Ostatnie występy w wykonaniu Śląska Wrocław przechodzą wszelkie oczekiwania. Drużyna Jacka Magiery po jedenastu kolejkach jest liderem Ekstraklasy, a przecież zapowiadało się raczej na walkę o utrzymanie. Przerwa reprezentacyjna była idealnym momentem, żeby porozmawiać o wydarzeniach z ostatnich tygodni i miesięcy.
Jakie rzeczy trener ma dziś w czterech literach? Dlaczego nie żałuje odejścia Johna Yeboaha? Czy Exposito miał nadwagę i czy w razie czego odszedłby ze Śląska razem z nim? Jak poradzić sobie z rosnącą presją? Który zawodnik na treningach prezentuje poziom reprezentacji Polski? Który z nowych piłkarzy na razie nie ma szans na pierwszy skład? Po co Śląskowi Daniel Łukasik? Jak udało się pogodzić życie rodzinne po przeprowadzce do Wrocławia? Jakiej chwili nie zapomni do końca życia? Kogo nazywa debilem? Zapraszamy.
*
Powiedział pan niedawno w Lidze+ Extra, że dziś już znacznie więcej rzeczy ma w dupie. Jakie to rzeczy?
Wszystkie. Do wszystkiego podchodzę z większym dystansem, natomiast nie cierpi na tym ani standard pracy, ani podejście, ani wymagania jakie wiążą się z zarządzaniem całym sztabem i drużyną. Dobrze się z tym czuję i po prostu podejmuję decyzje bez zbędnego zastanawiania się.
Jakie decyzje w Śląsku podjął pan w oparciu o zmianę tego podejścia?
Wystarczy prześledzić, co wydarzyło się od kwietnia, gdy wróciłem do Wrocławia. Wszystkie decyzje, które zostały wtedy podjęte są najlepszym potwierdzeniem tego, o czym mówimy. Nie chcę jednak do tego wracać, to już za mną. Liczy się tu i teraz.
Gdyby miał pan podejście sprzed lat, wiosną zdecydowałby się na powrót do Śląska?
Oczywiście, że tak. Wszystko ewoluuje, ale nie twierdzę, że wcześniej nie podejmowałem decyzji, bo tak nie było. Kiedyś za wiele o pewnych rzeczach myślałem, za dużo rozpamiętywałem. Moja zmiana w gruncie rzeczy nie jest nie wiadomo jaka. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie stałem się innym człowiekiem. Nadal mam ten sam standard pracy i to samo podejście, natomiast faktycznie więcej rzeczy dookoła mam gdzieś. Nie interesuje mnie co ktoś niekompetentny, bez odpowiedniej wiedzy sobie pomyśli i co powie lub napisze. Wielokrotnie słuchałem ekspertów i innych ludzi dookoła piłki, którzy mówili kompletne bzdury na temat tego, co się działo w środku i tworzyli swoje narracje. Rozpamiętywałem to, co było złe.
Co do tu i teraz, sytuacja Śląska po październikowej przerwie na reprezentację jest wyborna, spoglądacie na wszystkich z góry. Skrajnie upraszczając temat powiedziałbym, że Erik Exposito został, uzyskał życiową formę i robi wam całą robotę. A jak można wyjaśnić bez upraszczania najlepszą sytuację klubu od lat? Mowa o także otoczce, na mecz z Legią przyjdzie komplet widzów.
Taki był cel. Przed sezonem mówiłem, że dla mnie celem – we współpracy z dyrektorem sportowym Davidem Baldą, z którym znam się dopiero od paru miesięcy – jest wygranie trzech meczów z rzędu. Zostało to zrealizowane z dużą nawiązką i nie chcemy na tym poprzestać. Chciałem też, żeby średnia widzów na meczach Śląska wynosiła 20 tys. – patrzono na mnie jak na szaleńca. Trzecim celem była obecność w top 10. Na razie to wszystko realizujemy. Teraz na zapas niczego nie będę deklarował. Przygotowujemy się do kolejnych ośmiu meczów i chcemy z nich wycisnąć jak najwięcej. A że wróciła moda na Śląsk i w końcu atmosfera wokół niego jest taka, jak byśmy sobie życzyli, to tylko się cieszyć. To również zasługa ludzi z działów marketingu, promocji i innych.
Nie przeprowadzimy długiej analizy, ale gdyby miał pan wskazać trzy kluczowe elementy dające tak dobre wyniki, to co by to było – poza postawą Exposito?
Posprzątaliśmy pewne rzeczy w szatni, dookoła zespołu. Widziałem, że tutaj pole do popisu jest największe. Druga sprawa – mam sztab, w którym z najbliższymi współpracownikami działam już od siedmiu lat. To Tomek Łuczywek i Paweł Kozub, znamy się doskonale. Doszli do nas Maciek Suszczyński i Marcin Dymkowski. Każdy ma swoją działkę i wie, za co odpowiada. Jest dobry etos pracy, jest „głodna” drużyna chcąca się rozwijać i tyle wystarczy. Zdaję sobie sprawę, że oczekiwania rosną i dziś są ogromne. Nie zawsze idą one w parze z możliwościami. Są na pewno zespoły posiadające lepsze i szersze kadry, ale ja na to nie patrzę. Zamówiłem do klubu nową kostkarkę do lodu, żebyśmy na spokojnie do pewnych rzeczy podchodzili, nie popadali ze skrajności w skrajność i nie zapominali, gdzie jeszcze niedawno się znajdowaliśmy.
Dziś fakty są takie, że jesteśmy po passie siedmiu kolejnych zwycięstw. Aż do doliczonego czasu gry z Górnikiem Zabrze, czyli przez prawie osiem meczów, nie straciliśmy gola z akcji. W tych wygranych spotkaniach rywale wbili nam tylko trzy bramki z rzutów karnych. To świadczy o dobrej organizacji drużyny w każdej fazie gry. Stwarzaliśmy też dużo sytuacji, część z nich wykorzystaliśmy. Nie każdy może wygrać siedem meczów z rzędu. Niektórzy takiej passy na tym poziomie nie zaliczą przez całą karierę trenerską. Ja to doceniam, ale nie rozsmakowuję się ostatnimi wydarzeniami. Chcę wydobyć z tego świetnego okresu jak najwięcej dla drużyny i klubu.
Co trzeba było posprzątać w szatni i dookoła szatni?
Jak widać, sporo zawodników latem odeszło, kilku z ważnymi kontraktami. Nie widziałem ich w zespole. Uważałem, że potrzeba świeżej krwi i innej mentalności, również szatniowej. Zmieniłem też trochę strukturę mojego sztabu, wprowadziłem nowe twarze. Pożegnaliśmy się z dwoma trenerami. Nie mówię, że oni źle pracowali, ale potrzebowaliśmy czegoś zupełnie innego. Podejmowanie decyzji. Nie muszę się zastanawiać i pytać kogoś, to ja jestem tu szefem i ponoszę odpowiedzialność. Uważam się za osobę kompetentną w tym zakresie i nie wyobrażam sobie, że z jakichś ruchów mam się tłumaczyć. Skoro ponoszę pełną odpowiedzialność, muszę mieć też pełną swobodę decyzyjną w sprawach drużyny.
Poza Johnem Yeboahem, czyjegoś odejścia pan żałuje, chciał pan kogoś zatrzymać?
A dlaczego uważa pan, że żałuję odejścia Yeboaha? Nigdzie tak nie mówiłem.
Założyłem to z góry, przyznaję.
No właśnie, ludzie coś sobie zakładają i dopowiadają. Tak powstają rzeczy nieprawdziwe i inne narracje, które wpływają na to, co się dzieje.
Yeboaha uważam za znakomitego piłkarza, który w tamtym sezonie w dużym stopniu pomógł utrzymać Śląsk w Ekstraklasie, ale jego odejścia nie żałuję. Nie było żadnej dyskusji na ten temat. Nie żałuję odejścia nikogo z letniego okienka. Cieszę się, że sprowadziliśmy do klubu kilku zawodników z dużą jakością, jak Petkow czy Pokorny. Wzmocnili rywalizację. Johnowi mogę jedynie życzyć powodzenia. Niech się realizuje w innym miejscu.
Wyczuwam w pana słowach rozczarowanie tym, jak Yeboah rozegrał sprawę transferu.
Nie, dlaczego? O tym, że John odejdzie wiedziałem już po sezonie. Nawet przez minutę nie zakładałem, że zostanie z nami na kolejny, natomiast nie wyobrażałem sobie, że klub jest stawiany w niekorzystnej sytuacji, że John co chwila gdzieś wyjeżdża, żeby znaleźć sobie coś nowego. Albo go sprzedajemy i odchodzi, albo inaczej się nie bawimy, bo nie jest to dobre dla zespołu. Nawet gdy na kilka dni wrócił na obóz w Wałbrzychu, miałem świadomość, że pożegnanie jest kwestią najbliższego czasu. Ale podkreślam: uważam go za bardzo dobrego piłkarza i przez ten miesiąc mieliśmy świetny kontakt. Teraz skupiam się na tym, co mam w ogródku.
Nie miał pan żadnych oporów przed puszczeniem Dennisa Jastrzembskiego do Fortuny Duesseldorf? Zaliczył niezły początek sezonu i tliła się nadzieja, że może wreszcie odpali.
Nie miałem. To też była sytuacja przeanalizowana i przegadana w klubie. Dennis ma duży potencjał, ale wiedziałem, że mając do dyspozycji innych zawodników na jego pozycje, nie ze wszystkich mógłbym skorzystać w większym stopniu. Każde dodatkowe miejsce w kadrze może oznaczać brak szansy dla kogoś innego. Dennis dostał ode mnie zgodę na transfer. Temat został załatwiony bardzo szybko.
Victor Garcia i Diogo Verdasca najbardziej pana rozczarowali pod kątem mentalnym? Gdy długo nie odchodzili latem, byli tylko w rezerwach i nie mieli szans na powrót do pierwszego zespołu.
Nie chcę mówić w kategoriach rozczarowania czy nie. Moim prawem jest budowanie zespołu po swojemu. To nie są źli piłkarze, nic do nich nie mam, ale nie pasowali mi do koncepcji, dlatego z nich zrezygnowałem. Czasami odnoszę wrażenie, że rezygnacja z jakiegoś zawodnika ciągle wzbudza więcej emocji niż powinna i ludzie pytają „jak to?”. Gdy rezygnuje się z trenera, przechodzi się nad tym do porządku dziennego, a to przecież ta sama sytuacja. Normalna rzecz w zawodowym sporcie.
Wyjaśnimy raz a dobrze zamieszanie z Exposito pod koniec sezonu. Czy Hiszpan miał nadwagę, którą kazał mu pan zbić, czy po prostu dostał polecenie udania się na tydzień w spokojne miejsce, żeby po kontuzji popracować nad powrotem do formy?
Exposito miał złamane dwa palce, czyli był kontuzjowany. Wytłumaczyłem mu, co ma zrobić, żeby zbudować dyspozycję fizyczną i jak ma pokierować swoim życiem, żeby wrócić odpowiednio przygotowanym. Podkreśliłem, że nie ma od tego odstępstwa. Chciałem, aby wszedł na bardzo dobry poziom, z którego go pamiętałem. Powiedziałem mu też, że jest zbyt dobrym piłkarzem, żeby sportowo prezentować się tak, jak do tej pory. Dostał dokładną rozpiskę, zastosował się do niej i wyszło, że miałem rację. Dziś Erik jest najlepszym zawodnikiem w Ekstraklasie. Wiedziałem, że w jego przypadku tylko tak jasne postawienie sprawy mogło zadziałać. Widziałem też u niego wyraźne zadatki na zostanie liderem zespołu, także poza boiskiem. To się sprawdza.
To sukces Erika, ale i całego klubu, że dziś mamy takiego piłkarza. Posłuchał nas i są efekty. Każdemu tłumaczę takie rzeczy. Jedni zrealizują je od razu, inni potrzebują dwóch lat na zrozumienie pewnych spraw, kolejni pięciu, a jeszcze inni nawet po dziesięciu latach nie zrozumieją i po karierze żałują. Czerpię ogromną radość z postawy Erika. Tak sam było kiedyś z Vadisem Odjidją-Ofoe w Legii Warszawa, który ponowie zaczął funkcjonować na właściwym poziomie i był najlepszy w lidze.
Czyli jakiś problem z Exposito występował. Pytanie, czy chodziło o jego kilogramy, czy bardziej o kwestie mentalne?
Nie chcę mówić o okresach, gdy nie było mnie w klubie. Mogę się odnosić do pierwszego i drugiego okresu w Śląsku. Latem 2021, gdy ligę łączyliśmy z pucharami, Erik też był numerem jeden w Ekstraklasie. Co działo się od kwietnia 2022 do kwietnia 2023 – nie wiem.
A zatem: czy w kwietniu 2023 Erik Exposito miał nadwagę?
Znowu mówimy coś o podejściu do zawodu i tak dalej, choć nie mamy żadnych informacji, żeby coś tu komuś zarzucać. Ja takiej wiedzy nie posiadam.
Exposito miewał epizody imprezowe, chociażby wyjście na zabawę do klubu z Markiem Tamasem przed startem sezonu w okresie covidowym, co skończyło się odsunięciem od treningów.
Mówimy o 2020 roku.
Takie rzeczy mogą się ciągnąć za zawodnikiem.
Gdybyśmy mieli wypominać każdemu, co kiedyś zrobił… Nie o to w tym wszystkim chodzi. Nie będę mówił o rzeczach wewnątrz szatni. Mogę jednak stwierdzić, że w momencie, gdy zaczęliśmy pracę, Erik Exposito nie miał nadwagi.
No i właśnie tego chciałem się dowiedzieć. Exposito jest zawodnikiem wymagającym specjalnego podejścia, bardzo indywidualnego traktowania?
Tak naprawdę każdy piłkarz wymaga indywidualnego podejścia. Pracuję w ten sposób, odkąd jestem trenerem. To nie jest tak, że od każdego wymagam tego samego i wszystkich wrzucam do jednego worka. Takie podejście nie zadziała. Exposito potrzebuje indywidualnego podejścia, ale Nahuel, Olsen, Leszczyński, Bejger i inni również. Dziś inaczej się nie da, tylko w ten sposób dany piłkarz może stworzyć najlepszą wersję siebie w zespole. Do każdego pasuje inny klucz. Do wielu zawodników nadal szukam klucza i to jest moja rola.
Życie jest najlepszym nauczycielem. Nie wystarczy przeczytanie jednej czy dwóch książek, żeby wiedzieć już wszystko w praktyce. Mądrość sprzed lat dziś może być nieaktualna i tak samo pewnie będzie z niektórymi z obecnych trendów. W wielu momentach nie stosuję tego, czego dowiedziałem się na kursach, bo rzeczywistość stała się inna. Kluczowa jest aura, którą roztaczasz wokół siebie – energia do pracy, opanowanie, poświęcenie, przekonanie do swoich działań, tworzenie relacji. Taka jest moja droga do sukcesu.
Nacisk na mentalność, na psychikę, podejście bardziej – choć strasznie nie lubię tego słowa – coachingowe musi być dziś znacznie mocniejszy niż jeszcze 10-15 lat temu?
Mogę mówić tylko za siebie. Ja zawsze kładłem największy nacisk na ludzi, na relacje, na danie odpowiedzialności. Funkcjonowanie indywidualne, funkcjonowanie w grupie, zdrowe zasady – to kluczowe kwestie. Możesz być świetnym technicznie zawodnikiem, ale ze słabą mentalnością nic nie osiągniesz. Możesz być wyjątkowo pojętny taktycznie, ale bez dobrego mentalu daleko nie zajdziesz. Możesz imponować fizycznością, ale wiadomo… Dobra mentalność jest podstawą, chyba najważniejszą rzeczą w sporcie.
Psycholodzy i trenerzy mentalni są już niezbędnym elementem tworzenia dobrej mentalności?
Nie chcę wchodzić w kompetencje innych, ale wielu psychologów ma wiedzę książkową, niekoniecznie pozwalającą zawodnikowi na wdrożenie jej w życie. U mnie w sztabie nie ma osób prowadzących grupowe zajęcia tego typu. Odpowiedzialny za to jestem ja. Oczywiście zawodnik może dodatkowo robić coś w tym zakresie – korzystając z klubowego psychologa lub poza klubem. Jeżeli korzysta z usług kogoś z zewnątrz i to mu pomaga, nie mam z tym żadnego problemu. Byleby została zachowana pewna spójność przekazu wypływająca od sztabu.
Wracając do Exposito: pod koniec letniego okienka pana twarde postawienie sprawy zatrzymało go w klubie? Klub chciał go sprzedać, a jeden Jacek Magiera powiedział „nie”?
Aż tak skrajnie to nie wyglądało. Nie jest tajemnicą, że kilka razy o Erika pytał Raków. Dzwonił sam Michał Świerczewski, ale również jemu powiedziałem, że nie dam zgody na odejście Exposito. To samo mówiłem oficjalnie na konferencjach prasowych. Śląsk sportowo nie był gotowy na stratę Erika w tamtym momencie, za żadne pieniądze. Dzień przed meczem w Szczecinie miałem w hotelu telekonferencję z zarządem klubu i postanowiliśmy, że z szacunku do drużyny, kibiców i trenera Erik nie odejdzie tego lata, bez względu na cenę. To była wspólna decyzja.
Widział pan po szefach klubu, że się wahają i potrzeba jasnego stanowiska z pana strony?
Nie, ale z moim zdaniem mocno się liczą, co bardzo sobie cenię. Żadne pieniądze uzyskane za Erika nie zrekompensowałyby tego, co mamy dziś: 20 tys. ludzi na meczach, teraz komplet na Legię, świetną atmosferę. Tego nie da się kupić. A im wyższe miejsce w tabeli, tym większe pieniądze dla klubu. Może się okazać, że tylko z tego tytułu Śląsk zarobi nie mniej, niż dostałby za transfer, zachowując jednocześnie Exposito w składzie.
On sam w każdym momencie tego zamieszania reagował profesjonalnie? Z kręgów Hiszpana wypływał przekaz, że Śląskowi grozi pozostawienie w składzie obrażonego zawodnika, który potem odejdzie za darmo.
Agenci często manipulują przekazem, bo mają w tym swój interes. Taka jest prawda. Tego już nie zmienimy. Piłka stała się wielkim biznesem, zakulisowo toczy się wiele gierek. W przypadku Erika nie widziałem żadnego niebezpieczeństwa, że zacznie źle funkcjonować w drużynie. Jesteśmy ze sobą szczerzy, mówię mu wszystko prosto w oczy. Zawsze byłem uczciwy względem niego. Jak widać na boisku, to dobre podejście.
Spekulowano, że jeśli Śląsk sprzeda Exposito w takim momencie, to niechybnie poda się pan do dymisji. Mogłoby tak być?
Nie wiem. Teraz nie jestem w stanie odpowiedzieć. Nie zastanawiałem się nad tym. Wtedy otwarcie wyrażałem swoje zdanie i dziś też będę w razie potrzeby. To już historia.
Nie ukrywał pan, że miał wkalkulowane latem transfery zawodników do kompleksowej odbudowy. Spodziewał się pan jednak, że będzie ich aż czterech? Do tego grona zaliczamy Kennetha Zohore, Buraka Ince, Mateusza Żukowskiego i Camerona Borthwicka-Jacksona.
Wiedziałem, że przede wszystkim Kenneth i Cameron będą potrzebowali czasu. Najwięcej zależało od ich postawy i podejścia. Nie wyobrażałem sobie, że ktokolwiek w klubie będzie na mnie wywierał presję, że skoro zrobił transfer, to oni muszą grać. Nie było na to szans, grają najlepsi. Na dziś nie ma pola manewru dla dania większej szansy Zohore. Na jego pozycji mamy w składzie kapitana i najlepszego piłkarza ligi, świetnie gra też Nahuel. Zohore musi być cierpliwy, ma pracować, wysyłać pozytywne sygnały i może w odpowiednim momencie będzie mógł się wykazać. Borthwick-Jackson na dziś przegrywa rywalizację z Matsenką, zawodnikiem, którego wyciągnąłem z rezerw, z czwartego poziomu rozgrywkowego. Gdyby był Polakiem, miałby jeszcze status młodzieżowca. Jego przykład pokazuje, że grają najlepsi w danym momencie. Nie patrzę w metrykę i cv, na to, że ktoś za dwa lata może być super zawodnikiem. W piłce nie liczy się przeszłość, nie liczy się przyszłość, ale tu i teraz.
Co do Żukowskiego, nie powiedziałbym, że przyszedł zupełnie nieprzygotowany. Wiosną rozegrał sześć meczów w drugoligowych rezerwach Lecha Poznań. Uważam jednak, że chłopak zupełnie nie wykorzystuje swojego potencjału – szybkości, jakości uderzenia. Na razie ten potencjał pokazuje tylko na treningach. Wtedy wymiata, robi mnóstwo fajnych rzeczy, ale zaczyna się mecz i tego nie ma. Mówię to publicznie, żeby uświadomić Mateuszowi, że on ma w swoim życiu coś zmienić. Czasami zmiana pewnych nawyków i zmiana podejścia jest jak pstryknięcie palca, coś się odblokowuje w głowie. To jeden z tych zawodników, do których ciągle szukam klucza. Jeżeli Mateusz w meczach zacznie wyglądać tak jak na treningach, to będziemy mieli zawodnika na poziomie reprezentacji Polski.
W przypadku Ince też publicznie pan go zbeształ, że to niepoważne, aby przez trzy tygodnie poprzedzające transfer zaniedbywał treningi, co potem musiał nadrabiać.
Powiedziałem prawdę, tak to wyglądało. Nie będę kogoś na siłę usprawiedliwiał. Mnie nikt nie usprawiedliwia. Zawodnicy wiedzą, że w stosunku do nich jestem szczery i zawsze tak będzie. Czasami niektóre rzeczy mówisz tylko w cztery oczy, czasami na forum szatni – nawet w postaci zawstydzenia przed innymi, żeby zrobił coś ze swoim życiem – a czasami trzeba coś powiedzieć publicznie, bo będzie to miało zupełnie inny oddźwięk. Zawsze oceniamy trenerów, wiele razy mówi się „on u tego trenera nie gra”, „ten trener nie wykorzystuje jego potencjału”. A może to sam zawodnik nie pracuje tak, żeby uwolnić swój potencjał i czeka nie wiadomo na co. W wielu przypadkach okazuje się, że piłkarz może dawać z siebie więcej niż wcześniej.
Znów wracamy do tego, że jeden zrozumie to jako 20-latek, inny jako 30-latek, gdy zostało mu już tylko kilka lat kariery, a niektórzy nie zrozumieją nigdy i się zastanawiają, co poszło nie tak. Nie ma człowieka, który nie popełnił w życiu żadnych błędów i zawsze miał drogę usłaną sukcesami. Kwestia tego, żeby dać drugą szansę takiej osobie, a ona powinna ją wykorzystać. Dziś żyjemy w erze internetu, fake newsów, manipulacji, kreowania sztucznego wizerunku. Każdy chce być najlepszy, a nie każdy ma do tego predyspozycje. Temat rzeka.
Ile szans daje Jacek Magiera? Zawsze drugą, nigdy trzeciej?
Nie ma reguły. Dawniej na początku zbyt dużo chciałem ludziom pomagać. Każdego chciałem naprostować i nakierować. Być może bałem się selekcji, a ona też jest potrzebna.
Wracając do nowych twarzy, przy Petkowie i Pokornym już teraz można postawić plusa, choć ten drugi kolekcjonuje żółte kartki, pauzował już po czterech meczach. Wytykał mu to pan?
Jak mam mu wytknąć kartkę w Szczecinie, gdy wybijał piłkę? Zła decyzja sędziego. Odwołaliśmy się od niej i dostaliśmy orzeczenie komisji, że nie stwierdzono rażącego błędu arbitra. Czyli błąd był, ale nie rażący… Rozmawiałem z kilkoma sędziami na ten temat i większość uważała, że to zagranie nie kwalifikowało się do indywidualnej kary. Za taktyczną kartkę z Jagiellonią wręcz Petera pochwaliłem, bo w doliczonym czasie przerwał groźną akcję rywali. Nie zamierzam go więc strofować, piłka to sport kontaktowy.
Uważam go za bardzo dobrego piłkarza. Dopiero co byłem w Portugalii i obejrzałem z trybun eliminacyjny mecz ze Słowacją. Moim zdaniem Peter prezentuje już poziom swojej reprezentacji i niedługo powinien do niej trafić. Słowacy zagrali naprawdę nieźle, zwłaszcza po przerwie i on byłby w stanie im pomóc. Takich transferów jak on i Petkow potrzebujemy w Ekstraklasie. Obaj szybko się wkomponowali i dali dużo jakości zespołowi.
Daniel Łukasik. Wielu patrzy na ten ruch ze zdziwieniem, ale rozumiem, że to typowe uzupełnienie składu i potencjalnie postać mogąca sporo dać w szatni ze względu na swoje doświadczenie.
Cóż, kolejny raz powiem, że mam gdzieś, że ktoś patrzy na coś ze zdziwieniem. Wiele osób nic nie wie na dany temat i mówi tylko to, co im się wydaje.
Nim Daniel podpisał kontrakt, trenował z nami przez półtora miesiąca. Rozpoczął treningi nie z założeniem, że walczy o angaż. Zadzwonił z prośbą, czy nie mógłby z nami popracować, bez żadnych zobowiązań. Czasami kluby wyświadczają takie przysługi, a dla mnie nie było z tym problemu, wiedząc, jaki to człowiek i zawodnik. Daniel podchodził do obowiązków w pełni profesjonalnie. Poprzez swoją postawę i rozmowę z chłopakami dał im dużo praktycznej wiedzy, pokazał, jak ważna jest determinacja, docenianie każdej minuty w Ekstraklasie i jak trudno dzisiaj o kontrakt. Pracował, nie przeszkadzał, a w niektórych kwestiach pomagał, prezentując świeże spojrzenie. Przed sparingiem z RB Lipsk zapytałem go, czy chce w nim zagrać. Oczywiście chciał. Zaprezentował się na tyle dobrze, że po rozmowie w klubie uznaliśmy, że możemy z niego skorzystać. Bardzo możliwe, że Daniel ma najniższy kontrakt w Ekstraklasie, ale tu chodziło przede wszystkim o powrót na ten poziom.
Co się z nim wydarzy w grudniu, zobaczymy. Jeśli dostanie ciekawą ofertę z zagranicy, nie będziemy mu niczego utrudniali. Jeśli nie dostanie, zostanie z nami do końca sezonu. Od niego zależy, czy głównie będzie trenował, czy też grał w lidze. Jestem dobrej myśli, bo już kilka razy w karierze wydawał się stać na straconej pozycji, a na koniec wygrywał rywalizację. Wiem, że jego temat był również w Górniku Zabrze. Rozmawiałem o tym z Jankiem Urbanem, miał to być podobny układ jak u nas. Myśmy jednak pierwsi zgodzili się na jego treningi.
Co poszło nie tak z Bartłomiejem Pawłowskim? To jeden z niewielu przykładów zawodników, którzy dopiero po współpracy z panem rozwinęli skrzydła. W Widzewie Pawłowski to czołowa postać Ekstraklasy.
Być może Bartek zwyczajnie potrzebował zmiany otoczenia i innego sposobu grania, czasami tak bywa. Jak mówiłem, nie zawsze to, że zawodnik nie gra na miarę oczekiwań jest winą trenera, choć zazwyczaj tak się to przedstawia. Są dwie strony medalu. Coś musiało być nie tak, choć nie powiem teraz, że gdzieś ewidentnie został popełniony błąd. Przychodząc do Śląska w 2021 roku podstawowym napastnikiem był u mnie Erik Exposito, najlepszy strzelec drużyny. Pawłowski miał grać za niego? No nie. Za Exposito wchodził Fabian Piasecki, potrafiący strzelać ważne gole. Szukaliśmy innych rozwiązań. Na „dziesiątce” w systemie 3-4-3 występował Mateusz Praszelik. Jako młodzieżowiec musiał grać, pole manewru w tym względzie mieliśmy ograniczone. Na skrzydle był Robert Pich, który regularnie dawał liczby.
Trudno było znaleźć pozycję dla Bartka, mimo że uważam go za bardzo dobrego piłkarza. Nic do niego nie mam, myślę, że on do mnie też nie. Niczego nie mogę sobie zarzucić, patrzyłem na zespół tak jak zawsze: na tu i teraz. Być może dziś wyglądałoby to inaczej, bo jest już inny zespół i inna szatnia.
Wraca Ekstraklasa, zaczynacie jako lider. Pana zdaniem większym wyzwaniem będzie utrzymanie poziomu na boisku czy sprostanie rosnącym oczekiwaniom wśród kibiców i mediów?
Nie bez powodu mówi się, że zarządzanie sukcesem jest najtrudniejsze. Gdy wygrywasz, oczekiwania są coraz większe, a jednocześnie grozi ci popadnięcie w samozadowolenie i utrata czujności. Łatwo wtedy zapomnieć, gdzie znajdowałeś się jeszcze kilka miesięcy temu, jakie trudności musiałeś pokonać. Trzeba umieć dostrzec takie sygnały. Nikt by nie powiedział, że Śląsk po jedenastu kolejkach będzie na pierwszym miejscu w tabeli. Ja przed sezonem też nie, mimo że jestem ambitny. Musimy uniknąć zbytniego wybiegania do przodu. Nie zastanawiam się nad grudniem. Dziś tabela wygląda dla nas super, ale liczy się głównie jej wygląd pod koniec maja. Zawodnicy muszą grać z jak największą swobodą i nie chłonąć zamieszania dookoła. Na początku się z nas śmiano, nie traktowano poważnie i do dziś pewnie niektórzy tak do Śląska podchodzą. Nie przeszkadza mi to, robimy swoje.
Trenerzy a życie rodzinne. Czy to już zawód tylko dla piłkarskich nerdów?
Ponad dwa lata temu niezwykle ciekawie opowiadał pan u nas o wyzwaniach związanych z życiem rodzinnym w pracy trenera. Wtedy prowadził pan kadrę U-20 i mógł mieszkać na miejscu. Największe wyzwania pod tym kątem zaczęły się potem w Śląsku Wrocław. Jak udało się im sprostać?
Jesteśmy razem we Wrocławiu, na dłuższą metę nie wyobrażałem sobie innego rozwiązania. Gdy w kwietniu wróciłem do Śląska, przez miesiąc byłem tu sam, bo szkoła dzieci w Warszawie i tak dalej. Po zakończeniu roku szkolnego żona z dziećmi przyjechała do mnie. Nic kosztem rodziny. Oczywiście powrót do Wrocławia wcześniej konsultowaliśmy. Wiedzieliśmy, jakie będą pierwsze tygodnie. Podczas rocznej przerwy w pracy, z Jankiem i Gosią spędzałem praktycznie każdy dzień. Codziennie ich odprowadzałem i odbierałem ze szkoły. Jeździliśmy na rowerach, chodziliśmy na spacery, na zakupy. Wszędzie.
Nadszedł dzień powrotu do Śląska. Odprowadzam Janka i wiem, że następnym razem zobaczymy się dopiero za 3-4 tygodnie. On miał mokre oczy i ja miałem mokre oczy. Nie zapomnę tej chwili do końca życia. To są emocje i uczucia nie do opisania. Pojechałem, zająłem się pracą i w tym aspekcie był to owocny czas, ale w sercu bardzo trudny. Z dziećmi przez telefon rozmawiałem codziennie. Czasami po prostu kamera pozostawała włączona i tylko na siebie patrzyliśmy. Tęsknota była ogromna. Wypracowaliśmy bardzo mocne więzi. Nie chcę ich osłabiać, rodzina zawsze będzie najważniejsza. Opowiadałem o tym w tekście, nie chcę się powtarzać, ale znam wielu trenerów, którzy na pierwszym miejscu postawili piłkę, mecze, analizy i później tego żałowali. Do myślenia daje ta opowieść, gdy 10-letnie dziecko raz za razem dzwoni i pyta „tatuś, kiedy będziesz?”. Słyszy „za chwilę, za chwilę, za godzinę, za dwie”. Nawet się nie obejrzysz i ty jako ojciec będziesz dzwonił do syna, pytając, „kiedy do mnie przyjdziesz?”, a on ci odpowie „za chwilę, za chwilę”. Warto pamiętać, żeby cieszyć się chwilą i wykorzystywać każdy moment na bycie razem, żeby kiedyś nie żałować. I nie ma znaczenia, jak poszedł mecz, zostawiam to na boku. Nie zawsze jest to łatwe, przyznaję.
Pamiętam to kwietniowe zamieszanie z Exposito. Różne teksty, różne wersje, że go odstawiłem, wyrzuciłem, zrezygnowałem z niego. Co to będzie, Śląsk bez niego spadnie. Czytamy z synem jeden z tekstów i pierwszy komentarz jakiegoś – nie boję się użyć tego słowa – debila: „Magiera to jednak jest dzban”. Syn to zobaczył. Wytłumacz mu teraz pewne kwestie… Tłumaczyłem. Nie zawsze będzie miał zwolenników, spotka też swoich przeciwników, ludzi zazdrosnych, niekompetentnych, o złych intencjach. Najbardziej takie historie biją w dzieci i twoje najbliższe otoczenie. Ty możesz mieć dystans, rodzinie jest znacznie trudniej. Wielu się wydaje, że napiszą coś w sieci i są kozakami. Internet jest kapitalną sprawą, ale korzystać z niego potrafi ze dwa procent społeczeństwa.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Dominguez, Amaral, Destan, Mladenović i reszta. Odeszli z Ekstraklasy i jak sobie radzą?
- Kacper Kostorz: Liczę na dłuższy pobyt w Holandii, ale już w Eredivisie
- Moskal i ŁKS. Czy warto zwolnić trenera, który na to nie zasługuje?
- Podstawski: – Gdybym wiedział, co mnie czeka, zostałbym w Ekstraklasie
Fot. FotoPyK/Newspix