK
Miał wtedy 22 lata. Wówczas chyba nikt nie pomyślałby, że w MMA może zajść tak daleko. Przecież nie znajdował się już nawet w wieku juniora. Owszem, wcześniej z powodzeniem uprawiał zapasy, niejako zdradzając potencjał do sportów walki. Ponadto jak sam twierdzi, od zawsze był fanem UFC. Regularnie oglądał gale amerykańskiej organizacji. Ale bycie fanem to jedno, a zostanie jej zawodnikiem – a tym bardziej mistrzem – to inna para kaloszy.
Pierwszym krokiem, który w tym celu musiał poczynić Volkanovski, była znaczna redukcja wagi. Jak wspomnieliśmy, mierzy 168 centymetrów wzrostu. Ze swoją masą z czasów gry w rugby łapał się do dywizji ciężkiej, podczas gdy goście jego rozmiarów bili się w piórkowej (do 65,8 kg) lub lekkiej (do 70,3 kg). Zatem Australijczyk musiał zrzucić ponad 30 kilogramów!
Tak drastyczna redukcja budziła obawy o to, że jego organizm znacznie się osłabi. Jednak nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – jak na kategorię piórkową, Volkanovski dysponuje niszczycielską siłą. Między innymi z tego względu od razu niemalże przeszedł na zawodowstwo. W swoich jedynych czterech amatorskich walkach zmiótł rywali, nokautując każdego w pierwszej rundzie. Ogromna siła jest największym atutem Australijczyka, który choć wywodzi się z zapasów, to znacznie bardziej preferuje walkę w stójce.
Ten ostatni element ćwiczył w klubie Tiger Muay Thai w Phuket. Tym samym, z którym związany był Rafael Fiziev, niedawny rywal Mateusza Gamrota. Ta placówka to prawdziwa wylęgarnia mistrzów, do której nie przyjmują byle kogo. Jak twierdzi sam Volkanovski, wyjazd do Tajlandii był możliwy dzięki wsparciu jego rodziny i całego regionu Illawarra, w którym się wychował.
Pomimo zajęcia się na poważnie MMA w późnym wieku, okazało się, że Alex to talent czystej wody. Jego rekord wynosi 26-2, a legendarny Daniel Cormier nazywa go prawdziwym potworem mieszanych sztuk walki. I trudno nie przyznać racji Amerykaninowi. W końcu mowa o zawodniku, który od 2013 roku był niepokonany przez dziesięć lat! Jego zwycięska passa zatrzymała się dopiero na próbie zdobycia mistrzowskiego tytułu w kategorii lekkiej. Jak się okazało, Volkanovski nie porzucił tego marzenia…
REWANŻ O PRZEJŚCIE DO HISTORII
Dziś w Abu Zabi Alexander „Wielki” postara zrewanżować się Isłamowi Machaczewowi za przegraną z lutego tego roku. Faworytem tego starcia jest Dagestańczyk. Za protegowanym Chabiba Nurmagomiedowa przemawia to, że starcie odbywać się będzie w wadze lekkiej, a Volkanovski wziął je trochę z marszu. Pierwotnie Machaczew miał stoczyć inny rewanż – z Charlesem Oliveirą, któremu rok temu odebrał mistrzowski pas. Jednak w ostatnim momencie kontuzja wykluczyła Brazylijczyka z hitowego pojedynku. Stąd obejrzymy ponowne starcie Alexandra z Isłamem.
Przyjęcie pojedynku na ostatnią chwilę nie stawia Volkanovskiego w roli faworyta. W końcu okres przygotowawczy to szalenie istotna kwestia. Przekonał się o tym chociażby nasz Mateusz Gamrot, który niedawno z marszu wziął walkę z Jalinem Turnerem. Wprawdzie Polak wygrał ten pojedynek, lecz w trakcie walki widać było, że zaczyna brakować mu sił. Po starciu sam Gamer przyznał, że ponownie nie zdecydowałby się na taki ruch. A z całym szacunkiem dla Turnera, który jest bardzo solidnym wojownikiem, nie może się on równać do człowieka przez niektórych uznawanego za ulepszoną wersję Chabiba.
Wyjście do klatki z zawodnikiem pokroju Machaczewa to ogromne ryzyko. Przyjęciem takiego wyzwania na 11 dni przed walką Aleksander pokazał, że ma cojones… choć niektórzy fani twierdzą, że przez okoliczności paradoksalnie łatwiej było mu podjąć wyzwanie. W końcu jeżeli ponownie przegra z Machaczewem, będzie miał dobre wytłumaczenie takiego stanu rzeczy. Wciąż będzie królem kategorii piórkowej. Co najwyżej zamieni się z przeciwnikiem miejscami w rankingu p4p. Obecnie Volkanovski zajmuje w nim drugie miejsce za Jonem Jonesem, z kolei Machaczew jest trzeci. Jeżeli jednak to Volk wygra, bardzo możliwe, że powróci na tron króla UFC bez podziału na kategorie wagowe. Stąd istotnie rewanż jawi się jako starcie, w którym pretendent może tylko zyskać.
Sam zainteresowany oburza się takim postawieniem sprawy: – Ta cała narracja, że nie mam nic do stracenia, jest głupia. Nie zrozumcie mnie źle, wciąż duża presja spoczywa na Islamie, rozumiem to. Ale ja musiałem przyjąć ten rewanż, którego tak chciałem, jest to pojedynek o pas wagi lekkiej – tutaj mowa o dziedzictwie mojej kariery. Gdybym przegrał, moje dziedzictwo przyjmie spory cios. Nie dostałbym kolejnej szansy na walkę z nim, prawdopodobnie nie dostałbym już szansy na walkę o pas wagi lekkiej w ogóle. Ile czasu mi jeszcze zostało? Tego nigdy nie wiemy, więc na pewno mam do stracenia całkiem dużo – powiedział Volkanovski na konferencji prasowej [tłumaczenie za mmarocks.pl].
Faworytem walki jest Dagestańczyk, ale nie na tyle dużym, by wojownik z Australii był skazywany na pożarcie. W końcu ich pierwsze starcie było bardzo wyrównane. I choć Machaczew triumfował na kartach każdego z sędziów (48-47, 48-47, 49-46), to wielu kibiców podczas gali UFC 284 widziało wygraną Volkanovskiego.
A jaka powinna być recepta na zwycięstwo Australijczyka w rewanżu? Przede wszystkim, utrzymanie pojedynku w stójce. Alexander dysponuje potężnym prawym i to tym ciosem powinien wyrządzać mistrzowi kategorii lekkiej najwięcej szkód. Machaczew zapewne będzie próbował przeciwstawić się naporowi rywala, odsuwając go od siebie prostymi kopnięciami. W razie gdyby Volkanovski skrócił dystans, Isłam uruchomi kolana, które są skuteczną bronią w walce z niskimi rywalami. Oczywiście reprezentant Rosji będzie starał się też sprowadzić walkę do parteru, gdzie powinien zdominować rywala.
Jednak jeżeli wojownik z Australii utrzyma stójkę, to Machaczew może boleśnie przekonać się o jego niszczycielskiej sile. A wtedy Volkanovski będzie miał spore szanse na to, by przejść do historii UFC jako piąty w historii mistrz dwóch kategorii wagowych jednocześnie. Do tej pory dokonali tego wyłącznie Amanda Nunes, Conor McGregor, Daniel Cormier i Henry Cejudo. Zatem Australijczyk może zapisać się złotymi zgłoskami w annałach amerykańskiej organizacji. I choć nie jest to łatwe zadanie, to on sam jest przekonany o tym, że mu podoła.
W końcu skojarzenie z Aleksandrem Wielkim do czegoś zobowiązuje, prawda?
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o MMA: