Wahan Biczachczjan ma dwie cechy charakterystyczne – strzał lewą nogą potężny jak Wały Chrobrego oraz uśmiech szeroki jak Jasne Błonia. A dzięki temu strzałowi coraz częściej uśmiechają się kibice Pogoni Szczecin. – Współczuję obrońcom, którzy muszą non stop uważać, by mu nie zostawić kawałeczka miejsca do uderzenia. Bo wystarczy moment zagapienia i po tobie – mówi Sebastian Kowalczyk, do niedawna kumpel z Portowców.
13 lutego 2022. Pogoń mierzy się w Szczecinie z Zagłębiem Lubin w drugiej wiosennej kolejce.
– Wiara, wiara jest w nas, mistrza Polski nadejdzie czas! – zdzierają gardła kibice kibice.
Ale wiara na chwilę przygasa, bo Miedziowi stawiają się Portowcom, a przede wszystkim robi to bramkarz Dominik Hładun. Wreszcie w 72. minucie zmiana. Sebastiana Kowalczyka zastępuje Wahan Biczachczjan. Miejscowi pierwszy raz widzą Ormianina na żywo. Wiedzą, że brylował w lidze słowackiej, kosztował rekordowe w historii klubu z Pomorza Zachodniego pieniądze i ma niesamowitą lewą nogę, którą hurtowo strzelał gole w sparingach i zrobił to też na inaugurację drugiej rundy w Gliwicach z Piastem.
Po ośmiu minutach Mateusz Łęgowski podaje do Biczachczjana, który przyjmuje, podprowadza, markuje uderzenie i łatwo gubi Łukasz Porębę, po czym odpala jak z armaty. Bomba Ormianina podrywa widzów z miejsc, a zespół w tabeli ponad Raków Częstochowa. 2:1. Pogoń utrzymała drugie miejsce z dwoma punktami straty do pierwszego Lecha Poznań. Stadion oszalał. Hładun bez szans.
– Buczaczan. Jakoś tak to wymawialiśmy. Ale po meczu naszła nas taka refleksja, że, kurde, jednak trzeba będzie się nauczyć tego nazwiska – mówi nam kibic granatowo-bordowych, który za drużyną jeździ od czwartej ligi, dobre szesnaście lat. Swoje widział i może dlatego się nie pomylił. Warto było nauczyć się poprawnej wymowy nazwiska Ormianina.
Wahan Biczachczjan w Pogoni
Biczachczjana nie da się nie lubić. Wchodzi do pokoju zawsze z uśmiechem od ucha do ucha, z dobrym słowem albo żarcikiem.
– Siema bratku. Chodź, damy sobie kaweczku troszku – mówi najczęściej i bierze kompana na kawę.
Nie robi tego na pokaz, taki po prostu jest. Kiedy tylko widzi, że jeden z pracowników klubu drepcze sobie do domu, woła do siebie i wręcz wpycha na siedzenie pasażera w swoim aucie. Gdzie będziesz chodził, dawaj, podwiozę cię, żaden problem! I to się powtarza raz, drugi, trzeci.
Inny przykład. Marcin Listkowski zawodowo to były zawodnik Pogoni (2014-20, z przerwą na wypożyczenie do Rakowa Częstochowa), obecnie US Lecce. Prywatnie – przyjaciel Kowalczyka. I pewnego dnia przyleciał do Berlina, by odwiedzić Szczecin, a „Kowal” z jakiegoś powodu nie mógł skorzystać ze swojego auta, by odebrać druha z lotniska. Znalazł się w kropce.
– Kiedy „Wahi” to usłyszał, momentalnie zaproponował, że w takim razie jedziemy jego i po kłopocie. Wspaniale się zachował i bardzo mi pomógł. I choć tamtego dnia dopiero się poznali z „Listkiem”, z miejsca rozmawiali, jakby to była wieloletnia znajomość – opowiada Kowalczyk, dzisiaj pomocnik Houston Dynamo.
Na starcie „Kowal” zaopiekował się Ormianinem i pomagał w adaptacji. Podwiózł na trening czy odwiózł po zajęciach. Zaprosił na obiad. Żeby nie czuł się samotny w nowym miejscu. Są niemal rówieśnikami (25-letni Polak jest starszy o rok), mają podobne charaktery, tożsame poczucie humoru i ambicję, więc – choć teoretycznie rywalizowali o skład i często jeden zmieniał drugiego – zakumplowali się na stałe, do końca dzielili pokoje na zgrupowaniach. Dlatego kiedy na Wielkanoc Biczachczjan nie mógł pojechać do domu, Kowalczyk zaprosił go do siebie, by spędził święta z jego rodziną, a nie sam jak palec.
– Jest jednym z najlepszych ludzi, jakich poznałem przy okazji gry w piłkę – nie ukrywa Kowalczyk.
Inna sprawa, że Biczachczjan po czterech i pół roku występów na Słowacji w MSK Żilina znał język słowacki tak dobrze, że prędko chwytał polski, co ułatwiało adaptację.
– Po polsku! Po polsku! – kilkakrotnie nawoływali piłkarze Pogoni w trakcie mojego pierwszego spotkania z Ormianinem, pod koniec stycznia na obozie ekipy ze Szczecina w Turcji w Gloria Sports Arena.
– Możemy po polsku, nie ma problemu. Ja rozumiem wszystko, tylko żebyś ty mnie rozumiał – stwierdził, rzecz jasna z uśmiechem, solidną polszczyzną, ale dla bezpieczeństwa zostaliśmy przy angielskim, którego uczył się od dziecka.
– Komunikacja w futbolu jest kluczowa – nie ukrywał.
Jeszcze w Armenii siedział godzinami i wkuwał angielski, dzień po dniu, dzień po dniu, przez kilka lat… Rano szkoła, potem trening, a na koniec korepetycje. Nie było zmiłuj.
– Mama z tatą kładli na to duży nacisk. Miałem łzy w oczach, gdy musiałem siedzieć na angielskim, a kumple już grali. Ale pierwszego dnia na Słowacji zrozumiałem, po co to było. Komunikacja to podstawa. Piłka nożna to sport drużynowy, musisz umieć się dogadać. To nie boks, w którym jesteś ty i trener. Powinieneś rozumieć kolegów i oni ciebie – wyjaśniał.
Dlatego – mimo znajomości ormiańskiego, rosyjskiego i najbardziej uniwersalnego angielskiego – nauczył się słowackiego, a po transferze do granatowo-bordowych – polskiego.
– Dobra, „Jogurt”, już cicho bądź! – rzucił roześmiany do Łęgowskiego w czasie wygłupów w szatni.
Młodzieżowiec jest o kilka lat młodszy od Biczachczjana i Kowalczyka, dlatego Ormianin żartobliwie z jakiegoś powodu nazwał go „Jogurtem”, w sensie młodym i niedojrzałym. Oczywiście, efekt mógł być jeden – od dobrego roku „Jogurt” to ksywa pomocnika w drużynie.
– I co jakiś czas w trakcie takich przekomarzanek, kiedy ktoś chciał kogoś uciszyć, mówił: „Dobra, „Jogurt”, już cicho bądź!” – wraca do niedalekiej przeszłości Kowalczyk.
Gdyby zastanawiać się, skąd w Biczachczjanie tyle uśmiechu, trudno nie wiązać tego… ze zdrowiem. Może Ormianin zwyczajnie cieszy się, że może grać w piłkę, co jeszcze kilka lat temu wcale oczywiste nie było?
Kontuzja
Ponoć wszystko, co dobre, szybko się kończy, ale wszystko, co złe w karierze Biczachczjana, zaczęło się we wrześniu 2018. Ormianin od nieco ponad roku był zawodnikiem Żiliny, kiedy ból kostki wyeliminował go z uprawiania sportu na długich dziesięć miesięcy. Niby mieszkał na Słowacji, a jakby grał w czeskim filmie. Nikt nie wiedział, o co chodzi.
Badano krew, korzystano z rezonansu magnetycznego i rentgena. I nic. Lekarze twierdzili, że to zwykłe zapalenie, ale nic nie pomagało. Ciągle bolało i nikt nie wiedział, kiedy nastąpi poprawa. Może za dzień, może za trzy miesiące, a może nigdy.
– To były cholernie trudne dni. Dziękuję Bogu, że pomógł mi je przetrwać. Psychicznie czułem się zdruzgotany – mówił mi.
Przyznał, że podczas jednej z bezsennych nocy, w czasie których zadawał pytania bez odpowiedzi – co dalej? czy ktoś pomoże? a może to koniec? – poprzysiągł sam sobie, że jeśli to wszystko skończy się w ten sposób, nigdy więcej nie wymówi słowa „piłka nożna”. W żadnym z języków.
Ale los nie poddał próbie tego przyrzeczenia dzięki Ginesowi Melendezowi. Hiszpan od początku 2019 roku był dyrektorem technicznym armeńskiej federacji i w związku z tym zorganizował konsultację w swojej ojczyźnie. To było to.
– Zajęto się mną w Madrycie. Zarządzono m.in. fizjoterapię czy elektroakupunkturę i pomogło. Żadna operacja nie była konieczna, mogłem wracać na boisko – opowiadał Biczachczjan.
– Jestem bardzo wdzięczny wszystkim w Żilinie za okazane wsparcie. Wierzyli we mnie i czekali aż dojdę do siebie. A przecież mogli kazać mi się spakować i wracać do Armenii. Nie zapomnę tego, co dla mnie zrobili – uzupełnił.
– Wcześniej nie miałem żadnych kłopotów zdrowotnych, a tu w dwa lata dwie kontuzje, bo wcześniej przez kilka tygodni leczyłem kolano. To była lekcja jak być silnym – uważa.
Odwdzięczył się za wsparcie na boisku. Po powrocie na murawę zdobył 25 bramek i zanotował 14 asyst w 70 występach we wszystkich rozgrywkach, czyli częściej niż w co drugim meczu jako ofensywny pomocnik miał bezpośredni udział w golu dla Żiliny.
Jesienią 2021 według analiz holenderskiej firmy analitycznej SciSports był najlepszym pomocnikiem całej słowackiej Fortuna Ligi i z tego powodu przedstawiciele Pogoni zaczęli obserwować zawodnika. Chcieli sprawdzić na żywo, co też ten Ormianin umie i wypytać, jaki to jest człowiek, by w ten sposób chociaż trochę zminimalizować ryzyko babola. A zależało im na tym mocniej, że z ich perspektywy należało wyłożyć grubą kasę – 900 tysięcy euro.
– W środku pola brakowało nam kogoś, kto będzie potrafił uderzyć z dystansu i szukaliśmy piłkarza o takim profilu. Do tego zależało nam, żeby szybko zaadaptował się językowo oraz dopasował charakterologicznie. W przypadku Wahana mieliśmy to bardzo dobrze sprawdzone – zarzekał się w trakcie tamtego zgrupowania w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” prezes Portowców – Jarosław Mroczek.
Informacje zebrane przez szczeciński „wywiad” okazały się wiarygodne, analizy SciSports również. Biczachczjan zaadaptował się językowo (dzisiaj traktuje się go wręcz jako jednego z Polaków), wpasował charakterologicznie i potrafi uderzyć z dystansu. Oj, potrafi.
Lewa noga
Efthymios Koulouris był od dwóch lub trzech dni na obozie Pogoni w Opalenicy. Niedawno podpisał kontrakt, chwilę temu dojechał na zgrupowanie, dopiero poznawał kolegów. Po głównych zajęciach trener Jens Gustafsson pozwalał zawodnikom zostać na boisku i poćwiczyć, co kto potrzebuje – uderzenia z dystansu albo dośrodkowania. Tak było tego drugiego lub trzeciego dnia greckiego napastnika w drużynie, ale część zawodników ani nie poszła do hotelu, ani nie została na murawie, tylko zebrała się w rogu i patrzyła, jak strzela Biczachczjan. Jakkolwiek to nie zabrzmi – tak, malutka widownia została, by podziwiać lewą nogę Ormianina.
– To najlepsze uderzenie, jakie widziałem na żywo. Nigdy w karierze nie widziałem, by ktoś w ten sposób potrafił kopnąć – w pewnym momencie Koulouris odwrócił się i rzucił w eter. 27-latek grał w Grecji, Francji, Austrii i Turcji, więc kawałek świata zdążył zobaczyć.
– Absolutnie, takiego strzału nie widziałem, odkąd gram w piłkę. „Wahi” ma tak nieprzewidywalne, silne, nagle opadające uderzenie, że to coś niesamowitego. Czasami była przerwa w treningu, na 30. metrze leżała sobie bezpańska piłka, a on nabiegał i kopał, tak jakby od niechcenia, a piłka wpadała w okienko czy pod poprzeczkę. Myślałem sobie, że ja w życiu takiego strzału nie oddałem, a on sobie wali z każdej pozycji, na luzie, jakby nigdy nic, coś zwykłego – wtóruje Kowalczyk.
– Współczuję obrońcom, którzy muszą non stop uważać, by mu nie zostawić kawałeczka miejsca do uderzenia. Bo wystarczy moment zagapienia i po tobie – dodaje.
Biczachczjan zdobył dwanaście bramek dla Pogoni, z czego siedem padło po uderzeniach zza pola karnego, a przecież jeszcze trafienie ze Stalą w Mielcu zostało zapisane jako samobój Rafała Strączka, co spokojnie można uznać za kontrowersję. I gdyby przyznać tego gola Ormianinowi, miałby osiem zdobyczy z dystansu na trzynaście zebranych.
O nim jak najbardziej można powiedzieć, że potrafi uderzyć z dystansu, prawda?
Tyle że trudno pokazać tę umiejętność z ławki, a Biczachczjan mozolnie musiał pracować na podstawowy skład. Po piorunującym wejściu do ekipy ze stolicy Pomorza Zachodniego – siedem goli w siedmiu pierwszych występach, licząc sparingi (albo osiem w ośmiu, jeśli dodać bombę zrzuconą w Mielcu) – nie wystarczyły, by przekonać do siebie trenera Kostę Runjaica. Dopiero w piątej wiosennej kolejce – z Radomiakiem – zagrał od początku i nie zawiódł, ale jednocześnie nie zdobył zaufania Niemca. Wrócił do rezerwy i gasł z dnia na dzień, aż całe spotkanie z Jagiellonią Białystok przesiedział na ławce. Cała euforia zniknęła, po czym nagle Runjaic posłał go w bój z Rakowem Częstochowa. Kiedy po tamtym starciu rozmawiałem w klubie, sami zawodnicy byli zdziwieni, że nagle Ormianin znalazł się w wyjściowej jedenastce, bo ewidentnie dopadła go zniżka formy. Tak jak na starcie rundy wszystko mu wychodziło, tak akurat teraz prędzej oberwałby cegłą w drewnianym kościele…
Jednak nie zawiódł, zaliczył asystę przy golu Kamila Grosickiego i Runjaic powoli się do niego przekonywał. Za Jensa Gustafssona było podobnie – kroczek po kroczku Biczachczjan zbliżał się do podstawowego składu. Czy z pełnym przekonaniem można zarzucić Niemcowi i Szwedowi, że nie mieli racji? Nie, bo pomocnik miewał też występy bezbarwne czy zwyczajnie słabe. Można argumentować, że nie zasłużył samymi bramkami na granie i ta teza się obroni. Ale z drugiej strony – kiedy miał złapać pewność siebie, skoro więcej niż dwa mecze z rzędu w wyjściowym zestawieniu w jednej rundzie rozegrał ponad czternaście miesięcy od debiutu z Piastem – w kwietniu 2023? Co więcej, również wówczas premierowo zaliczył cały mecz, bez zmiany przed końcem? Kiedy w takich okolicznościach złapać automatyzmy?
Przełomem okazała się zmiana pozycji – z ofensywnego pomocnika, operującego za plecami „dziewiątki” na fałszywego, odwróconego prawoskrzydłowego. Biczachczjan nie zatracił swoich atutów, bo może „łamać” akcje do środka i walić z tej swojej potężnej lewej nogi, a jednocześnie przeciętna gra w obronie staje się mniej widoczna.
W trwających rozgrywkach zdobył cztery bramki i dodał do nich dwie asysty, z szesnastoma kluczowymi podaniami jest dziesiątym piłkarzem Ekstraklasy i drugim w Pogoni (po Grosickim – 30).
Cierpliwość się opłaciła. Nie marudził, nie dąsał się, nie okazywał niezadowolenia, tylko robił swoje. Pewnie procentują lekcje z przeszłości od najbardziej surowego trenera, z którym pracował – jego taty Wardana. Na początku 2022 roku Wahan pokazał mi dłoń i powiedział, że tyle palców mu spokojnie wystarczy, by przeliczyć, jak często chwalił go ojciec.
– 100 osób może powiedzieć, że zagrałem świetnie. Ale mój tata zaraz znajdzie jakiś minus. To muszę poprawić, w tym powinienem być lepszy, dzisiejszy futbol jest taki i trzeba być na to gotowym – mówił.
Wardan był pierwszym trenerem w życiu Wahana. Zebrali się w pięciu, sześciu kolegów i ćwiczyli pod jego opieką na boisku przy pobliskiej szkole w Giumri. Kto miał piłkę w domu, zabierał na zajęciach. Na starcie mieli dwie, maksymalnie trzy. Z czasem powstał zespół.
– Czy miałem łatwiej, bo tata był trenerem? Wręcz odwrotnie! Kiedy pojawiały się jakiekolwiek kłopoty z dyscypliną, jak to w dziecięcych drużynach, pierwszy byłem pociągany do odpowiedzialności. Żeby nie było nieporozumień. Nie było opcji, bym zagrał choćby minutę, jeżeli tak naprawdę na to nie zasługiwałem – wspominał.
Dlatego można stawiać, że naprawdę zasługiwał na występ w eliminacjach Ligi Europy dwa dni przed siedemnastymi urodzinami w 2016 roku.
– Potrzebujemy jednego dobrego uderzenia – powiedział Wardan, wtedy trener Sziraka Giumri w trakcie rewanżu z Dilą Gori. W pierwszym spotkaniu zwycięstwo 1:0 odniosła ekipa z Gruzji, w 65. minucie drugiej potyczki junior wszedł na boisko. Debiutował na takim poziomie, z nerwów – jak w „Seksmisji” – zaczął widzieć ciemność.
– Przez dziesięć, piętnaście minut miałem czarno przed oczami. Notowałem stratę za stratą, już dało się słyszeć głosy niezadowolenia z trybun. Że jak można takiego dzieciaka wpuścić w tak ważnym meczu. Gdyby nie był moim tatą, z pewnością bym nie wystąpił! Aż do chwili, gdy sześć minut przed końcem strzeliłem gola. Doszło do dogrywki, w karnych my byliśmy górą. Nagle wieczór stał się idealny – wracał do meczu z 2016 roku Biczachczjan.
Jedno dobre uderzenie siedem lat później dało zwycięstwo Pogoni w drugiej rundzie eliminacji Ligi Konferencji z Linfield 3:2. Ile jeszcze takich „pierdzielnięć” pośle Biczachczjan w granatowo-bordowych barwach? Cóż, zdaje się, że tyle, ile zdąży do końca sezonu. Już latem do klubu wpłynęła oferta za pomocnika – potwierdził to choćby szef pionu sportowego Dariusz Adamczuk w trakcie niedawnego spotkania z kibicami – i choć ta została odrzucona, trudno się spodziewać, by w następnym letnim oknie władze postąpiły tak samo. Naturalnie, nie można tego wykluczyć, natomiast umowa 24-latka traci ważność z końcem czerwca 2025, więc po trwających rozgrywkach będzie ostatni moment, by zarobić na reprezentancie Armenii. Z tego powodu raczej można stawiać, że – w związku z urazem Marcela Wędrychowskiego – to właśnie Biczachczjan będzie kolejnym towarem eksportowym Portowców. I o ile utrzyma dyspozycję z ostatnich miesięcy, można się spodziewać następnych propozycji. Tak, w liczbie mnogiej.
WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN:
- Kowalczyk: Jak chcesz, żebym nie spełniał marzeń, musisz mnie zaj…
- “Pan piłkarz na tle Karlstroema”. Fredrik Ulvestad, nowy pomocnik Pogoni
- Grosicki: Czuję się bohaterem w swoim domu
- Słowo ciałem się stało. Tak Gustafsson zmienił Pogoń
- „Grecki Benzema”. Kim jest Efthymios Koulouris, nowy piłkarz Pogoni Szczecin?
foto. Newspix